Conrad Joseph - Laguna.pdf

(320 KB) Pobierz
6082095 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
6082095.001.png 6082095.002.png
Joseph Conard
Laguna
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Adolfowi P. Kriegerowi na pamiątkę dawnych dni.
4
Karain – wspomnienie
(Karain; A memory)
I
Znaliśmy go w owych czasach pełnych swobody, kiedy wystarczało nam to, że byliśmy
panami swego życia i majątku. Obecnie chyba nikt z nas majątku nie posiada, niektórzy zaś
podobno utracili lekkomyślnie i życie; ale jestem pewien, że ci nieliczni, którzy pozostają
jeszcze przy życiu, zachowali wzrok dość bystry, aby przy czytaniu dzienników o wątpliwej
reputacji nie przeoczyć wzmianek o przeróżnych powstaniach krajowców na Wschodnim
Archipelagu. Blask słońca bije spośród wierszy tych krótkich notatek – blask słońca i lśnienie
morza. Obcobrzmiąca nazwa budzi wspomnienie; drukowane słowa czuć z lekka dymem na-
szej atmosfery, lecz bije od nich zarazem subtelny i przenikliwy zapach przybrzeżnej bryzy,
ciągnącej pod gwiaździstym niebem dawno minionych nocy; ognisko–sygnał błyszczy jak
klejnot na wyniosłym czole ciemnej skały; wielkie drzewa – niby wysunięte naprzód placów-
ki olbrzymich lasów – stoją czujnie i cicho nad sennymi rozlewiskami szerokich wód; biały
przypływ grzmi o pusty brzeg, pieni się płytka woda między skałami, a zielone wysepki leżą
o cichej, południowej godzinie, rozsypane po morskiej gładzi jak garść szmaragdów rzucona
na stalową tarczę.
Majaczą się i twarze – ciemne, srogie, uśmiechnięte; szczere, śmiałe twarze ludzi bosych,
zbrojnych i cichych. Zapełniali wąski a długi pokład naszego szkunera barbarzyńskim, stroj-
nym tłumem, który mienił się pstrymi barwami kraciastych sarongów, czerwonych zawojów,
białych kaftanów, haftów – rozsiewał błyski pochew, złotych pierścieni, amuletów, nara-
mienników, lanc i rękojeści sadzonych drogimi kamieniami. Ludzie ci zachowywali się swo-
bodnie a powściągliwie, z oczu patrzyła im stanowczość; i – zda się – słyszymy jeszcze ła-
godne głosy, które mówią o bitwach, podróżach, ucieczkach; przechwalają się statecznie,
żartują ze spokojem; niekiedy sławią z umiarem i bez hałasu własną odwagę lub naszą hoj-
ność albo z lojalnym zapałem wynoszą pod niebiosa cnoty swojego władcy. Pamiętamy twa-
rze, oczy, głosy, widzimy znów połysk jedwabiu i metalu, patrzymy na szemrzące rozkołysa-
nie tej ciżby – wspaniałej, świątecznej, wojowniczej; czujemy, zda się, dotknięcie przyja-
znych, brunatnych rąk, które – po krótkim uścisku – kładą się z powrotem na cyzelowanej
rękojeści.
Byli to ludzie Karaina – wierni mu i oddani. Łowili swoje ruchy na jego ustach; czytali
swoje myśli w jego oczach; gdy mruknął do nich niedbale o życiu i śmierci, przyjmowali jego
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin