CHLAP1.DOC

(82 KB) Pobierz
Młodzieńcze, zarób na krzyż!..." 





Zima 1807 roku była nad podziw łagodna i mokra. Cišgnšc sznury 
taborów, brnšc w błocie rozmiękłych dróg, armie Napoleona 
maszerowały na wschód. 

W dalszym cišgu trwała wojna z Prusami, chociaż na polach pod Jenš 
i Auerstedt rozwiała się legenda o niezwyciężonej armii pruskiej. 
Napoleon parł naprzód. Zdemoralizowane błyskawicznymi klęskami 
pułki króla pruskiego nie przedstawiały już wielkiej wartoci 
bojowej, ale w ich rękach pozostawały jeszcze twierdze na Pomorzu 
i w Prusach Wschodnich. Na drodze Bonapartego stanšł też nowy 
grony przeciwnik: 

Cesarz rosyjski Aleksander I wysłał swoje armie na pomoc pruskiemu 
sprzymierzeńcowi. Walki rozgorzały od nowa. Przez ponad pół roku 
straszliwa wojna przetaczała się przez ziemie polskie. Koniec 
grudnia przyniósł krwawe zmagania pod Czarnowem, Pułtuskiem i 
Gołyminem. Tu Francuzi przekonali się, co to znaczy męstwo i 
nieustępliwoć rosyjskiego żołnierza. Bitwy przyniosły dotkliwe 
straty obu stronom ale jeszcze nie przesšdziły o dalszych losach 
wojny. Lepiej wiodło się Francuzom w walkach na Pomorzu, zimš i 
wiosnš 1807 roku, nie tu jednak miało się wszystko rozstrzygnšć. 
Trzeba było czekać na to pół roku. Dopiero krwawo okupione 
zwycięstwa Napoleona pod Iławš Pruskš i Frydlandem, w lutym i w 
czerwcu 1807 roku, zadecydowały o jego sukcesie w tej wojnie. 7 
lipca 1807 roku w Tylży został zawarty pokój z Rosjš, a 9 tegoż 
miesišca, z Prusami. Jesieniš 1806 roku ludnoć Wielkopolski 
pierwsza entuzjastycznie powitała Napoleona na ziemiach polskich. 
Ożyły nadzieje Polaków na wskrzeszenie bytu Ojczyzny. Twórcy 
Legionów Polskich we Włoszech, generał Jan Henryk Dšbrowski i 
Józef Wybicki, skierowali do narodu polskiego płomiennš odezwe. 
Wzywali pod sztandary Napoleona, wierzyli, że przywróci on 
niepodległoć krajowi. "Polacy! - nawoływali. - Napoleon, wielki, 
niezwyciężony. Wchodzi w trzykroć sto tysięcy wojska do Polski. 
Nie zgłębiajmy tajemnic zamysłów, starajmy się być godnymi jego 
wspaniałoci... Powstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jestecie 
i krew toczyć na odzyskanie Ojczyzny... Broń i oręż z ršk jego 
otrzymacie. A wy, Polacy, przymuszeni przez naszych najedców bić 
się za nich przeciwko własnej sprawie, stawajcie pod choršgwiami 
Ojczyzny swojej..." 

Apel ten nie pozostał bez echa. Ochotnicy spieszyli do wojska, 
obficie płynęły dary i żywnoć. Formowały się pułki, które na polu 
bitwy swoim męstwem i krwiš starały się rozwiać wštpliwoci 
Napoleona wyrażone słowami: "Obaczę, jeżeli Polacy godni sš być 
narodem..." 

Polskie oddziały odznaczały się w walkach na Pomorzu zimš i wiosnš 
1807 roku, brały też udział w wielkiej i rozstrzygajšcej bitwie 
pod Frydlandem. 



* 



W pochmurny i mglisty poranek pod koniec stycznia 1807 roku 
wyruszył z Gniezna nowo sformowany 9 liniowy pułk piechoty. Nauka 
wojskowego rzemiosła była krótka. W cišgu kilku zaledwie tygodni 
młody żołnierz zdołał jedynie poznać jego podstawowe i niezbędne 
arkana. Resztę edukacji miał otrzymać w bitwie. 

Kompanie opuciły miasto. Umilkła muzyka pułkowa, coraz dalej w 
tyle pozostawały gnienieńskie dachy i wieże. Ten i ów obejrzał 
się ukradkiem za siebie, w duchu zapytywał: czy tu jeszcze wrócę? 
Padajšcy bez przerwy mokry nieg zalepiał oczy, utrudniajšc marsz. 
Oficerowie, chcšc dać przykład młodym żołnierzom, pozsiadali z 
koni i maszerowali pieszo ze swoimi kompaniami. Wród nich 
znajdował się młody, zaledwie dziewiętnastoletni porucznik 
Dezydery Chłapowski. Wtulajšc twarz w kołnierz płaszcza, jak inni 
brnšł na spotkanie z nieznanym, ze swoim nowym losem. Czy okaże 
się dla niego łaskawy? Czy zdobędzie sławę, zabłynie męstwem, czy 
będzie godny oficerskiego munduru, który z takim zaufaniem 
ofiarowała mu Ojczyzna... 

Wypadki ostatnich miesięcy mocno wryły się w pamięć Dezyderego. 
Ich bieg jak rwšcy potok ogarnšł go i poniósł ku nowemu losowi. 
Skoczył w ten nurt z zapałem swoich dziewiętnastu lat. On to 
pierwszy przywiózł do Poznania wieć o klęsce Prus i zajęciu 
Berlina przez Francuzów. Kilka dni póniej w szeregach gwardii 
honorowej witał Napoleona. Następnie przebywał w orszaku cesarza 
podczas jego trzydniowego pobytu w Poznaniu. 

Pewnego razu Napoleon odbywał jednš ze swoich ulubionych 
przejażdżek konnych. Nagle orszak natrafił na szeroko rozlane 
kałuże. Oficerowie rozjechali się w poszukiwaniu wygodniejszej 
drogi. Dezydery wysunšł się przed innych, znalazł suchy przesmyk i 
zawołał wesoło: 

- Un Polonais passe partout!* (* Polak wszędzie przechodzi!) 

W drodze powrotnej Napoleon rozkazał mu, aby pozostał przy nim. 
Wypytywał go o rodzinę, kraj i miejscowe stosunki. Jasne i zwięzłe 
odpowiedzi młodzieńca spodobały się cesarzowi. Gdy wrócili, kazał 
Dezyderemu pozostać na obiedzie, w którym uczestniczył również 
marszałek Berthier. 

Wspominajšc tamte wydarzenia Chłapowski nie przypuszczał, jak 
mocno zaważš one na jego dalszych losach. 

Tymczasem pułk maszerował przez Gšsawę, Bydgoszcz, wiecie, Gniew 
w stronę Gdańska, gdzie toczyły się walki. Pod Gniewem pułk 
Dezyderego dołšczył do dywizji Dšbrowskiego. Generał dokonał tu 
przeglšdu podległych sobie oddziałów. 

Najbliższy nocleg wypadł już w bezporedniej stycznoci z 
nieprzyjacielem. Nad Wisłš uwijały się podjazdy pruskich huzarów. 
Tę noc Dezydery spędził na wysuniętej placówce, grzejšc się przy 
niewielkim ognisku rozpalonym w dole po kartoflach. 

Nazajutrz pułk pomaszerował drogš wiodšcš do Gdańska. Kompania 
woltyżerów szła w straży przedniej, dowodzonej przez Jana 
Dšbrowskiego, syna generała. Awangarda stała w Sułkowie, wsi 
położonej kilka kilometrów przed Tczewem. 

Wstawał póny, zimowy ranek 23 lutego 1807 roku. Jeszcze było 
ciemno, kiedy do Sułkowa przybył generał Dšbrowski. Otoczony 
oficerami, zatrzymał się na skraju wsi. Adiutanci rozłożyli mapę. 

- Przed nami Tczew - odezwał się generał. 

- Niezbyt to potężna forteca, ale obsadzona silnie i drogę do 
Gdańska nam zasłania. Musimy jš wzišć - i to jeszcze dzi. 

Dšbrowski omawiał plan ataku na miasto i udzielał szczegółowych 
dyrektyw dowódcom. Chłapowski, stojšcy w gronie oficerów, z uwagš 
słuchał słów generała. Nagle dowódca zwrócił się wprost do niego: 

- Poruczniku, zbliż się waćpan! Pójdziesz w przedzie ze swojš 
kompaniš, przed domami przedmiecia połowę ludzi pucisz tyralierš 
w ogrody, a z resztš żywo postšpisz w ulicę między domy i będziesz 
otwierał drogę ku bramie. Za tobš pójdš grenadiery i reszta 
batalionu. Czy dobrze zrozumiałe rozkaz? Podołasz? 

- Tak jest, generale! Rozumiem, będę się starał! 

- Młody - z umiechem mówił Dšbrowski. - Widzę, że zapału ci nie 
brak. Jak słyszę, to twój pierwszy występ w boju, bacz więc, by 
ochota rozsšdku w tobie nie zabiła. Pamiętaj, że nie swoim tylko 
życiem szafujesz. Ruszaj tedy, rad będę dobrze o tobie usłyszeć. 

Chłapowski wrócił do kompanii. Niebawem ruszył w stronę Tczewa, 
poprzedzany szwadronem ułanów. Po dwu godzinach marszu oczom 
żołnierzy ukazało się miasto. Na przedmieciu kręcili się huzarzy 
pruscy. Ułani poprzedzajšcy kompanię Chłapowskiego kłusem ruszyli 
w stronę nieprzyjaciela, rozwijajšc plutony flankierskie. Huknęły 
pierwsze strzały, woltyżerzy przypieszyli kroku. Ułani w mig 
spędzili kawalerię pruskš, a następnie usunęli się otwierajšc 
drogę piechocie. 

Kilka krótkich rozkazów i pół kompanii rozsypało się w tyraliery. 
Resztę Dezydery prowadził ulicš ku Bramie Nadwilańskiej. Ale 
piechurzy pruscy czuwali. Z okien niskich domków podmiejskich, zza 
płotów i szop huknęły strzały. Padli zabici, rozległy się jęki 
rannych. Zachwiały się i pomieszały szyki woltyżerów. Widok 
zabitych i cierpienia rannych wstrzšsnęły młodymi żołnierzami. 
Pierwszy raz zetknęli się z grozš wojny. Stracił też głowę młody 
dowódca. Szczęciem była to tylko chwilowa depresja. Dezydery 
szybko otrzšsnšł się i ponownie sformował żołnierzy. Otuchy dodał 
mu widok nadbiegajšcej kompanii grenadierów, która poprzedzała 
resztę pułku. 

Prusacy nie czekali na ponowne natarcie. Uciekali w kierunku 
bramy, cigani przez woltyżerów którzy znów byli na czele 
batalionu. Piechurzy pruscy zdšżyli dopać do bramy i zatrzasnšć 
jš przed cigajšcymi. Ze strzelnic w bramie, z okien i dachów 
domów stojšcych za wałem znowu sypnšł grad kul na atakujšcych. 

Galopem nadjechał zastępca dowódcy pułku, podpułkownik Sierawski, 
wołajšc: 

- Poruczniku! Każ ludziom kryć się za domy, wnet tu zajedzie 
armata i rozbije bramę! 

Woltyżerzy rozbiegli się szukajšc schronienia pod cianami domów i 
za płotami. Strzelali z ukrycia, celujšc w strzelnice i okna domów 
za wałem. Również pozostałe kompanie batalionu ukryły się za 
domami. 

Obustronna strzelanina trwała z górš pół godziny, aż wreszcie 
pędem zajechała armata z obsługš francuskš. Dowodził niš stary, 
wšsaty oficer artylerii. 

Francuz zatrzymał się w odległoci około 150 kroków od bramy i, 
nie baczšc na kule, nie zsiadajšc z konia, spokojnie wydawał 
rozkazy swoim kanonierom. 

Za domem Chłapowski sformował kompanię w kolumnę szturmowš. 
ciskajšc rękojeć szpady, z niecierpliwociš oczekiwał skutku 
ognia artyleryjskiego i sygnału do ataku. 

Za trzecim strzałem runęła brama. Francuz z flegmš zwrócił się w 
siodle, pochylił w stronę Dezyderego i powiedział: 

- Dalej, młodzieńcze, zarób na krzyż, ruszaj w miasto! 

Chłapowski już nie słuchał. 

- Naprzód! - wydał komendę. 

Woltyżerzy cisnęli szeregi, pochyliły się bagnety. 

Prusacy nie wytrzymali impetu natarcia, rzucili się do ucieczki. 
Kilku usiłujšcych stawiać opór rozniesiono na bagnetach. 

Droga do miasta była wolna... 

W potyczce pod Tczewem młody porucznik "zasłu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin