Norton Andre - Free Traders 4 - Na łów nie pójdziemy.pdf

(881 KB) Pobierz
Norton Andre - Free Traders 4 - Na ³ów nie pójdziemy
Andre Norton
Na łów nie pójdziemy
Tytuł oryginału: Dare To Go A–Huting
PrzełoŜyła: Dorota śywno
 
Rozdział 1
Było ciepło, za ciepło dla jednego ze znajdujących się w pokoju. Mimo to uwaŜał,
Ŝe zwrócenie uwagi na ten upał byłoby nieuprzejmością, chociaŜ okrągła kropla potu
zebrała się tuŜ pod jednym z jego lekko skośnych oczu, aby spłynąć po policzku.
Rozległ się cichy szelest, kiedy pokręcił się na taborecie. Jego niewyściełane
siedzisko znajdowało się nieprzyjemnie wysoko nad posadzką z jaskrawych kafelków.
UłoŜono je we wzory, na które mógł spoglądać tylko przelotnie, gdyŜ przyprawiały go
o ból oczu.
To, Ŝe gospodarz nie tylko uwaŜał takie otoczenie za normalne, lecz czuł się w nim
swobodnie, było jednym z tych irytujących faktów, w jakie od pewnego czasu
obfitowało Ŝycie Faree.
Napatrzył się do woli na kosmitów przez te złe lata, jakie spędził w obskurnej
portowej dzielnicy zwanej ObrzeŜem, skąd wywodziły się jego najwcześniejsze
wspomnienia. JednakŜe domowe Ŝycie obcych było czymś, z czym zapoznawał się
dopiero teraz, dzięki pełnemu wymachowi kryształowego wahadła losu.
— Gorąco — nadeszła pełna irytacji myśl Toggora, zawsze brzmiąca tak wysoko,
Ŝe ledwo mógł ją zrozumieć. Koszula Faree zafalowała, kiedy smaks wypełzł spod
niej i wlepił w jego twarz oczy na szypułkach.
— Więc… jessst ci gorąco, maleńki? — Tym razem nie była to myśl, lecz słowa
wypowiedziane z sykliwą intonacją. Siedzący w dość duŜej odległości od nich trzeci
osobnik wstał; pazury jego płetwiastych i pokrytych łuską stóp zazgrzytały na
wzorzystej, kamiennej posadzce. — Uprzejmość jest rzeczą ze wszech miar godną
pochwały, moi mali przyjaciele, pozwólcie jednak, aby i mnie przypadł w udziale
zaszczyt jej okazania. — Wyciągnął Ŝółtą, pokrytą łuskami rękę, opasaną w
nadgarstku i powyŜej łokcia szerokimi bransoletami z wytartego, twardego jak Ŝelazo
drewna, i nacisnął przycisk na ścianie.
Nie usłyszeli szumu, jednak przez pokój ciągnął teraz silny podmuch, wprawdzie
nadal był ciepły, ale lepszy od praŜącego powietrza, jakie przedtem stało nieruchomo.
Ten, który go włączył, szedł między małymi i duŜymi stołami, zaścielonymi taśmami
do nauki i pudełkami płyt do czytników. Faree wydał stłumione, miał nadzieję,
westchnienie ulgi. Udrapowane na jego ramionach fałdy, spływające wzdłuŜ pleców
tak, Ŝe swym skrajem zamiatały podłogę, uniosły się lekko. Nie rozpostarł w pełni
skrzydeł — na to potrzebował więcej miejsca — lecz przynajmniej mógł je
rozprostować.
Wysoki, stary kosmita przyglądał się Faree z entuzjazmem. Strącił na podłogę całą
kaskadę pudełek z płytami do czytników, siadł z cichym sapnięciem i roztarł sobie
pokrytą łuskami i rogowymi płytami nogę.
Potem pochylił się, opierając dłonie na kolanach. Faree nie wiedział, od jak dawna
Zakatianie dziedziczyli tę płaszczyznę istnienia (w taki bowiem sposób mówili o
Ŝyciu i śmierci), był jednak przekonany, Ŝe Wielki Hist–TechŜynier Zoror jest
rzeczywiście starym mistrzem tej umiejętności, która, podobnie jak w przypadku
całego jego gatunku, polegała na gromadzeniu wiadomości o róŜnych osobliwościach
tej rozległej galaktyki — zwłaszcza o historii nowych ras, których odkrycie od czasu
do czasu notowano w dziennikach wypraw. Zaiste długowieczna była ta jaszczurcza
rasa, a mimo to nawet najstarsi z nich często twierdzili, Ŝe dopiero rozpoczynają
swoją pracę.
— Chciałbyśśś teraz — zasyczał znów Zoror — Ŝeby ten stary łuskowiec przeszedł
od razu do rzeczy i powiedział ci, kim jesteś i skąd przybyłeś. — Zakatianin pokręcił
 
głową, tak Ŝe zmarszczona skórzasta kryza, która otulała tył jego głowy i barki,
rozpostarła się niczym wielki, ozdobny kołnierz. — To nie takie proste. — Nie
moŜemy tak po prostu pójść do archiwum i zapytać: „Kim jest ta skrzydlata istota? Z
jakiej planety i jakiego ludu pochodzi?” To, co tu widzisz — znów machnął ręką,
wskazując otaczające ich sterty taśm i szpulek — to relacje z bardzo, bardzo licznych
podróŜy, dostarczone równieŜ przez ludzi, którzy opowiadali niewiarygodne historie.
Czasami są to opowieści wyssane z palca, czasami jednak zawierają ziarno prawdy,
do której — jeśli Wszechmocny jest łaskawy — moŜna zbliŜyć się na mniej więcej
tyle! — Uniósł rękę i pokazał mu niewielką szparę pomiędzy kciukiem i palcem
wskazującym.
— Więc nic nie znalazłeś? — Faree niecierpliwił się cały poranek, odkąd
wszystko, co potrafił sobie przypomnieć, zostało wprowadzone do pamięci wielkiego
komputera. Jego niewielki zasób wiadomości zapisano w celu ich porównania z
kombinacjami wciąŜ wątpliwych faktów.
— Tego nie powiedziałem. Istnieją opowieści o istotach podobnych do ciebie.
Mówią o nich bardowie z Loel, Zapamiętywacze z Garth i Myślotańce z Udolfa.
Opowieści te zebrano na ponad setce światów, aczkolwiek nie zmienia to faktu, Ŝe
wszystkie pozostają nieudokumentowanymi baśniami. Ci, którzy je powtarzają,
zbierają szczegóły na wielu planetach, najbardziej wiarygodne historie pochodzą
jednak z Terry…
— Terra? PrzecieŜ to teŜ tylko bajka. — Faree nie próbował ukryć rozczarowania.
— Wcale nie. — Kryza na karku Zorora zafurkotała, kiedy jaszczur potrząsnął
głową. — Istnieje pewien element wspólny dla wszystkich światów, z których
pochodzą najbardziej zrozumiałe i szczegółowe opowieści. Są to pierwsze planety
zasiedlone przez ludzi z Terry. Tak, nie ma najmniejszej wątpliwości, Ŝe Terra kiedyś
istniała. Świat ten zrodził kilka ras, z których wszystkie obdarzone były jedną
niezmienną cechą, a mianowicie ciekawością. Terranie nie byli pierwszymi
badaczami kosmicznej ciemności, a mimo to w krótkim czasie rozprzestrzenili się
dalej niŜ wielu ich poprzedników. Przynieśli teŜ ze sobą, tak jak my wszyscy,
opowieści — stare, lecz stanowiące część ich Ŝycia.
Faree siedział zasępiony. Pomimo całej swej wiedzy, Zoror miał skłonność do
gadulstwa. W innych okolicznościach przysłuchiwałby mu się z zaciekawieniem.
Teraz jednak pragnął prawdy, nawet jeśli miałaby mu dać tylko bardzo cienką nić
przewodnią.
— Ludzie z Terry… z pewnością nie byli do mnie podobni. — Uniósł rękę, aby
musnąć skraj jednego skrzydła.
— Nie, nie byli Faree’ami — potwierdził Zoror. — Przynieśli tylko opowieści o
nich. W swych baśniach — wiele z nich zgromadził i zbadał Zahaj w mglistej
przeszłości — wspominali o Małym Ludku, który mieszkał czasami pod ziemią…
— Z tym na plecach nie mogli! — zaprotestował, rozpościerając trochę szerzej
skrzydła.
— To prawda. śyły jednak róŜne ich gatunki lub odmiany. Według tych opowieści
niektórzy nie mieli skrzydeł. Wszystkich łączyły dziwne stosunki z ludźmi z Terry.
Czasami byli dobrymi przyjaciółmi, czasami zaŜartymi wrogami. Powiadano, Ŝe
często wykradali ludzkie dzieci i sami je wychowywali, aby odmłodzić swoją krew.
Byli bowiem bardzo starzy, tak Ŝe niekiedy ich rasa liczyła tylko kilkunastu
osobników. Podobno posiadali wielkie skarby… moŜe nawet zasoby wiedzy! —
wykrzyknął na głos Zoror. — Zawsze jednak nadchodził taki czas, kiedy ludzie
wyganiali ich z domów, moŜe nawet nie tyle z czystej nienawiści — choć legendy
mówią i o takich czynach — lecz dlatego, Ŝe mieli ziemię, której oni poŜądali.
Wszyscy znają opowieści o nienasyconej chciwości Terran, która rozsnuwała się
 
niczym czarna mgła wszędzie, gdzie lądowały ich statki, dopóki nie nadszedł dzień
Wielkiego Sądu. Zanim do tego doszło, skrzydlate i bezskrzydłe istoty uciekły
gwiezdnymi szlakami, nie wiedząc same, gdzie wylądują. Znajdowały planety, na
których osiedlały się na jakiś czas. Te same jednak światy przyciągały Terran.
Przybywali ludzie, więc Mały Ludek znów musiał ruszać w kosmos. Tak działo się
wiele razy, sądząc z legend, które zapisaliśmy. W końcu nie było juŜ więcej
meldunków i zostały tylko pieśni i opowieści.
— Więc prowadzili wojnę z Terranami? — Faree zaschło w ustach. Musiał za
mocno ścisnąć smaksa, gdyŜ zwierzątko obróciło się i ostrzegawczo uszczypnęło go
w palec.
— Tak, była jakaś wojna, chociaŜ mało o niej wiemy — przewaŜnie są to ballady o
jakimś Terraninie, którego zabiły złe czary Małego Ludku. Z Udolfa na przykład
pochodzi cały cykl tanecznych pieśni opłakujących wodzów. Zginęli oni od oręŜa,
który znał tylko Mały Ludek. Istoty te musiały teŜ stosować jakiś rodzaj kontroli
umysłów, gdyŜ przetrzymywały ludzi w swych twierdzach rzekomo przez dzień albo
rok, a potem wypuszczały jeńców, aby się przekonali, Ŝe w rzeczywistości minęły
lata, odkąd opuścili domy. Jest równieŜ raport z Mingry. Chodź, sam zobacz.
Zakatianin zaprowadził Faree do większego stołu, na którym piętrzyły się
niebezpiecznie kolejne sterty taśm. Zaczął robić na nim miejsce, układając przedmioty
na podłodze. Faree szybko się schylił, aby mu pomóc, zwijając ciasno skrzydła, Ŝeby
nie spowodować katastrofy.
— Ten zapis — według rachuby czasu większości istot — jest równieŜ stary. —
Hist–TechŜynier manipulował przy czytniku, sprawdzając czy maszyna jest
poprawnie ustawiona.
— Mingra? — Faree nigdy przedtem nie słyszał tego słowa.
— Świat mroku, planeta Ŝywo—umarłych… — Zoror zwracał większą uwagę na
dysk, który usiłował włoŜyć do czytnika, niŜ na pytania. Jeszcze raz obrócił szpulę,
umieszczając ją wreszcie na właściwym miejscu. — To była Hańba Mingryjska,
hańba dla wszystkich, którzy są kosmicznymi wędrowcami — choć być moŜe przez
lata pamięć o niej tak zblakła, Ŝe przetrwała juŜ tylko jako jadowity szept. Patrz
uwaŜnie, gdyŜ spowodowała ją nienawiść jednego gatunku do drugiego, jednak nie
ma Ŝadnego wytłumaczenia…
Jego głos przeszedł w cichy syk i ucichł. Faree posłusznie spojrzał na mały ekran.
Toggor niecierpliwie kręcił się w jego objęciach, dopóki nie połoŜył go ostroŜnie na
stole przed ekranem. Zwierzątko zwinęło się w kłębek i przypuszczalnie usnęło. Faree
nie zamierzał spać. Odkąd przybył do domu Zorora, który pełnił takŜe funkcję
głównej siedziby badaczy z całego kwadrantu, obejrzał wiele takich zapisów.
Niektóre były tak nieprawdopodobne i fantastyczne, Ŝe musiały być rzeczywiście
wymysłami podróŜników.
Na ekranie ukazał się obraz. Faree drgnął i poderwał się z krzesła. Bowiem nie był
to tylko złowieszczy obraz kuli, słabo podświetlonej z jednej strony czerwonym
promieniem, lecz w jego głowie…
Nie wiedział, czy była to pieśń, nie potrafił nawet rozróŜnić słów tego niewątpliwie
zupełnie obcego języka. W głębi jego duszy zrodziło się jednak przeczucie, Ŝe kryła
się w nich prawda, złowroga i potęŜna. Chwyciwszy krawędź stołu, zmusił się do
tego, aby ponownie usiąść, lecz nie rozluźnił uścisku, który dodawał mu sił.
— Boli… ciemno… boli… — Zwinięty dotychczas w kulę smaks obudził się i
przycupnął przed ekranem, wymachując wielkimi szczypcami, jakby znalazł się w
obliczu jakiegoś potwornego niebezpieczeństwa.
Czerwone światło na ekranie buchnęło ze zwiększoną siłą, jakby narastający
dźwięk domagał się obrazu. W owym blasku ukazał się jałowy obszar pełen
 
poszczerbionych skał, pociętych — przez erozję lub moŜe szpony burz — na granie i
płaskowyŜe. U stóp wzniesień wciąŜ zalegał mrok, a smugi cienia ruszały się, jakby
rzucało je coś innego niŜ skały, pod którymi posępnie czatowały.
Trzewiami Faree targnął strach — strach narastający i potęŜniejszy z kaŜdą chwilą.
Sterta szpul z łoskotem spadła na podłogę, kiedy jego skrzydła odpowiedziały na
podświadomy bodziec.
W krwawym świetle mignęła z szybkością laserowego pocisku jakaś głowa. Była
ucieleśnieniem wszelkiego zła, jakie znał. Kłapała połamanymi zębami i wlepiała w
niego oczy podobne do czeluści, w głębi których jarzył się ogień.
To coś znało go, nienawidziło, czyhało na niego! To był…
— Upiór… — Syk Zorora rozproszył straszliwy urok, jakim potwór omal nie
omotał Faree, aby wciągnąć go do swej krainy lub wyskoczyć z ekranu. Jak to
moŜliwe? Nigdy w Ŝyciu nie widział takiej taśmy. Z czyjego umysłu wydobyto tę
okropność, aby j ą później badać… i gdzie… kiedy…?
— To był zbiorowy koszmar — rzekł Zoror. Faree usłyszał go, mimo Ŝe prawie
całą uwagę wciąŜ poświęcał potworowi. Makabryczne stworzenie wyłoniło się juŜ z
mroku. Mgła przerzedziła się, jakby pełzająca bestia zyskała na realności jej kosztem.
Stwór pełzł na skarłowaciałych odnóŜach — nie, raczej na grubych mackach; Faree
miał wraŜenie, Ŝe słyszy plaśnięcia przyssawek, odrywających się i ponownie
przywierających do skał, w miarę jak sunął naprzód.
Koszmar? To było bardziej realne niŜ koszmar. Wystarczająco rzeczywiste, aby
zabić, gdyby zaatakowało we śnie.
— Co rzeczywiście się stało — rzekł Zakatianin. — Przyjrzyj się skałom z prawej,
mój mały przyjacielu.
Faree miał wraŜenie, Ŝe jeśli oderwie uwagę od pełznącej bestii, narazi się na jej
atak, nawet jeśli była to tylko taśma z nagraniem. Mimo to szybko spojrzał w
kierunku, który mu wskazał Zakatianin.
U stóp głazu nie było cienia; wieńczył on raczej jego czubek. Miał ludzkie kształty
i… Faree wciągnął gwałtownie powietrze, dławiąc okrzyk. Na szczycie skały stała
uskrzydlona istota. Od razu pojął, Ŝe to ona kierowała potworem.
Szczuła nim ofiarę, nie po to, aby zabić — przynajmniej nie od razu — lecz Ŝeby
dręczyć ją strachem. Uskrzydlona istota. Przypatrzył się jej uwaŜnie. Jej skóra na
odsłoniętej nodze, ramieniu i twarzy miała brudnoszary kolor. Oczy, podobnie jak u
stwora, któremu rozkazywała, były czerwone i płonące. Nosiła ściśle przylegający do
ciała, czerwony strój. Jego barwa współgrała z kolorem coraz jaśniejszego nieba.
Skrzydła, które leniwie poruszały powietrze, nie przypominały szerokich skrzydeł
Faree, których barwy stapiały się tak płynnie, Ŝe po rozpostarciu zachwycały swym
aksamitnym pięknem. Nie, skrzydła przywódcy bezlitosnych cieni były pozbawione
tego delikatnego puchu, jaki pokrywał błony Faree. Miały natomiast ten sam ohydnie
szary odcień, co jego skóra. Po rozpostarciu odsłaniały groźnie wyglądające haki na
czubkach.
— Skrzydlaty… — szepnął cicho Faree. Do strachu, który go wciąŜ przejmował,
dołączył teraz element prawdziwej grozy. CzyŜby mogło go łączyć jakieś
pokrewieństwo z tą istotą — mimo tego, co Zoror mówił o prawdziwych i
zmyślonych opowieściach? Skądś wiedział, Ŝe ta opowieść była prawdziwa…
— Tylko dla dwojga. — Zoror odebrał jego myśl i po raz pierwszy, odkąd odkrył
swój talent, gdyŜ umiał się porozumiewać ze smaksem, Faree poczuł się tym uraŜony.
— Dla dwojga. — Zakatianin nachylił się i dotknąwszy kontrolki jednym z mocno
stępionych pazurów, zgasił ekran. Mimo to, kiedy Faree patrzył na monitor, nadal
widział na szczycie skały skrzydlate monstrum, gestem kierujące poczwarą zrodzoną
z cieni.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin