Carranza Maite - Wojna czarownic 01 - Klan Wilczycy.doc

(1251 KB) Pobierz

 

 

 

Maite Carranza

Wojna Czarownic I

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Klan Wilczycy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Proroctwo O

 

Pewnego dnia przybędzie ona,

wybranka, potomkini Om.

 

We włosach ogień będzie niosła,

na ciele łuski, skrzydeł furkot,

a w gardle charkot,

w oku śmierć.

 

Słońca dosiądzie całą sobą,

W ręku księżyca groźna broń.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

Zniknięcie Selene

 

 

 

Dziewczynka pogrążona była we śnie. Nad nią wznosił się wysoki sufit, dookoła – bielone po tysiąckroć i jeden raz ściany. Pokój mieścił się w wiejskim domu, wypełnionym zapachem drew na opał i słodkiego, dopiero co zagotowanego mleka. Sprawiał wyjątkowo radosne wrażenie. Okiennice połyskiwały tym samym odcieniem zieleni, co romby na pokrywającym podłogę kilimie, zalesione wąwozy na malunkach zdobiących ścianę, a także grzbiety niektórych książek stłoczonych na półkach i przemieszanych kolorami: czerwonym, pomarańczowym, żółtym i niebieskim. Niezliczonymi barwami mieniły się poduszki, kołdra, pudelka na puzzle i wsunięte pod łóżko kapcie.  Czas, gdy o dzieciństwie przypominają również lalki, zdawał się już należeć do przeszłości, ponieważ zostały one usunięte w cień szafy i zastąpione przez najnowszej generacji komputer Pentium, który zajmował biurko niemal w całości, przydając mu stosownej powagi.

Może dziewczynka nie była już dziewczynką?

A jeśli nawet, to tego ranka – o czym ona sama jeszcze nie wiedziała – jej dzieciństwo miało się skończyć.

Słońce sączyło się śmiało przez niedomknięte okiennice, podczas gdy Anaíd, takie bowiem imię nosiła dziewczynka, wierciła się niespokojnie w łóżku, pomrukując przez sen. Promień słońca pełzający po kołdrze dotarł do jej ręki, przesunął się powoli, acz zwinnie w stronę szyi, następnie skierował się ku nosowi, prześlizgnął po policzku, by w końcu, muskając zamknięte powieki, ją obudzić.

Anaíd krzyknęła i otworzyła oczy. Nie wiedziała, co się dzieje. Ciężko oddychała, na jej twarzy malowało się zdziwienie. Skąd to intensywne światło? Nie do końca rozbudzona, nie potrafiła odróżnić, czy to wciąż sen, czy może już zaskakuje ją rzeczywistość.

Koszmar, z jakiego się obudziła, był nadzwyczaj realny. Pędziła w nim co tchu przez dębowy las, szukając schronienia przed burzą. Wśród łoskotu szalejących na niebie piorunów słyszała krzyk Selene: „Zatrzymaj się!” Lecz ona ignorowała ostrzeżenia matki. Wokół rozlegały się gromy, setki, tysiące gromów, błyskawice rozświetlały jej postać, oślepiały ją, las zalewał ognisty deszcz, aż w końcu jeden z piorunów dosięgnął jej i padła rażona na ziemię.

Anaíd zamrugała powiekami, jej twarz rozjaśnił uśmiech. Poczuła ulgę. Winnym całego zamieszania okazał się figlarny promień słońca, który zakradł się przez uchylone okiennice.

Po gwałtownej burzy, jaka nawiedziła w nocy dolinę, nie pozostało ani śladu. Silny wiatr przepędził chmury i niebo było przejrzyste niczym fiołkowa tafla wód jeziora.

Światło słońca wydawało się jednak zbyt intensywne. Czyżby było już tak późno? Jakie to dziwne! Czy to możliwe, żeby Selene nie obudziła jej do szkoły?

Wyskoczyła z łóżka. Kiedy postawiła gołe stopy na kilimie, przeszył ją dreszcz. Ubrała się jak zwykle w pośpiechu,nie przywiązując najmniejszej wagi do tego, co na siebie wkłada, i sięgnęła po zegarek. Dziewiąta! Przeraziła się. Była już spóźniona na pierwszą lekcję. A co z mamą? Jak to możliwe, że jeszcze nie wstała? Czy coś się stało? Przecież zawsze budziła ją o ósmej.

- Selene? - wyszeptała Anaíd, otwierając drzwi sąsiedniego pokoju.

Wciąż czuła gorzki smak snu, z którego dopiero co się przebudziła, a który teraz ponownie do niej wracał.

- Selene? - powtórzyła.

Z niedowierzaniem rozejrzała się po pokoju, w którym nie było nikogo oprócz niej i mroźnego północnego powietrza, przedostającego się do środka przez otwarte na oścież okno.

- Selene! - krzyknęła z przekąsem, sadząc, że matce znowu się zebrało na jakieś niewybredne żarty.

Ale tym razem Selene nie wyskoczyła roześmiana zza firanki ani nie dopadła córki znienacka,  by chwile potem wylądować z nią na nieposłanym łóżku.

Anaíd westchnęła. Zrobiło jej się żal, że wiatr wymiótł zapach jaśminu, jaki zazwyczaj wypełniał pokój Selene. Choć za oknem jaśniał już maj i widoczne były pierwsze oznaki wiosny, w nocy do miasteczka na nowo zawitał śnieg. Dzwonnica kaplicy w Urt, ryta czarną dachówką, wynurzała się w oddali z mroku, posypana białym puchem jak ciastko maślane cukrem pudrem. Dziewczynka pomyślała, że to zły omem, gdy takie rzeczy dzieją się w roku przestępnym, i natychmiast skrzyżowała palce, jak nauczyła ja Demeter.

- Selene? - powtórzyła jeszcze raz, wchodząc do kuchni.

Tutaj wszystko pozostało nienaruszone – ten sam krajobraz z zaszłego wieczoru, kiedy doszło między nimi do małego spięcia. Anaíd rozejrzała się uważnie. Ani śladu po wypitej w pośpiechu porannej kawie, ani jednego nadgryzionego  herbatnika, żadnej szklanki z nadpita wodą. Stopa Selene nie postała w kuchni. To było pewne.

- Selene! - Anaíd coraz bardziej nerwowo wykrzykiwała imię matki.

Głos jej poniósł się przez ganek ku grządkom, docierając do brogu, który nieraz pełnił funkcję garażu. Zatrzymała się na dłuższą chwilę przy rozklekotanych drewnianych drzwiczkach, starając się oswoić wzrok z ciemnością spowijającą wnętrze pomieszczenia. Niedawno kupiony samochód stał zaparkowany i pokryty kurzem, w stacyjce tkwił kluczyk. Bez auta Selene nie mogła zbytnio się oddalić. Urt  położone było z dala od świata. Aby udać się dokądkolwiek – do dużego miasta, na dworzec kolejowy, trasę zjazdową, w góry, nad jezioro, a nawet do supermarketu – trzeba było uruchomić samochód. Jeśli zatem nie pojechała autem...

Po powrocie do domu Anaíd raz jeszcze spróbowała ogarnąć wszystko myślą. Rzeczy Selene pozostały nietknięte. A przecież mama nie mogła wyjść z domu, nie włożywszy butów ani płaszcza,  bez torebki i kluczy. Sytuacja wydawała się absurdalna. Wyglądało na to, że Selene rozpłynęła się w powietrzu, z nieupiętymi włosami, nieubrana i bosa. Z każdą chwilą dziewczynka czuła większe podniecenie i narastający niepokój, jak owego poranka, gdy odeszła jej babcia, Demeter.

Z bijącym sercem chwyciła wiszącą przy drzwiach puchową kurtkę i zarzuciła ja na siebie, upewniając się, że ma w kieszeni klucze. Wybiegła z domu i ruszyła na wprost. Ścieżkę omiatał mroźny wiatr, wiejący to z jednej, to z drugiej strony; przemykał pomiędzy domami o grubych ścianach, które chroniły przed chłodem Północy.

Urt, ciasno wypełnione kamiennymi domami krytymi dachówką, otoczone wysokimi szczytami i zmrożonymi jeziorami, leżało w dolinie Istaín u stóp Pirenejów. Na placu wysuniętym na wschód, przyjmującym najwcześniejsze poranne promienie słońca, wznosił się romański kościół. W górnej części miasteczka, u wejścia do wąwozu, dominowała zrujnowana baszta, zamieszkała przez kruki i nietoperze. W dawnych czasach dzień i noc czuwał tam wartownik, doglądając płomienia pochodni, który miał posłużyć do wzniecenia ognia i ostrzeżenia mieszkańców przed nadciągającym wrogiem. Tutejsza strażnica uchodziła za najważniejszą w dolinie, gdyż widać ją było aż z sześciu osad. Jak głosi legenda, w VIII wieku, dzięki płomieniowi z Urt, powstrzymano nieugięty marsz wojsk saraceńskich.

Opatulona puchowa kurtką, Anaíd doszła do granicy starych murów miasteczka. Na otwartym polu poczuła uderzenie północnego wiatru. Dwie duże łzy spłynęły po jej policzkach, lecz nie zlękła się. Bez wahania rzuciła wyzwanie wichrowi i ruszyła w stronę lasu.

 

Stara dąbrowa wyłaniała się z oparów świtu, przedstawiając sobą opłakany widok. Połamane gałęzie, zwęglone stuletnie konary, opadłe liście, osmolone chaszcze... Tu i ówdzie burza pozostawiła po sobie ślady, które jedynie czas będzie mógł zatrzeć. Za pomocą drewnianej laski Anaíd torowała sobie drogę, rozgarniając piędź po piędzi szarą błotnistą powłokę pokrywającą podłoże. Tak bardzo bala się natknąć na to, czego szukała, że raz po raz wykluczała w myślach najstraszliwszą możliwość. Jednak mimo obezwładniającej paniki sumiennie wykonywała rozpoczętą pracę. Postanowiła przemierzyć las wzdłuż i wszerz, kawałek po kawałku zbadać każdy jego zakątek.

Szukała ciała Selene.

Nie potrafiła wymazać z pamięci poranka, kiedy zniknęła babcia, ani nocy poprzedzającej jej śmierć. Demeter zginęła w lesie podczas szalejącej burzy zaledwie przed rokiem. Wracała do domu po przyjęciu porodu. Była akuszerką. Wspominając tamte chwile, Anaíd czuła jeszcze słony smak łez wylanych po śmierci babki.

Tamtego ranka poprzedzającego potężną burzę, dzień zbudził się okryty matową płachtą mgły. Selene była niespokojna, ponieważ Demeter nie wróciła na noc do domu. Tymczasem Anaíd odczuwała nieokreślony strach. Selene, wyruszając do lasu, kazała córce zostać w domu, wolała iść sama. Po powrocie, przemarznięta do szpiku kości, z oczami spowitymi pajęczyną bólu, nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Nie musiała jednak nic mówić, bo Anaíd o wszystkim już wiedziała. Gdy tylko się przebudziła, poczuła, jak gorzki smak śmierci przeszywa jej gardło. W końcu Selene z niemałym trudem oznajmiła, że znalazła ciało babci w lesie. Potem zamilkła. Tak zwykle gadatliwa, pogrążyła się w milczeniu i nie odpowiadała na żadne z pytań, jakie próbowała jej zadać Anaíd.

W następnych dniach dom wypełnił się członkami rodziny, którzy przybywali z najodleglejszych zakątków świata, poczta przynosiła setki listów, nadchodziły e-maile, rozdzwonił się telefon, nikt jednak nie wspominał o przyczynie zgonu. W końcu ustalono, że śmierć spowodował piorun, co potwierdziła później lekarka sądowa z Aten, oddelegowana do zbadania tej sprawy. Anaíd nie mogła złożyć na policzku babci ostatniego pocałunku ponieważ jej zwęglone ciało było nieomal nie do rozpoznania.

W miasteczku długo jeszcze mówiono o piorunie, który raził babcię Anaíd owej pamiętnej nocy, jednak nikt nigdy, w tym ona sama, nie znalazł odpowiedzi na pytanie, co Demeter robiła nocą w dąbrowie. Jej samochód odnaleziono zaparkowany przy lesie obok leśnej drogi, z opuszczoną szyba od strony kierowcy, zapalonymi światłami i uparcie mrugającym kierunkowskazem.

Anaid zatrzymała się pośród cieni rzucanych przez dębowe liście, nagle przywrócona do rzeczywistości. Pomagająca jej w poszukiwaniach laska dotknęła jakiegoś twardego kształtu przykrytego listowiem. Dziewczynka poczuła, że dygoczą jej dłonie. Przypomniała sobie rady Demeter, która wiedziała, jak zwalczyć strach, gdy panika bierze górę nad rozsądkiem. Porzuciła zatem wszelkie złe myśli i wstrzymując oddech, czubkiem buta odgarnęła liście.

Ciepłe jeszcze zwłoki nie należały do człowieka. Był to... wilk, a właściwie wilczyca, gdyż bez większego trudu dało się dostrzec nabrzmiałe, wypełnione mlekiem wymiona. Młode powinny znajdować się niedaleko stąd. Biedactwa, bez matczynego mleka skazane były na śmierć głodowa. Anaíd pocieszyła się myślą, że może są już na tyle dorosłe, by poradzić sobie w stadzie. Przyjrzała się zwierzęciu. Wilczyca wyglądała okazale, była doprawdy piękna. Jej sierść, pomimo oblepiającego błota, świeciła perłowym odcieniem szarości i sprawiała wrażenie delikatnej i jedwabistej.  Dziewczynce zrobiło się żal młodej wilczycy. Okryła ją ponownie liśćmi, a potem warstwą gałęzi, które przycisnęła kamieniami, żeby zwłoki zwierzęcia nie stały się łupem padlinożerców. Wilczyca opuściła góry, zaryzykowała zejście w dolinę, na terytorium zamieszkałe przez ludzi, gdzie dosięgła ją śmierć. Dlaczego przybyła aż tutaj?

Anaíd spojrzała na zegarek. Było południe. Zdecydowała, że najrozsądniej będzie wrócić do domu. Czasami przecież bywa tak, że sytuacja nieoczekiwanie się zmienia i to, co jeszcze kilka godzin czy minut wcześniej wydawało się straszne, nagle takim być przestaje.

Wierząc, że odnajdzie Selene w domu, ruszyła w drogę powrotną. Pech jednak jej nie opuszczał, oto bowiem dostrzegła kolegów z klasy, którzy tłumnie wracali ze szkoły. Zupełnie nie miała w tej chwili ochoty udzielać odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Ani tez znosić żartów z ich strony. Obróciła się więc na piecie i czym prędzej ruszyła w przeciwnym kierunku, skręcając w uliczkę przy moście. Obejrzała się jeszcze, by sprawdzić, czy udało jej się zniknąć z pola widzenia hordy dzieciaków. Niestety, ten właśnie gest ją zgubił. Nie zauważyła nadjeżdżającego z góry niebieskiego land-rovera. Zdążyła tylko usłyszeć pisk hamulców i krzyk, a zaraz potem poczuła uderzenie w nogę. I nic więcej...

leżała otumaniona na ziemi, nie mogąc się poruszyć. Nad sobą dostrzegła postać kobiety, ubranej na sportowo blondynki o niebieskich oczach, lamentującej nad nieszczęściem. W jej głosie pobrzmiewał delikatny obcy akcent. Przerażona turystka sprawdzała dotykiem, czy z  Anaíd wszystko w porządku.

- Biedactwo, nie ruszaj się, zaraz zadzwonię po karetkę. Jak się nazywasz?

Zanim  Anaíd zdążyła wydusić z siebie słowo, usłyszała, jak chmara głosów wyręcza ją w odpowiedzi.

-  Anaíd Tsinoulis.

- Karlica kujonica cotowszystkowie.

- Kujon.

W tym momencie zapragnęła zapaść się pod ziemię. Postanowiła nie otwierać oczu. Rozpoznała głos Marion, najładniejszej dziewczyny w klasie, organizatorki odlotowych imprez, na które ona nigdy nie była zapraszana. Usłyszała też syna Eleny, Roca, z którym bawiła się, gdy była młodsza, a który teraz nie odzywał się do niej, nie zwracał na nią uwagi, nie zauważał jej... Miała ochotę umrzeć.

Wydawało jej się, że wszystkie klasowe sępy krążą nad nią, wskazując palcami na leżące chuchro, karłowatą nieszczęśnicę, brzydulę, i nabijają się z nieszczęścia, jakie ją spotkało...

Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

Odkąd koleżanki z klasy zaczęły dorastać, pozostawiając ją daleko w tyle,  Anaíd czuła się jak Marsjanka. Ani Marion, ani inne dziewczyny nie zapraszały jej na przyjęcia urodzinowe, nie zabierały za sobą na nocne wypady, nie dzieliły z nią swoich sekretów, nie wymieniały się ubraniami ani nie pożyczały płyt CD.  I to nie dlatego, że odczuwały do niej niechęć albo zazdrościły jej lepszych ocen, tylko dlatego, że najzwyczajniej jej nie zauważały. Problem, wielki problem  Anaíd polegał na tym, że choć miała skończone czternaście lat, wzrostem przypominała jedenastolatkę, a ważyła nie więcej niż dziewięcioletnia dziewczynka.

Poza zajęciami była niewidoczna. Gdziekolwiek się znalazła, wszyscy ją ignorowali. Na lekcjach błyszczała i w tyn też upatrywała przyczyn swojego nieszczęsnego losu. Jak na złość wszystko rozumiała, łapała w lot każdą nową informację i zawsze dostawała najwyższe oceny, toteż gdy zabierała głos albo gdy otrzymywała kolejną szóstkę ze sprawdzianu, koledzy naśmiewali się z niem i krzyczeli: karlica kujonica cotowszystkowie! Na domiar złego jej inteligencja budziła niechęć także u niektórych nauczycieli, co sprawiało, iż  Anaíd niejednokrotnie żałowała, że nie ugryzła się w język, zanim udzieliła poprawnej odpowiedzi. Ostatnimi czasy starała się w ogóle nie zgłaszać, a pisząc sprawdzian, popełniała jak najwięcej błędów, żeby otrzymać niższy stopień. Nie przynosiło to żadnych rezultatów, wciąż pozostawała karlicą kujonicą cotowszystkowie, co było dla niej nie lada utrapieniem.

Leżąc na ziemi, pragnęła tylko jednego: żeby wszyscy sobie poszli w diabły i zostawili ją w spokoju, niechby przestali przyglądać się jej kpiąco, bez odrobiny współczucia.

- Uciekajcie stąd, już, wynocha! - zbeształa dzieciaki cudzoziemka.

Ten sam głos, który jeszcze chwilę wcześniej brzmiał słodko i delikatnie, zmienił się w stanowcze i niedopuszczające sprzeciwu warczenie. I osiągnął zamierzony skutek: koledzy z klasy rozpierzchli się w jednej chwili. Leżąca pośrodku drogi  Anaíd usłyszała, jak ich buty dudnią po brukowanych uliczkach Urt. Puścili się przed siebie biegiem, by opowiedzieć wszystkim o wypadku, którego stała się ofiarą.

- Już sobie poszli,  Anaíd – wyszeptała urodziwa turystka.

Dziewczynka otworzyła oczy i poczuła ulgę, gdy ujrzała nad sobą wyrozumiały uśmiech i niebieskie, głębokie jak jezioro oczy. Nareszcie, po tylu nieprzyjemnościach, spotkało ją coś miłego.

- Myślę, że nic mi się nie stało. - W nagłym przypływie optymizmu dotknęła nogi, w którą uderzył ją samochód.

- Nie, zaczekaj, nie podnoś się! - Nieznajoma próbowała ją powstrzymać.

Ale  Anaíd już stała. Mogła sprawnie poruszać nogami.

- Nie wierzę własnym oczom! - wyszeptała kobieta, podciągając nogawkę spodni dziewczynki i szukając obrażeń.

- Naprawdę nic mi nie jest, tylko otarłam się o samochód. Proszę zobaczyć. -  Anaíd pokazała nogę i poczuła na kolanie dotyk delikatnej białej dłoni.

Turystka jednak nadal była zaniepokojona.

- Wsiadaj, zawiozę cię do lekarza.

Chwyciła dziewczynkę za rękę, żeby pomóc jej wsiąść do wypożyczonego auta.

- Nie, nie, nie... nie mogę jechać do lekarza – zaprotestowała stanowczo  Anaíd.

- Trzeba ci zrobić prześwietlenie, przebadać... - zawahała się kobieta.

Anaíd nie zamierzała ustąpić.

- To niemożliwe. Muszę iść do domu.

- W takim razie pójdę z tobą i sama opowiem twojej mamie, co się stało.

- Wykluczone! - krzyknęła  Anaíd i puściła się biegiem w dół drogi, jakby to nie ona jeszcze chwilę wcześniej leżała potrącona przez samochód.

- Zaczekaj! - zawołała cudzoziemka, zupełnie zdezorientowana.

Ale dziewczynka zniknęła za rogiem pierwszej uliczki odchodzącej w lewo. Kobieta nadal za nią wołała, lecz ona otwierała już drzwi swojego domu.

Jej nadzieje okazały się płonne: wewnątrz nie było nikogo.

Anaíd usiadła w bujanym fotelu, na którym niegdyś zasiadała Demeter, i kołysała się przez dłuższą chwilę. Monotonny ruch w przód i w tył przepędził smutek, uśmierzył obawy, sprowadził błogie uczucie spokoju. Nie mogła dać się ponieść emocjom, musiała działać rozsądnie, ważyć każde posunięcie. Selene na pewno gdzieś jest, a jeśli w żaden sposób nie można nawiązać z nią kontaktu, pozostaje podążać jej śladem.

Zanim więc zdecydowała, do kogo uda się po pomoc, włączyła komputer mamy i wydrukowała wszystkie odebrane i wysłane w ciągu ostatniego miesiąca e-maile, które znalazła w jej skrzynce. Zapisała skrupulatnie numery pięćdziesięciu połączeń zachowanych w pamięci telefonu i zanotowała operacje przeprowadzone na koncie bankowym, upewniając się przy okazji, że w ostatnim tygodniu nie pobrano z niego pieniędzy, a w ciągu minionego miesiąca nie dokonano żadnej podejrzanej transakcji. Zebrała także korespondencję, głównie wydawniczą i bankową, jaką Selene przetrzymywała w skrzynce, i przekartkowała jej osobisty kalendarz, wypełniony terminami spotkań, zobowiązaniami i nazwiskami.

Przejrzawszy zgromadzone dane, zorientowała się, że najczęściej powtarzającym się numerem telefonu, zarówno wśród połączeń przychodzących,  jak i wychodzących, jest numer z Jaca, pobliskiego miasta, do którego Selene często jeździła po zakupy.

Anaíd bez wahania wystukała numer. Po drugiej stronie odezwał się męski głos: Tu Max, nie ma mnie teraz w domu. Jeśli chcesz się ze mną skontaktować, zostaw wiadomość. Rozłączyła się. Kim był ten cały Max? Dlaczego Selene nigdy o nim nie wspomniała? Był dla niej kimś więcej niż tylko znajomym? W e-mailach i kalendarzu matki nie było najmniejszego śladu po Maksie, w ogóle nie znalazła w nich nic istotnego, może z wyjątkiem korespondencji, z upływem czasu coraz częstszej i bardziej osobistej, utrzymywanej z pewną wielbicielką, która deklarowała się jako zagorzała czytelniczka komiksów Selene i zabiegała o spotkanie.

Pod spodem widniał podpis: „S”.

 

Gaya siedziała przy kominku i poprawiała sprawdziany. Czasami, i tak właśnie było tego popołudnia, rozpalała ogień bez rzeczywistej potrzeby, raczej dla przyjemności, jaką odczuwała, zbliżając dłonie do płomieni. Żałowała, że przyjęła posadę nauczycielki w Urt. Uczniów miała zdecydowanie zbyt wielu, zima trwała tu przez dziesięć miesięcy w roku, nie pozostawało ani czasu, ani chęci na muzykę. Myślała, że będzie to spokojne zesłanie i że odosobnienie zacznie sprzyjać jej pracy kompozytorskiej, ale całkowicie się myliła. I nie chodziło wcale o chłód, który sprawiał, że zapiski na papierze nutowym zamarzały, zanim zdążyły się pojawić, lecz o to, że przez cały czas działo się coś, co uniemożliwiało jej skupienie.

Czuła się oszukana. Wylądowała w oku cyklonu. I kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, intuicja podpowiedziała jej, że najgorsze dopiero się stanie.

Gościem okazała się córka Selene, Anaíd, która przez cały dzień była nieobecna w szkole. Właśnie poprawiła jej sprawdzian. Dobrze napisany, zbyt dobrze. Dlatego postanowiła odjąć jej jeden punkt za stawianie zbyt szpiczastych liter. Nie, żeby miała jakieś zastrzeżenia względem dziewczynki... Anaíd była nieśmiałą brzydulą, ale nikomu nie wadziła. Gai nie podobało się, że Selene wykorzystywała zdolności swojej córki do własnych celów i każda kolejna szóstka ze sprawdzianu wbijała tę rudą ważniaczkę w jeszcze większą dumę.

- Co się stało,  Anaíd?

Dziewczynka zwlekała z odpowiedzią, miała zaczerwienione oczy i sprawiała wrażenie wystraszonej. Gaya poczuła zniecierpliwienie, kazała jej wytrzeć zasmarkany nos i wypić łyk zimnej wody.  Anaíd, popijając, oblała sobie sweter.  Nie była brzydka, jej niebieskie oczy w odcieniu kobaltu, wręcz magnetyczne, zawszę fascynowały Gayę, ale mała miała w sobie tak niewiele polotu, była wychudzona i cherlawa, do tego te za duże swetry i te trzy włoski na krzyż, przycięte na krótko, wyzierające spod wełnianych czapek, w których  Anaíd prezentowała się niekorzystnie... Gaya nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak Selene mogła mieć aż tak zły gust, by stroić i strzyc dziecko w podobny sposób. Nikomu, kto zobaczyłby je razem, nawet przez myśl by nie przeszło, że ta prowokująca i atrakcyjna rudowłosa kobieta jest matką tej zaniedbanej nastolatki.

- Selene zniknęła.

Gaya poderwała się z miejsca.

- Kiedy?

Anaíd zachowywała się niepewnie i Gaya dostrzegła, że unika jej spojrzenia.

- Dzisiaj rano, kiedy się obudziłam, nie było jej. Dlatego nie przyszłam do szkoły. Czekałam, aż wróci, ale się nie zjawiła.

Gaya zamyśliła się. A może  Anaíd się myli?

- Pewnie jest w biurze u Melendresa i kłócą się o ostatni zeszyt Zarco.

Anaíd zaprzeczyła. Melendres był wydawcą komiksów jej matki i rzeczywiście lubili się jak pies z kotem, chociaż postać stworzona przez Selene, Zarco, zaczynała cieszyć się coraz większym powodzeniem.

- Nie pojechała do miasta, samochód stoi zaparkowany przed domem.

- A może...

Anaíd stanowczo jej przerwała.

- Przejrzałam wszystko,  buty, płaszcze, niczego nie brakuje. A torebka z kluczami, kartami i portfelem wisi na wieszaku.

Gaya pobladła i nie zważając na obecność Anaíd, sięgnęła po słuchawkę telefonu. Wykręcając numer, czuła, jak ogarnia ją gniew. Gdyby miała Selene przed sobą, spoliczkowałaby ją, wytargała za te rude kudły i z premedytacjąnadepnęła na stopę, wsuniętą w krzykliwe kozaki na szpilce. Dlaczego? Dlaczego nie zareagowała wcześniej? Przecież wiadomo było, że Selene pakuje się w tarapaty, od co najmniej roku, odkąd jej matka odeszła do lepszego świata.

- Elena? To ja, Gaya. Jest u mnie Anaíd, mówi, że Selene przepadła bez śladu.

Kiedy słuchała odpowiedzi Eleny, na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia.

- Wypadek? - Zwróciła się do Anaíd: - Elena mówi, że miałaś wypadek, że dziś rano potrącił cię samochód.

Anaíd przeklęła Roca,  Marion i resztę klasy.

- To nic takiego, nawet się nie potłukłam.

- Słyszysz? W takim razie czekamy na ciebie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin