Fenomen - Czary i magia.doc

(374 KB) Pobierz
Czary i magia

KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl

 

 

 

FENOMEN 3

"Czary I Magia - Ujawnianie sekretów świata okultyzmu"

Przekład Andrzej Kaniewski

 

DOM WYDAWNICZY BELLONA

Warszawa 1999

 

Przeskanowane przez: Somberlain7.

Spis Treści:

 

1. Wprowadzenie.

 

2. Przywoływanie duchów.

 

3. Rytuały i oszustwa.

 

4. Seks, grzech i sakrament.

 

5. Mag Eliphas Levi.

 

6. Rytualna magia.

 

7. Symbole, znaki i ceremonie.

 

8. Potęga czarów.

 

9. Seks, czary i seanse spirytystyczne.

 

10. Eliksir życia.

 

11. Tajemnice alchemii.

 

12. Polowanie na czarownice w Salem.

 

13. Duch atakujący rodzinę Bellów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1. Wprowadzenie.

 

              Były czasy, gdy każdy podejrzany o uprawianie czarów mógł być spalony

na stosie, bowiem działalność taka uważana była nie tylko za aspołeczną, lecz i nadzwyczaj

groźną.

Od stuleci, dzisiaj także, czarownice odbywają potajemne nocne spotkania podczas pełni księżyca oraz świętują pewne dni, zwane sabatami.

W typowym sabacie uczestniczą wszystkie członkinie konwentu; najlepiej gdy jest ich trzynaście,

lecz zwykle ich liczba waha się od sześciu do dwunastu. Czasami uczestniczki występują nago,

co oznacza, że ceremonie muszą odbywać się w zamkniętym pomieszczeniu

lub w odludnym miejscu.

              Zgodnie z tradycją ceremonią sabatu kieruje Najwyższa Kapłanka, przedstawicielka

Wielkiej Bogini, niektórym jednak sabatom przewodzi mężczyzna, najczęściej zwany

Najwyższym Kapłanem lub magiem.

W miejscu, gdzie odbywa się sabat, rysowany jest magiczny krąg, wewnątrz którego ustawiają się

w koło czarownice.

Najwyższa Kapłanka wchodzi do kręgu i witana jest przez najwyższego rangą mężczyznę

pięciokrotnym pocałunkiem. Potem następuje ceremonia "tonięcia księżyca" i inicjacji nowych

członków.

              Wszystko to brzmi niezwykle dziwnie. Zastanawiamy się, co uczestnicy sabatu chcą

osiągnąć? Czy może ich obrzędy są echem uroczystości z okresu średniowiecza?

Czy prawdą są pogłoski, że podczas nich stosuje się dziwaczne praktyki seksualne?

I czy rzeczywiście czarownice potrafią rzucać urok, który - dobry lub zły - wywiera wpływ

na życie innych ludzi?

              Być może nie musimy być aż tak podejrzliwi, gdyż nie wszystkie czarownice uprawiają

czarną magię; przekona nas o tym ta książka. Tak zwane "białe czarownice" często pełnią rolę

starych "mądrych kobiet", leczących i wzbogacających nasze życie. Większość z nich to zupełnie

zwykli ludzie. Może się więc zdarzyć, że wasza najbliższa sąsiadka ostatnio przyłączyła do

konwentu czarownic, a wy nawet tego nie zauważyliście.

 

 

2. Przywoływanie duchów.

 

 

Chociaż religia rzymskokatolicka jest dominującym wyznaniem w Brazylii, do dziś w życiu tego kraju funkcjonują elementy pogaństwa i magii dawnych kultów pochodzących z Afryki.

 

              Brazylia liczy około 145 milionów mieszkańców i często nazywana jest największym katolickim krajem na świecie. Zasadniczo jest to prawda; prawie każde dziecko brazylijskie jest ochrzczone, a większość ludzi otrzymuje ostatnie namaszczenie w chwili śmiertelnej choroby. Po śmierci zaś wyprawiany jest im katolicki pogrzeb. Chociaż kościoły katolickie często są zatłoczone, jeszcze bardziej zatłoczone są świątynie Candoble, Umbanda i innych afro-amerykańskich religii duchowych (w Brazylii występujących pod ogólną nazwą Macumba).

              Praktykowanie rytuałów Macumby jest rozpowszechnione w całym kraju i odbywa się nie tylko we wnętrzach świątyń. Ceremonie Macumby odprawiane są na odludnych polanach w dżungli amazońskiej, na rozstajach dróg (tradycyjnie, tak jak w Europie, zwyczajowych miejscach rytuałów magicznych), a nawet na słynnej plaży Copacabana w Rio De Janeiro, która jest jednym z najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych na świecie.

              Ta dwojaka rola Copacabany jest najlepszym świadectwem potężnych wpływów, jakie afro-amerykańska religia i magia wywierają na życie Brazylijczyków. W ciągu dnia plaża zatłoczona jest opalającymi się turystami, w nocy wypełnia ją tłum wyznawców Macumby modlących się do egzotycznych bogów i demonów, rzucających urok, by zdobyć miłość, pieniądze lub władzę, a nawet sprowadzić śmierć na wroga.

              W sylwestra Copacabana jest miejscem wielkiego festiwalu Macumby, łączącego w sobie elementy świeckie, religijne i magiczne. W jego trakcie odbywają się modły do afrykańskich pogańskich bogów oraz katolickich świętych, z którymi są oni identyfikowani. Jednakże najważniejszym obiektem adoracji jest afrykańska bogini morza Yemanja, często utożsamiana z Dziewicą Maryją.

              Yemanja przybyła do Brazylii wraz z niewolnikami z plemienia Yoruba, żyjącego na terenach dzisiejszej Nigerii. W mitologii Yorubów, Yemanja była córką nieba i ziemi. Poślubiła własnego brata, a potem żyła ze swoim synem, z którym spłodziła całe plemię bogów i bogiń, wśród nich Shango, boga burzy i piorunów (utożsamianego przez wyznawców Macumby z Janem Chrzcicielem); Oguna, boga wojny i kowalstwa, oraz Orishako, boga-chłopa,który rządzi rolnictwem i płodnością kobiet. Imię Yemanji wywodzi się z zaczerpniętych z języka Yoruba słów oznaczających "matkę" i "rybę". Jest "matką wszystkich ryb" i tym samym królową oceanu oraz wszystkiego, co znajduje się nad jego powierzchnią i w jego głębi. Z tego powodu główny festiwal bogini odbywa się nad brzegiem morza, a przeznaczone dla niej ofiary oddawane są morzu.

              Gdy 31 grudnia zbliża się zachód słońca, wyznawcy Macumby, pojedynczo lub w niewielkich grupkach, udają się na Copacabanę; niektórzy przychodzą piechotą, inni przyjeżdżają samochodami (wielu wyznawców Macumby należy do dobrze sytuowanej klasy średniej). Ponieważ sylwestrowy festiwal jest ogólnonarodowy, wielu przyjeżdża autobusami ze świątyń oddalonych o setki kilometrów. Modlący, ubrani najczęściej w białe szaty - to ulubiony kolor Yemanji - niosą świece i dary, które zostaną ofiarowane bogini. Każdy wyznawca wstawia płonącą świeczkę do wykopanego przedtem dołka, który otacza wałem z piasku chroniącym płomień od wiatru. Obok układane są najróżniejsze ofiary: lusterka, buteleczki z pachnidłami, wstążki do włosów, butelki drogiego importowanego burbona. Wyznawcy nie odrywają oczu od płomieni świec i proszą Yemanji o łaskę. Im więcej świec, tym lepiej - albo Yemanja lubi zapach topiącego się wosku, albo też chce, żeby wyznawcy wydawali jak najwięcej pieniędzy okazując tym samym swoje oddanie.

              Ważne jest także to, czy liczba ofiarowanych świec jest nieparzysta czy parzysta. Jeśli wyznawca pragnie materialnych korzyści, takich jak podwyżka zarobków lub nowy samochód, musi zapalić parzystą liczbę świec. Jeśli zależy mu na uczuciach, takich jak miłość lub lepsze stosunki z sąsiadami, liczba świec musi być nieparzysta. Jeśli świece wypalą się całkowicie lub zabierze je przypływ, wówczas bogini udzieli swojej łaski, jeśli jednak wiatr zdmuchnie płomienie - bogini nie będzie przychylna.

 

- Orgiastyczne tańce -

 

              Gdy zapłoną niezliczone świece, rozlegają się dźwięki bębnów Macumby i rozpoczynają tańce. Początkowo tańczy tylko kilka osób, dość mechanicznie, tak jakby wypełniały przykry obowiązek. Lecz kiedy wieczór zamienia się w noc, liczba tańczących wzrasta, a sam taniec staje się gorączkowy, niemal orgiastyczny. W końcu, tak jak w trakcie obchodów voodoo na Haiti, niektórzy tancerze osiągają trans, sprawiają wrażenie opętanych przez duchy. I tak jak na Haiti, opętani jakby tracili świadomość własnej tożsamości, a kiedy wracają do przytomności, nie potrafią przypomnieć sobie, co działo się z nimi podczas transu. Ale z wielkiej liczby tancerzy na plaży tylko nieliczni osiągną ten stan. To w gruncie rzeczy nieistotne. Widzowie chodząc w tłumie spotykają wielu członków panteonu Macumby, na przykład boga wojny "Starego Czarnego Niewolnika" (nadnaturalną istotę, sławną dzięki swojej mocy uzdrawiania) lub Exu, w Macumbie odpowiednika Szatana.

              Gdy wreszcie przypływ zabierze dary dla Yemanji, tancerze powracają z transu do zwykłego stanu świadomości, a modlący idą do domów. Za rok znów odbędzie się kolejny festiwal.

              Sylwestrowy festiwal na Copacabana nie jest tylko anachronicznym przeżytkiem z dawnych czasów niewolnictwa i zabobonów. Wiara w istnienie świata duchowego jest żywa i to w każdej warstwie brazylijskiego społeczeństwa. Chłopi, robotnicy, bankierzy i politycy - niemal wszyscy wierzą w bogów, demony i siły nadprzyrodzone, nawet jeśli nie chcą się do tego przyznać wobec sceptycznych cudzoziemców. Ta szeroko rozpowszechniona akceptacja nadnaturalnego świata nie ominęła nawet tak prozaicznej instytucji jak Poczta Brazylijska. W 1957 i w 1964 roku poczta wypuściła serie znaczków dla uczczenia "Księgi Duchów" i "Ewangelii spirytyzmu". Autorem obu jest Allen Kardec, założyciel i pierwszy teoretyk spirytyzmu.

              Spirytyzm Kardeca opiera się także na głębokiej wierze w reinkarnację, ale każda grupa wyznawców Macumby interpretuje te dogmaty w zależności od swoich potrzeb. Ceremonie w niektórych świątyniach są niemal całkowicie "skardecowane". Kiedy po osiągnięciu transu wyznawcy postępują zgodnie z nakazami zeuropeizowanych wzorców, ich zachowanie nie przeraża i jest niemal tak powściągliwe jak zachowanie dowolnego medium we Francji czy w Anglii. W świątyniach, w których wpływy Kardeca są słabsze, osoby opętane przez bóstwa zachowują się tak spektakularnie, że widzowie biorą to za dowód autentycznej kontroli ze strony istot z innych światów. Osoby te chodzą po szkle z rozbitych butelek i rozżarzonych węglach, wbijają sobie w policzki ogromne igły, połykają ogień, w ciągu kilku minut wypijają całe butelki spirytusu z trzciny cukrowej, a przecież nie ma niepożądanych efektów ubocznych.

              Jednak tego rodzaju zachowania wcale nie są tak niekontrolowane, jakby się to mogło wydawać. Ceremonie Macumby odbywają się według wzorca, którego przebieg łatwo przewidzieć, podobnie jak mszy w kościele katolickim. Wystylizowane rytmy bębnów, taniec, atmosfera nasycona religijnym oczekiwaniem i praktykowanie technik zwalniania oddechu (co powoduje zmiany chemii w mózgu) wprowadzają obecnych w stan bliski hipnozy. W końcu, gdy Najwyższa Kapłanka przywołuje duchy, tancerze spowalniają ruchy i jeden po drugim zatrzymują się. Niektórzy z nich w transie, jakby opętani przez ducha, schylają się i wyprostowują, często z krzykiem w ustach.

              Podobnie jak na Haiti, także w Brazylii istnieje ciemna strona tej religii. Jest to Quimbanda, obrzęd voodoo, którego uczestnicy uprawiają czarną magię wymierzoną przeciwko wrogom swoim, a za opłatą - także zleceniodawcy. Ulubioną techniką Quimbandy jest "zamknięcie ścieżki". Polega ona na rzuceniu uroku, który blokuje ofierze drogę do osobistego szczęścia. Człowiek, na którego rzucono klątwę, doświadcza wyłącznie kłopotów w uczuciach i sprawach finansowych, a jego stan fizyczny i psychiczny ulega pogorszeniu.

 

- Zamknięcie ścieżki -

 

              Amerykański pisarz David St. Clair, gdy mieszkał w Brazylii stał się ofiarą takiego "psychicznego ataku". Najpierw porzuciła go przyjaciółka, potem pieniądze, na które oczekiwał, nie nadeszły, narosły też problemy prawne dotyczące spadku, a na domiar wszystkiego zachorował na malarię. Wszystkie niepowodzenia St. Clair przypisywał pechowi. Dopiero jego brazylijski przyjaciel, macumbista, który twierdził, że posiada zdolności parapsychiczne, powiedział mu, iż "jego ścieżki zostały zamknięte" przez Quimbandę.

              Początkowo St. Clair uważał, że są to przesądy i nonsensy, wkrótce jednak dowiedział się, że to jego służąca wykorzystała czarną magię, by rzucić na niego klątwę. Raz w tygodniu zabierała jakąś sztukę jego garderoby na ceremonię Quimbandy. W jej trakcie, przy świetle ceremonialnych świec, rzucano urok spalając ten element garderoby i śpiewając monotonne pieśni. Służąca dodawała tez magicznego "proszku zamykającego drogę" do pożywienia St. Claira. Mieszkając od dawna w Brazylii pisarz widział zbyt wiele dziwnych rzeczy, by całkowicie odrzucić twierdzenie, że użyto przeciwko niemu czarnej magii. W końcu zdecydował się zwalczyć ogień ogniem i sam udał się na ceremonię Macumby, dzięki czemu mógł skonsultować się z jedną z osób opętanych przez duchy.

              Początkowo ceremonia przebiegała zgodnie z ustalonym porządkiem, lecz nagle stało się coś niezwykłego. Kapłanka ubrana w zwyczajowe szaty Macumby - nieskazitelnie białą bluzkę i spódnicę, ze złotym krzyżem na piersiach - nalgle opuściła świątynię. Wróciła kilka minut później, ale całkowicie odmieniona. Miała na sobie brudne czerwone satynowe łachmany, a zamiast złotego krzyża czaszkę noworodka.

              Śmiejąc się obłąkańczo kapłanka wyjęła butelkę rumu, wypiła połowę zawartości i oświadczyła, że jest Exu, odpowiednikiem Szatana w Macumbie. Potem już jako Exu, który twierdzi, że czyni nie tylko zło, ale czasami i dobro, powiedziała St. Clairowi: "Klątwa została zniesiona i spadnie na osobę, która rzuciła ja na ciebie".

              W ciągu kilku dni przed St. Clairem "otworzyły się ścieżki". Jego nastrój zdecydowanie się polepszył i, być może dlatego, że nie oczekiwał już najgorszego, poprawiły się także jego zdrowie. finanse i życie miłosne. Taka jest prawdziwa potęga voodoo. Nie można wykluczyć, że opętanie przez bóstwa korzystniej, w sensie terapeutycznym, wpływa na chorą psychikę wierzącego niż tradycyjne zachodnie leki.

 

 

3. Rytuały i oszustwa.

 

              Od niepamiętnych czasów odprawia się rytuały magiczne - nie

tylko w kulturach plemiennych, lecz także na Zachodzie - i to

zarówno w dobrym, jak i złym celu.

 

              Odprawianie rytuałów - to znaczy ceremonialnych obrzędów - odgrywa w naszym życiu prawdopodobnie istotniejszą rolę, niż uświadamia to sobie większość z nas. Nawet ludzie, którzy nigdy - na przykład — nie byli obecni na bar micwie, żydowskim święcie przejścia z wieku chłopięcego w męski, lub nie uczestniczyli w chrześcijańskim obrządku Eucharystii, prawdopodobnie choć raz brali udział w przyjęciu z okazji czyichś dwudziestych pierwszych urodzin - ceremonialnym obrzędzie związanym z osiągnięciem dojrzałości; w niektórych krajach, oczywiście jedynie w kontekście prawnym, granicą są osiemnaste urodziny.

              Dzięki odkryciom prehistorycznych grobowców dowiedzieliśmy się, że nasi przodkowie z epoki kamiennej wypracowali szczegółowe rytuały pogrzebowe. Także większość prymitywnych wspólnot, które przetrwały do naszych czasów, praktykuje wysoce sformalizowane i skomplikowane ceremonie z okazji narodzin, osiągnięcia wieku dojrzałego i śmierci.

              Chociaż nie posiadamy dokładnej wiedzy na temat wierzeń naszych przodków, wydaje się, że ich obrzędy zawsze były związane z magią i siłami nadprzyrodzonymi. Obrzęd taki nie tylko oznaczał szczególne wydarzenie w życiu, lecz w pewien sposób stwarzał to wydarzenie. Na przykład, jeśli mężczyzna lub kobieta wchodząc w wiek dojrzały nie poddali się odpowiednim obrzędom, reszta wspólnoty nie uważała ich za dorosłych, mimo że swoim zachowaniem potwierdzali dojrzałość. Tak więc tylko krok dzielił pogląd, według którego seksualnie dojrzałe jednostki

nie były jednak dorosłymi ludźmi, gdyż nie zostały „pasowane" na dorosłych podczas odpowiednich obrzędów, od opinii, iż pewne ceremonie można wykorzystać dla zamieniania nie-ludzkiej materii (na przykład drzewa lub gliny) w istotę ludzką.

                                         

                                          Smak oszustwa

 

              Dziwi już sam fakt, że w ogóle może się pojawić taki sposób myślenia, ale jeszcze dziwniejsze jest to, że te poglądy przetrwały niemal do współczesnych nam czasów. Pod koniec epoki średniowiecza pewien opat, który w czasie Wielkiego Postu zatęsknił za smakiem mięsa, został oskarżony o - trzeba przyznać, pomysłowe - ominięcie zakazu. Ochrzcił owcę imieniem „Karp", zarżnął ją, a potem zjadł w czasie zakazanym w błogim przekonaniu, że to, co pojawiło się na jego talerzu, było rybą a nie baraniną.

              W taki sam sposób wykorzystał ceremonię chrztu w latach trzydziestych dwudziestego wieku fanatyczny wróg chrześcijaństwa, okultysta Aleister Crowley. Ochrzcił koguta imieniem Jan (Chrzciciel), a potem rytualnie ściął mu głowę w czasie i uroczystej ceremonii, podczas której wykorzystał elementy sztuki Oscara Wilde'a "Salome". Wierzył, że w ten tajemniczy sposób zniszczy wpływy chrześcijaństwa w świecie. Podobną ceremonię przeprowadził wykorzystując ropuchę; ochrzcił ją imieniem Jezusa z Nazaretu, a potem ukrzyżował. Obie ceremonie nie wywołały najmniejszego efektu.

              Zwolennicy takich obrzędów wierzą, że jeśli podczas chrztu lub innych uroczystych rytuałów glinianej laleczce, figurce z wosku lub - jak we wspomnianych wyżej dwóch dziwnych ceremoniach odprawionych przez Crowleya - zwierzęciu, przypisze się cechy konkretnej, żyjącej osoby, to wówczas ustanowione zostanie „tajemnicze połączenie" pomiędzy nią a jej nieożywionym lub ożywionym wyobrażeniem. W tajemniczy sposób zostają one ze sobą utożsamione i - jak się twierdzi - wszystko, co wywiera wpływ na wizerunek lub zwierzę, oddziałuje również na jego „parapsychicznego bliźniaka".

              Kiedy w średniowieczu chłop chciał zabić wroga, wykonywał jego realistyczny wizerunek i nadawał mu jego imię. Pragnąc uzyskać jak najpełniejszą parapsychiczną identyfikację wizerunku i wroga - choć ten termin był mu oczywiście nieznany - starał się zdobyć trochę włosów lub obciętych paznokci swojej przyszłej ofiary i dołączał je do figurki. Potem wbijał w nią igły lub szpilki bądź powoli niszczył ją roztapiając nad małym ogniem, jeśli była zrobiona z wosku, lub kładł w wilgotne miejsce, jeśli wykonał ją z gliny. Wierzono, że tak jak ogień lub woda niszczą figurkę, tak też zniszczone zostanie ciało wroga.

              Podobny, lecz znacznie bardziej przyjemny obrządek stosowano, żeby zdobyć kogoś seksualnie. Dziewczyna, która pożądała mężczyzny, wykonywała wizerunek siebie i ukochanego, do którego dodawała, jeśli było to możliwe, włosy, paznokcie i wydzieliny fizjologiczne. Figurki wyposażała w olbrzymie narządy płciowe w stanie seksualnego podniecenia. Wizerunkom nadawała odpowiednie imiona, a potem figurki wiązała razem nitką (zwykle czerwoną - kolor ten podświadomie kojarzony jest z podnieceniem seksualnym), jakby energicznie ze sobą kopulowały. Miała nadzieję, że wkrótce seksualne pożądanie mężczyzny zwróci się w stronę jej, czarownicy, która dzięki temu prostemu magicznemu rytuałowi zdobędzie jego miłość.

                                         

                                          Magiczne połączenia

 

 

 

              Ale czy takie magiczne rytuały wywoływały zamierzony efekt? Czasami tak. Świadczą o tym autentyczne przypadki, nawet z ostatnich lat, tajemniczych zgonów, których nie potrafiła wytłumaczyć medycyna, osób zaatakowanych za pomocą rytualnej magii, w której używano ich wizerunków. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego ofiary umierały. Być może rzeczywiście istnieje jakieś „magiczne połączenie", stworzone przez rytuał, między wizerunkiem i ofiarą. Być może skoncentrowana nienawiść, którą czarownik roztacza nad wizerunkiem swojego wroga, telepatycznie wywiera pewną formę niszczycielskiego wpływu. Pojawiły się też sugestie, według których ofiara najprawdopodobniej jest świadoma lub podejrzewa, że wróg używa przeciw niej rytualnej magii i za sprawą autosugestii zabija samą siebie — umierając, dosłownie, ze strachu.

              Na potwierdzenie tego poglądu można przytoczyć dwa zda-1 rżenia z lat trzydziestych naszego wieku; w obu przypadkach ofiary na szczęście przeżyły, choć odniosły poważne obrażenia. Znamy je zaś dzięki amerykańskiemu dziennikarzowi Williamowi Seabrookowi.

Pierwsza sprawa dotyczy pewnego pianisty] francuskiego (Seabrook nadał mu nazwisko Jean Dupuis, by ukryć jego prawdziwą tożsamość). Dupuis studiował myśl różokrzyżowców, astrologię i inne formy okultyzmu, związał się też z tajemniczą grupą ezoteryczną, z której członkami później się skłócił. Członkowie, niezadowoleni z jego odstępstwa, postanowili pozbawić go umiejętności gry na fortepianie. W tym celu użyto rytualnej magii i nacisków psychologicznych.

 

                                          Ćwiczenie na pięć palców

 

              Najpierw skorzystano z magii. Przygotowano lalkę podobną do Dupuisa, ochrzczono ją jego imieniem, a potem ubrano w strój wieczorowy, będący miniaturką tego, jaki nosił podczas koncertów. Następnie ręce lalki włożono w imadło, które codziennie, powoli coraz mocniej dokręcano. Potem przyszła kolej na działanie psychologiczne. Domniemani przyjaciele ofiary - w rzeczywistości byli to członkowie grupy działający przeciwko niemu - zaczęli

zadawać pytania i wygłaszać komentarze na temat jego gry. Twierdzili, że jego palce byty mniej zwinne niż zwykle. Sugerowali, że pianista być może potrzebuje kilku dni odpoczynku. Pytali, czy aby nic zwichnął nadgarstka lub czy nic cierpi na zapalenie nerwu?

              W ciągu niespełna dwóch tygodni to podstępne działanie zaczęło odnosić skutek. Jean Dupuis zaczął zwracać zbytnią uwagę na swoje palce; grał coraz gorzej. Wówczas, kilka dni przed koncertem, otrzymał anonimowy liścik, zaczynający się od słów: „Mogę ci wyjawić, dlaczego twoje palce nie poruszają się sprawnie, lecz jesi to tak przerażające, że niemal boję się o tym mówić". Autor listu zagłębiał się następnie w teorie okultystyczne na temat magicznych powiązań między wizerunkami a ludźmi, wiedział bowiem, że pianista studiował te kwestie. Na zakończenie zaś opisał szczegółowo lalkę z rękoma uwięzionymi w imadle. W wieczór poprzedzający koncert nadeszła druga wiadomość: „Pokrętło imadła będzie dzisiaj powoli dokręcane, aż twoje ręce zostaną zmiażdżone".

              Koncert okazał się kompletną katastrofą: „fałszywa nuta, a potem szereg brzęczących akordów, po których nastąpiła jeszcze bardziej niezdarna gra... szepty i gwizdy oburzonej publiczności... młody człowiek na wpół zwrócony w stronę widowni rozpaczliwie kontynuował grę, a po okropnej parodii kilku następnych taktów... uciekł ze sceny zawstydzony i zmieszany".

              W tym przypadku ofiarą była osoba studiująca okultyzm i wierząca, że rytualna magia ma wystarczającą moc, by zranić lub zabić. Drugi przypadek opisany przez Seabrooka dowodzi, że te groźne obrzędy mogą czasami wywierać równie silny wpływ na osoby, które w głębi ducha nie wierzą w skuteczność magii, a spytane o to wprost, odmawiają tym rytuałom jakiejkolwiek mocy.

              W drugim przypadku ofiarą był również Francuz - Louis, mechanik samochodowy. Kochał się w pewnej młodej dziewczynie,  której  babkę mieszkającą na wsi  sąsiedzi podejrzewali

o uprawianie czarnej magii. Stara kobieta z niewiadomych powodów nic lubiła chłopaka swej wnuczki. Pewnego dnia Louis i babka dziewczyny pokłócili się gwałtownie, doszło niemal do rękoczynów. Po awanturze młodzieniec poszedł na spacer dobrze I oznakowaną górską ścieżką, rzekoma wiedźma zaś udała się do I swojej chaty, gdzie zaczęła monotonnie zawodzić zaklęcia:

"Poplątany umysł będzie kręcił się i obracał, a za nim pójdzie poplątana stopa... Więc plącz się, plącz, kręć się i obracaj, gdyż tkane są poplątane sieci."

 

              Mimo że zapadła już noc, Louis nie wracał ze spaceru. Wysłano I więc ludzi na jego poszukiwanie. Odnaleziono go w pewnej odległości od ścieżki, zaplątanego w krzewy dzikiej róży, bezwładnego miał sparaliżowane obie nogi. Opowiadał, że sam nie wie, dlaczego zszedł ze ścieżki, nagle zakręciło mu się w głowie i poczuł ogarniające go coraz większe oszołomienie. Twierdził, że było to coś podobnego do wylewu. Nawet gdy zbadał go miejscowy lekarz, który nie znalazł żadnych urazów fizycznych mogących mieć wpływ na stan młodego mężczyzny, Louis Utrzymywał, że jest chory.

              Seabrook, przekonany, że za stan Louisa odpowiedzialna była rytualna magia, poszedł do starej piwnicy na wino, w której, jak mówiono, babka praktykowała swoje czary. Na podłodze znalazł miniaturową, plastyczną mapę okolicy ze splątanym labiryntem ciernistych krzewów dzikiej róży. W samym środku leżała lalka przedstawiająca Louisa; miała zabandażowane oczy, związane stopy i była zaplątana w krzewy dzikiej róży i jeżyn. Seabrook zabrał lalkę i pokazał ją Louisowi. Ten zmartwił się, że stara kobieta próbowała go skrzywdzić, lecz nadal nic wierzył, że to jej praktyki były odpowiedzialne za jego paraliż. „Nie wierzę w to wszystko, miałem zwyczajny wylew" powtarzał uparcie. Paradoksalnie, brakowało mu wyobraźni, by uwierzyć w prawdziwą przyczynę paraliżu. Gdyby potrafił zrozumieć, że prymitywne wierzenia w czary i zdolności nadprzyrodzone przyczaiły się gdzieś w głębiach jego własnego umysłu, znów prawdopodobnie mógłby chodzić.

              Te dwa przypadki reprezentują jedynie najbardziej prymitywne zagadnienie w rytualnej magii, gdyż zastosowane obrzędy były niezwykle proste. W starożytności stosowano jednak znacznie bar-dziej wyrafinowane formy. Formuła, techniki i tajemnice takich skomplikowanych systemów okultystycznych są przechowywane w grymuaraeh - księgach opisujących magiczne ceremonie.

              Nie wiemy, kiedy i gdzie spisano pierwsze grymuary; prawdopodobnie znane były już w starożytnym Egipcie. W Cesarstwie Rzymskim szeroko rozpowszechnione były magiczne dzieła, których część powstała pod wpływem judaizmu. Prawdopodobnie to właśnie z nich wywodziły się średniowieczne europejskie grymuary, gdyż w nich także odnajdujemy podobne wpływy. Autorstwo wielu z tych ksiąg przypisywano królowi Salomonowi. Legendy głosiły, że byt on tak potężnym mistrzem magii, iż panował nad ludźmi, demonami, a nawet aniołami w niebie.

              Clavicula Sahmonis (Klucz Salomona) i inne dzieła o magii przypisywane temu władcy ze Starego Testamentu wykazują, podobnie jak niemal wszystkie inne grymuary, znaczną moralną ambiwalencję. Istotą ry...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin