SEWERYNA SZMAGLEWSKA
DYMY
NAD BIRKENAU
WYDANIE DRUGIE
1946
SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA 'CZYTELNIK*
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ALL RICHTS RESERYED
COPYRIGHT, 1946, BY SPÓŁDZIELNIA
WYDAWNICZA .CZYTELNIK-, WARSAW
NR 101
LUTY 1946
DRUKARNIA NARODOWA
W KRAKOWIE
M-05432
'Wśród życia dróg bosych stóp krwawy ślad
Oznajmia nam, że przechodził nasz brat.
Szubienic rząd, naszych dni czarny stróż,
Oznajmia nam, że nasz brat odszedł już.
/Z PIOSENKI WIĘŹNIÓW OŚWIĘCIMIA;
w
W krematoriach Oświęcimia i Birkenau spłonęło do dnia
18 stycznia 1945 r. ogółem około pięciu milionów łudzi. Z tego
ponad trzy miliony przypada na Żydów zatrutych gazem
lub zmarłych wskutek epidemij, reszta to Aryjczycy, a więc Po-
laci aresztowani przez gestapo, łub powstańcy przywiezieni
z Warszawy, Rosjanie, Jugosłowianie, Czesi, Anglicy, Holen-
drzy, Francuzi, Belgowie, Włosi, Ukraińcy, Estończycy, niemiec-
cy kryminaliści— dzieci różnych narodowości, przywiezione do
obozu koncentracyjnego łub urodzone w obozie, oraz Cyganie,
których potraktowano podobnie jak Żydów, zabierając do gazu
cały obóz, mieszczący rodziny cygańskie swobodnie się rozmna-
żające. Cyfry te podaję tylko w przybliżeniu, zaznaczając, że za-
czerpnięte zostały w okresie łikwidacji obozu od osób zatrudnio-
nych w wydziale politycznym Oświęcimia.
Długi pobyt mój w obozie (191$—19Ą5) i różnorodność wyko-
nywanych prac pozwoliły mi zgłębić wiele tajemnic. Sprawy
najskrytsze wykonywane były rękami więźniów. Przez te ręce,
pracowicie spełniające wszystko, co im spełnić kazano, przecho-
dziła cała ewidencja żywych oraz rejestracja tych, którzy
wprost z pociągu szłi na śmierć, nie podlegając ewidencji ani
tatuowaniu.
Niesłychany chaos i niemożność stwierdzenia tożsamości ty-
sięcy żywych i zmarłych spowodowały wprowadzenie tatuażu.
Był to wielki błąd taktyczny, popełniony przez władze obozu.
Dziś w sposób naoczny stwierdzić można, jak nikły procent
więźniów Oświęcimia pozostał przy życiu. 'Wprawdzie papiery
zostały zniszczone, całe wozy „Todesmeldungów" wypadło nam
wozić do spalenia, lecz dziś, znając liczbę końcową, bardzo łatwo
obliczyć, ile osób zginęło w Oświęcimiu. Betki tysięcy ludzi we-
szło do lagru. Gdzież są? Opuściło lager zaledwie kilka tysięcy.
Niemcy nie przypuszczali, że każdy numer nakłuty na ręce wię-
źnia stanie się dokumentem. Tatuując, ustawiano słupy grani-
czne tysięcy, dziesiątków i setek tysięcy. Spróbujmy powołać
ich dziś na jeden jeszcze generalny apel. Spróbujmy ustawić
ich piątkami i zliczyć, ilu ocalało z każdego tysiąca. Wiem, że
dziś wynik byłby przygnębiający. Stanęlibyśmy nieliczni, jako
żywy, tragiczny dokument, jako pojedyncze, kaprysem losu za-
chowane ogniwa wielkiego łańcucha ludzi, których pozbawiono
życia.
Dziś w Oświęcimiu i Birkenau stoją puste baraki. Przypadek
zrządził, że pośpieszna likioidacja obozu została przerwana.
Plan likwidacji przewidywał zatarcie wszelkich śladów po naj-
krwawszej części oświęcimskiego obozu, zwanej Birkenau.
Gdyby na miejscu baraków i krematoriów wyrosła trawa,
łatwiej może byłoby wybielić tę sprawę wobac Europy i śiciata
całego. Tymczasem stało się inaczej. Czerwona Armia jak po-
żar pędziła naprzód w niespodzianie szybkim tempie. Obóz zo-
stał zaskoczony.
Dziś można wskazać dokładnie te miejsca, gdzie krew lała się
najobficiej (zresztą piędzi ziemi tam nie ma, na którą by krew
nie padła). Wprawdzie w roku 19ĄĄ zakładano ogródki, siano
kwiaty i urządzano koncerty, lecz to nie zatarło w pamięci na-
szej widoku nagich trupów leżących w potwornych stosach pod
barakami. To nie zatarło w nas wspomnienia selekcji, w wy-
8 '
niku których osoby stare, schorzałe i niedołężne wleczono na
25 blok, który byl blokiem śmierci. Zbyt długo trwały godziny
konania chorych na tyfus i czerwonkę leżących w błocie, żeby
to można było kiedykolwiek zapomnieć. Zbyt wyraźnie mówiły
apele generalne, jak nikły procent zostaje przy życiu. Marli
artyści, ludzie talentu, ludzie geniuszu, ludzie przeszłości i lu-
dzie przyszłości. Z tych licznych śmierci, z tych strasznych he-
katomb ludzkich, z każdych gasnących oczu podnosiła się niema
prośba, ostatnia wola konających. Wola ta zapadła w pamięć
zostających przy życiu, rozszerzała ścianki serca, zdawało się,
że rozerwie druty, rozewrze bramy, że na świat cały zakrzyk-
nie, że krzyk ten doleci aż do państw wolnych, do narodów wol-
ność miłujących.
Z Oświęcimia wraca nas niewielu. Gdy pamiętnych dni stycz-
niowych 19Ą5 r. otwarto szeroko bramy lagru i wyprowadzano
pośpiesznie pod gęstym konwojem tysiące ludzi, gdy na trasie
Oświęcim—Gross-Rosen rozwinął się wielokilometrowy pochód
zgiętych w trudzie nędzarzy i ciągnął nieprzerwanie drogami
śląskimi, zostawiając tu i ówdzie na śniegu ciemną postać
zmarłego, dobitego przez SS-mana, ludzie pobliskich miast i wsi
przystawali w zdumieniu. Z daleka, z progów domu, bojąc się
zbliżyć do złowieszczej drogi, unosili dłonie i kreślili znak krzy-
ża nad idącymi.
— Jak to — mówili — więc tyle ludzi mieścił Oświęcim? To
nieprawdopodobne!
Idącym nie wolno było odezwać się ani słowem, nie wolno
było zatrzymać się przed Ślązakami i krzyknąć:
— Nie, nieprawda! Nie tyle ludzi mieścił Ośimęcim. Mieścił
znacznie więcej. Ci, którzy idą, to tylko garstka, to niedobitki.
Większość spośród żywych wywieziono już wcześniej 10 głąb
Niemiec, wywożono w ciągu całego ostatniego roku.
Dziś, gdy piszę te słowa, po nieznanych drogach Deutsch-
landu idą w nieprzerwanym trudzie zbolałe stopy moich powra-
cających towarzyszy. Idą ciągle. Poprzez gwar życia, poprzez
ciszę samotności słychać ich ociężały, znużony krok.
Opowieść moja obejmie tylko fragment gigantycznej machiny
śmierci, jaką był Oświęcim. Zamierzam podać wyłącznie fakty
bezpośrednio zaobserwowane albo przeżyte. Wydarzenia opi-
sane przeze mnie działy się w Birkenau (Oświęcim H). Dla uni-
knięcia nieporozumień zaznaczam, że nie zamierzam powiększać
niczym doniosłości faktów ani zmieniać ich ze względów pro-
pagandowych. Są rzeczy, których powiększać nie potrzeba.
Wszystko, cokolwiek tu podam, jestem w stanie udowodnić
przed każdym trybunałem.
Są to przeżycia i obserwacje jednej osoby. To tylko kropla
w wielkim, niezmierzonym oceanie.
Przemówią niewątpliwie i inni, którzy obóz ten przeżyli. Prze-
mówią też ci, którzy wrócą z innych, licznych obozów.
Lecz większość nie wróci nigdy i nigdy nie przemówi.
10
CZĘŚĆ PIERWSZA
R
O
K
19 4 2
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
ARBEIT... ARBEIT... ARBEIT...
(Ciemna noc. W baraku nie podzielonym na izby ani na części śpi na
przedziwnych rusztowaniach ponad tysiąc kobiet. Ciemność gęsta,
pełna oddechów i wyziewów. Koce, których więzień nie ma okazji
zobaczyć nigdy przy świetle, wydają się również ciemne. Każdy za-
wija się w nie jak na j szczelnie j i czuje wdzięczność za odrobinę
ciepła daną znużonemu ciału, lecz jednocześnie mimo woli usiłuje
odgadnąć poprzednie przeznaczenie tych koców i czuje wstręt. Sku-
lone ciała — czasem po dziesięć na dwóch metrach kwadratowych —
drętwieją na twardym posłaniu. Jakieś krótkie przebudzenie, nagłe
rozdarcie ekranu sennych marzeń bolesną świadomością, że to
Oświęcim. Człowiek przygarnia się bliżej jeszcze do swego śpiącego
sąsiada — z szaloną radością, jeśli jest to ktoś bliski, ze smutkiem,
gdy to ktoś obcy lub wrogi. Sen, wierny sprzymierzeniec, spada
szybko na śmiertelnie znużonych ludzi, głusząc wszelkie odczucia.
Kto spać może, śpi mocno snem skondensowanym niejako, całym
systemem nerwowym chłonąc wypoczynek. Krótkie są noce w obo-
zie. A trzeba w ciągu nich, leżąc nieruchomo w ciemnej czeluści
barłogu, zrzucić z siebie zmęczenie dnia minionego i znaleźć siły po-
trzebne na dzień następny.
W ciszy uśpionego baraku brzmi nieprzerwanie kaskadą wielo-
głosową kaszel. Czasem ktoś krzyczy przez sen, wymawiając w prze-
rażeniu niemieckie słowa, których boi się w ciągu dnia.
Nikt ze śpiących nie słyszy przeciągłych gwizdków na wstawanie,
rozlegających się w kilku stronach obozu. Ale już wewnętrzna po-
licja więźniów pełniąca gorliwie służbę w dzień i w nocy daje o so-
bie znać. Ponure, jękliwe „Aufstehen!" niesie się po całym baraku
zatrzymując się nad śpiącymi, poparte uderzeniami kija o deski każ-
13
dej pryczy. Jest zupełnie ciemno. Gdzieś z głębi barłogów rozlega
się stłumiony jęk. To ktoś zbudził się i po raz pierwszy tej nocy
poruszył zbolałe ciało. Przebudzenie to chwila najcięższa—bez wzglę-
du na to, czy jest się w obozie pierwsze zaledwie dni pełne rozpaczy,
w które co rano na nowo przeżywa się bolesny wstrząs, czy też jest
się długo, bardzo długo, gdy każdy poranek przypomina, że brakuje
sił, żeby rozpocząć znów dzień taki sam jak wszystkie poprzednie.
Nękające „Aufstehen!" rozlega się nieprzerwanie, wreszcie zdener-
wowany głos nocnej warty rozstaje się z językiem niemieckim,
w którym zna tylko to jedno, źle wymawiane słowo, i przerzuca się
na polski, w którym wysławia się biegle i swobodnie:
— Wstając, gnoje pierońskie, inteligencjo przeklęta, wstając!
Looos! Aufstehen!
Kij tym razem nie poprzestaje na deskach, lecz sięga głębiej, bijąc
śpiące kobiety po nogach, ramionach ł głowach. Wszczyna się ruch.
Posłusznie podnoszą się obudzone, szukają błądzącymi w ciemności
rękami swych butów ukrytych pod siennikiem. Potrącają się na-
wzajem, wdziewają te części odzienia, które zdjęły z siebie na noc.
Z przyściennych czeluści, przypominających budową swą kata-
kumby, zaczynają wydostawać się na wąskie przejście, w którym
jest już ciasno. Barak może pomieścić tak wiele osób tylko wtedy,
gdy znajdują się one na owych rusztowaniach zwanych kojami
(u mężczyzn buksami). Gdy schodzą i stają na ziemi, mieszczą się
z wielkim trudem. Ale barak nie jest miejscem, w którym więzień
przebywa w ciągu dnia. Sypia w nim tylko i wychodzi w kilka mi-
nut po gwizdku na wstawanie, by- wrócić dopiero wieczorem.
W roku 1942 Birkenau (tak zwany Oświęcim II) to pole bagniste,
ogrodzone drutami elektrycznymi. Nie ma żadnych dróg, żadnych
ścieżek pomiędzy blokami, cały lager pozbawiony wody, a równo-
cześnie (do końca zresztą) pozbawiony jakichkolwiek ścieków.
Wszelkie brudy, odchody, odpadki leżą cuchnąc i gnijąc. Żaden
ptak nie pokazuje się nisko nad Birkenau, choć w ciągu wielo-
godzinnych apelów więźniowie mają czas wypatrywać. Powodo-
wane węchem czy instynktem, ptaki omijają to miejsce. Birkenau
oficjalnie nie istnieje. Nie jest wymieniane nigdy w adresie. Spo-
sób budowania tego obozu świadczy, że nie zamierzano tu prze-
trzymywać ludzi dłużej. Jest to pewnego rodzaju poczekalnia przed-
krematoryjna, obliczona na 20.000 do 30.000 ludzi. Oto jak powstała:
Na otoczonej drutami łące ustawiono zimą 1941/1942 w dwóch
H
'identycznych -kompleksach po 15 baraków murowanych i po 15
drewnianych. Nie położono w nich podłóg ani sufitów, przykryto je
tylko dachami, przez które śnie_g wnika swobodnie do środka. Na
wrotach zawieszono metalowe tabliczki z napisem „Pferdestelle"
i z zarządzeniami dotyczącymi wypadków zachorowań koni na prysz-
czycę. Tabliczki takie zachowały się w wielu barakach do ostatniego
dnia. Zachowały się także umieszczone na wysokości głowy konia
żelazne kółka.
W tej części obozu wcześniej niż ludzie zamieszkała śmierć: wielu
z przychodzących do budowy więźniów Oświęcimia padło przy
pracy i skonało w błocie Birkenau.
Początkowo barak drewniany był dla Polaków niedostępny i obraz
roku 1942 w Birkenau zrósł się z obrazem murowanych baraków.
Obserwując strukturę wnętrza baraku murowanego można z łat-
wością odtworzyć sobie jego pierwotny wygląd. Ciągną się tam
cztery rzędy końskich przegród. Są to niewielkie stajenki bez sufitu
i ścianki zewnętrznej, poprzedzielane cienkimi ściankami dwumetro-
wej wysokości. Cztery okienka w dachu i małe okienka w ścianach
zewnętrznych oświetlają je skąpo. Dwa rzędy środkowe przegród
przylegają do siebie nawzajem, a dwa zewnętrzne — do dłuższych
ścian baraku. W ten sposób powstają, pomiędzy przegrodami dwa
wąskie przejścia dla obsługującego, który idąc ma po dwóch stronach
stojące we wnękach konie. Przegród w każdym baraku murowanym
jest ponad 50. A oto prosty sposób, w jaki stajnie te przerobiono dla
ludzi:
W każdą przegrodę wmurowano dwa pomosty drewniane, pierw-
szy całkiem w górze, na wysokości dwóch metrów, drugi o metr
niżej. Pomosty te wykonano ze spojenia belkami dwojga drzwi
przyniesionych z okolicznych domów. W ten sposób w każdej prze-
grodzie powstają trzy legowiska, jedno wprost na ziemi, drugie na
wysokości metra, trzecie na wysokości dwóch metrów, a więc w ca-
łym baraku jest legowisk ponad sto pięćdziesiąt. Na każdym legowi-
sku mieszczą się dwa sienniki wypchane (przepisowo — w dniu, gdy
są nowe) czterema kilogramami wiórków albo trzciny z okolicznych
stawów. Na posłaniu takim sypia od sześciu do dziesięciu osób,
tzn. na miejscu przeznaczonym dla jednego konia mieszka 18 do
30 ludzi. W okresach dużego napływu mieści się czasem ponad ty-
siąc dwieście ludzi w jednym baraku (tj. w jednej sali). Wnętrze
baraku przypomina jakiś ogromny kurnik lub królłczarnię. Dolne
15
koje są najgorsze. Mokro w nich i zimno od ziemi* która w dni
deszczowe jest w baraku rozdeptana tak dalece, że grzęźnie w niej
obuwie. Jest w nich ciemno, gdyż dziesiątki nóg zasłaniają usta-
wicznie dopływ światła. Nigdy nie można usiąść prosto, gdyż koje
są za niskie. Nocami stada szczurów atakują najniższe legowiska.
Koje środkowe są tak samo ciasne, lecz nieco widniejsze. Wpraw-
dzie zabłocony but wchodzącej na górną koję trafia często w ciem-
nościach na głowę śpiącej, lecz za to sienniki są tu suche. Górne koje
są widne. Na górnych kojach jest dość powietrza. Na górnych kojach
można nie tylko prosto usiąść, ale uklęknąć, a nawet stanąć. Wpraw-
dzie w dni deszczowe zalety górnych kój znikają wobec prostego
faktu, że dach jest dziurawy, niemniej jednak górne koje są zawsze
uważane za najlepsze. W murowanych blokach nie ma światła, więc
ludzie wracający wieczorem z pracy po ciemku wchodzą w swe lego-
wiska podobne do katakumb, po ciemku szukają koców, po ciemku
zdejmują z siebie odzież. Jakże ciężko, gdy nie przychodzą paczki
żywnościowe, zdobyć się na kupno świeczki od pracujących w maga-
zynach. Ileż razy trzeba sobie odmówić chleba czy margaryny, żeby
wreszcie wieczorem, ustawiwszy świeczkę obok siebie, zdjąć koszulę
i w tym oświe' sniu łapać wszy. Są kobiety, które to robią bez świa-
tła po omacku, te jednak poprzestają na wyłowieniu wszy większych,
darowując życie małym i gnidom.
W głębi ciemnych nor, jak w piętrowych klatkach, przy mętnym
świetle tu i ówdzie płonących świeczek nagie, wychudłe postacie,
zgięte w pałąk, sine od zimna, pochylone nad kupką brudnych ła-
chów, z wtuloną w ramiona ogoloną głową, co chwila łapiące chu-
dymi palcami insekty i zabijające je ostrożnie na brzegu koi — to
obraz baraku z 1942 roku. Bielizna brudna. Z braku wody nie pie-
rze jej się, tylko oczyszcza z insektów.
Kobiety walczą z brudem. Tworzą się specjalne systemy, udosko-
nalane i st9sowane powszechnie. Lecz walka jest bezcelowa. Jak
wspomniałam, na posłaniu sypia pokotem obok siebie kilka kobiet.
Jeżeli nawet wszystkie one po niezliczonych wysiłkach oczyszczą
koce i odzież i doprowadzą swoje legowisko do stanu względnej
czystości, cały ich trud idzie na marne w chwili, gdy na blok przy-
chodzi „Zugang" (nowe) z innego baraku. Jeżeli wniosą'wszy, jeżeli
wniosą rozpowszechniony w obozie świerzb, to śpiąc pod' wspól-
nymi kocami wkrótce wszystkie są tą klęską dotknięte. I znowu
podejmuje się wysiłek od początku.
16
We wszystkich czterech przejściach pomiędzy rusztowaniami lego-
wisk nocna warta z blokową i sztubowymi popychają teraz ludzi przy
pomocy rąk i kijów w kierunku drzwi. Gęsty tłum idzie powoli i nie-
chętnie, ociągając się przed wyjściem w wilgotny chłód nocy. Idą
wpół sennie, wpół przytomnie, głowa przy głowie, ramię przy ramie-
niu. Nie widać, kto idzie obok pod powłoką ciemnych łachmanów. Od
progu słychać już chlupot błota rozdeptywanego licznymi stopami.
Światło gwiazd i księżyca, osłabione blaskiem płynącym od strony
drutów na krańcach obozu, oświetla pochylone sylwetki idących ko-
biet, z trudem wyciągających z błota nogi poowijane w szmaty.
Niektóre twarze jawią się na chwilę w tym oświetleniu i nikną
szybko w cieniach nocy. Niektóre mają w swych rysach ciszę zu-
pełną i przedziwne piękno spokoju, jakby te kobiety umarły już
wcześniej i oblicza ich zakrzepły w niemym wyrazie smutku. Tych
zapomnieć nie podobna. Inne mają rysy wykrzywione pasją, wście-
kłością, gniewem. O tych pragnie się zapomnieć.
Kto czuje się na siłach, kto ma nieopuchnięte nogi, może jeszcze
pobiec przed porannym apelem na poszukiwanie wody. W całym
kobiecym obozie w Birkenau jest w tym czasie ciężko z wodą. Do
kuchni i baraku dezynfekcyjnego pełnego zawsze nowoprzywiezio-
nych nie wolno wchodzić, jeśli się chce uniknąć pogruchotania kości
kijem SS-mana. Dla piętnastu baraków murowanych i piętnastu
drewnianych dostarcza wody jeden kran za klozetem, czynny naj-
częściej nad ranem, przed gwizdkami na apel. (Gdy nawet otwierano
niekiedy wodę w ciągu dnia, nie można było z niej skorzystać bę-
dąc przy pracy poza lagrem). Jeżeli wstanie się dość wcześnie, je-
żeli ma się szczęście, że właśnie w tym dniu wodę otwarto, jeżeli
uda się przecisnąć przez tłum setek lub tysięcy kobiet, jeżeli uni-
knie się kija jakiejś Capo-Niemki, rozdającej tu nawet ciosy z wro-
dzonego zamiłowania do porządku, to w szczęśliwym przypadku
chwyci się do miski kwaterkę wody. Można teraz, jeżeli tłum rozko-
łysany nie wyleje jej, robić, co się tylko podoba: pić albo prać, albo
myć się — co kto chce.
Na dużej przestrzeni pomiędzy barakami i klozetami, po błocie,
w którym nogi grzęzną po kostki, idą w białym świetle drutów
elektrycznych postacie wlokące z trudem nogi w stronę klozetu lub
z powrotem. Czasem ktoś pada i daremnie usiłuje wstać o własnych
siłach. Padając i wstając słabnie coraz bardziej, aż wreszcie atak bo-
leści zmusza go do pozostania na miejscu. Upiorne widma leżą to tu,
Dymy nad Birkenau 2 17
to tam, czasem całkiem daleko, pod samymi drutami, czasem zupeł-
nie blisko, tak że trzeba wyminąć przechodząc. Ktoś jęczy w ciemno-
ści. W słabym oświetleniu nie wiadomo, kto leży martwy, a kto wzy-
wa pomocy.
Tymczasem blokowa i sztubowe zaczynają ustawiać apel. Nie
mają one najczęściej pojęcia o wychowaniu fizycznym, o musztrze,
a czasem nawet i o rachunkach, przeto ustawianie i liczenie apelu
trwa niezwykle długo. W międzyczasie rozdano kawę, jedyny po-
siłek poranny przed dniem pracy. Skostniałe dłonie chwytają skwa-
pliwie blaszaną miskę, na której dnie widni...
Arthurus