Pani na żurawiach. Archeologia mitu. (Wprowadzenie) Wiesław Juszczak.doc

(415 KB) Pobierz
Pani na żurawiach

Pani na żurawiach.      Tom II

Archeologia mitu. Wprowadzenie cz.I

Wiesław Juszczak

Do we walk in legends or on the green earth in the daylight?

A man may do both. [...] The green earth, say you? That is a mighty

matter of legend, though you tread it under the light of day!

 

 

 

W pierwszym tomie tej książki zajmowaliśmy się pewnymi sposobami podejścia do religii greckiej, rozumienia i wyjaśniania czym jest mit, czym kult, jakie związki zachodzą między nimi, próbując ukazać na koniec obie te dziedziny w perspektywie twórczego działania człowieka.

Nie było dotąd mowy o środkach, jakimi owa twórczość się posługuje, poza tym, że w kultowym działaniu osoba ludzka Nie było dotąd mowy o środkach, jakimi owa twórczość się posługuje, poza tym, że w kultowym działaniu osoba ludzka staje się jego „materią”, a ono samo nie prowadzi do fizycznie trwałej konkretyzacji jakiegoś „dzieła”, oczywiście poza powtarzaniem danego, ustalonego przez tradycję, zapisanego w szczegółach „rytualnego kanonu”, który może przez to utrzymywać się nieraz bardzo długo w nie zmienionym kształcie.

Inaczej rzecz ma się z mitem, choć — przy wstępnym oglądzie — różnice nie wydają się aż tak wielkie. Wystarczy sięgnąć do innych, niż greckie, religijnych obszarów i praktyk. W tekstach Wed, na przykład, mamy zarówno hymny zawierające elementy mityczne, jak formuły ofiarne dające podstawę do rekonstrukcji rytuału. To samo dotyczy ustnych — tym razem — relacji, na przykład tych, jakie spisali pierwsi badacze plemion australijskich, które reprezentują najbardziej pierwotne, ze znanych nam, stadia rozwoju wierzeń. Mit i kult, zatem, mogą być poświadczane przez słowo i dzięki temu zostawiać ślad.

Lecz przekazy te, mimo wspólnego im środka, okażą się istotnie różne, gdy zaczniemy badać bliżej ich charakter i treść. Mit jest niepomiernie od kultu podatniejszy na zmiany. Kiedy wynurza się ze swego „milczącego” stanu, stanu objawienia (jak założyliśmy uprzednio), ulega wpływom zbiorowej najpierw, a następnie indywidualnej potrzebie „dopełnienia”. Odsłania swe oblicze narracyjne, które w istocie obce jest formularności języka kultu. Chcemy na wstępie poświęcić nieco uwagi językowi mitu, a zarazem relacji między językiem a mitem.

Na pytanie „czym jest mit?”, Walter Friedrich Otto odpowiadał: „Pewną starą opowieścią, zachowaną przez przodków i przekazywaną potomnym”. To tylko część wyjaśnienia, do którego wrócimy. Teraz skupimy się przede wszystkim na tym, że mit jest opowieścią, a stąd w jego analizie niezbędna się staje kwestia wypowiedzenia. Rola słowa i zmienności mowy w czasie.

Mit jest „opowieścią starą”. A więc zawsze w swych pierwszych wysławianych formach łączy się z archaicznym językiem. Można stwierdzić, że język się rodzi, albo osiąga wczesne stadium dojrzałości dzięki potrzebie opowiedzenia mitu. Lecz trzeba od razu zaznaczyć, że nie zawsze to, co dotarło do nas, jawi się w takim porządku czy wzajemnej zależności swych wersji, w jakich one powstawały. Nie wolno przeto odtwarzać chronologii danych nam warstw mitu wedle językowych wyłącznie kryteriów, ani wedle znanych dat pojawiania się przekazujących je źródeł. Jak się przekonujemy, „złoża” najwcześniejsze są nierzadko dostępne w redakcjach bardzo późnych. Ani Homer, ani Hezjod, z pewnością nie ukazują początku greckich wierzeń. Mocniejsze podstawy i zasady porządkowania daje czasem jakiś fragment odnoszący się do miejsca i okoliczności, z którymi można wiązać dane wyobrażenia albo wprost obrazy jawiące się poprzez opowieść. Obrazy, które możemy porównywać w obrębie jednej religijnej kultury, ale dla których musimy często szukać analogii w mitach tworzonych przez tradycje obserwowanej przez nas obce, a odleglejsze w czasie, i w związanych z nimi, innych niż przekazywane przez słowo, wyobrażeniach (jeśli takie istnieją). Zadanie o tyle nie jest łatwe, że w zasadzie w każdym przypadku niełatwy jest wybór przykładu czy kierunku, który byłby najbardziej „funkcjonalny”, najodpowiedniejszy dla naszych założeń i kierunku poszukiwań. Wybór wymaga więc często decyzji arbitralnej. Wszystko, co powiedzieliśmy już o „uprawnionym subiektywizmie” w przyjętym teraz postępowaniu, decyzję podobną wspiera. Będziemy się zatem odwoływać do tego, wobec czego odczuwamy najbliższe naszemu sposobowi myślenia powinowactwa. To, i to tylko, możemy brać za uzasadnienie i usprawiedliwienie zarazem (jeśli do jakichś usprawiedliwień musimy się poczuwać).

 

 

 

...pamiętaj, że dawne nazwy

nie zawsze są opisowe, lecz często tajemnicze!

 

Na przełomie dwudziestych i trzydziestych lat ubiegłego wieku, w okresie, z którego pochodzą dwa główne dzieła Otta, i w którym ujawniać się zaczyna sławny „zwrot” w myśli Heideggera, zapowiadany rozprawą Der Ursprung des Kunstwerkes — by wymienić jedynie fakty już poprzednio omawiane, a bezpośrednio naszego wywodu dotyczące — w środowisku oksfordzkim formował się nowy kierunek (i program) studiów nad dawnymi językami Północy i staroangielską literaturą oraz jej źródłami. Jego pomysłodawcy i twórcy, oraz zwolennicy tej reformy i ich przyjaciele (nie zawsze zajmujący się samym tym przedmiotem), zawiązali nieformalną grupę, która przyjęła nazwę »The Inklings«, a spotkania której poświęcone były dyskusjom nad prezentowanymi tam tekstami jej członków — naukowymi zarówno, jak literackimi (bo większość z nich miała i takie ambicje). Do grupy tej, obok postaci tak znanych, jak Clive S. Lewis i jego brat, Warren, John R.R. Tolkien czy Charles Williams, należał rówieśnik i najbliższy przyjaciel Lewisa, Owen Barfield, autor wybitnej pracy dyplomowej (M.A.), która w parę lat po obronie opublikowana została w wydawnictwie Faber and Gwyer p.t. Poetic Diction, i jest wznawiana do dziś. O książce tej napisano, że stała się z biegiem lat not only a secret book, but nearly a sacred one, a wywarła ona znaczący wpływ, między innymi, na Lewisa i Tolkiena.

 

„Barfield zajął się historią słowa i doszedł do wniosku, że mitologia — z całą pewnością nie będąca »schorzeniem języka«, jak ją nazwał filolog Max Mulle — jest ściśle związana z genezą wszelkiej mowy i literatury. W początkach języka, twierdził Barfield, mówiący nie rozróżniali znaczenia dosłownego i metaforycznego, ale używali słów w sposób, który można by nazwać »mitologicznym«. Na przykład, kiedy dziś tłumaczymy łacińskie słowo spiritus, zależnie od kontekstu musimy rozróżnić, czy chodzi o płyn, oddech czy o ducha. Jednak początkowo użytkownicy języka nie musieli dokonywać tego rodzaju wyborów. Dla nich takie słowo jak spiritus oznaczało coś w rodzaju »płyno-oddecho-ducha«. Kiedy powiał wiatr, nie było to tak, jakby ktoś odetchnął. To był oddech boga. A gdy mówca używał słowa spiritus, mówiąc o swojej duszy, nie porównywał jej z oddechem — dla niego ona tym właśnie była, oddechem życia. Opowieści mitologiczne były po prostu tym samym, tylko w narracyjnej formie. W świecie, w którym każde słowo niosło pewne ożywione treści, gdzie nie było niczego czysto abstrakcyjnego ani wyłącznie dosłownego, snucie opowieści o bogach rządzących żywiołami i kroczących po ziemi było czymś najzupełniej naturalnym. Tak, w wielkim uproszczeniu, dowodził Barfield w Poetic Diction”.

 

Na wstępie jasno zarysował horyzont swych rozważań:

 

Należy pamiętać, że nie mamy teraz do czynienia z »poezją«, która obejmuje samo działanie twórcze, lecz z »poetyckim stylem« — to znaczy z językiem utworów poetyckich, jakie obecnie są nam dostępne, powstałych w różnych epokach”.

 

Poezja sama nie zostaje wszakże usunięta z obrębu tych dociekań, ponieważ musimy — jak mówi się o tym nieco dalej — przez nieuprzedzoną analizę przykładów „poetyckiego stylu” (albo „wypowiedzi poetyckiej”) dojść w końcu aż do źródeł. „Metoda ta nie wyklucza możliwości dotarcia w konsekwencji do stwierdzenia [...], że element poetycki w języku jest, i był zawsze, skutkiem indywidualnych usiłowań i prób”, lecz nie to było najważniejsze, a właśnie „anonimowa” twórczość i wynalazczość w zakresie poetycko-semantycznym, charakterystyczna dla archaicznego okresu. Zgodnie z podtytułem (A Study in Meaning), przedmiot rozważań stanowiła zasadniczo relacja „wypowiedzi poetyckiej” względem znaczenia słowa, ale poezja była tu analizowana również jako język mitu.

Tym, co w relacji między słowem poetyckim a znaczeniem najbardziej nas uderza, jest — wedle Barfielda — metafora. Jego zdaniem, obserwacje etymologiczne odsłaniają już na najniższym szczeblu fakt, że w każdym nowoczesnym języku, w tysiącach jego oderwanych terminów i ich semantycznych odniesień, obcujemy z martwymi lub skamieniałymi metaforami.

Ale problem znaczenia w metaforze czy znaczeń metafory jest zagmatwany w tradycji badań nad językiem, ponieważ — jak dotąd — „wszystko niemal, co powiedziano o semantycznych aspektach języka, wypowiedziano z jednego tylko stanowiska”: z pozycji ustanawianej przez logiczny, a nie (poza nielicznymi wyjątkami) poetycki sposób myślenia. Zdumiewający, jak pisze Barfield, związek między językiem a myśleniem, budził już z dawna zainteresowanie filozofów, lecz od Arystotelesa pozostawał sprawą logiki, a nie metafizyki. Dla potwierdzenia tego omówione są trzy przykłady: trzecia księga z Essay on the Human Understanding Locke’a, Jardin d’Épicure Anatola France’a i, przede wszystkim, wspomniane rozważania Maxa Müllera. Wszystkim wspólna jest — czytamy dalej — błędna koncepcja rozwoju języka, powodująca wszędzie podobne konsekwencje. Müller traktował „znaczenie” — nawet to, zawarte jeszcze w archaicznych słowach — jako abstrakcję. Podczas gdy, wedle Barfielda, owe „nasycone znaczenia słów to kształty opalizujące, iskrzące się jak płomienie — nieustannie migoczące ślady świadomości rozpościerającej się z wolna pod nimi”.

W rozdziale zatytułowanym »Znaczenie i mit«, czytamy o „jawnej sprzeczności” między estetycznym i filologicznym sądem:

 

„Z jednej strony, poeta i ten, kto poezję bada, cofając się w czasie odkrywają, że język staje się coraz bardziej poetycki. Z drugiej — ze stanowiska Locke’a-Müllera-France’a — widzi się początki języka w jakiejś serii monosylabowych »pierwiastków« [roots] o prostych postrzeżeniowych referencjach. Jakie jest rozwiązanie tego paradoksu? O ile mi wiadomo, jedynym wartym tej nazwy wyjściem, stało się to, które jest dość rozpowszechnioną mglistą ideą, lecz które wyraźnie odsłania się u Maxa Müllera — to znaczy idea »okresu metaforycznego«, cudownej epoki, kiedy to jakaś rasa anonimowych i wielkich poetów opanowała zasoby zaschłego języka i nasyciła go wartościami poetyckimi. Ważne by przypomnieć, że wartości te nie są poetyckie jedynie w sensie budzenia przyjemności, lecz również w prawdziwym twórczym sensie, jako przysparzające mądrości.

Dostrzeżenie tego ostatniego faktu winno nas chronić przed zawiłym i niezbornym myśleniem, w jakie jawnie popada wielu, dla których istnienie poezji nie jest faktem realnym, ani obecność jej dla nich — jednym z mierników rzeczywistości. Bo nierzadko sugeruje się, że sam fakt bezpośredniego związku z doświadczeniem zmysłowym jest wystarczający, by język stał się poetycki. I tak Macaulay [Essay on Milton] utrzymuje, że na wpół cywilizowane narody cechuje poetyckość po prostu dlatego, że postrzegają bez abstrahowania, i absolutnie bez względu na to co postrzegają. A pogląd podobny przyjmuje Jaspersen [Progress in Language], który nadto zadawala się pominięciem całej kwestii wartości poetyckich uwagą nieco powierzchowną, że przecież »wszyscy nie możemy być poetami«. Nie wykluczone; lecz ta właśnie okoliczność na pewno powinna była go skłonić do nieco bliższego rozpatrzenia konsekwencji jego własnej konkluzji, że kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy poetami!”

 

Podkreślana już zdumiewająca zbieżność poglądów Barfielda z przedstawicielami wąskich wprawdzie, lecz reprezentowanym przez najwybitniejsze umysły tego okresu środowisk, nierzadko działających w centrach zupełnie pozbawionych wzajemnych kontaktów, pozwala mniemać, że w tym dopiero czasie dokonuje się faktyczne odejście od scjentystycznych nawyków myślenia wdrożonych przez naukę poprzedniego stulecia. Ten prawdziwie radykalny zwrot pozostaje dla wielu, w ogólniejszej perspektywie, epizodem. Ale nawet jeśli był to epizod, pozostawił po sobie płodne skutki, tyle że doceniane i wykorzystywane w praktyce przez niewielu. Ruch ten, jak w pierwszej części obecnej pracy mogliśmy obserwować, w niejako instynktowny sposób sięgał zwłaszcza do romantycznych i neoromantycznych autorów, wolnych od uwikłań typowych dla jakiejś jednej dziewiętnastowiecznej filozoficznej szkoły. Tu, jako antenatów, wymienić wypada takich myślicieli (i często artystów zarazem), jak Hölderlin i Schelling, Kierkegaard, Schopenhauer lub Nietzsche, a sięgając dalej wstecz — jak ci, którzy wymienionych inspirowali. Dziedzictwo samo oferowało to, co dawało oparcie. W ten sposób „odkrywani” byli, lub powracali: Mistrz Eckhart, Pascal, Blake i, wśród wielu innych, także Vico. Ostatnie z przytoczonych zdań Barfielda brzmi niemal jak cytat z La Scienza Nuova. A Barfield, pisząc Poetic Diction, nie miał pojęcia o istnieniu dzieła, którego przypomnienia jakby wciąż spodziewamy się podczas tej lektury.

Ściślejsze „uzgadnianie” wywodu Barfielda z twierdzeniami Nauki nowej nie może tu być naszym celem, bo obecne rozważania przeniosłoby w inne regiony, lecz niezbędne zdaje się wskazanie paru punktów zbieżnych. „Mądrość poetycka” (sapienza poetica) miała być, wedle tez, jakie formułował Vico, pierwszą formą ogarniania świata, pierwszą „metafizyką ludzi pierwotnych, całkowicie niezdolnych do rozumowania, obdarzonych ogromną zmysłowością i bogatą wyobraźnią. Była ona poezją, to znaczy płynęła z ich zdolności wrodzonej, sama natura bowiem obdarzyła ich takimi zmysłami i taką wyobraźnią. Zdolność ta rodziła się z nieznajomości przyczyn: wszystkie zjawiska, których przyczyn nie znali, budziły w nich zdziwienie i głęboki podziw. Poezja ich była z początku »boska«, wyobrażali sobie bowiem, że to bogowie są przyczyną wszystkiego, co spostrzegają i podziwiają”. Ponieważ to, co nazywamy logiką, która — jak pisze Vico — jest, w przeciwieństwie do metafizyki, „rozważającej rzeczy według rodzajów bytu”, rozpatrywaniem ich „pod względem ich znaczenia”, jej przedmiotem winna być, i istotnie jest, baśń (favola), brana jako synonim mitu czyli „opowieści prawdziwej” (vera narratio), które to dwa znaczenia — zdaniem Vica — zawierało w sobie greckie pojęcie muqos (obok oznaczającego także „słowo” i „ideę” wyrazu logos, skąd wywiodła się nazwa tej nauki). Oczywiście traktowanie mitu jako „baśni” nie prowadzi tu do uznania tej drugiej za czyste zmyślenie, czy samowolny wytwór wyobraźni. Mitologia jest „baśnią” z powodu stosowanych środków językowych.

 

„Z logiki poetyckiej — czytamy dalej — wynikają wszystkie podstawowe tropy, z których najjaśniejszym, a przez to samo najbardziej potrzebnym i najczęściej używanym jest metafora; jest również najbardziej podziwiana, ponieważ dzięki metafizyce użycza rzeczom nieożywionym uczuć i namiętności. Pierwsi bowiem poeci nadali przedmiotom byt substancji ożywionych, zdolnych do tego wszystkiego, do czego sami byli zdolni, to znaczy do uczuć i namiętności, i w ten sposób stworzyli baśnie. Tak więc każdą metaforę można uważać za krótką baśń. Możemy wyprowadzić stąd krytyczna zasadę pozwalającą określić czas, w jakim pojawiły się w językach metafory. Oto na przykład wszystkie metafory, oparte na analogii między przedmiotami i wytworami abstrakcyjnej pracy intelektu, muszą pochodzić z czasów, w których poczęła się kształtować filozofia”.

 

Gdyby Barfield sięgał do Vica, musiałby często negować jego stwierdzenia, podobnie jak krytykuje „animizm”, a zwłaszcza tzw. logomorfizm, o czym jeszcze będzie mowa. Ale w kwestii „panpoetyckiego” i metaforycznego charakteru języków pierwotnych, wiele analogii odnajdujemy między La Scienza Nuova i Poetic Diction. Przede wszystkim w podkreślaniu naturalności dawnej mowy, jako spontanicznej, a nie „kreowanej” poetyckiej wypowiedzi, a — wraz z tym — dominacji wyobraźniowego i emocjonalnego ogarniania rzeczywistości, wyprzedzającego oparty na działaniach intelektu, „racjonalny” czy „abstrahujący” do niej stosunek.

Kiedy Barfield pyta, czym jest prawdziwa metafora (uprzedzając rzecz, zaznaczmy na marginesie, że Tolkien będzie mówił o „prawdziwej baśni”) odpowiedzi nie znajduje u współczesnych, lecz w Advancement of Learning Bacona: „Nie są to żadne podobieństwa czy porównania, za jakie brać je mogą ludzie o ograniczonym polu widzenia, ale same kroki natury, po rozmaitych rzeczach i substancjach stąpające, lub odciskające się w nich”.

 

„Są to te »kroki natury«, których odgłos słyszymy zarówno w pierwotnym języku, jak w najwspanialszych metaforach poetów. Ludzie nie wynaleźli tych tajemniczych związków między osobnymi zewnętrznymi przedmiotami, i między przedmiotami a odczuciami czy ideami, których odsłanianie jest funkcją poety. Związki owe istnieją z pewnością nie niezależnie od Myśli, lecz od jakiegokolwiek indywidualnego myśliciela. A zależnie od tego, czy kroki te odbijają się echem w pierwotnym języku czy, później, w tworzonych metaforach poetów, słyszymy je na różny sposób i z różnych powodów. Język ludzi pierwotnych przedstawia je jako bezpośrednie postrzeżeniowe doświadczenie. Mówiący dojrzał jakąś jedność, a stąd sam nie jest świadom relacji, żadnych odniesień. Lecz my, w trakcie rozwoju świadomości utraciliśmy moc widzenia tego jako jedni. [...] i teraz język poetów, na ile tworzą metafory prawdziwe, jest tym, co musi przywracać tę jedność intelektualnie, po tym, jak została zagubiona w postrzeganiu. Tak to »uprzednio niepojmowalne« relacje, o których mówił Shelley [w A Defence of Poetry], są w jakimś sensie powiązaniami »zapomnianymi«. Bo chociaż nigdy jeszcze nie zostały pojęte, były w pewnym czasie widziane. I wyobraźnia może je widzieć znowu”.

 

Dlatego „lepiej trzymać definicję pod etykietą metafora we właściwych granicach i tym sposobem odgrodzić ją od tych wczesnych znaczeń, które zjawiają się w świecie bez osobowego piętna poetyckiego wysiłku”. Ten zwrot — czy lepiej tu powiedzieć „figura retoryczna” — ukazuje przez się owe jednolite znaczenia, ich objawianie się, w obrazowej pierwotnie formie. Nie jakieś puste „pierwiastkowe” znaczenie czy znaczenie „pierwotnego rdzenia” zjawia się u początku, lecz ta sama określona duchowa rzeczywistość, która z jednej strony stała się czystym ludzkim myśleniem, a — z drugiej — istniała odkąd pojawiło się fizyczne światło. Nie jakaś abstrakcyjna koncepcja, ale rozbrzmiewające echem kroki bogini Natury. Nie metafora, lecz żywa i żyjąca Postać [Figure].

 

„[...] historia języka pisana nie z punktu widzenia logiki, lecz ze stanowiska poety, mogłaby przebiegać, dajmy na to, w następujący sposób: mogłaby dostrzegać w konkretnym słownictwie, jakie pozostawiły po sobie mitologie, pierwszy — z zaistniałych na świecie — »styl poetycki«. Idąc dalej, winna — po długiej przerwie — dojść do najwcześniejszych epok, z których pochodzi znane już nam słowo pisane — do czasu Wed w Indiach, albo Iliady i Odysei w Grecji. Na tym etapie znalazłoby się znaczenie zabarwione mitycznie, a w myśleniu człowieka bez reszty ożywiona Natura. [...] W międzyczasie historyk dostrzegłby, na ile zaczęło dochodzić do głosu to, co poetyckości przeciwne, lub czysto racjonalne. Odnalazłby znaczenia splątane w sposób opisany uprzednio, oraz początki zmian zachodzących w charakterze języka, z którego uchodzi życie. Zauważyłby też zapewne, że wzmagającemu się działaniu tej zasady towarzyszą narodziny dotąd nie znanych antytez: między prozą i poezją, a nadto między obiektywnym a subiektywnym światem, tak że teraz, po raz pierwszy, możliwe staje się dostrzeżenie różnicy między zawartością danego słowa, a jego referencją.

 

Zapewne nic bardziej nie skazuje na potępienie wspomnianej „pierwiastkowej” koncepcji języka niż ów wszechobecny fenomen mitu. Bo mit, w każdym razie dla aryjskich ludów, jest mocno związany z wczesnymi dziejami znaczenia. Z takiego punktu widzenia mit musi być wytworem tego samego „okresu metaforycznego”, w którym wynalazcza pomysłowość ludzkości, jak się uważa, wypuszczała pędy i kiełkowała jak nigdy przedtem. I jeśli Max Müller, który jasno postrzegał obecność związku łączącego mit z metaforą i znaczeniem, określał mit jako chorobę języka, poetyckie wartości poznawcze [poetic wisdomvalues] wciąż przez niego odnajdywane w micie, powinny być wystarczającą wskazówką, że słowo „choroba” jest tu całkiem pozbawione sensu — czytamy w Poetic Diction.

Z drugiej zaś strony, szerzej akceptowana „naturalistyczna” koncepcja mitu jest niewiele bardziej satysfakcjonująca. Odlegli przodkowie Homera (jak się nam to do wierzenia podaje) postrzegając, że ciemniej jest zimą niż latem, natychmiast zdecydowali, że musi to mieć jakąś „przyczynę”, i bez trudu uwinęli się „teoretycznie”, wedle sformułowania Barfielda, z — powiedzmy — „problemem” Demeter i Persefony, jako oczywistą eksplikacją tego naturalnego faktu. A w micie Dwu Bogiń „idee przebudzenia i snu, lata i zimy, życia i śmierci, śmiertelności i nieśmiertelności, wszystkie zatracają się w jednym wszechogarniającym znaczeniu”.

Obok „naturalistycznego” wyjaśniania mitu, mamy jeszcze teorię „animistyczną”, w Poetic Diction łączoną ze szkołą Junga i psychologicznym traktowaniem mitów, jako „projekcji” (w dodatku podświadomych) wewnętrznego życia człowieka na „nieożywiony” świat zewnętrzny. Tę operację Barfield określa właśnie terminem „logomorfizm”, definiując go jako rzutowanie myślenia badaczy stosujących się do zasad logiki, i przeciwstawiających „subiektywne” „obiektywnemu”, na badaną archaiczną świadomość: „prelogiczną”, i nie skażoną jeszcze dualizmem i opozycją tego, co „podmiotowe” i „przedmiotowe”.

Z wprowadzanej w Poetic Diction koncepcji „prawdziwej metafory” wynika — powtórzmy — że winno istnieć jakiejś starsze nie podzielone „znaczenie”, z którego wyrosły wszystkie te nie powiązane logicznie, lecz poetycko złączone idee.

 

„Poetyckiemu pojmowaniu mit ukazuje zgoła odmienne oblicze. Owe baśnie są niby zwłoki, które — na nasze szczęście — pozostały widoczne po tym, jak uszła z nich żywa treść. [...] Widzimy jak poeta za poetą wyraża w metaforze i porównaniu analogię między śmiercią a snem i zimą, i znów: między narodzinami, przebudzeniem i latem, a z nich znowu, raz jeszcze, nieustannie czyni się rozmaite rodzaje duchowego doświadczenia — śmierci akcydentalnego elementu osobniczej duszy i zakładanie tego, co niezniszczalne. »Jeśli ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze, tedy samo zostawa; lecz jeśli obumrze, wielki owoc przynosi«”.

 

Fakt, że żyjemy w „świecie prozy”, który jest naszym światem „naturalnym”, lecz oddalonym niemal bezpowrotnie do Natury; myśl o tym, że cywilizacja i naukowe myślenie odgradza nas od rzeczywistości jednorodnej i pełnej, że postęp oddala nas od niej i kusi jej opanowywaniem — wszystko to, co budzi tęsknotę za jakimś „eskapizmem” (którego zasadności i wartości bronił później Tolkien), było w książce Barfielda w dużym stopniu wyrazem postawy łączącej całą wspomnianą oksfordzką grupę. Dlatego Poetic Diction uznane być może za jeden z jej manifestów. A stąd „manifestacyjny” w dużym stopniu przejaw stanowiło wspomniane zainteresowanie starymi językami i północną mitologią łączące »Inklingów«. Owocem powszechnie znanym, który w tym środowisku zawiązywał się powoli, był Władca Pierścieni: wielka metafora i zarazem epos wskrzeszony w najmniej epice sprzyjającym stuleciu. Tekstem Tolkiena, odsłaniającym korzenie drzewa, jakie ów owoc wydało, był — wygłoszony w początkach 1939 roku — wykład On Fairy-Stories. Drugi, obok książki Barfielda, naukowy esej o charakterze nie mniej manifestacyjnym.

 

Zanim pójdziemy dalej, przytoczmy jeszcze jeden fragment z Poetic Diction: rodzaj patetycznego przesłania, które należy do „kadencji” tego wywodu:

 

„Sens życia wysycha jak gdyby nieustannie, i skazany jest na zamarcie w umyśle ludzkim przez działanie czysto dyskursywnych intelektualnych czynności, których język — jako budowany przez natłok danych zmysłowych — stanowi niezbędne narzędzie. To dyskursywne działanie jest nieodłączne od ludzkiej samo-świadomości, z której wyniszczyłoby i usunęło zarówno dane Znaczenia, których echo przechowuje język ze swych wcześniejszych stadiów, oraz znaczenia, które poeci wprowadzili doń później, przez twórcze działanie w zakresie metafory. »Język — napisał Emerson w błysku intuicji, który praktycznie ogarnia wszystko, co napisano na tych stronach — jest skamieliną poezji«. Żywa poezja, z drugiej strony — obecne poruszenie estetycznej wyobraźni — rozświetla się wtedy, gdy normalny przebieg tego procesu jest przerwany w taki sposób, że tworzy się rodzaj luki, i coś wcześniejszego wkracza w miejsce późniejszego — coś bardziej żywego, w miejsce bardziej świadomego. To jest usprawiedliwieniem archaizmu. [...] bez ciągłego istnienia poezji, bez stałego przypływu nowego znaczenia do języka, nawet wiedza i mądrość, którą sama poezja wzniosła w przeszłości, musi przemienić się w martwy rodzaj mechanicznej kalkulacji. Wielka poezja jest progresywnym wcielaniem życia w świadomość [Great poetry is the progressive incarnation of life in consciousness]. [...] Duch poezji, na zawsze niezdolny zapłonąć, unosi się nad ciągłą ewolucją ludzkiej świadomości, która odciska się w transformacjach języka. Tylko wówczas, gdy zostajemy wyniesieni ponad tę transformację, tak że postrzegamy ją, jako teraźniejszy ruch, nasze zlęknione dusze odczuwają lekkie dotknięcie i drżące, miękkie jak pióra ciepło, które oznajmia nam, że zjawiła się poezja. Tylko wtedy, gdy wznosimy się nad postrzeganie tworzenia ku postrzeganiu stwarzania, nasza śmiertelna natura chwyta przez moment muzykę obracających się sfer”.

J.R.R. Tolkien, The Lord od the Rings. (Przekład Marii Skibniewskiej:„ »Czy znaleźliśmy się w świecie legend, czy też chodzimy po zielonej ziemi, w blasku dnia?« — »Można żyć w obu światach naraz. [...] Zielona ziemia, powiadasz? Jest w niej wiele tematów dla legendy, chociaż ją depczesz w pełnym blasku dnia«”.

Nie poruszamy tu sprawy wypowiadania formuł kultowych, które z zasady nie mogą być naruszane, bo tracą przez to najczęściej swą „liturgiczną moc”. Ale to również warto mieć w pamięci przy zestawianiu jężyka kultu z językiem mitu.

J.R.R. Tolkien, On Fairy-Stories (1939), w tegoż: Tree and Leaf. Including the poem Mythopoeia. The Home coming of Beorhtnoth Beorhthelm’s Son, London 2001, s. 17: To ask what is the origin of stories (however qualified) is to ask what is the origin of language and of the mind.

Tenże, Listy. Wybrane i opracowane przez Humphreya Carpentera, przy współpracy Christophera Tolkiena. Przeł. Agnieszka Sylwanowicz, Poznań 2000, s. 160 [z listu do syna Christophera, 24 XII 1944].

Por.: Humphrey Carpenter, The Inklings. C.S. Lewis, J.R.R.Tolkien, Charles Williams and their friends, London 1978. Przekład polski Z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin