Terry Pratchett STRA�! STRA�! Mog� by� nazywani Gwardi� Pa�acow�, Stra�� Miejsk� albo Patrolem. Niezale�nie od nazwy, racja ich istnienia - w ka�dym dziele fantasy heroicznej - jest taka sama. To znaczy, mniej wi�cej w rozdziale trzecim (albo w dziesi�tej minucie filmu) maj� wbiec do komnaty, po kolei i pojedynczo atakowa� bohatera i gin��. Nikt ich nigdy nie pyta, czy maj� na to ochot�. Ksi��ka po�wi�cona jest tym wspania�ym ludziom. A tak�e Mike'owi Harrisonowi, Mary Gentle, Neilowi Gaimanowi i wszystkim pozosta�ym, kt�rzy pomagali i �miali si� z pomys�u L-przestrzeni; szkoda, �e w ko�cu nie wykorzystali�my paperbacku Schr�dingera... *** Tu w�a�nie odesz�y smoki. Le��... Nie s� martwe i nie s� u�pione. Nie czekaj�, gdy� czekanie implikuje cel. By� mo�e odpowiednim s�owem jest... ...drzemi�. I chocia� zajmowana przez nie przestrze� w niczym nie przypomina normalnej przestrzeni, jest jednako ciasno upakowana. Nie znajdzie si� nawet cal sze�cienny nie wype�niony szponem, pazurem, �usk�, czubkiem ogona... Rezultat przypomina troch� te dziwaczne rysunki, gdzie ga�ki oczne powoli zdaj� sobie spraw�, �e przestrze� mi�dzy smokami to w rzeczywisto�ci kolejny smok. Mog�yby wzbudzi� skojarzenie z puszk� sardynek, gdyby kto� uwierzy�, �e sardynki s� wielkie, okryte �usk�, dumne i aroganckie. Zapewne gdzie� jest te� klucz. *** W zupe�nie innej przestrzeni poranek wsta� w Ankh-Morpork, najstarszym, najwi�kszym i najbrudniejszym ze wszystkich miast. Rzadka m�awka si�pi�a z szarego nieba, akcentuj�c spowijaj�c� ulice mg�� znad rzeki. Szczury rozmaitych gatunk�w zajmowa�y si� swymi nocnymi sprawami. Pod os�on� wilgotnego p�aszcza nocy skrytob�jcy mordowali, z�odzieje kradli, dziewki uliczne sta�y na ulicach. A pijany kapitan Vimes z Nocnej Stra�y zatoczy� si� wolno, delikatnie osun�� do rynsztoka przed Stra�nic� i leg� nieruchomo, gdy niezwyk�e �wietlne litery skwiercza�y nad nim od wilgoci i zmienia�y kolory... Miasto jest jak... jak... jak... Co�. Kobieta. Kobieta... W�a�nie. Kobieta. Rycz�ca, w�ciek�a, wielusetletnia. Ci�gnie ci�, pozwala si� tego... kocha�, a potem kopie ci� w... w... w to tam. To tam w g�bie. J�zyk. Migda�ki. Z�by. To w�a�nie robi. Jest jak... no, pani pies. Szczeniaczka. Kwoka. Suka. A potem j� nienawidzisz i kiedy ju� my�lisz, �e wyrzuci�e� j�... je... ze swojego, swojego czego�tam, wtedy akurat otwiera przed tob� wielkie, bij�ce, przegni�e serce i wytr�ca ci� z rowu... r�w... r�wno... czego�. Wagi. W�a�nie. To jest to. Cz�owiek nigdy nie wie, na czym stoi. Le�y. I tylko jednego jest pewien: nie mo�e jej opu�ci�. Bo jest... bo jest twoja, jest wszystkim, co masz, nawet w rynsztoku... *** Szacowna ciemno�� spowi�a szacowne budynki Niewidocznego Uniwersytetu, najwspanialszej uczelni magicznej. Jedynym �wiat�em by� s�aby oktarynowy p�omyk w male�kim oknie nowego skrzyd�a Magii Wysokich Energii, gdzie bystre umys�y bada�y sam� osnow� wszech�wiata, nie dbaj�c, czy mu si� to podoba, czy nie. Oczywi�cie, pali�o si� te� �wiat�o w Bibliotece. Biblioteka by�a najwi�kszym zbiorem magicznych tekst�w w ca�ym multiversum. Spoczywa�y tam na p�kach tysi�ce wolumin�w pe�nych okultystycznej wiedzy. Podobno, poniewa� wielkie ilo�ci magii potrafi� mocno odkszta�ci� zwyk�y �wiat, Biblioteka nie przestrzega�a normalnych zasad czasu i przestrzeni. Podobno ci�gn�a si� po wieczno��. Podobno ca�ymi dniami mo�na by w�drowa� w�r�d odleg�ych rega��w, podobno gdzie� tam �y�y ca�e plemiona zagubionych student�w, podobno niezwyk�e istoty czai�y si� w zapomnianych wn�kach, a polowa�y na nie istoty jeszcze dziwniejsze1. Rozs�dni studenci, poszukuj�cy co odleglejszych tom�w, pami�tali o robieniu kred� znak�w na p�kach i uprzedzali koleg�w, by zacz�li ich szuka�, gdyby nie wr�cili na kolacj�. A �e magi� tylko z grubsza da si� uwi�zi�, ksi��ki w Bibliotece te� by�y czym� wi�cej ni� tylko drewnem przerobionym na papier. Pierwotna magia strzela�a iskrami z ich grzbiet�w, uziemiaj�c si� nieszkodliwie w miedzianych przewodach, w tym w�a�nie celu przybitych do p�ek. Delikatne desenie b��kitnego ognia pe�za�y po rega�ach i rozbrzmiewa� d�wi�k - jakby papierowy szept - podobny do wydawanego przez koloni� szpak�w. To w ciszy nocy rozmawia�y ze sob� ksi��ki. S�ycha� te� by�o czyje� chrapanie. �wiat�o z p�ek nie tyle rozja�nia�o, ile podkre�la�o ciemno��, ale wprawny obserwator potrafi�by mo�e rozpozna� w fioletowym migotaniu stare i odrapane biurko pod centraln� kopu��. Chrapanie dochodzi�o spod niego, z miejsca gdzie obszarpany koc ledwie okrywa� co�, co przypomina�o stos work�w z piaskiem, a w rzeczywisto�ci by�o samcem orangutana. I bibliotekarzem. Obecnie niewielu ju� ludzi wyra�a�o zdziwienie, �e jest ma�p�. Przemiana nast�pi�a w wyniku magicznego wypadku, zawsze mo�liwego w miejscach, gdzie trzyma si� razem tak wiele magicznych ksi�g. Uwa�ano, �e i tak wyszed� z niego obronn� r�k�. W ko�cu zachowa� ten sam - zasadniczo - kszta�t. Pozwolono mu te� zachowa� funkcj�, kt�r� pe�ni� do�� sprawnie, chocia� �pozwolono" nie jest chyba w�a�ciwym okre�leniem. To raczej spos�b, w jaki potrafi� zawin�� g�rn� warg�, ods�aniaj�c przed senatem Uniwersytetu nieprawdopodobnie ��te k�y, sprawi� jako�, �e kwestia nast�pcy na to stanowisko nigdy nie wesz�a pod obrady. Po chwili jednak zabrzmia� te� inny d�wi�k, d�wi�k obcy - odg�os otwieranych drzwi. Czyje� stopy przemkn�y po pod�odze i kroki ucich�y mi�dzy zat�oczonymi p�kami. Ksi�gi zaszele�ci�y z oburzeniem, a kilka co wi�kszych grimoire'�w zabrz�cza�o �a�cuchami. Bibliotekarz spa� g��boko, ko�ysany szumem deszczu. P� mili dalej, w obj�ciach rynsztoka, kapitan Vimes otworzy� usta i zacz�� �piewa�. *** Okryta czerni� posta� przemkn�a przez ciemne uliczki, skacz�c od bramy do bramy, a� dotar�a do pos�pnego, mrocznego portalu. Od razu by�o wida�, �e �adne zwyk�e wrota nie staj� si� tak pos�pne bez szczeg�lnego wysi�ku. Wygl�da�y, jakby architekt otrzyma� specjalne instrukcje. Chcemy czego� gro�nego, w ciemnym d�bie, us�ysza�. Dlatego prosz� umie�ci� jakiego� niemi�ego gargulca nad bram�, docisn�� �uk, jakby nast�pi� na niego olbrzym, i ka�demu jasno da� do zrozumienia, �e te wrota nie odpowiadaj� �dzy� dzy�", kiedy si� przyci�nie dzwonek. Posta� wystuka�a skomplikowany kod na ciemnym drewnie. We wrotach otworzy�o si� ma�e zakratowane okienko i wyjrza�o podejrzliwe oko. - �Powa�na sowa pohukuje w�r�d nocy" - powiedzia� przybysz, usi�uj�c wykr�ci� z wody swoj� szat�. - �Ale wielu szarych ksi���t pod��a sm�tnie do ludu bez w�adc�w" - zaintonowa� g�os z drugiej strony kratki. - �Hurra, niech �yje c�rka siostry starej panny" - odparowa�a ociekaj�ca wod� posta�. - �Dla kata wszyscy klienci s� tego samego wzrostu". - �Zaprawd� jednak, r�a tkwi w kolcu". - �Kochaj�ca matka gotuje fasolow� zup� dla zb��kanego syna". Zapad�a cisza, zak��cana jedynie szumem deszczu. - Co? - zapyta� po chwili przybysz. - �Kochaj�ca matka gotuje fasolow� zup� dla zb��kanego syna". Tym razem cisza trwa�a d�u�ej. Wreszcie mokra posta� zapyta�a ponownie: - Jeste� pewien, �e �le zbudowana wie�a nie dr�y ca�a od przelotu motyla? - Nie. Zupa fasolowa i koniec. Przykro mi. Krople deszczu opada�y z sykiem w�r�d kr�puj�cego milczenia. - A co z uwi�zionym wielorybem? - spr�bowa� jeszcze przemoczony go��, usi�uj�c wykorzysta� skromn� os�on� mrocznego portalu. - Co z nim? - Nie powinien zna� g��bin przepastnych, skoro ju� musisz wiedzie�. - Aha... Uwi�ziony wieloryb... Szukasz �wietlistego Bractwa Hebanowej Nocy. To trzecia brama st�d. - A kim ty jeste�? - Jeste�my O�wieconym i Staro�ytnym Bractwem Ee. - My�la�em, �e spotykacie si� przy Melasowej - stwierdzi� po namy�le przemoczony go��. - Niby tak. Ale sam wiesz, jak to jest. We wtorki przychodzi tam klub p�askorze�by . Troch� pomieszali rozk�ad. - No tak. Bywa. W ka�dym razie dzi�kuj�. - Nie ma za co. Okienko zatrzasn�o si�. Posta� w czerni przez chwil� spogl�da�a na nie gniewnie, po czym pobrn�a wzd�u� ulicy. Rzeczywi�cie, znalaz�a kolejny portal. Jego budowniczy nie trudzi� si� ze zmian� plan�w. Zapuka�. Otworzy�o si� ma�e, zakratowane okienko. -Tak? - S�uchaj no: �Powa�na sowa pohukuje w�r�d nocy", zgadza si�? - ,Ale wielu szarych ksi���t pod��a sm�tnie do ludu bez w�adc�w". - �Hurra, niech �yje c�rka siostry starej panny", tak? - �Dla kata wszyscy klienci s� tego samego wzrostu". - �Zaprawd� jednak, r�a tkwi w kolcu". Na dworze leje jak z cebra. Wiesz o tym, prawda? - Owszem � przyzna� g�os tonem kogo�, kto wie, ale to nie on stoi na deszczu. Przybysz westchn��. - �Uwi�ziony wieloryb nie zna g��bin przepastnych" - powiedzia�. - I co, lepiej ci teraz? - ��le zbudowana wie�a dr�y ca�a od przelotu motyla". Go�� chwyci� pr�ty kraty, podci�gn�� si� i sykn��: - A teraz mnie wpu��. Jestem przemoczony. Min�a kolejna wilgotna chwila. - Te g��biny... Powiedzia�e� �przepastne" czy �przejasne"? - Przepastne. Tak powiedzia�em. Przepastne g��biny. Poniewa� le��, najkr�cej m�wi�c, g��boko. To ja, brat Palcy. - Dla mnie brzmia�o to jak �przejasne" - mrukn�� z pow�tpiewaniem niewidoczny od�wierny. - Chcecie t� przekl�t� ksi��k� czy nie? Mnie nie zale�y. Mog� wraca� do domu, do ��ka. -Jeste� pewien, �e by�y przepastne? - Pos�uchaj uwa�nie - rzek� z naciskiem brat Palcy. - Dobrze wiem, jakie g��bokie s� te piekielne g��biny. Wiedzia�em, jak s� przepastne, kiedy ty by�e� jeszcze �a�osnym neofit�. A teraz otwierasz czy nie? - No... No dobrze. Szcz�kn�y zdejmowane szta...
KotwGlanach