Mill_o_granicach_wladzy_spoleczenstwa_nad_jednostka.doc

(129 KB) Pobierz
O granicach władzy społeczeństwa nad jednostką

O granicach władzy społeczeństwa nad jednostką

Jakaż więc jest właściwa granica suwerennej władzy jednostki nad sobą? Gdzie zaczyna się władza społe­czeństwa? Jaka część życia ludzkiego winna podlegać indywidualności, a jaka społeczeństwu?

Każdej z tych władz przypadnie należna jej część, jeśli weźmie to, co ja bardziej obchodzi. Indywidualność powinna zawładnąć tą częścią życia, którą się głównie interesuje jednostka; społeczeństwo — tą częścią, która głównie budzi jego zainteresowanie.

Choć społeczeństwo nie opiera się na umowie i zmyś­lanie umowy w celu wyprowadzenia z niej obowiązków społecznych do niczego nie prowadzi, każdy kto pozostaje pod opieką społeczeństwa, winien mu odpłacić za to dobrodziejstwo, a sam fakt życia w gromadzie wymaga, by każdy musiał przestrzegać pewnych prawideł postępowania wobec pozostałych łudzi. Postę­powanie to polega po pierwsze na tym, aby ludzie nie naruszali nawzajem swoich interesów lub raczej tych interesów, które na mocy zastrzeżeń prawnych lub milczącego porozumienia należy uważać za prawa, a po drugie na tym, by każda osoba miała swój udział (ustalony na jakiejś słusznej podstawie) w pracach i ofiarach potrzebnych dla obrony społeczeństwa lub jego członków przed krzywdą i napastowaniem. Społe­czeństwo ma prawo bezwzględnego narzucania tych warunków tym, którzy usiłują je złamać. Uprawnienia społeczeństwa sięgają jeszcze dalej. Jednostka może szkodzić innym lub nie mieć żadnego względu na ich dobro, nie posuwając się do pogwałcenia przysługują­cych im praw. Chociaż prawo nie jest w stanie ukarać wtedy winowajcy, może to słusznie uczynić opinia. Skoro tylko postępki jakiejś osoby przynoszą uszczerbek interesom innych, społeczeństwo sprawuje nad nimi jurysdykcję i wyłania się kwestia, czy wtrącenie się do nich będzie korzystne dla dobra ogółu. Nie ma jednak okazji do podnoszenia takiej kwestii, gdy postępowanie człowieka wpływa wyłącznie na jego własne interesy lub może wpływać na interesy innych tylko za ich pozwoleniem (oczywiście wszystkie osoby zainteresowane muszą być pełnoletnie i przeciętnie rozsądne). We wszystkich takich wypadkach powinno się mieć całkowitą prawną i społeczną swobodę dokony­wania czynu i ponoszenia jego konsekwencji. Zrozumielibyśmy bardzo źle tę doktrynę, gdybyśmy przypuszczali, że jest ona wyrazem samolubnej obo­jętności, która utrzymuje, że człowieka nie powinno obchodzić postępowanie jego bliźnich i że wolno mu się troszczyć o ich dobro tylko wtedy, gdy to jest w jego własnym interesie. Potrzeba nam nie mniej, lecz znacznie więcej bezinteresownej działalności dla dobra innych. Ale bezinteresowna życzliwość może znaleźć inne sposoby namawiania ludzi do dobrego, niż bicze i szpicruty w znaczeniu literalnym lub przenośnym. Doceniam w zupełności egotyczne cnoty; jeśli nawet uznamy je za mniej ważne od społecznych, to staną w drugim rzędzie zaraz, za nimi. Wychowanie powinno kształcić zarówno jedne jak drugie. Ale nawet wychowanie działa tak dobrze perswazją i namową jak przymusem, a gdy się ono skończyło, powinniśmy wpajać egotyczne cnoty jedynie za pomocą środków pierwszego rodzaju. Ludzie winni pomagać sobie nawzajem w odróżnianiu rzeczy lepszych i gorszych i udzielać sobie zachęty do wybierania pierwszych a unikania drugich. Powinni oni stale pobudzać się wzajemnie do gorliwszego ćwiczenia swoich duchowych zdolności i wytrwalszego obierania za cel swoich uczuć i dążeń rozumnych, a nie głupich, wzniosłych, a nie nikczemnych przedmiotów i zamierzeń. Ale arii jedna osoba, ani pewna liczba osób nie ma prawa powiedzieć innej dojrzałej ludzkiej istocie, że nie wolno jej robić ze sobą dla swego własnego dobra, co się jej żywnie podoba. Dobro tej osoby najwięcej interesuje ją samą; zainteresowanie kogoś innego, z wyjątkiem wypadków, gdy wchodzi w grę silne osobiste przywiązanie, jest drobnostką w porównaniu z zainteresowaniem, jakie czuje ona sama; społeczeństwo interesuje się nią jako jednostką — poza jej stosunkiem do innych — tylko częściowo i pośrednio, podczas gdy najzwyklejszy człowiek zna swoje uczucia i położenie nieskończenie lepiej, niż ktokolwiek inny. Interwencja społeczeństwa, w celu przekreślenia jego sądu i zamiarów w sprawach jego tylko dotyczących, musi się opierać na ogólnych przypuszczeniach, które mogą być całkiem błędne, a nawet jeśli są słuszne, bywają z równym prawdopodobieństwem dobrze jak źle stosowane w indywidualnych wypadkach przez osoby, które znają okoliczności towa­rzyszące tym wypadkom jedynie z zewnątrz. Ta zatem dziedzina spraw ludzkich jest właściwym polem dzia­łania indywidualności. We wzajemnym postępowaniu ludzi wobec siebie potrzebne jest zazwyczaj przestrze­ganie ogólnych przepisów, aby ludzie wiedzieli, czego mają się spodziewać; ale każdy człowiek jest uprawniony do samorzutnego działania w swoich sprawach. Inni mogą dawać mu, a nawet narzucać, rady przydatne do wyrobienia sobie sądu i napomnienia mające wzmocnić jego wolę; lecz on sam rozstrzyga ostatecznie. Wszystkie błędy, jakie mógłby popełnić wbrew uwagom i ostrzeżeniom, ważą mniej od krzywdy, jaka go spotyka, gdy pozwalamy innym zmuszać go do tego, co uważają za jego dobro.

Nie chcę przez to powiedzieć, że egotyczne zalety lub wady jakiegoś człowieka nie wpływają na żywione dla niego przez innych uczucia. Nie jest to możliwe ani pożądane. O ile odznacza się jakimiś zaletami prowa­dzącymi do jego własnego dobra, o tyle jest odpowied­nim przedmiotem podziwu i zbliża się do ideału doskonałości natury ludzkiej. Jeśli zupełnie brak mu tych zalet, wzbudzi uczucie wręcz odwrotne od po­dziwu. Spotykamy czasem głupotę i to, co można nazwać (choć to wyrażenie nie jest bez zarzutu) pospolitością lub deprawacją gustu, w stopniu, który chociaż nie usprawiedliwia szkodzenia przejawiającej je osobie, budzi z konieczności do niej niechęć a w osta­teczności nawet pogardę; nie moglibyśmy mieć nale­życie silnych odwrotnych wadom zalet nie żywiąc tych uczuć w stosunku do wad. Człowiek może nikogo nie krzywdzić, a jednak postępować w ten sposób, że zmu­szeni jesteśmy uznać go za głupca lub  niższą od nas istotę; a ponieważ ten sąd jest faktem, którego wolałby on uniknąć, oddajemy mu usługę   ostrzegając go przed nim z góry, podobnie jak przed wielką inną nieprzy­jemnością, na którą się naraża. Byłoby dobrze w samej rzeczy, gdybyśmy mogli   świadczyć   tę usługę o wiele częściej, niż na to dzisiejsze pojecie grzeczności pozwala i gdyby jedna osoba mogła uczciwie wytknąć drugiej jej wady, nie narażając się na zarzut nieokrzesania lub arogancji.  Mamy również prawo postępować zgodnie z naszą niekorzystną o kimś opinia, nie w celu zgnębienia jego indywidualności, lecz w celu przejawienia naszej. Nie   jesteśmy   na   przykład   obowiązani   szukać   jego towarzystwa;    mamy   prawo    go    unikać    (choć   bez ostentacji),   gdyż  wolno  nam  obierać  sobie  najodpo­wiedniejsze dla nas towarzystwo. Mamy prawo, a może to być naszym  obowiązkiem,  ostrzegać innych przed nim,  jeśli   sądzimy,   że  jego   przykład   lub   rozmowa będzie  prawdopodobnie  wywierać  zgubny  wpływ  na tych, z którymi przestaje.  Możemy go pominąć, gdy świadczymy   innym   dobrowolne   usługi,   z   wyjątkiem usług zmierzających do jego poprawy. Za pomocą tych różnych  sposobów  postępowania  możemy  wymierzać danej osobie bardzo surowe kary za winy, które bez­pośrednio tylko jej samej dotyczą, lecz osoba ta ponosi te kary jedynie w tej mierze, w jakiej są one naturalnym i jak gdyby samorzutnym   następstwem   samych  win, a nie dlatego, że została rozmyślnie ukarana. Człowiek, który się odznacza popędliwością, uporem, zarozumialstwem — który nie może się utrzymać z umiarkowanych funduszów — który nie może powstrzymać się od szkodliwego pobłażania sobie — który goni za zwie­rzęcymi przyjemnościami zamiast za duchowymi — musi być przygotowany na to, że inni będą myśleć o nim gorzej i odnosić się do niego mniej przychylnie; ale nie ma prawa się na nich skarżyć, chyba że zasłużył na ich przychylność szczególnym uzdolnieniem do życia społecznego i uzyskał w ten sposób tytuł do ich usług, którego nie osłabiają jego przewinienia względem siebie.

Utrzymuje, że niedogodności nieodłączne od nie­przychylnego sądu innych są jedyna karą, której człowiek powinien podlegać za tę cześć swego postępo­wania i charakteru, która dotyczy jego własnego dobra, lecz nie wpływa na interesy innych osób pozostających z nim w stosunkach. Postępki krzywdzące innych wymagają zupełnie innego traktowania. Wdzieranie się w ich prawa; wyrządzanie im jakiejś straty lub szkody nie usprawiedliwionej własnymi prawami; fałsz lub dwuznaczność w postępowaniu z nimi; nieuczciwe lub nieszlachetne korzystanie z przewagi nad nimi; nawet egoistyczne wstrzymanie się od obrony ich przed krzywdą — oto stosowne przedmioty moralnego potę­pienia, a w ważniejszych wypadkach, moralnego odwetu i kary. I nie tylko te postępki, ale i prowadzące do nich skłonności, są już właściwie niemoralne i zasłu­gują na naganę, która może się zmienić w odrazę. Skłonność do okrucieństwa; złośliwość i nieżyczliwość;, najbardziej antyspołeczna i najohydniejsza ze wszystkich namiętności, zazdrość; obłuda i nieszczerość; porywczość występująca bez dostatecznego powodu i mściwość nie   stojąca  w  żadnym  stosunku  do  zaczepki;   żądza przewodzenia nad innymi; chciwość zysku z uszczerb­kiem dla drugich pycha  znajdująca przyjemność w poniżaniu innych; egotyzm, który uważa swoje «ja» i jego sprawy za najważniejszą rzecz na świecie i rozstrzyga wszystkie wątpliwe kwestie na swoja korzyść — oto  są moralne przywary składające się na zły i wstrętny charakter, przywary nie dające się porównać z poprzednio wymienionymi egotycznymi wadami, które nie są właściwie niemoralne i nawet gdy przejawiają się w najwyższym stopniu, nie można ich nazwać    niegodziwością.    Mogą   one   być   dowodem wielkiej głupoty lub braku osobistej godności i szacunku dla siebie, lecz zasługują na potępienie moralne tylko wtedy,   gdy   pociągają   za   sobą   złamanie   obowiązku względem innych, dla dobra których jednostka zobo­wiązana jest zważać na siebie. Tak zwane obowiązki względem nas samych nie są społecznie obowiązujące, chyba że okoliczności uczynią je jednocześnie obowiąz­kami względem innych. Termin «obowiązek względem siebie»,  o  ile  oznacza  coś więcej  niż roztropność,  to znaczy on tyle co szacunek dla siebie lub samodzielny rozwój; a nikt nie jest za te obowiązki odpowiedzialny przed    swymi    bliźnimi,    ponieważ    dobro    ludzkości bynajmniej tej odpowiedzialności nie wymaga.

Różnica między utratą szacunku, na którą słusznie naraża człowieka brak przezorności lub godności osobistej, a potępieniem należnym mu za pogwałcenie praw cudzych nie jest czysto nominalna. Nasze uczucia i nasze postępowanie w stosunku do niego różnią się wielce zależnie od tego, czy sprawia nam przykrość rzeczami, w których zdaje się nam, że mamy prawo go kontrolować, czy też rzeczami, do których nam się wtrącać nie wolno. Jeśli wywołuje on nasze niezadowo­lenie, możemy dać wyraz naszej niechęci i odsunąć się zarówno od niego jak i od rzeczy, która nam się nie podoba; ale nie będziemy odczuwali potrzeby zatruwania mu życia. Rozważymy, że ponosi on już lub poniesie karę za swój błąd; jeśli kieruje źle swoim życiem, nie będziemy z tej racji pragnąć dalszego pogorszenia jego sytuacji; zamiast karać go, będziemy raczej usiłowali złagodzić jego karę, wykazując mu, w jaki sposób może ominąć lub uleczyć zło, które swoim postępowaniem na siebie ściąga. Może on być dla nas przedmiotem litości lub niechęci, lecz nie będzie budzić w nas gniewu lub chęci zemsty; nie będziemy go traktować jak wroga społeczeństwa; najgorszą rzeczą, do jakiej będziemy się czuli upraw­nieni, jest pozostawienie go samemu sobie, jeśli zaintere­sowanie się jego losem lub troska o niego nie skłonią nas do życzliwej interwencji. Zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, jeśli pogwałcił on przepisy chroniące jego bliźnich indywidualnie lub zbiorowo. Złe skutki jego czynów spadają wówczas nie na niego, lecz na innych i społeczeństwo jako obrońca wszystkich swoich członków musi wziąć na nim odwet; musi mu sprawić ból za karę i postarać się, by ta kara była dostatecznie surowa. W tym wypadku jest on winowajcą stojącym przed naszymi kratkami sadowymi, a my mamy nie tylko go osadzić, ale i w tej czy innej formie wykonać nasz wyrok; w drugim zaś nie jest naszą rzeczą zadawać mu jakieś cierpienia, z wyjątkiem tych, które mogą przypadkowo wyniknąć z naszego korzystania w na­szych sprawach z tej samej swobody, jaką mu w jego sprawach zostawiamy.

Wiele osób nie zgodzi się uznać wykazanej tutaj różnicy między tą częścią życia człowieka, która tylko jego samego dotyczy i tą, która dotyczy innych. W jaki sposób (mogą one zapytać) może jakakolwiek cześć postępowania członka społeczeństwa- być obojętna dla innych członków? Żaden człowiek nie jest całkiem odosobnioną istota; nie może on szkodzić sobie stale i poważnie bez wyrządzania szkody swoim bliskim krewnym a często i dalszemu otoczeniu. Jeśli rujnuje swój majątek, szkodzi tym, którzy pośrednio lub bezpośrednio się z niego utrzymywali i uszczupla zwykle w większym lub mniejszym stopniu zasoby ogółu. Jeśli osłabia swoje fizyczne lub duchowe zdolności, nie tylko wyrządza wiele złego wszystkim tym, których szczęście choć w pewnej mierze od niego zależało, ale staje się także niezdolnym do oddawania bliźnim zwykłych usług; będzie może ciężarem, którym się obarcza z przywiązania lub życzliwości; a gdyby takie postępo­wanie często się zdarzało, żadne chyba inne przekro­czenie nie zmniejszałoby szybciej ogólnej sumy dobra. Wreszcie jeśli nawet przywary i szaleństwa jakiejś osoby nie szkodzą bezpośrednio innym, niemniej (mogą po­wiedzieć) działa ona zgubnie swym przykładem i powin­niśmy ją zmusić do opanowania się ze względu na tych, których widok jej postępowania lub wiadomość o nim. mogłaby zepsuć lub wprowadzić na złą drogę.

A nawet (dodadzą) jeśliby następstwa złego postępowania mogły spadać wyłącznie na występną i bez­myślną jednostkę, czyż społeczeństwo winno pozostawić kierowanie swoim życiem tym, którzy są widocznie do tego niezdolni? Jeśli dzieciom i małoletnim bezsprzecz­nie należy się ochrona przed nimi samymi, czyż społe­czeństwo nie jest również obowiązane chronić tak samo osoby dojrzałe, które także nie umieją panować nad sobą? Jeśli szulerka, pijaństwo, rozpusta, próżniactwo lub niechlujność tak samo zatruwają szczęście i hamują postęp, jak wiele lub większość czynów zakazanych przez prawo, dlaczegóż (mogą zapytać) prawo nie miałoby dążyć do powściągania także i tych przywar w sposób możliwie najpraktyczniejszy i dla społeczeń­stwa najdogodniejszy? Czyż opinia publiczna nie powinna, uzupełniając nieuniknione niedokładności prawa, wystąpić w roli potężnej policji zwalczającej te zdrożności i wymierzać surowe kary społeczne tym, którzy się ich dopuszczają? Nie ma tu mowy (można powiedzieć) o ograniczaniu indywidualności lub przesz­kadzaniu realizacji nowych i oryginalnych sposobów życia. Jedynymi rzeczami, którym staramy się zapobiec, są rzeczy wypróbowane i potępiane od początku świata aż do dzisiaj; rzeczy, które, jak wykazało doświadczenie, nie są pożyteczne ani odpowiednie dla indywidualności żadnego człowieka. Musi istnieć jakiś okres czasu, w ciągu którego gromadzi się pewien zasób doświad­czenia i po upływie którego możemy uznać pewne prawdy moralne lub rozumowe za ustalone; i prag­niemy jedynie ustrzec pokolenie po pokoleniu od stoczenia się w tę samą przepaść, w której znaleźli zgubę ich poprzednicy. Przyznaję   w   zupełności,   że   krzywda,   jaką   ktoś sobie wyrządza, może się poważnie odbić zarówno na uczuciach jak interesach jego bliskich, a w mniejszym stopniu i na całym społeczeństwie. Gdy postępowanie tego rodzaju doprowadza kogoś do złamania wyraźnie oznaczonego obowiązku względem innej osoby lub osób, wypadek taki przestaje się zaliczać do kategorii czynów egotycznych i staje się przedmiotem nagany moralnej we właściwym znaczeniu tego słowa. Jeśli na przykład człowiek nie może spłacić swoich długów z powodu nie-wstrzemięźliwości  i  rozrzutności  lub  obarczywszy  się moralną odpowiedzialnością za rodzinę nie jest w stanie z  tego  samego  powodu  utrzymać jej  lub wychować, zostaje słusznie potępiony i zasługuje na karę; lecz nie za rozrzutność tylko za uchybienie obowiązkom wzglę­dem rodziny lub wierzycieli. Gdyby ulokował on sumy dla nich przeznaczone w najroztropniejszy sposób, jego przewinienie moralne byłoby takie samo. Jerzy Barnwell zamordował  swego  wuja,   aby  zdobyć   pieniądze   dla kochanki,   lecz   gdyby   to   uczynił   w   celu   założenia przedsiębiorstwa,    również    nie   uszedłby   szubienicy. Dalej, często się zdarza, że człowiek sprawia zmartwienie rodzinie swymi  nałogami  i  zasługuje  na wyrzuty  za szorstkość lub niewdzięczność; ale może na nie zasłużyć i za uleganie nawykom,  które nie są same przez się zdrożne,  jeśli   dokuczają   tym,   którzy   razem   z   nim spędzają życie lub których w:ygody z powodu węzłów natury osobistej zależą od niego. Jeśli ktoś nie uwzględ­nia uczuć i interesów innych, nie będąc do tego zmu­szonym jakimś   bardziej   naglącym   obowiązkiem   lub uprawnionym godziwym względem na siebie samego, staje się przedmiotem moralnej nagany za tę bez­względność, lecz nie za jej przyczynę, ani za błędy osobiste, które mogły do niej doprowadzić. Podobnie gdy człowiek skutkiem postępowania, które tylko jego samego dotyczy, stanie się niezdolnym do wykonania jakiegoś określonego spoczywającego na nim publicz­nego obowiązku, popełnia przestępstwo społeczne. Nikt nie powinien być karany po prostu za pijaństwo, lecz żołnierz lub policjant, który się upił w czasie służby, musi ponieść karę. Gdy tylko, krótko mówiąc, stwierdzamy określoną szkodę lub wyraźne jej ryzyko czy to dla jednostki, czy dla społeczeństwa, przenosimy taki wypadek z dziedziny wolności w dziedzinę moral­ności lub prawa. Gdy jednak chodzi o przypadkowe lub, jak możemy ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin