Atwater-Rhodes Amelia - W gąszczach mroku.pdf

(222 KB) Pobierz
W G¥SZCZACH MROKU
Tygrys
Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
JakiemuŜ nieziemskiemu oku
Przyśniło się, Ŝe noc rozświetli
Skupiona groza 1wej symetrii?
JakaŜ to otchłań nieb odległa
Ogień w źrenicach twych zaŜegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie
Wznieciły to, co w tobie płonie?
Skąd pręŜna krew, co Ŝycie wwierca
W skręcony supeł twego serca?
Czemu w nim straszne tętno bije?
Czyje w tym moce? kunszty czyje?
Jakim to młotem kuł zajadle
Twój mózg, na jakim kładł kowadle
Z jakich palenisk go wyjmował
Cęgami wszechpotęŜny kowal?
Gdy rój gwiazd ciskał swe włócznie
Na ziemię, łzami wilŜąc jutrznię,
Czy się swym dziełem Ten nie strwoŜył,
Kto jagnię, lecz i ciebie stworzył
Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
W jakim to nieśmiertelnym oku
Śmiał wszcząć się sen, Ŝe noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?
'William Blake
prolog teraz
Stalowa klatka
Zamknięcie pięknego, stworzonego do Ŝycia na wolności zwierzęcia w klatce, jakby było jedynie nierozumną
bestią, to prawdziwe okrucieństwo. Ludzie często to robią. Nawet samym sobie, choć kraty, za którymi Ŝyją, nie
są ze stali. Ich klatką jest społeczeństwo.
Tygrys bengalski ma złote futro w czarne pręgi i jest największym przedstawicielem kotów. Na tabliczce
umieszczono napis Panthera tigris tigis, ta dziwna nazwa oznacza po prostu tygrysa. Ja nazywam ją Torą, to
moje ulubione zwierzę w tym zoo.
Kiedy zbliŜam się do klatki, Tora podchodzi bliŜej. Umysł zwierząt róŜni się od umysłu ludzi, ale ja spędziłam z
Torą juŜ tyle czasu, Ŝe zdąŜyłyśmy się bardzo dobrze poznać. Nieczęsto udaje się przełoŜyć myśli zwierząt na
ludzki język, ale my z Torą się rozumiemy.
Takich pięknych zwierząt nie powinno się więzić w klatce.
rozdział 1teraz
Opuszczając zamknięte od kilku godzin zoo, przybieram postać jastrzębia. StraŜnik zasnął jak większość ludzi,
kiedy spojrzą mi w oczy. Nie ma juŜ Ŝadnych świadków, więc poruszam się swobodnie.
Dzięki mocy mojego umysłu mogłabym w ułamku sekundy wrócić do domu, ale uwielbiam uczucie to-
warzyszące lataniu. Ptaki to zwierzęta korzystające z największej wolności. Kiedy szybują w powietrzu, prawie
nic nie jest w stanie ich powstrzymać.
Zatrzymuję się tylko raz, Ŝeby się posilić. Do domu w Massachusetts docieram tuŜ przed nastaniem świtu.
Powracając do ludzkiej postaci, kątem oka dostrzegam w lustrze w sypialni własne zamglone odbicie. Moje
długie włosy mają kolor starego złota. Po śmierci moje oczy stały się zupełnie czarne, tak jak u nas wszystkich.
Skóra ma odcień lodowatej bieli, w lustrze wyglądam, jakbym składała się z mgły. Dziś mam na sobie czarne
dŜinsy i czarny podkoszulek. Nie zawsze ubieram się na czarno, ale w tej chwili właśnie ten kolor pasuje do
mojego nastroju.
Nie przepadam za tymi nowymi, budowanymi naprędce miastami, które ludzie tak ochoczo wznoszą, dlatego
mieszkam w Concord, w stanie Massachusetts. To miasto z historią. Concord ma wyjątkową atmosferę, jakby
mieszkańcy próbowali obwieścić całemu światu: to nasza ziemia, jesteśmy gotowi o nią walczyć. Ludzie Ŝyją tu
jak za dawnych czasów, choć oczywiście samochody juŜ dawno temu zastąpiły konne powozy.
Mieszkam sama w jednym z łych starych zabytkowych domów. Przez lata bywałam jedyną córką i spad-
kobierczynią róŜnych bogatych starszych małŜeństw. Właśnie tak .odziedziczyłam" dom.
Nie mam Ŝadnych Ŝyjących krewnych, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. W razie problemów
wpływam na ludzkie myśli i dokonuję drobnych zmian w dokumentach. Kiedy śmiertelnicy stają się zbyt
dociekliwi, po prostu się przeprowadzam. Bez względu na to, jak długo mieszkam w jednym miejscu, nigdy nie
zawieram ziemskich przyjaźni, dlatego moja obecność czy znknięcie zazwyczaj pozostają niezauwaŜone.
Mój dom stoi w samym środku Concord. Z okien frontowych widać budynek kościoła unitarian, z tyłu zaś
znajduje się cmentarz. Nie przeszkadza mi takie sąsiedztwo. Oczywiście od czasu do czasu pojawiają się duchy,
ale nie są groźne. Trochę pohałasują, postraszą i znikają. Są tak blade, Ŝe nie widać ich w dzień.
W moim domu nie ma trumien. Tak, ja sypiam w łóŜku. W oknach powiesiłam grube zasłony, ale to dlatego, Ŝe
lubię spać w ciągu dnia. Światło słoneczne nie zamienia mnie w popiół, przy ładnej pogodzie, w południe
czasami bolą mnie oczy.
Mity na temat wampirów są tak sprzeczne, Ŝe od razu moŜna się domyślić, które z nich wymyślili śmiertelnicy.
Niektóre jednak kryją ziarnko prawdy. Moje odbicie w lustrze jest niewyraźne, starsi z nas w ogóle nie mają
odbicia. Co do pozostałych legend, zawierają odrobinę prawdy t bardzo duŜo kłamstw.
Nie przepadam za zapachem czosnku, ale gdyby wasz węch był dwadzieścia razy czulszy niŜ u charta, teŜ nie
bylibyście wielbicielami czosnku. Nie mam nic przeciwko święconej wodzie czy krzyŜom. Po śmierci kilka
razy uczestniczyłam w chrześcijańskiej mszy, ale od dawna nie szukam juŜ pocieszenia w religii. Na palcu
noszę srebrny pierścionek z kamieniem, srebro mnie nie parzy. Gdyby ktoś wbił mi kołek w serce, pewnie bym
umarła. Na wszelki wypadek nie zadaję się z ludźmi i nie bawię się kołkami.
Wspomniałam juŜ o naszych zwyczajach, więc moŜe teraz opowiem trochę o sobie. Urodziłam się jako Rachel
Weatere w roku 1684, ponad trzysta lat temu.
Ten, kto mnie przemienił, nadał mi imię Risika i tak
juŜ zostało. Nigdy nie pytałam, co znaczy to imię. Nadal go uŜywam, choć Risiką stałam się wbrew własnej
woli.
W myślach często powracam do tamtych czasów, kiedy Ŝyła Rachel, a Risika jeszcze się nie narodziła.
rozdział II 1701
Moją bladą skórę przysypał popiół, kiedy pomagałam ugasić ogień. Lynette, nasza siostra, przygotowywała
kolację, gdy nagle ogień w palenisku buchnął płomieniami, jakby chciał ją pochwycić i wciągnąć. Choć
Alexander, mój brat bliźniak, znajdował się w drugim końcu pomieszczenia, i tak był przekonany, Ŝe to on
spowodował ten wypadek.
- Czy będę potępiony? - zapytał, wpatrując się w wygaszony, zimny kominek.
A skąd mogłam wiedzieć? Miałam tylko siedemnaście lat, byłam zwyczajną dziewczyną, a nie klerykiem. O
potępieniu, tak jak i zbawieniu, nie wiedziałam niczego, o czym on sam by nie wiedział. Alexander patrzył na
mnie tymi swoimi przepełnionymi udręką, złotymi oczyma, jakby spodziewał się, Ŝe jednak znam odpowiedź,
- Lepiej zapytaj o to księdza, nie mnie - poradziłam.
- Mam rozmawiać o tym z księdzem? Mam mu powiedzieć, Ŝe potrafię czytać w myślach? śe mogę...
Urwał, bo oboje dobrze znaliśmy koniec zdania. Alexander od miesięcy próbował ukryć swoją moc,
która była równie niepoŜądana jak dzisiejszy poŜar. DrŜąc ze strachu, opowiedział mi o wszystkim. Choć
bardzo się starał tego nie robić, czasami słyszał myśli otaczających go osób. Kiedy się skoncentrował, potrafił
przesuwać przedmioty. Dodał teŜ, Ŝe ma władzę nad ogniem, wystarczy, Ŝe wpatrzy się w płomienie, by je
wzniecić lub ugasić. Mimo wysiłku, z jakim próbował nad sobą panować, czasami jego moc okazywała się
silniejsza od niego.
Lynette przygotowywała wtedy kolaiję. Teraz tato zabrał ją do medyka, by opatrzył jej rany po oparzeniu.
- To czary - szepnął Alexander, jakby bał się wypowiedzieć to słowo na głos. - Jak miałbym mówić o tym z
osobą duchowną?
I tym razem nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. W przeciwieństwie do mnie, Alexander mocno
wierzył w potępienie duszy. Choć oboje się modliliśmy i chodziliśmy do kościoła, on z pokorą i ufnością
przyjmował wszystko to, co ja traktowałam sceptycznie. Prawdę mówiąc, bardziej przeraŜali mnie zimni,
władczy księŜa niŜ ogień piekielny, którym straszyli. Gdybym to ja została obdarzona taką mocą jak mój brat,
jeszcze bardziej bałabym się kościoła.
- MoŜe ten sam los spotkał matkę? - zamyślił się Alexander. — MoŜe to ja ją skrzywdziłem.
- Alexandrze! - krzyknęłam, zaniepokojona, Ŝe podobne myśli przychodzą mu do głowy. - Nie moŜesz obwiniać
się za śmierć mamy. PrzecieŜ byliśmy jeszcze dziećmi!
- Skoro jako siedemnastolatek nie potrafię zapanować nad sobą i skrzywdziłem Lynette, to tym bardziej byłem
bezradny jako dziecko.
Nie pamiętałam mamy. Tato czasami nam o niej opowiadał, zmarła w kilka dni po naszym urodzeniu. Jej włosy
były jeszcze jaśniejsze niŜ moje i Alexandra, ale nasze oczy miały ten sam kolor. Egzotyczny, mio-dowozłoty,
niebezpieczny, bo tak wyjątkowy. Gdyby nasza rodzina nie cieszyła się szacunkiem wśród sąsiadów, przez te
oczy nieraz posądzono by nas o czary.
- PrzecieŜ nie mamy pewności, Ŝe wypadek Lynette to twoja wina - próbowałam go uspokoić. Lynette była
trzecim dzieckiem naszego ojca. Jej matka, a nasza macocha, zmarła na ospę niecały rok wcześniej. - Stała za
blisko ognia, a moŜe na szczapach były jakieś tłuste plamy. Nie jesteś winien, nawet jeśli spowodowałeś
wybuch.
- Czary, Rachel - powiedział cicho. - To straszny grzech, prawda? Skrzywdziłem człowieka i nie chcę się z tego
wyspowiadać.
- To nie twoja wina! - Dlaczego uparcie obwiniał się o coś, czemu przecieŜ nie potrafił zapobiec?
Zawsze uwaŜałam brata^ząSi^ągo, Nie mógł patrzeć, jak tato zarzyna kurczaka na kolację. Byłam pewna, Ŝe
Alexander nikogo by celowo nie skrzywdził.
- Nie prosiłeś o taką moc - wyszeptałam. - Nie podpisałeś paktu z szatanem. Chcesz, Ŝeby ci wybaczyć, choć nie
zrobiłeś niczego złego.
Papa i Lynette wrócili późnym wieczorem. Siostra miała obandaŜowane ręce, ale medyk powiedział, Ŝe rany
niedługo się wygoją. Alexander czuł się odpowiedzialny za jej cierpienie. Kazał jej wypoczywać, zabronił
pracować i postanowił sam wykonać jej obowiązki. Razem przygotowywaliśmy kolację, a on od czasu do czasu
w milczeniu na mnie spoglądał. W jego oczach jeszcze długo widziałam dręczące go pytanie: Czy będę
potępiony?
rozdział III teraz
Dlaczego o tym myślę?
Wpatruję się w róŜę leŜącą na moim łóŜku. Podobna do tej, którą dostałam prawie trzysta lat temu. Aura wokół
niej jest jak odciski palców. Czuję moc i rozpoznaję tego, kto ją tu zostawił. Dobrze go znam.
śyję na tym świecie od trzystu lat, a jednak znowu złamałam jedną z najbardziej podstawowych zasad, jakie tu
obowiązują. Wczorajszej nocy, po wizycie u Tory, udałam się na łowy na terytorium naleŜącym do kogoś
Innego.
Moja zwierzyna była wyraźnie zagubiona. Nie pochodziła z Nowego Jorku, ale uwaŜała, Ŝe wie, dokąd idzie.
Miasto nocą przypomina dŜunglę. Zalane czerwonym światłem ulice i aleje zmieniają się, poruszają jak cienie,
jak ludzie i ci, którzy na nich polują.
Kiedy zaszło słońce, moja ofiara nagle znalazła się sama w pogrąŜonym w mroku zaułku. JuŜ dawno temu ktoś
rozbił uliczne latarnie, teraz panowała tu niczym nie zmącona ciemność. Dziewczynę ogarnął strach. Zgubiła
się. Była sama, bezbronna. Łatwa zdobycz.
Skręciła w sąsiednią ulicę, szukając jakiegoś znajo
mego śladu. Tu było jeszcze ciemniej, ałe tego mroku ludzkie oko nie zauwaŜa. Ulica, jak mnóstwo innych w
Ameryce, naleŜała do nas. Takie miejsca wyglądają zupełnie zwyczajnie, są moŜe trochę bardziej opustoszałe.
Czasami złudzenia przynoszą pokrzepienie, Moja ofiara zdąŜała prosto w sidła. Jeśli nie ja, ktoś inny ją zabije,
gdy tylko przekroczy próg jednej z tych kafejek lub barów, gdzie serwują napoje, jakich prawdopodobnie za nic
nie wzięłaby do ust.
Odniosłam wraŜenie, Ŝe na widok Cafe Sangra dziewczyna odetchnęła z ulgą. śadne okno nie było zbite, nikt
nie opierał się o ścianę ani nie leŜał na ulicy. Drzwi były otwarte. Ruszyła w stronę kafejki. PodąŜyłam
bezszelestnie za nią.
Nagle, gdzieś po mojej lewej stronie, wyczułam obecność człowieka. Szybko sprawdziłam, czy stanowi
niebezpieczeństwo. Bez trudu przedostałam się przez cienki mur. Człowiek teŜ mnie wyczuł, ale to i tak nie
miało większego znaczenia.
—To nie twój teren — powiedział. Wprawdzie roztaczał ledwo wyczuwalną wampiryczną aurę, ale zde-
cydowanie był zwykłym człowiekiem. MoŜliwe, Ŝe miał jakieś związki z wampirem, moŜe pracował dla
jednego z nas, ale sam z pewnością wampirem nie był. Okazał się niegroźny, więc nawet nie zadałam sobie
trudu, by odczytać jego myśli.
- To nie twój teren - powtórzył. Wiedziałam, Ŝe dostrzega moją aurę, dlatego wykorzystałam moc, by ją stłumić.
Musiałam wydać mu się bardzo młoda. Był tak głupi albo pracował dla kogoś bardzo silnego. Prawdopodobnie
jedno i drugie. Nie bałam się, przecieŜ na ziemi przebywa zaledwie pięć czy sześć wampirów obdarzonych
mocą większą niŜ moja.
- Wynoś się! - rozkazał.
- Nie - odparłam, nie zwalniając kroku, i dalej śmiało kroczyłam w stronę Cafe Sangra.
Usłyszałam, jak wyciąga broń. Zanim zdąŜył wycelować, byłam juŜ przy nim. Wykręciłam mu nadgarstek.
Wypuścił pistolet, nie czekając, aŜ złamię mu rękę. Na ten widok dziewczyna, za którą podąŜałam, otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia, po czym rzuciła się na oślep do ucieczki. Gnała przed siebie, by po chwili zniknąć
za rogiem. Głupi ci ludzie.
Odblokowałam aurę, pozwalając, by napastnik poczuł pełnię mojej mocy. Jego oczy otworzyły się jeszcze
szerzej niŜ dziewczyny.
- To cała twoja broń? - syknęłam. - Pracujesz dla jednego z nas, musisz mieć coś więcej niŜ zwykły pistolet.
Sięgnął po nóŜ, ale ja byłam szybsza. Wytrąciłam mu go z ręki z taką siłą, Ŝe ostrze wbiło się na cal w ziemię.
- Kim... kim jesteś? - wykrztusił, drŜąc ze strachu.
- A jak myślisz, chłopcze? — Zwykle staram się unikać tych podobnych do mnie, a natrętów po prostu niszczę.
Dlatego niewielu mnie rozpoznaje. - Do kogo naleŜysz? — warknęłam. Nie odpowiedział od razu. Patrzył na
mnie tępym wzrokiem.
Czytając w jego myślach, odnalazłam informacje, których szukałam. Wampiry takie jak ja, obdarzone
największą mocą, potrafią zrobić uŜytek ze swoich umiejętności. Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym
z tego korzystać. Poznawszy odpowiedź na moje pytanie, odepchnęłam człowieka.
Zaklęłam, kiedy dowiedziałam się, kim jest jego pan.
Aubrey... Jeden z tych kilku silniejszych ode mnie. Tylko on mógłby mieć coś przeciwko mojej obecności na
jego terenie.
Byłam juŜ wcześniej w tej części Nowego Jorku, ale nigdy nie spotkałam Aubreya ani jego sługi. A jednak ten
człowiek twierdził, Ŝe terytorium naleŜy do mojego największego wroga.
Napastnik uśmiechnął się szyderczo. Pewnie pomyślał, Ŝe boję się jego pana. Istotnie, nikt na tym świecie nie
przeraŜał mnie bardziej niŜ Aubrey, ale nie na tyle, by oszczędzić tego chłopca. Prędzej czy później Aubrey
dowiedziałby się o mojej obecności, a dzieciak i tak mnie draŜnił.
- Ryanie - powiedziałam. Jego imię poznałam, czytając mu w myślach. Chłopak nieco się uspokoił. Kiedy się
uśmiechnęłam, obnaŜając białe kły, zbladł jak kreda. - Przez ciebie uciekła mi zwierzyna.
Nie zdąŜył się odwrócić, bo podeszłam bliŜej i chwyciłam go za kark. Spojrzałam mu w oczy i wysłałam w
myślach polecenie: Spij! W jednej chwili opadł bezwładnie. Nie bronił się, kiedy wbiłam kły w jego szyję. W
całkowicie ludzkim eliksirze płynącym w Ŝyłach Ryana wyczułam ślad krwi Aubreya. Ten smak przyprawił
mnie o dreszcze.
Nie zaprzątałam sobie głowy ukrywaniem zwłok. Skoro Aubrey tak się upierał przy tym, Ŝe ulica naleŜy do
niego, będzie musiał sam zająć się ciałem i władzami. Aubrey wyczuje moją aurę. Niebawem dowie się, Ŝe tu
byłam. Niewielu odwaŜyłoby się zabić jego sługę, i to na jego własnym terytorium.
Choć bałam się Aubreya i z niepokojem myślałam o ponownym z nim spotkaniu, postanowiłam nie okazywać
strachu. Nasze ścieŜki skrzyŜowały się po raz pierwszy od trzystu lat. Nie pokaŜę mu, Ŝe nadal się go boję.
Aubrey,.. Na samą myśl o nim przepełnia mnie nienawiść.
Na szkarłatnej poduszce na łóŜku leŜy róŜa na dłu-
giej łodydze. Miękkie płatki układają się w doskonale uformowany czarny pąk.
Podnosząc róŜę, skaleczyłam się w palec. Kwiat miał kolce ostre jak zęby węŜa. Patrzyłam na krew i czekałam,
aŜ rana się zagoi. Przypomniały mi się wydarzenia sprzed wielu lat. Nieświadomie zlizałam krew. Powróciłam
myślami do czasów, kiedy jako Rachel Weatere otrzymałam taką samą czarną róŜę.
Wtedy nie zlizałam krwi.
rozdział IV 1701
- Rachel - powiedziała Lynette. - Masz gościa. Papa czeka z nim na ciebie.
Mówiła wyniosłym tonem, wydymając wargi.
Od tamtego nieszczęsnego popołudnia, kiedy Lynette się poparzyła, minął prawie miesiąc. Siostra nie zdawała
sobie sprawy z tortur, jakie przeŜywał Ale-xander. Nie wiedziała o mocy, której tak się bał, i wierzyła, Ŝe poŜar
był zwykłym wypadkiem.
Alexander nie poruszał więcej tego tematu. Choć nie mówił o swoich wizjach, zawsze wiedziałam, kiedy
pojawiają się w jego umyśle. Tylko ja dostrzegałam tę chmurę na jego twarzy i rozbiegany wzrok, jakby słyszał
głosy, które objawiały się tylko jemu.
Stojąc w progu, zrozumiałam, skąd wzięło się takie niezadowolenie Lynette. Mój gość był czarnookim i
ciemnowłosym młodzieńcem, którego znałam raczej słabo. Lynette miała czternaście lat i serdecznie niena-
widziła, kiedy chłopcy z miasteczka okazywali mi zainteresowanie. Oczywiście nigdy by się do tego nie
przyznała.
Alexander ponuro przyglądał się męŜczyźnie. Przypomniałam sobie jego wyznanie o tym, Ŝe czasa
mi słyszy myśli otaczających go ludzi. Nie chciałam wiedzieć, co słyszał w tamtym momencie.
Odwróciłam wzrok od brata i spojrzałam na męŜczyznę. Miał na sobie czarne spodnie i karmazynowa koszulę.
Kolor zbyt odwaŜny jak na tamte czasy. Tak piękne barwniki do tkanin musiały kosztować fortunę. Jego strój
był pewnie wart więcej niŜ cała moja garderoba.
- Jestem Peter Weatere, ojciec Rachel - odezwał się ojciec. - To mój syn, Alexander, a to druga córka, Lynette.
Oczywiście zna pan Rachel. - Skoro nieznajomy o mnie pytał, papa zakładał, Ŝe tak było. W rzeczywistości
widziałam go z daleka, a rozmawiałam z nim tylko raz w Ŝyciu. Nie byliśmy sobie przedstawieni.
-Aubrey Karew - przedstawił się młodzieniec, ściskając dłoń mojego ojca. Wyczułam jakiś obcy akcent, ale nie
potrafiłam go zidentyfikować. Niezbyt często miałam okazję słuchać obcych języków.
Podniosłam głowę. Aubrey wpatrywał się we mnie, a jego spojrzenie przyprawiło mnie o dreszcze. Jakaś
dziwna siła nie pozwalała mi odwrócić wzroku, poczułam się jak ptak, sparaliŜowany pod spojrzeniem węŜa.
- Panie Karew, w czym mogę panu pomóc? - zapytał ojciec. Próbowałam opuścić oczy, jak nakazywała
przyzwoitość, ale nie byłam w stanie. Aubrey hip
notyzował mnie wzrokiem, nie mogłam przestać mu się przyglądać.
Wtedy ten dziwny młodzieniec wręczył mi róŜę, którą bez chwili namysłu wzięłam. Nie powinnam była
przyjmować prezentów od młodych, nieznajomych męŜczyzn, ale on tak na mnie patrzył, Ŝe zanim w ogóle się
zorientowałam, trzymałam w dłoni jego róŜę.
- AleŜ, panie Karew - odezwał się ojciec, marszcząc z niezadowoleniem czoło. - Nie wypada, Ŝeby...
- Ma pan rację - przyznał Aubrey.
Papa stał jak oniemiały. Spojrzałam na kwiat. To była wyjątkowo piękna róŜa, taka na długiej łodydze. Nie
spotyka się takich w północnych koloniach. Na pierwszy rzut oka pąk wydawał się ciemnoczerwony, jednak po
chwili uświadomiłam sobie, Ŝe jest czarny. Jeden z kolców wbił mi się w palec. Szybko przełoŜyłam róŜę do
drugiej ręki, mając nadzieję, Ŝe nikt nie zauwaŜył skaleczenia.
Spojrzałam wtedy na Aubreya, który wpatrywał się w kropelkę krwi, jaka pojawiła się na moim palcu. Znów
poczułam dreszcze. Nagle gość odwrócił się i wyszedł. Zanim ktokolwiek zdąŜył się odezwać, juŜ go nie było.
Ojciec patrzył na mnie wyczekująco. Na szczęście wtrącił się brat.
— Jest zbyt późno, Ŝeby dyskutować o tej wizycie. Lepiej chodźmy spać, nim odezwą się dzwony wzywające
na poranną mszę. - Rozpoznałam ten ton. Od razu domyśliłam się, Ŝe Alexander chciał porozmawiać o
Aubreyu, ale nie z ojcem. Papa kiwnął głową, przyznając mu rację.
Alexander jako jedyny w roćztrAe zauwaŜył moje skaleczenie. Po wyjściu ojca z zatroskaną miną zaprowadził
mnie do studni, by przemyć ranę.
- Co się stało, Alexandrze? - zapytałam, nie wypuszczając z ręki róŜy. Nie zdawałam sobie sprawy, Ŝe ściskam
ją z całej siły. - Wyglądasz tak, jakbyś zauwaŜył, Ŝe nasz gość ma język węŜa.
— MoŜe tak właśnie jest - odparł ponuro. - Czarnooki chłopiec, którego nigdy wcześniej tu nie widzieliśmy,
przychodzi do naszego domu i ofiaruje ci czarną róŜę. Przyjmujesz podarunek i choć przypłacasz to krwią, nie
jesteś w stanie odłoŜyć kwiatu.
- O czym ty mówisz? - wyszeptałam zdumiona.
— Ja nie podpisałem paktu z diabłem, ale to nie znaczy, Ŝe nie ma na tym świecie istot, które do niego naleŜą.
- Alexandrze! - Byłam w szoku. Mój brat oskarŜał Aubreya Karew o związki z szatanem.
Spojrzałam na róŜę, którą ciągle trzymałam w dłoni, i z namysłem odłoŜyłam ją na ziemię, próbując
w ten sposób przekonać brata, a moŜe i samą siebie, Ŝe to moŜliwe.
Mój wzrok nadal jednak był utkwiony w czarnych płatkach. Uświadomiłam sobie, co czuł Alexander, kiedy po
wypadku Lynette poradziłam mu, Ŝeby porozmawiał z księdzem. Ciekawe, co ja bym usłyszała, gdybym
powiedziała księdzu o czarnej róŜy podarowanej mi przez nieznajomego. W końcu nieraz słyszałam o ludziach,
którzy własną krwią podpisali pakt z diabłem. Dziś sama przelałam krew.
Alexander bez słowa wrócił do domu. Patrzyłam, jak odchodzi, i nie wiedziałam, co powiedzieć. Trudno
zaprzeczyć, róŜa była wyjątkowo piękna, pąk ledwo się otworzył i miał doskonały kształt. I ten kolor... cóŜ, był
to kolor ciemności, śmierci, wszystkich tych złych rzeczy, o których mi mówiono. Czarne serce, czarna magia...
Czarne oczy. Hipnotyczne czarne oczy.
Nie chciałam uwierzyć w to, Ŝe przyjęłam dar od sługi szatana. Wmówiłam sobie, Ŝe to nieprawda.
MoŜe gdybym wtedy uwierzyła...
A moŜe nie. I tak nie mogłam niczemu zapobiec.
Następny dzień miał być moim ostatnim na tym świecie. Tego dnia miałam po raz ostatni rozmawiać z papą,
siostrą, bratem, Ostatni raz oddychałam ze
świadomością, Ŝe bez tego bym umarła. Tego dnia miałam ostatnią szansę, by podziękować słońcu za to, Ŝe
rozświetlało moje Ŝycie.
Posprzeczałam się z Alexandrem i unikałam papy. Jak cała ludzkość, ani razu nie podziękowałam słońcu i
powietrzu za to, Ŝe istnieją. Światło, powietrze, miłość brata, zawsze uwaŜałam, Ŝe mi się naleŜą, a jednak
zostały mi odebrane.
Mój ostatni dzień. Rachel Weatere miała nazajutrz umrzeć.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin