Cunningham Elaine - Dobry interes.doc

(153 KB) Pobierz
Elaine Cunningham

Elaine  Cunningham

 

DOBRY INTERES

 

 

Arilyn Moonblade spośród wszystkich rzeczy najbardziej nie znosiła, gdy ją śledzono.

— Ale skąd wiesz, że ktoś cię śledzi? — spytał towarzysz Arilyn, schludnie odziany szlachcic, ruszając wolno wzdłuż zatłoczonego nabrzeża Port Kir.

— Skoro w zasadzie niczego nie zauważyłaś, ani nie słyszałaś, jakim cudem możesz mieć pewność?

Arilyn z pełnym frustracji westchnieniem zczesała kosmyk czarnych, 'kręconych włosów za jedno ze swych spiczastych uszu. Jak miała wyjaśnić Danile Thannowi coś, co dla niej było kwestią zarówno sztuki, jak i instynktu? Po prostu WIEDZIAŁA. Śledzenie miało w sobie bezgłośny rytm, znany tylko najlepszym myśliwym, obieżyświatom i najemnym zabójcom — asysynom.

— Czarodziej potrafi wyczuć czary — powiedziała powoli, odganiając jakby od niechcenia natrętnego kupca, próbującego spryskać ją jaśminowymi perfumami.

— l wydaje mi się, że paladyn często wyczuwa czające się w pobliżu niebezpieczeństwo.

— Ach — w oczach Danila pojawiło się ciepłe zrozumienie, J gdy uważnie przyglądał się stojącej obok niego kobiecie półelfowi — przyjmuję, że ten „spokój" — z braku lepszego słowa, ma specyficzną aurę, tak?

Arilyn uśmiechnęła się bez odrobiny wesołości.

— Mniej więcej.

— Od jak dawna to trwa? Wzruszyła ramionami.

— Od Imnescar.

— Od... — Szlachcic urwał gwałtownie i syknął z rozdrażnieniem — Arilyn, moja droga, twierdzisz, że ktoś podąża naszym śladem przez dwa królestwa i nawet mi o tym nie wspomniałaś? Nie mogłaś choćby zasugerować tego w rozmowie?

— Pierwszy raz jesteśmy naprawdę sami — odparła Arilyn.      

Danilo ostentacyjnie rozejrzał się wokoło, lustrując tętniące życiem targowisko.  Za przystanią Morze Mieczy błyszczało srebrzyście w słabnącym świetle, a horyzont barwiły ostatnie smugi promieni zachodzącego słońca.

Większość kupców składała swoje jasne, jedwabne namioty i zwijała maty, na których mieli rozłożone naczynia, przedmioty rękodzielnicze i egzotyczne ingrediencje. Nadal było tu sporo ludzi, aczkolwiek ci wieczorni nabywcy mieli na uwadze towary nieco innego rodzaju.

— Powiadasz, że jesteśmy sami? Dziwne — zasępił się Danilo — często bywałem sam na sam z pięknymi kobietami i raczej nigdy nie było ani tak rojno, ani tak gwarno. W każdym razie na początku.

— Wiesz, o co mi chodzi — ucięła ostro. Przez wiele dni raczej rzadko miała okazję rozmawiać z Danilem na osobności. Wyruszyli w podróż wraz z karawaną kupiecką, wędrującą z pomocnego miasta handlowego Waterdeep, do jego odpowiednika na południu — Calimport. Kupcy byli jedynymi mile widzianymi gośćmi z północy w tych częściach Tethyru, a Danilo i Arilyn, wmieszawszy się w tłum handlarzy, pokonywali niezauważeni kolejne krainy południa. Dziś mieli rozpocząć swą prawdziwą misję.

Arilyn i Danilo zostali wysłani przez Harpersów — samozwańczych strażników wolności i sprawiedliwości w Faerunie, by zawieźć ostrzeżenie paszy, władcy Tethyru. Nie było to łatwym zadaniem, jako że pasza Balik nie chciał „zadawać się" z barbarzyńcami z Północy. Uparcie odmawiał przyjęcia posłańców czy pism Harpersów, zaś próby pozyskania przychylności kogoś z jego najbliższego kręgu okazały się równie bezowocne. Danilo otrzymał zadanie znalezienia bądź utworzenia „tylnej furtki" na dworze paszy. Misja Arilyn polegała na strzeżeniu życia młodego szlachcica.

Znając Danila, Arilyn wiedziała, że zadanie będzie trudne, nawet bez dodatkowych atrakcji w postaci śledzącego ich cienia.

Pomijając inne kłopoty, jakie on lub ona sobą przedstawiali, zaczęła żywić w stosunku do niego lub niej pewien respekt.

W gruncie rzeczy, śledzenie karawany kupieckiej wzdłuż głównego szlaku handlowego — północ-południe, nie było żadnym sprawdzeniem nabytych umiejętności. Co innego, jeśli chodzi o takie ukrywanie się, by nie zostać wykrytym. Żaden inny członek wyprawy nie zdawał sobie sprawy, że byli śledzeni, nawet towarzyszący jej potężny mag — Harpers.

Arilyn spojrzała z ukosa na Danila, który leniwie pogwizdywał jakąś niemelodyjną balladę. Raczej niewielu ludzi, którzy go znali, mogłoby domyślić się, iż ów młodzian był Harpersem, a do tego czarodziejem. Danilo Thann miał opinię dandysa, maga amatora, którego zaklęcia w komiczny sposób zawodzą, wymuskanego dyletanta, pozującego na barda. Jego arogancki uśmiech i ekstrawaganckie odzienie zdawały się świadczyć o bogactwie, ogólnym luzie i przywilejach. Prawdę powiedziawszy, było to wrażenie, które Danilo kultywował z pełną premedytacją. Jego ametystową jedwabną bluzę zdobił rzucający się w oczy herb szlacheckiego rodu z Northland. Nogawki luźnych spodni miał wpuszczone za cholewy zgoła niepraktycznych, zamszowych kamaszy, zaś fałdziste rękawy jego jedwabnej bluzy zdobiły haftowane złotą i fioletową nicią runiczne symbole.

Odzienie szlachcica było luźne i lejące, by zatuszować jego smukłą, muskularną sylwetkę, podobnie jak błysk klejnotów na rękojeści jego miecza odrywał wzrok od ostrej i nieźle zużytej klingi. Dzięki swemu image'owi Danilo był nader efektywnym agentem Harpersów, ale właśnie tego Arilyn najbardziej w nim nie znosiła.

— Robi się późno — powiedziała nagle. — Znajdźmy jakieś ustronne i ciche miejsce, aby tam zaplanować nasz następny ruch. Nie zaszkodziłoby przy tym czegoś przekąsić.

Na te słowa oblicze szlachcica rozpromieniło się.

— Znam   idealne   miejsce.   Lokalny   koloryt   i   w   ogóle.

— Wziął Arilyn za rękę i poprowadził przez labirynt uliczek do niskiego, drewnianego budynku, równie uroczego i gościnnego jak opuszczony magazyn.

— Lokalny koloryt — jak obiecałem — rzucił Danilo z entuzjazmem, otwierając szarmancko uchylne drzwi. Zdjął z głowy kapelusz z piórkiem i wcisnął go pod pachę, po czym przygładził włosy i spojrzał na Arylin.

— Czyż tu nie jest uroczo?

Była to niewątpliwie oberża — przestronny, wielki szynk, który faktycznie mógł robić wrażenie. Ale wcale nie wyglądał uroczo. Może gdyby trochę tu zamieciono i przewietrzono, wrażenie byłoby nieco lepsze.

Wnętrze gospody zajmowała cała masa stolików stojących luźno, bądź przegrodzonych parawanami, z których większość była zajęta. Sądząc po smagłych twarzach i niebiesko-fioletowych szatach noszonych przez mieszkańców Tethyru, była to zwyczaj-nie lokalna mordownia.

Tłum gości składał się z mężczyzn w różnym wieku, należących do rozmaitych klas społecznych. Sami mężczyźni

— zauważyła Arilyn, aczkolwiek rząd drzwi wzdłuż pomocnej ściany szynku sugerował, że kobiety nie były zupełnie wykluczone z tego towarzystwa.

Danilo pchnął Arilyn, zmuszając ją, by weszła do środka. Goście siedzący przy drzwiach zmierzyli nowo przybyłych powłóczystymi spojrzeniami, stanowiącymi mieszankę zainteresowania i wrogości.

Jedynie trzech dobrze ubranych miejscowych przy stoliku opodal, zlustrowawszy Arilyn badawczo, zaczęło zawzięcie o czymś dyskutować.

— A,  Lord  Thann!  —  rozległ  się  nosowy głos.  Arilyn odwróciła się, by spostrzec niskiego, grubego, odzianego w ciemne szaty mężczyznę, drepczącego w ich stronę z rozłożonymi szeroko, tłustymi ramionami.

Danilo powitał oberżystę po nazwisku, zapytał o zdrowie jego żony i dzieci, po czym zażądał swego tradycyjnego stolika. Mężczyzna zaprowadził ich do stolika w ciemnym kącie gospody — okazało się, że był już zajęty, więc w kilku ostrych słowach, posługując się lokalnym dialektem, wyprosił siedzących przy nim mniej ważnych gości. Z radosnym uśmiechem wytarł blat stołu rękawem szaty, obiecał wino, którym nie pogardziłby sam pasza Balik, po czym oddalił się.

— Czy jest gdzieś na świecie oberża, w której by cię nie znano? — spytała ostro Arilyn.

Danilo wydął wargi i zamyślił się. Zanim zdążył odpowiedzieć, do ich stolika podszedł odziany w niebieskie szaty mężczyzna.

— Jestem sługą Akima Nadira -- zwrócił się do Danila i skinął na trzech mężczyzn, którzy wcześniej przykuli uwagę Arilyn. — Mój pan pragnie kupić twoją kobietę.

Danilo uspokajającym gestem położył dłoń na ramieniu Arilyn.

— Pozwól mnie się tym zająć — powiedział. I zwracając się do służącego, zapytał:

— Ile oferuje twój pan?

— Dwadzieścia sztuk złota.

— Danilo, nie czas na głupawe...

— Skłonny byłbym się zgodzić — wtrącił Danilo. Sięgnął ręką nad stołem i poklepał po dłoni zaciśniętej na mieczu, jakby ją pocieszał. — Ale powiedziałbym, że jesteś warta wiele więcej.             

— Puść mój nadgarstek i spław tego człowieka — rzuciła przez zaciśnięte zęby.

— I miałbym zaprzepaścić okazję podszlifowania moich umiejętności kupieckich?

— Dwadzieścia pięć? — zasugerował sługa. Danilo. posmutniały, pokręcił głową.

— Te oczy, które mogą zawstydzić pustynne niebo — rzucił pochlebnym tonem.

— Trzydzieści  sztuk złota.  Nie więcej.

— Spójrz na nią — rzucił z naciskiem Danilo zgrabnie przesuwając się na krześle, by jego golenie znalazły się poza zasięgiem obutych stóp Arylin.

— Widziałeś kiedy taką skórę? Toż to istny blask na powierzchni pereł! I sto sztuk złota byłoby za mało.

— Może  pięćdziesiąt  —  ciągnął  sługa.   —  Czy posiada jakieś szczególne talenta?

— No cóż, niezgorzej włada mieczem — rzucił w zamyśleniu Danilo — ale wątpię, byś to właśnie miał teraz na myśli.

— Dość tego — Arilyn wyrwała rękę z uścisku Danila. Podnosząc się, przeszyła sługę wzrokiem. — Odejdź!

Mężczyzna zamrugał, skonfundowany. Nie zawoalowana kobieta w takim miejscu z całą pewnością musiała być na sprzedaż.

— Komu mam złożyć ofertę? — zapytał rozglądając po izbie.

Arilyn dobyła miecza.

— Temu.

Światło rozbłysło na starym, księżycowym ostrzu, zagłębiając się w wyrytych na całej długości klingi elficznych runach

Czarne  oczy mężczyzny rozszerzyły  się i cofnął się tak gwałtownie, że potknął się o  skraj własnej  szaty i rymnął jak długi. Arilyn wsunęła miecz do pochwy i ponownie usiadła zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Danilo pokręcił głową.

— Przydałoby się trochę doszlifować twoją technikę handlowania.

— Nie przyszło ci do głowy, że on może mówić serio? - zapytała, wskazując palcem oddalającego się sługę. — Powiedzenie mówi: „Kupca spotkać, to znaczy ubić interes". Co byś zrobił, gdyby przystał na twoją cenę?

— Poprosiłbym go, aby dorzucił jeszcze ze dwa wielbłądy.

— Wiel... — Arilyn urwała i pochyliła głowę. — W porządku, rozumiem, ale dlaczego wielbłądy?

— Dla  mojej  matki,  ma  się  rozumieć.  Niezłomna lady Cassandra prosiła mnie, bym sprowadził coś ciekawego do jej stajen — odparł spokojnie Danilo.

Arilyn tłumiła w sobie śmiech, ale gdy wyobraziła sobie elegancką waterdhaviańską szlachciankę na grzbiecie wielbłąda po prostu nie wytrzymała.

— Naprawdę powinnaś częściej się śmiać. Z uśmiechem ci do  twarzy.  Och,  dziękuję  —  rzekł  Danilo,  gdy  przy ich stoliku pojawił się oberżysta, niosący dwa spore kubki.

Szlachcic upił łyk wina i przesadnie wyraził swój zachwyt nad jakością trunku.

— Winogrona z moich własnych winnic — rzekł skromnie oberżysta. — To zaszczyt, że wino przypadło wam do gustu.

— Jesteśmy zachwyceni — rzekł Danilo. — Jak wiesz, moja rodzina zajmuje się handlem przednimi winami. Może gdybyśmy przyłączyli się do twojej gildii, moglibyśmy rozsławić twoje wino i twe imię na Północy.

Uśmiech oberżysty momentalnie przygasł.

— Bardzo bym tego pragnął, lordzie Thann, ale wątpię, by to było możliwe. Proszę o wybaczenie. — Skłonił pospiesznie głowę i oddalił się.

— Co się stało? — szepnęła zaniepokojona Arilyn. Danilo wyłowił ze swego wina kawałek korka.

— Być może zauważyłaś, że to miejsce nie należy do moich ulubionych lokali. Niemniej jednak, właśnie tu spotykają się przedstawiciele gildii. Nie widziałaś szyldu oberży? „Sztylet Gildensterna". Gildia — Gildenstern, kiepska gierka słowna, ale cóż...

— No dobrze. I co z tego?

— Gildie kontrolują każdą gałąź handlu w Tethyrze, dzięki czemu są one raczej wpływowe. Jeżeli pasza Balik odmawia udzielenia audiencji Harpersom, może zechce wysłuchać reprezentanta jednej z lokalnych gildii. — Danilo upił kolejny łyk wina. — To znaczy mnie.

Arilyn zachłysnęła się winem i z gwałtownym stuknięciem odstawiła kubek.             

— Danilo, gildie spiskują, by obalić paszę Balika. Jesteśmy tu, by go ostrzec, a nie przyłączyć do strony przeciwnej.

— Członkostwo gildii da mi dostęp do dworu paszy — od-parował Danilo. — Poza tym jako członek gildii mógłbym zdobyć dowody, które zmuszą Balika, by nas wysłuchał.

Plan nie był zły, ale Arilyn nie miała dobrego nastroju.

— Do jakiej gildii chcesz się przyłączyć? Stręczycieli? — spytała kwaśnym tonem.

— Niezła myśl — odparował Danilo z uśmiechem. — Daj spokój, Arilyn. Nie mów mi, że jesteś na mnie zła za ten nieszkodliwy, mały handelek. Chodzi ci o to, że jak na początek, zaproponowałem za ciebie zbyt niską cenę?

— Niełatwo jest tu dostać się do gildii — powiedziała ignorując jego słowa. — Członkostwo przechodzi z ojca na syna, lub jest uzyskiwane dzięki długotrwałej nauce. Przypuszczam, że mógłbyś się także wkupić, ale domyślam się, iż na tych ludziach większe wrażenie zrobiłaby sprytnie przeprowadzona transakcja niż stos klejnotów i złotych monet. Masz jakiś plan?

— Jeszcze nie — przyznał Danilo — ale chyba coś wymyślę.

— Jeszcze jedno — Arilyn pochyliła się bliżej i wyszeptała pospiesznie — gdyby gildie dowiedziały się, że jesteś Harpersem, domyśliłyby się, że przybyłeś tu, by ingerować w związku z...

— Słuszne przypuszczenie — wtrącił.

— W tej sytuacji mógłbyś od razu pożegnać się z życiem. Lepiej trzymaj się od nich z daleka.

— W Waterdeep próbowano niegdyś wprowadzić rządy gildii — przypomniał jej Danilo, głosem nagle pełnym powagi. — Skończyło się to, łagodnie mówiąc, katastrofą. Pasza Balik ma z pewnością swoje wady, ale jest najpotężniejszym władcą w Tethyrze i najlepszą ostoją przeciwko politycznemu chaosowi w tym rejonie. Nawet gdybym musiał przeniknąć wszystkie gildie, by otrzymać posłuchanie u paszy, zrobię to.

Arilyn, aczkolwiek z pewnym wahaniem, poparła plan Danila, choć w myślach rozważała nader ponurą ewentualność. Może sprzymierzeńcy gildii, pragnący obalenia Balika — w tym również potężna Gildia Asasynów — zdołali już ich zdemaskować.

To wyjaśniałoby sprawę tajemniczego prześladowcy i jego biegłość w technikach śledzenia; południowi asasyni byli bezlitosnymi zabójcami szkolonymi w sekretnej placówce znanej jako Szkoła Skrytości. Oznaczało to również, iż „Sztylet Gildensterna" był najniebezpieczniejszym miejscem, do którego mogliby zawitać na kieliszek wina.

— Wyjdźmy już stąd — mruknęła i szybko podzieliła się z nim swymi obawami.

Szlachcic milczał przez chwilę, po czym sięgnął ponad stołem i wziął jej dłonie w swoje.

— Arilyn, nie zostaliśmy zdemaskowani jako Harpersi. Jeśli ktoś faktycznie cię śledzi, to bez wątpienia ze względu na twoją niesławną reputację jako...

— Wiem, o co chodzi — przerwała cicho. Pomimo iż od lat pracowała dla Harpersów, dopiero niedawno weszła w ich szeregi i mało kto mógł o tym wiedzieć. Była znana jako wprawnie władający mieczem najemnik i zabójca. Zważywszy na polityczne niepokoje w tym regionie, nagłe pojawienie się znanego zabójcy mogło niejednego przyprawić o ból głowy. Każdy z zagrożonych władców mógł chcieć mieć ją na oku. Danilo szybkim, zdecydowanym ruchem uścisnął jej dłonie, po czym skinął w stronę wejścia.

— Jak sądzisz, kim jest ten człowiek?

Wdzięczna za zmianę tematu, Arilyn spojrzała w kierunku drzwi, by spostrzec, jak oberżysta chyli głowę w głębokim ukłonie.

Powitany tym gestem samotny młodzian nosił ciemnofioletową szatę, którą z uwagi na nocny chłód mocno się opatulił. Światło odbiło się jasnym błyskiem od złotego pierścienia na jego wyciągniętym ręku.

— Nie mam pojęcia. Czy to ważne? — spytała.

— Może być. Spójrz, gdzie go prowadzi oberżysta.

Arilyn patrzyła, jak nowo przybyły został zaprowadzony do najwspanialszej kabiny odgrodzonej od reszty szynku grubą zasłoną. Zanim oberżysta zaciągnął za nim kotarę w ostrym, krzykliwym kolorze, Arilyn zdążyła przyjrzeć się twarzy przybysza.

Był zaledwie gołowąsem, liczącym zapewne nie więcej niż czternaście, piętnaście lat i odpowiedział na spojrzenie Arilyn z przenikliwością, zadziwiającą jak na młodzieńca w jego wieku.

— Znów się zaczyna — zauważył spokojnie Danilo. Arilyn podążyła za jego spojrzeniem i natychmiast zapomniała o młodziku. Do ich stolika zbliżał się brodaty człowiek-góra. Jego gęsty, czarny wąs zjeżył się w wyzywającym grymasie.

— A więc chcesz kupczyć swoim mieczem, co? — rzucił ironicznie. Wyjął swój scimitar — szeroki miecz był wzdłuż górnej krawędzi ząbkowany, uśmiechnął się kpiąco do Arilyn. — No, to dobijmy targu, kobieto z elfów.

— Znasz reguły, Farig! — rzucił ostro oberżysta podchodząc do stolika. Zamachał rękoma w stronę osiłka, jakby odganiał kurczaki. — Na zewnątrz, na zewnątrz.

Kiedy Arilyn wstała od stołu, wyszeptała do Danila:

— Tak lubisz się targować? Chcesz spróbować i tym razem? Danilo rozpromienił się.

— Gdy w grę wchodzi dyskusja słowna, owszem. Ale gdy trzeba przemówić komuś mieczem do rozumu, ty nie masz sobie równych. — Szlachcic zdjął z palca ogromny złoty pierścień z ametystem i uniósł go w ręku. — Idę o zakład, że kobieta-elf zwycięży — rzekł głośno.

Rozległ się głośny śmiech i niebawem wokół stolika zrobiło się tłoczno — goście kłócili się między sobą i obstawiali zakłady.

Arylin stłumiła śmiech cisnący się jej na usta, wychodząc za potężnym, knajpianym osiłkiem na ulicę. Wiedziała, co postawiła druga strona przeciwko sygnetowi Danila i jej umiejętnościom fechtunku — pełne członkostwo gildii.

Oberża „Sztylet Gildensterna" opustoszała, gdy wszyscy jej bywalcy wyszli po kolei na zewnątrz, by obejrzeć pojedynek. Arilyn zauważyła, że wśród tłumu był również ów dziwny młodzieniec o przenikliwym spojrzeniu. Wydawał się zakłopotany i dziwnie rozczarowany.

Jednak w chwili obecnej jej uwagi domagały się inne sprawy, toteż nie zwlekając odwróciła się w stronę swego przeciwnika. Dobywszy miecza, stanęła w pozycji obronnej. Jeżeli to możliwe, postara się zranić jedynie dumę tego człowieka.

Olbrzym zrzucił bluzę, obnażając swe masywne ramiona i gruby tors, który poniżej klatki piersiowej zrobił się raczej miękki.

— Jakiej ceny domaga się twój miecz? — zapytał, najwidoczniej świetnie się bawiąc. — Mam mu pozwolić przelać pierwszą krew?

Słysząc jego żarty, tłum zarechotał chrapliwie.

— Zaproponuj mieczowi nową pochwę i skończ to, Farig! — zawołał jakiś mężczyzna. — Po co męczyć tego elfa pojedynkiem?

Ponownie rozległ się rubaszny uśmiech, który jednak ucichł z chwilą, gdy miecze walczących skrzyżowały się po raz pierwszy. Przez kilka chwil Arilyn jedynie parowała ciosy, dając Danilowi szansę podwyższenia stawek przyjmowanych przezeń zakładów.

Strategia ta okazała się słuszna — niebawem na ciemnej skórze mężczyzny zaperlił się pot, a jego oddech stał się przyspieszony i ciężki. Gdy ironiczny uśmieszek do reszty znikł z jego warg, zebrany wokoło tłum zaczął szemrać.

Zapominając o grze Farig wkładał teraz w każde uderzenie scimitara całą swoją siłę. Żądza krwi malująca się w jego oczach świadczyła, że Arilyn nie była już nagrodą do wygrania, lecz śmiertelnym wrogiem, który musi umrzeć. Z przeraźliwym okrzykiem południowiec rąbnął na odlew, uderzając Arilyn płaza miecza w przedramiona. Ból spowodowany siłą uderzenia przeszył ją na wskroś i wytrącił miecz z odrętwiałych dłoni. Farig ponownie krzyknął, tym razem triumfalnie, unosząc scimitar, by zadać ostatnie cięcie.

Zręcznie odtoczyła się w bok, unikając śmiercionośnego ostrza. Dobywszy ukryty w bucie nóż, dźgnęła z całej siły ku górze. Ostrze prześlizgnęło się gładko między żebrami i odnalazło serce. Arilyn bardziej poczuła niż usłyszała słaby metaliczny zgrzyt, gdy jej nóż napotkał inne ostrze. Z zakłopotaniem zmarszczyła brwi i wyszarpnęła swoją broń. Wielkolud runął twarzą na bruk.

Kątem oka Arilyn dostrzegła, że Danilo stał się centrum rozkrzyczanego, gestykulującego tłumu. Nie zauważona przez bywalców tawerny przestąpiła nad ciałem Fariga. Tak jak podejrzewała, był tam drugi nóż, wbity między trzecim a czwartym żebrem. Wyjęła go i jej oczy rozszerzyły się. Na rękojeści widniał ornament w kształcie calishickich runów. Arilyn widziała już wcześniej ów symbol. Był to zaszczytny znak, wyryty na broni, którą posługiwali się asasyni ze Szkoły Skrytości.

Gdy odwróciła broń, dostrzegła wiele małych wcięć w rękojeści — każde z nich, jak wiedziała, oznaczało ludzkie życie, odebrane przez właściciela noża.

Arilyn wsunęła broń do buta i pospiesznie przebiegła wzrokiem pobliskie ciemne uliczki. Pomimo iż nie dostrzegła nigdzie swego sekretnego „wybawiciela", czuła, że był niedaleko. Zdecydowana go dopaść, Arilyn szybkim krokiem podeszła do Danila i schwyciła go za rękę.

— Idziemy.

— Jeszcze nie teraz — odburknął. — Właśnie targuję się o członkostwo w gildii. Może gdybym miał trochę więcej czasu, mógłbym wyhandlować ze dwa wielbłądy dla lady Cassandry.

— Natychmiast — rzuciła ostro i pociągnęła go z całej siły.

Leniwy uśmieszek ani na chwilę nie opuścił kącików jego ust, gdy Thann pokręcił głową i uwolnił swoją rękę z jej uścisku. Następnie ujmując jej dłoń oburącz, ucałował ją i delikatnie na krótką chwilę dotknął nią swej piersi na wysokości serca. Ów szarmancki gest miał jeden zasadniczy cel — przez materiał bluzy dandysa Arilyn poczuła kształt szpilki Harpersów.

— Pamiętaj, po co tu jesteśmy — mruknął półgłosem.

Zanim Danilo został zaprzysiężonym członkiem Gildii Handlarzy Wina z Tethyru i postawił swym druhom po fachu kilka kolejek, Arilyn do reszty porzuciła myśl o wyruszeniu w pościg za tajemniczym człowiekiem, który najpierw ją śledził, a później próbował ocalić jej życie. Nie miała możliwości opowiedzieć magowi o tym wszystkim, dopóki ostatni gość oberży chwiejnym krokiem nie oddalił się w mrok nocy.

Danilo przyznał, że powinni spróbować pojmać ich prześladowcę, możliwie jak najdyskretniej, aby nie zdradzić głównego celu swej misji. Najlepszym na to sposobem, zakładając, że wyszkolony tropiciel nadal będzie podążał szlakiem Arilyn, było odciągnięcie go od zatłoczonego, gwarnego Port Kir.

Pospiesznie wrócili do obozowiska, które ich karawana rozbiła na obrzeżach miasta. Przeprosiwszy przywódcę karawany, odebrali swe wierzchowce i ruszyli przez knieje Puszczy Tethyr na południe.

Noc była ciemna, a blady sierp księżyca w niewielkim tylko stopniu rozpraszał półmrok panujący na leśnym trakcie. Pomimo iż droga była dostatecznie szeroka, by mogły nią przejeżdżać kupieckie wozy, grube gałęzie sąsiadujących ze sobą drzew łączyły się wysoko w górze, tworząc gęsty, zielony baldachim. Trakt po obu stronach zarośnięty był kępami winorośli i gęstych krzewów.

Karawany kupieckie odważały się przemierzać knieje Puszczy Tethyr jedynie za dnia, z obawy przed dzikimi bestiami i bandytami, którzy przemierzali leśne ostępy po zmierzchu.

Zdawali sobie z tego sprawę, jechali więc w milczeniu i rozglądali się czujnie wokoło w poszukiwaniu najmniejszych nawet oznak zagrożenia.

Zbliżał się świt, gdy Arilyn dostrzegła nagle swego prześladowcę. Czując się bezpieczny za zasłoną liści, podszedł dostatecznie blisko, by mogła mu się przyjrzeć.

Ściślej mówiąc, nocny wzrok półelfa wykrył jedynie ciepłotę ciała prześladowcy. Dzięki skomplikowanym wzorcom kolorowego światła emanowanego przez konia i jeźdźca, Arilyn zdołała określić, że asasyn był smukły i gibki, i nosił się z dumą. Jego wierzchowiec, sądząc po wyglądzie amnianin — zdawał się podzielać wyniosłość swego pana, sunąc na owiniętych grubymi szmatami nogach przez spowity w głębokim półmroku las. Wzrok Arilyn ujawnił również inne szczegóły: grubość odzienia mężczyzny, długość jego włosów. Nawet mały nóż ściskany dłonią asasyna jarzył się w rękojeści przejętym ciepłem, zaś w pobliżu ostrza przybierał chłodniejszą barwę jaśniejszego odcienia błękitu.

Nóż wprawił ją w zakłopotanie. Dlaczego ów człowiek miałby starać się uratować jej życie w oberży, by teraz próbować ją zaatakować? Postanowiwszy pojmać nieuchwytnego prześladowcę i uzyskać od niego odpowiedzi na dręczące ją pytania, sięgnęła do juków i wyjęła mały nóż do rzucania, z przymocowanym do rękojeści zwojem niemożliwej do rozerwania linki z pajęczej nici. Na końcu linki znajdowała się mała pętla; opasała nią łęk siodła. Jedno szarpnięcie i pętla zadzierzgnęła się wokół łęku.

Dzierżąc w dłoni nóż „na uwięzi", Arilyn wyjęła z juków mały, okrągły metalowy dysk wielkości dłoni. Nałożywszy niewielką tarczę na lewą rękę, zważyła mały nóż do rzucania na dłoni, by przypomnieć swym mięśniom jego ciężar i wyważenie. Jej ruchy były tak zdawkowe i niezauważalne, że Danilo nawet nie zorientował się, że cokolwiek robiła.

Arilyn kątem oka dostrzegła, że jej prześladowca ześlizgnął się z konia. Nisko pochylony, przemykał bezszelestnie w jej stronę przez gęste, skąpane w mroku nocy krzewy.

Kiedy od ścieżki dzielił go jedynie wąski pas listowia, wyprostował się i przygotował nóż do rzutu. Arilyn również sprężyła się, oczekując ataku.

Asasyn chybił. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin