Christie Agata - Pierwsze, drugie, zapnij mi obuwie.pdf

(660 KB) Pobierz
556090207 UNPDF
AGATHA CHRISTIE
PIERWSZE,
DRUGIE...
ZAPNIJ MI OBUWIE
TŁUMACZYLI JAN S. ZAUS, IRENA
CIECHANOWSKA-SUDYMONT
TYTUŁ ORYGINAŁU ONE, TWO, BUCKLE MY SHOE
SCAN-dal
Nowe releasy
Dorocie North,
która lubi powieści kryminalne i śmietanę,
w nadziei, że te pierwsze zastąpią brak
tej drugiej!
WSTĘP
PIERWSZE, DRUGIE, ZAPNIJ MI OBUWIE
I
Pan Morley nie był w najlepszym humorze w czasie śniadania.
Narzekał na boczek, zastanawiał się, dlaczego kawa musi wyglądać jak płynne błoto, i zrobił
uwagę, że płatki zbożowe są coraz gorsze.
Pan Morley był szczupłym mężczyzną o mocno zarysowanej szczęce i wojowniczym
podbródku. Siostra, która prowadziła mu dom, była rosłą kobietą podobną do grenadiera.
Spojrzała z troską na brata i spytała, czy woda do kąpieli była znów zimna.
Pan Morley niechętnie odparł, że nie.
Zerknął do gazety i stwierdził, że rząd zdaje się przechodzić ze stanu niekompetencji do
rzeczywistego upośledzenia na umyśle.
Panna Morley rzekła basowym głosem, że to haniebne.
Jako prawdziwa kobieta zawsze twierdziła, że bez względu na to, jaki rząd był właśnie przy
władzy, był on wyraźnie użyteczny. Nalegała więc, aby brat wyjaśnił dokładnie, dlaczego
uważa, że obecna polityka rządu jest niezdecydowana, idiotyczna, kretyńska i otwarcie
samobójcza.
Kiedy pan Morley wyczerpująco wypowiedział się w powyższych sprawach, wziął drugą
filiżankę tej znienawidzonej kawy i zrzucił z siebie ciężar swego prawdziwego
niezadowolenia.
- Te dziewczyny - powiedział - wszystkie 54 takie same! Niesolidne, egocentryczne, w
żadnym razie nie można na nich polegać.
Panna Morley zapytała:
- Gladys?
- Dostałem właśnie wiadomość, że jej ciotka miała udar i ona musiała pojechać do Somerset.
- Rozumiem, że cię to denerwuje, mój drogi, ale to przecież nie jest jej wina - zauważyła
panna Morley.
Pan Morley ze smutkiem pokiwał głową.
- A skąd mogę mieć pewność, że jej ciotka dostała udaru? Może cała ta sprawa została
zaaranżowana pomiędzy dziewczyną a tym bardzo niemiłym młodzieńcem? To najbardziej
nie pasujący do niej człowiek, jakiego kiedykolwiek widziałem. Prawdopodobnie zaplanowali
sobie na dzisiaj jakąś wycieczkę.
- O nie, mój drogi. Nie sądzę, aby Gladys zrobiła coś podobnego. Przecież zawsze uważałeś ją
za bardzo sumienną.
- Tak, tak.
- Dziewczyna inteligentna i oddana swej pracy, mawiałeś.
- Tak, tak, Georgino, ale to wszystko było, zanim pojawił się ten młodzieniec. Ostatnio
zupełnie się zmieniła... zupełnie się zmieniła... stała się roztargniona... nerwowa.
Kobieta westchnęła ciężko i powiedziała:
- No cóż, Henry, ostatecznie dziewczyny się zakochują. Na to nie ma rady.
Morley warknął:
- Nie powinna pozwolić, aby wpłynęło to na jej wydajność jako mojej sekretarki. Dziś jestem
szczególnie zajęty! Mam kilku niezmiernie ważnych pacjentów. To bardzo męczące!
- Wiem, że to musi być dla ciebie nadzwyczaj irytujące, Henry. A przy okazji, jak się
zapowiada ten nowy służący?
Morley odparł ponuro:
- Gorszego jeszcze nie miałem! Nie może zapamiętać żadnego nazwiska i ma potworne
maniery. Jeżeli się nie zmieni, wyrzucę go i spróbuję przyjąć innego. Doprawdy, nie wiem, co
dobrego daje dzisiejsza edukacja. Wytwarza kolekcję półgłówków, którzy nie rozumieją, co
się do nich mówi, i tym bardziej tego nie pamiętają.
Spojrzał na zegarek.
- No, trzeba się zbierać. Mam zapełniony ranek i jeszcze muszę wcisnąć gdzieś tę pannę
Sainsbury Seale, ponieważ ma bóle. Zaproponowałem jej, żeby poszła do Reilly'ego, ale ona
nie chciała nawet o tym słyszeć.
- Oczywiście, że nie - powiedziała Georgina lojalnie.
- Reilly jest bardzo zdolny... rzeczywiście bardzo zdolny. Ma dyplom z wyróżnieniem. Leczy
według najnowszych metod.
- Ręce mu się trzęsą - rzekła panna Morley. - Według mnie on pije.
Jej brat roześmiał się, wrócił mu dobry humor.
- Wrócę na kanapkę jak zwykle o wpół do drugiej.
II
W hotelu "Savoy" pan Amberiotis dłubał wykałaczką w zębach i uśmiechał się do siebie.
Wszystko układało się bardzo dobrze. Miał jak zwykle szczęście. I kto by pomyślał, że opłaci
nam się kilka uprzejmych słów, które powiedział tej idiotycznej kwoce. Och, no więc "rzucę
chleb na wody płynące". Zawsze był szczodry, Wizje dobroczynności płynęły mu przed
oczami. Mały Dimitri... I dobry Constantopopolus, męczący się ze swoją małą knajpką... Jaka
to będzie przyjemna niespodzianka dla nich.
Pan Amberiotis drgnął, wepchnąwszy za głęboko wykałaczkę. Różowe wizje zbladły, dając
miejsce obawom o najbliższą przyszłość. Delikatnie badał ząb językiem i wyjął z kieszeni
notes. "Godzina 12, Queen Charlotte Street 58".
Starał się przywołać poprzedni, radosny nastrój. Niestety, na próżno. Horyzont skurczył się do
sześciu pustych słów: "Queen Charlotte Street 58, godzina 12".
III
W hotelu "Glengowrie Court", w South Kensington, śniadanie dobiegło końca. W holu
siedziała panna Sainsbury Seale, rozmawiając z panią Bolitho.
Zajmowały przylegające do siebie stoliki w części obiadowej i zaprzyjaźniły się w dzień po
przyjeździe panny Sainsbury Seale, a więc tydzień temu.
Panna Sainsbury Seale powiedziała:
- Wiesz, moja droga, naprawdę przestało boleć! Już nie rwie! Myślę, że może zatelefonuję...
Pani Bolitho przerwała stanowczo:
- Nie bądź niemądra, moja droga. Musisz iść do dentysty i pozbyć się tego.
Pani Bolitho była wysoką, imponującą, energiczną kobietą, obdarzoną niskim głosem. Panna
Sainsbury Seale miała około czterdziestu lat, niechlujnie ułożone włosy, ufarbowane na blady
jasny kolor. Jej ubranie było bezkształtne i raczej artystyczne, a pince-nez stale jej spadały.
Była bardzo gadatliwa.
Powiedziała teraz tęsknie:
- Ale naprawdę, wierz mi, to już zupełnie nie boli.
- Nonsens, sama mówiłaś mi, że ostatniej nocy nie zmrużyłaś oka.
- No tak... rzeczywiście nie spałam... Ale może teraz nerw jest już martwy.
- Tym bardziej należy iść do dentysty - oświadczyła stanowczo pani Bolitho. - Wszyscy
lubimy odkładać te sprawy, ale to po prostu tchórzostwo. Lepiej zdecydować się i pozbyć tego
kłopotu.
Wargi panny Sainsbury Seale drgnęły. Był to buntowniczy szept: "Tak, ale to nie jest twój
ząb!"
Jednak powiedziała tylko:
- Sądzę, że masz rację. Pan Morley jest niezwykle delikatny.
IV
Zebranie Rady Nadzorczej Dyrektorów dobiegło końca. Minęło zupełnie gładko.
Sprawozdanie było zadowalające. Nie powinno tam być żadnego zgrzytu. Jednak wrażliwemu
panu Samuelowi Rothersteinowi zdawało się, że był jakiś podtekst w zachowaniu
przewodniczącego. Raz czy dwa zjawiły się w tonie jego głosu szorstkość i cierpkość, których
procedura nie wymagała.
Może miał jakieś ukryte zmartwienie? Ale Rotherstein jakoś nie umiał połączyć ukrytego
zmartwienia z Alistairem Bluntem, który był człowiekiem pozbawionym emocji, takim
bardzo normalnym. Brytyjczykiem do szpiku kości.
Mogła to być oczywiście wątroba... Jemu, Rothersteinowi, wątroba od czasu do czasu
sprawiała trochę kłopotów. Ale nigdy nie słyszał, aby Alistair Blunt skarżył się na wątrobę.
Zdrowie Alistaira było tak solidne jak jego umysł i jego znajomość spraw finansowych. Miał
dobre zdrowie, ale się nim nie afiszował.
A jednak... Jednak było coś, co spowodowało, że ręka przewodniczącego parę razy wędrowała
ku twarzy. Siedział, podpierając podbródek. To nie była jego normalna pozycja. I kilka razy
wydawał się rzeczywiście roztargniony.
Wyszli z pokoju konferencyjnego i skierowali się na schody.
Rotherstein powiedział:
- Sądzę, że nie ma potrzeby odwiezienia pana? Alistair uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Czeka na mnie samochód. - Spojrzał na zegarek. - Nie wracam do miasta. Wybieram się do
dentysty.
Tajemnica została wyjaśniona.
V
Herkules Poirot wysiadł z taksówki, zapłacił szoferowi i nacisnął dzwonek przy Queen
Charlotte Street pod numerem 58. W chwilę później drzwi otworzył poważnie zachowujący
się rudy i piegowaty służący w uniformie gońca.
Poirot zapytał:
- Zastałem doktora Morleya?
W duszy miał śmieszną nadzieję, że pan Morley jest nieobecny lub chory i że dziś nie będzie
mógł przyjmować pacjentów... Daremnie. Służący cofnął się, Herkules Poirot przekroczył
próg i drzwi spokojnie zamknęły się za nim ze stanowczością nie dającego się odmienić losu.
Służący zapytał:
- Pańskie nazwisko?
Poirot podał nazwisko. Drzwi po prawej stronie holu otworzyły się nagle szeroko i Poirot
wszedł do poczekalni.
Był to pokój umeblowany ze smakiem, lecz Herkulesowi Poirot wydał się nieopisanie ponury.
Na lśniącym stole w stylu Sheratona (podrobionym) leżały starannie poukładane gazety i
czasopisma. Na bocznym bufecie w stylu Hepplewhite'a (podrobionym) stały dwa
platerowane, sheffieldzkie lichtarze i patera. Na gzymsie kominka stał zegar z brązu i dwa
brązowe wazony. Okna okrywały błękitne, aksamitne kotary. Krzesła obite były materiałem w
deseń z czerwonych ptaków i kwiatów z okresu Jakuba I.
Na jednym z krzeseł siedział wyglądający na wojskowego dżentelmen o żółtawej cerze, ze
srogimi wąsami. Spojrzał na Poirota takim wzrokiem, jakby badał szkodliwego owada.
Wyglądał, jakby pragnął mieć przy sobie nie tyle swój rewolwer, ile rozpylacz na insekty.
Poirot przyjrzał mu się z obrzydzeniem i mruknął do siebie: "Zaprawdę, niektórzy Anglicy, są
tak nieprzyjemni i śmieszni, że powinno im się oszczędzić istnienia". "Wojskowy"
dżentelmen, po przydługim wlepianiu wzroku w Poirota, porwał ze stołu "Timesa", usuwając
na bok krzesło, i zatopił się w czytaniu.
Poirot wziął "Punch".
Przeczytał go dokładnie, ale nie znalazł żadnych śmiesznych dowcipów.
Do pokoju wszedł służący i rzekł:
- Pułkownik Arrowbumby? - I dżentelmen o wyglądzie wojskowego został wyprowadzony.
Poirot zastanawiał się nad możliwością istnienia takiego nazwiska, gdy otworzyły się drzwi i
do poczekalni wszedł młody mężczyzna około trzydziestki. Kiedy stanął przy stole,
niespokojnie przerzucając tygodniki, Poirot patrzył na niego z ukosa. "Jakiś niemiły i
niebezpiecznie wyglądający młodzieniec - pomyślał - niewykluczone, że to morderca". W
każdym razie wyglądał bardziej na mordercę niż ci wszyscy zbrodniarze, których Herkules
aresztował w ciągu całej swej kariery.
Otworzyły się drzwi i służący wymówił w przestrzeń:
- Pan Peerer.
Domyślając się, że to wezwanie jest skierowane do niego, Poirot wstał. Służący zaprowadził
go na koniec holu, skręcili za narożnik i weszli do małej windy, która zawiozła ich na drugie
piętro. Tam poprowadził go wzdłuż korytarza, otworzył drzwi prowadzące do niewielkiego
przedpokoju, zapukał do drugich drzwi i, nie czekając na odpowiedź, otworzył je i cofnął się
odrobinę, aby przepuścić Poirota.
Wchodząc Poirot usłyszał szum bieżącej wody i, obszedłszy drzwi, ujrzał pana Morleya z
zawodowym zapałem myjącego ręce w umywalce, umieszczonej na ścianie.
VI
W życiu największych ludzi zdarzają się czasem upokarzające momenty. Mówi się, że nikt
nie jest bohaterem dla swego służącego. Niech mi będzie wolno dodać, że niewielu ludzi stać
na bohaterstwo w momencie, gdy stają oko w oko z dentystą.
Herkules Poirot był chorobliwie świadom tego faktu.
Był człowiekiem przyzwyczajonym mieć o sobie dobrą opinię. On był Herkulesem Poirot,
przewyższającym innych prawie we wszystkim. Lecz w tym momencie nie był w stanie czuć
się, niestety, w niczym doskonalszy od innych i wewnętrznie wydawał się sobie kompletnym
zerem. Był zwykłą, tchórzliwą figurą, człowiekiem bojącym się dentystycznego fotela.
Pan Morley skończył myć ręce i powiedział w swój zachęcający, zawodowy sposób:
- Jest tak ciepło, jak powinno być o tej porze roku, prawda?
I łagodnie wskazał drogę prowadzącą na spotkanie - z Fotelem! Zręcznie regulował wysokość
zagłówka, podnosząc go, to znów opuszczając.
Poirot zaczerpnął głęboko powietrza, wdrapał się na fotel i poddał głowę sprawnym dłoniom
pana Morleya.
- Teraz - rzekł pan Morley z obrzydliwą radością - jest panu całkiem wygodnie, prawda?
Grobowym głosem Poirot odparł, że jest mu zupełnie wygodnie.
Pan Morley przysunął bliżej stoliczek, następnie chwycił małe lusterko i zaczął
przygotowywać narzędzia do pracy.
Herkules Poirot ścisnął kurczowo poręcze fotela, zamknął oczy i otworzył usta.
- Jakieś specjalne kłopoty? - spytał pan Morley.
Z niewyraźnych dźwięków, ze względu na "trudność w wymawianiu spółgłosek z powodu
otwartych ust, można było zrozumieć, że Herkules Poirot nie ma specjalnych kłopotów. Aby
właśnie nie mieć tych kłopotów, co pół roku, z poczucia obowiązku i porządku, musiał znosić
podobne męczarnie. Być może obędzie się bez komplikacji, może nie będzie nic, co by... Pan
Morley może jednak ominie ten drugi ząb od tyłu, od którego promieniował ból... Może...
chociaż to prawie nieprawdopodobne dla tak doświadczonego dentysty jak pan Morley.
Pan Morley przechodził wolniutko z zęba na ząb pukając, sondując i mrucząc do siebie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin