Pilch97-03.docx

(30 KB) Pobierz

 

 

 

 

Analiza lingwistyczna felietonu Jerzego Pilcha
Miłość zmysłowa w Bibliotece

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

7

 


Felieton, forma swobodnej wypowiedzi publicystycznej, jest nieodłącznym elementem każdego niemal czasopisma. Gatunek ten pozostawia autorowi niczym nieskrępowane pole do popisu i inwencji twórczej. Jerzy Pilch zdaje się korzystać z owego przywileju garściami, dzięki czemu zyskał grono wiernych czytelników. Na poczytność pisarza wpływa mistrzowskie umiejętności władania językiem oraz celne, niepozbawione ironii, uwagi i komentarze.  W oryginalnym, typowym dla siebie stylu, napisał Pilch felieton pt. Miłość zmysłowa w Bibliotece[1], którego interesująca warstwa językowa godna jest analizy.

              W każdym tekście, nie tylko publicystycznym, tytuł jest tym elementem, który ma za zadanie pobudzić wyobraźnię i zwrócić uwagę potencjalnego czytelnika. W przypadku analizowanego felietonu tytuł intryguje, ponieważ nasuwa erotyczne skojarzenia, których miejscem jest biblioteka. Pierwszy człon, zbudowany z rzeczownika w mianowniku „miłość”
i przydawki przymiotnej gatunkującej „zmysłowa”, stajena drodze asocjacji w szeregu znanych i utartych zwrotów, takich jak „miłość platoniczna”, „miłość rodzicielska”. Poprzez klasyfikację rodzaju i typu miłości, zbudował autor nowy zwrot, który doskonale wpisał się
w schemat funkcjonujących wyrażeń. Jest to dowodem świetnej znajomości reguł języka, która pozwala uniknąć monotonii. Drugi człon, który określa miejsce – miejsce raczej mało popularne dla igraszek miłosnych – pisany wielką literą, każe przypuszczać, że chodzi
o konkretną bibliotekę. Mowa będzie więc o zajściu wyłącznie jednorazowym. Cała fraza, „miłość zmysłowa w Bibliotece”, przez nietypowe ulokowanie czynności seksualnej, nabiera cech ironicznych − odbiorca odczuwa umyślne nieporozumienie.

              W szczegóły tego, co zdarzyło się w bibliotece, wprowadza nas autor, którego podmiotowość wyrażona jest czasownikami w formie pierwszej osoby liczby pojedynczej, tj. „nie jestem”, „podaję”, „sądzę”, „rzekłbym”, „obawiam się”. Do cech gatunkowych felietonu należy wyłożenie przez autora własnego punktu widzenia. Pomimo tego, jako czytelnicy nie odczuwamy dystansu, którego budowie sprzyjałoby użycie wyłącznie takiej formy. Pilch, poprzez stosowanie czasowników w pierwszej osobie liczby mnogiej („dajmy na to”), wprowadza tzw. konwencję wspólnego świata. Inkluzywne »my« włącza każdego odbiorcę w obręb tego, o czym mowa w tekście. Jednocześnie dyskretnie zakłada, że podzielamy głoszone przez niego poglądy. Podobną funkcję pełnią konstrukcje bezosobowe, np. „jak powszechnie wiadomo”, „ma się rozumieć”, „w przyszłości będzie można”, które głoszonym opiniom nadają charakter prawd powszechnych. Zabiegi felietonisty mają na celu zburzyć dystans
pomiędzy nim a odbiorcami oraz przekonać do swego zdania.

              Struktura felietonu oparta jest na swobodnych dywagacjach, które pisarz zręcznie łączy. Luźność kompozycyjna jest charakterystyczna dla tego gatunku publicystyki. Wyrażenia metatekstowe („wracając do”, „słowem”) pełnią funkcję porządkującą i spajają myśli autora. Są dowodem na to, że felietonista trzyma myśli i słowa w ryzach (np. „dalej”). Podobne
jest zadanie − wspomnianego już − zwrotu „ma się rozumieć”, który kilkakrotnie przewija
się przez artykuł. Dzięki tym operatorom tekstowym, jako odbiorcy nie gubimy się
i z przyjemnością podążamy za tokiem rozumowania pisarza. Rama kompozycyjna, na którą składa się tytuł oraz dosadne, pełne ironii zakończenie, jest dowodem na uporządkowanie
i ogarnięcie chaosu myśli.

Na luźność kompozycji ma wpływ również swobodne przytaczanie innych tekstów. Intertekstualność z jednej strony jest pomocna w wyrażeniu myśli, ale z drugiej dezorganizuje wypowiedź. Autor nie ma jednolitego sposobu przywoływaniu cudzych wypowiedzi.
O artykule w „Gazecie Stołecznej” jedynie napomyka, sygnalizuje, że go czytał (w innym wypadku, nie wiedziałby, co zaszło w bibliotece), ale interesuje się nim o tyle, o ile jest mu to potrzebne do ośmieszenia naiwności kierownictwa Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. To stamtąd przytacza, dokładnie cytując, konkursową wypowiedź studentki Rafy, bo przecież jej historia stała się przyczyną zaostrzenia przepisów w bibliotece. Nie ukrywa ani dystansu do jej słów, ani ironicznej reakcji „(…) zachwyca mnie ona [kopulacja w cichych zakamarkach]. Zwłaszcza jak jest dobrze napisana.” Notorycznie naśmiewa się z użytego przez nią, poetyckiego wręcz sformułowania „dać sobie miłość”, które przejmuje od autorki i wprowadza do własnego tekstu. Z detektywistyczną wprawą odkrywa prawdę o rzekomej Rafie i jej przygodzie, ale wcześniej żartobliwie stwierdza, że wymaga ona „klasycznego kontekstu”.

Owym kontekstem jest dosłowny cytat z książki G. A. Borgese’a Biblioteka Babel.
W taki sposób nie tylko zderza dwa punktu postrzegania biblioteki, ale otwiera drogę do kolejnego przytoczenia, tym razem z pamięci, z eseju U. Eco O bibliotece. Pilch zwraca się ku autorytetom, w przeciwieństwie do innych przytoczeń, nie komentuje ich słów, odnosi się do nich jak uczeń do napomknień mistrza. Ujawnia się wysoka świadomość artystyczna felietonisty oraz pewne cechy jego warsztatu literackiego. Autor jawi się jako bardzo dobry znawca literatury, co okazuje się pomocne w zdemaskowaniu Rafy, która „mościła sobie łoże pomiędzy tomami” literatury austriackiej. Jego wiedza filologiczna demaskuje to, co studentka napisała, bo wówczas „ramiona Rafa musiałaby mieć w takim razie jak cała literatura
austriacka od E do M.” Ostatni cytat z U. Eco jest przytoczeniem dosłownym, które staje
się pretekstem do powrotu do wątku erotycznego w bibliotece.

Po raz ostatni powołuje się na „Gazetę Stołeczną”, cytując dosłownie słowa pracownicy biblioteki, Anny Gimlewicz. Krótka wypowiedź ośmiesza jej autorkę, na co felietonista zwraca uwagę, powtarzając sprzeczny zwrot kilkakrotnie. Wyrażenie „zaawansowana gra wstępna” wyklucza się przecież językowo. Pisarz ujawnia swój negatywny stosunek do bohaterki wywiadu przez umyślne powtórzenie jej rozbudowanego stanowiska („Anna Gimlewicz z sekcji informacji i dydaktyki BUW”), co ma podkreślić jej rzekomą „wszechwiedzę”. Komentując zdanie pani Gimlewicz, używa słowa „otóż”, które wyraża głęboki sceptycyzm.

W felietonie mieszanie różnych stylów językowych podkreśla jego swobodny charakter. Dominują zwroty z języka potocznego, wyrazy kolokwialne, np. „gadali przez
komórkę”, „pili piwo”, „palili”, „macanie”, „na oko”, „facet”, „fałszywka”, „alfabet leci
do prawej.” Częstym zjawiskiem, typowym dla języka potocznego, jest uniwerbizacja, którą Pilch stosuje na przestrzeni całego artykułu („komórka” zamiast „telefon komórkowy”, „stosunek” zamiast „stosunek płciowy”, „palili” w miejsce „palili papierosy”, „germanistka”
zamiast „studentki germanistyki”). Ponadto, powtarzanie całej konstrukcji „ma się rozumieć” pełni rolę pauzy semantycznej. W języku mówionym stosuje ją nadawca, by zapełnić chwilowo lukę w wypowiedzi, daje mu to czas do namysłu. Użycie w tekście równoważników zdań, również podkreśla chęć autora w zbliżeniu języka do stylu potocznego, np. „Nawet
w kinie. Cóż dopiero w bibliotece”, „A nawet piękniej. Dalej.” Typowe dla tej odmiany
polszczyzny jest powtarzanie prawd powszechnych („jak powszechnie wiadomo”). Zbliżenie stylu felietonu do języka mówionego, nadaje mu cech spontaniczności oraz czyni
przystępnym dla każdego odbiorcy.

              Spośród wyrazów oraz wyrażeń dużą grupę stanowią pseudoterminy naukowe. Do dziedziny seksuologii można zaliczyć m.in.: „napięcie erotyczne”, „uprawiać seks”, „zaawansowana gra wstępna”, „kochać się” (w znaczeniu: akt seksualny). Pojawiają się zwroty znane z bibliotekoznawstwa (np. „sygnatury”, „regały”, „woluminy”, „rewers, „księgozbiór”),
z biologii („kopulacja”), z literaturoznawstwa (G. A. Borgese, U. Eco, R. Musil, M. Ebner-Eschenbach, E. Canneti, „apokryf”) czy zwroty typowe dla stylu urzędowego („bywa naganne”, „studentka germanistyki ukrywająca się pod pseudonimem Rafa”). Pseudoterminologia naukowa jest stworzona wyłącznie na potrzeby danego tekstu, dzięki niej odbiorca odczuwa dystans autora do komentowanej historii. Stylizacja na język naukowy ma na celu nadać
tekstowi znamię autentyczności, a autor jawi się w oczach czytelnika, jako znawca tematu
i specjalista. Równocześnie, ta specyficzna terminologia oscyluje – za sprawą wymuszonej powagi − na granicy żartu, co dystansuje nadawcę od opisywanej historii.

              Z kolei archaizacja języka (np. „iżby”, „ergo”, „mości sobie łoże”, stosowanie inwersji) oraz struktury wielokrotnie złożone i słownictwo typowe dla stylu artystycznego, wysokiego („dać sobie miłość”, „dzieci poczętych”) budują atmosferę patosu wokół tego, co jest przedmiotem dywagacji Pilcha. Język jest dla niego tworzywem, za pomocą którego wyraża dystans wobec całej sprawy. Z tej mieszanki stylów, tonów, terminów, składni wyłania się coś na kształt absurdu, bo tylko ta kategoria najlepiej opisuje zachowanie studentki i bibliotekarzy. Prostym przykładem jest zderzenie wyszukanego wyrażenia „zaawansowana gra wstępna” z wulgarnym wręcz „zwyczajnym macaniem”. Brutalny kontrast demaskuje sztuczność pracowników „BUW”. Autor, na dodatek, z premedytacją nie odmienia skrótu, zachowuje się wobec niego tak samo niereformowalnie, jak naiwne kierownictwo biblioteki wobec jej
użytkowników.

              Felieton Miłość… przesycony jest słownictwem erotycznym. Pole semantyczno-
-leksykalne wyrazu „seks” wypełniają słowa od prawdziwie wyszukanych po proste kolokwializmy, np. wspominane „dać sobie miłość”, „mości sobie łoże”, „tarzała się pośród woluminów”, „kochać się”, „kopulacja w cichych zakamarkach”, „uprawiać miłość”, „ochota na łóżko”, „mieć miłość, „zaawansowana gra wstępna”, „napięcie erotyczne”, „nieprzystojne obłapianie” (cyt. za U. Eco), „uprawiać seks”, „zwyczajne macanie”. Interesujące jest to, że wobec całego bogactwa tego słownictwa, ani razu nie pada konkretne słowo „seks”. Autor daje tym do zrozumienia, że właśnie tego w całej historii Rafy brakło. Ciekawe w języku Pilcha
są liczne kontaminacje, które powstają ze znanych i utartych wyrażeń, np. „uprawiać miłość” od „uprawiać seks” i słowa „miłość”, „życie popędliwe” od zwrotów z zakresu seksuologii
„życie seksualne” i „popęd seksualny”, „ochota na łóżko” od sformułowań „mieć na kogoś ochotę” i „pójść z kimś do łóżka”, „napięcie twórcze” analogicznie do „napięcia seksualnego”. Tworzenie tego typu nowych związków wyrazowych, sprzyja uniknięciu monotonii oraz dowodzi wysokiej świadomości językowej pisarza.

Istotnym elementem, który organizuje analizowany tekst jest przesada.  Pisarz gromadzi wyrażenia, które mówią o tym samym – pleonazmy, np. „radykalnie zaostrzyć”, „ciche zakamarki”, „odwrotnością i rewersem”, „bardzo przepadające”. Należy zaznaczyć, że nie używa utartych pleonazmów (takich jak „cofnąć do tyłu”, „podskoczyć do góry”), ale konstruuje nowe, co jest kolejnym dowodem zabawy autora z językiem. Hiperbolizującą funkcję pełni użycie przymiotników i przysłówków w stopniu wyższym i najwyższym, np. „najwyższą formę życia”, „najlepszy jest poziom drugi”, „jest najpewniej”, „byłoby prawdziwiej, „nawet piękniej”. Felietonista, wprowadzając do tekstu elementy typowe dla języka
literackiego oraz naukowego, umyślnie przesadza. Buduje nastrój podniosły, gdy
w rzeczywistości chodzi tylko o to, co rzekomo stało się między regałami. Wyraża tym
samym, po raz kolejny, dystans i prześmiewczy stosunek do historii opisanej w „Gazecie
Stołecznej”.             

Podstawowa funkcja tekstu publicystycznego, którą jest funkcja impresywna,
wzbogacona...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin