Niziurski Edmund - Wyraj.pdf

(285 KB) Pobierz
353975706 UNPDF
EDMUND NIZIURSKI
WYRAJ
Rozdzia² I
Otworzy²em szeroko okna...
®adnej ulgi. Siðdma rano, a powietrze ju¾ duszne. Od tygodnia sma¾y²em siè na moim
poddaszu. Od wtorku do²¸czy² siè do tego obrzydliwy zaduch i wzrasta² z ka¾dym dniem.
Spojrza²em ze z²oci¸ na podwðrze Karcza. Ci dranie wci¸¾ koczowali. Co rano budzi² mnie
ich nieustaj¸cy jazgot. Koczowali tak ju¾ pi¸ty dzieî, rozwaleni pod murem i pod
rachitycznymi drzewami, porzuciwszy walizy i tobo²y.
Dziedziniec Karcza zawsze by² obozowiskiem rajzerðw i handlarzy rð¾nej maci, od
radomsko-kieleckich przekupek do krakowskich pinklerðw. Karcz mia² licencj¸ na
hurtdrobnych towarðw. Zaopatrywa² wiejskie
sklepiki. Ludzie z tobo²ami na jego podwðrzu nie razili miejscowych Niemcðw. Wprawdzie
czèsto z tobo²kðw rozlega²y siè g²one kwiki, ale oberfeldfebel Ratscheck przymyka² na to oko.
Oberfeldfebel Ratscheck by² "dobrym" Niemcem. Dobry Niemiec to taki, do ktðrego jest
dojcie. Do oberfeldfebla Ratschecka by²o dojcie. Oberfedfebel Ratscheck by² rozs¸dny i
wiedzia², ¾e wojna nie bèdzie trwaä wiecznie. Dlatego oberfeldfebel Ratscheck budowa² pod
Hirschbergiem pensjonat. Bèdzie tam siadywa² z fajk¸ na tarasie i patrzy² na Riesengebirge, a
jego Inga bèdzie karmiä pensjonariuszy.
Ale pensjonat potrzebowa² gotðwki. Rozs¸dni ludzie zawsze dojd¸ do porozumienia.
Oberfeldfebel potrzebowa² Karcza. Karcz potrzebowa² handlarzy. Placowe bra² wysokie i z
regu²y w naturze, ale wszyscy chètnie p²acili. U Karcza by²o bezpiecznie. Dlatego nasze
miasteczko sta²o siè Mekk¸ handlarzy.
Od pièciu dni jednak co w naszej Mekce zaczè²o siè psuä. Normalny ruch w interesie uleg²
powa¾nym zaburzeniom. Handlarze nie wyje¾d¾ali, a wci¸¾ przybywali nowi... Ca²y plac by²
zajèty przez zdenerwowanych ludzi. Do pðna w nocy nie ustawa² harmider. Rano zrywali siè
wczenie i szli ²apaä na rogatkach okazje. Ale wszyscy wracali. Obca ¾andarmeria okupowa²a
drogi. Nie by²o przejazdu.
Na trzeci dzieî zaczè²o mierdzieä. Gdy otwiera²em okno, wraz z rozgrzanym czerwcowym
powietrzem nieznony fetor zgnilizny wpada² do mojego pokoju.
W miecie potania²o mièso. Moja gospodyni co dzieî teraz raczy²a mnie schabem.
Dzi rano trupi zaduch by² szczegðlnie uparty... Zamkn¸²em z obrzydzeniem okno. Ale nic nie
pomog²o. Zaduch zadomowi² siè w izbie.
Umy²em siè pospiesznie, rezygnuj¸c z golenia. Chcia²em jak najszybciej wyrwaä siè z tego
poddasza.
Otworzy²em walizkè z lekami. Niewiele ju¾ tego zosta²o. Od tygodnia spodziewa²em siè
towaru od Makarczyka, ale Makarczyk nie przyje¾d¾a². Czy¾by wpad² w koîcu? Zawsze mia²
ryzykanckie pomys²y. Zapakowa²em do teczki potrzebne lekarstwa i instrumenty. Zbieg²em na
dð².
Na schodach ju¾ tak nie cuchnè²o. Wszed²em do Bularskiej do kuchni. Topi²a smalec. Od
odoru je²czej¸cego ju¾ t²uszczu a¾ w nosie krèci²o. Oszaleä mo¾na z tymi odorami!
-Pan doktor co dzieî wczeniej wstaje - zauwa¾y²a.
-Trudno ju¾ wytrzymaä na gðrze.
-Tak, u pana doktora osobliwie pachnie. To dlatego, ¾e zaduch idzie gðr¸.
-Jak d²ugo te wintuchy bèd¸ tu jeszcze popasaä?
-Mðwi²a mi jedna z Krakowa, ¾e pan Karcz ju¾ siè targuje z ¾andarmami. Mo¾e puszcz¸ w
niedzielè. Tylko chodzi o cenè.
Pan doktor wemie sobie niadanie. Wèdlina ju¾ jest na stole.
-Nie mam apetytu na wèdlinè.
-To ugotujè jajek.
-Nie. Zjem tylko bu²kè i napijè siè zsiad²ego mleka.
-Pan doktor pewnie siè przepi² na tych imieninach.
-Co te¾ pani Bularska... Pani wie, ¾e bimbru nie pijè.
-U panny Misi to pewnie i koniaku postawili.
Usiad²em do niadania. Bularska mðwi²a dalej:
- By²a Kasiîska i pyta²a, czy pan doktor jej dzisiaj spèdzi tasiemca. ledzie ju¾ dosta²a. I
rycyny wypi²a, jak pan kaza².
Jedzenie poczè²o mi rosn¸ä w ustach.
-Przyjdzie pan?
-Przyjdè - wykrztusi²em.
-Aha, by²abym zapomnia²a - ci¸gnè²a Bularska. - Jest pismo do pana doktora. ®andarm
przyniðs² jeszcze wczoraj, ale pana doktora nie by²o. Le¾y na kredensie.
Z niepokojem otworzy²em list. Urzèdowa koperta. Feldfebel Ratscheck wzywa² mnie, ¾ebym
siè stawi² u niego dzi o dwunastej. ®adnych wyjanieî. Czy¾by znðw co z w¸trob¸
feldfebla? Bzdura. Nie czeka²by do dwunastej. W takich wypadkach wyci¸gano mnie zawsze
z ²ð¾ka. A wièc sprawa urzèdowa. Cð¾ on mo¾e chcieä ode mnie, u licha? Bèdè musia²
przedtem odwiedziä majora.
Dokoîczy²em pospiesznie niadania. Mia²em rano kilka wizyt u chorych, ale postanowi²em, ¾e
najpierw wpadnè do majora. W w¸tpliwych sprawach zawsze zwraca²em siè do niego. Tylko
jeszcze ten tasiemiec Kasiîskiej. Wrðci²em na poddasze, ¾eby zabraä butelkè extracti Filicis
maris aetherei oraz sðl gorzk¸.
Ju¾ wychodzi²em z mieszkania, gdy w drzwiach pojawi² siè cz²owiek. Krèpy, kud²aty
poczciwiec w kamizelce, z kapeluszem w ²apie. Ale jego wygl¸d mnie nie zmami². Z g²èbokich
oczodo²ðw patrzy²y na mnie zimne, czujne renice.
-Pan doktor Stajny?
-O co chodzi?
-Do wypadku, dopraszam siè ²aski - chcia² mnie buchn¸ä w mankiet.
-Co siè sta²o?
-Dziadka nam postrzelili.
-Bardzo smutna historia - powiedzia²em, przypatruj¸c mu siè uwa¾nie.
Ch²opina wbi² oczy w ziemiè.
-Pan doktor pojedzie. Wðz czeka. Gðrala zap²acimy.
-Gðrala? A to ²adnie. Z gðry?
-Mo¾e byä z gðry.
-Gdzie to? Daleko? Mo¾e w gajðwce?
-Nie, w Wðlce Wèglowej.
-Kto go postrzeli²? Leniczy, co? A dziadek pewnie k²usownik...
-Co te¾ pan doktor. Dlaczego?
-By²em ju¾ cztery dni temu u pewnego k²usownika, ktðrego postrzeli² leniczy. Tylko ten
leniczy strzela² z rozpylacza. Dziwne, co? Znam siè trochè na tym...
Ch²op chrz¸kn¸².
-Powiem prawdè. Dziadka postrzelili Niemcy w ob²awie. Du¾o ludzi wyt²ukli. Dziadek pas²
krowy pod lasem, jak siè zaczè²a ta strzelanina...
-Jest pan pewien? - zapyta²em.
-®e niby co?
-A mo¾e dziadek za du¾o dokazywa²?
-Dokazywa²?
-Zw²aszcza pirotechnicznie. To nie jest zdrowo dla dziadkðw.
-Co te¾ pan doktor?
-Uciekajcie, cz²owieku.
-Co, jak¾e to?
-Uciekajcie, mðwiè. Nie mam czasu na s²uchanie bajeczek.
Ch²op spojrza² na mnie ponuro. Zawaha² siè... zrobi² krok do drzwi, wrðci².
- Doktorze, powiem jak jest rzek² znèkanym g²osem. - Jestecie cz²owiek pewny. Jedzilicie
ju¾ przedtem, chocia¾by do tej gajðwki Smolarskiej. Potrzeba znowu waszej pomocy. S¸ ranni.
Oddzia² siè wyrwa² z ob²awy...
- Macie chyba swðj szpital.
-Rozbity... Mo¾ecie s²yszeli o bitwie we wsi Wola Kopcowa. Tam. w²anie, pieroniska, rozbili
nam szpital. Doktor zgin¸².
-Czy musicie wci¸¾ do mnie?
-Nie ma tu nigdzie chirurga. Chyba a¾ w Ostrowcu. Bo i w I²¾y nie ma.
-Nie jestem prawdziwym chirurgiem - powiedzia²em. - Ani nawet lekarzem. Nie mam
dyplomu.
-Co tam! Wa¾ne, co umiecie.
-Nigdzie nie jadè!
-Pan doktor siè boi?
-Cz²owieku - umiechn¸²em siè - wyjrzyj przez okno! Tam czeka ju¾ grabarz.
Ch²op wyjrza². Naprzeciw, po drugiej stronie ulicy, tkwi² przed bram¸ ²ysy, g²adko wygolony
osobnik. Ko²o niego sta² rower i otworzona walizka pe²na kosmetykðw.
-Myli pan, ¾e on...
-Od czasu tamtej wycieczki stale mnie pilnuje. Nazywa siè Pabi. Nie s²yszelicie o nim?
-Nie jestem z tych stron.
-W²ðczy siè z t¸ swoj¸ walizk¸ po okolicy. Ale ludzie mðwi¸, ¾e dziwnym trafem gdy tylko
co... rozumiecie, zawsze go licho przynosi...
Ch²op spojrza² na mnie ponuro.
-Doktor siè boi - powtðrzy². - Jak siè cz²owiek boi, to wszèdzie diab²a widzi.
-Cz²owieku, idcie sobie - powiedzia²em. - Nie macie nic do mnie ani ja do was.
-Pan mo¾e siè mnie boi. Ja panu powiem, kto jestem...
- Nie chcè wiedzieä, kim jestecie.
Wypchn¸²em go z pokoju.
Schodzi² w milczeniu po schodach. Przeczeka²em parè minut na podecie i dopiero potem
wyszed²em.
By²em niespokojny. Ju¾ przesz²o rok mieszka²em w tym miasteczku i nic mi siè nie przytrafi²o.
Myla²em, ¾e tamte rzeczy bèd¸ ju¾ do koîca poza mn¸. Teraz pragn¸²em tylko jednego:
prze¾yä. Kto musi prze¾yä. Pomyla²em sobie, ¾e to by by²o dobrze, gdybym ja w²anie
prze¾y². Chcia²em byä sprytny. Postanowi²em uczyä siè podstaw biologicznej m¸droci.
Przyj¸ä prawid²a gry s²abych.
Jeszcze w czasie studiðw pasjonowa²em siè cyst¸. Od roku by²em ju¾ tylko cyst¸ otorbion¸ na
czas niesprzyjaj¸cy. Otorbienie moje by²o zreszt¸ ca²kiem znone, powiedzia²bym, wysokiej
jakoci, doä elastyczne, by mi pozwoliä na bezpieczne ruchy, nie tylko na wegetacjè. Mog²em
leczyä, uczyä siè, a nawet flirtowaä z Misk¸. Mog²em nawet czytaä Bergsona. Od czasu
bitwy stalingradzkiej dosz²a inna, nie mniej przyjemna lektura. Le¾¸c sobie wygodnie po
obiedzie i popijaj¸c piwo, czyta²em komunikaty g²ðwnej kwatery fiihrera o skracaniu frontu i
planowym od²¸czaniu siè od nieprzyjaciela. Niekiedy wpada² mi w rèce biuletyn informacyjny
AK.i Przykre by²y tylko prðby stra¾ackiej orkiestry. W kennkarcie napisano mi: mu
zyk - flecista, a pech chcia², ¾e zastèpca Ratschecka - feldfebel Bein zna² siè na muzyce.
W²¸czono mnie do orkiestry, ktðra by²a chlub¸ naszego miasteczka. Gdy wizytowa² Owczary
pan gubernator major Kundt, gralimy Horst Wessel Lied, co mile zaskoczy²o gocia. W ogðle
mielimy niez²¸ opiniè u pana gubernatora.
Nasze miasteczko by²o dobrym przyk²adem "niemieckiego dzie²a odbudowy". Wywi¸zalimy
siè lojalnie ze wszystkich obowi¸zkðw w stosunku do Wielkiej Rzeszy. ®adnych aktðw
sabota¾u, ¾adnych gwa²tðw. Pos²uszeîstwo, porz¸dek i spokðj. Oberfeldfebel Ratscheck
chwali² siè tym porz¸dkiem. Na odprawie kreisleiterðw otrzyma² on podobno nawet
nazwè: Ratscheck-Ordnung.
To prawda, ¾e Ratscheck by² umiarkowany, nietypowy, jeli mo¾na tak okreliä. Wiedzia²
wiècej, ni¾ powinien by² z czystym niemieckim sumieniem wiedzieä. Patrzy² przez palce na
rð¾ne rzeczy. To mu siè op²aca²o. Od czasu gdy, jak to delikatnie okresla², rozwi¸za² problem
¾ydowski w Owczarach - mia² spokðj, wyj¸wszy niektðre ¾arty feldfebla Beina, lecz by²y to
wypadki sporadyczne, ktðre nie zam¸ci²y atmo-
sfery lojalnej pracy dla ostatecznego zwycièstwa.
Umiechn¸²em siè melancholijnie.
I oto teraz wszystko zaczè²o siè psuä... Odðr, jaki od trzech dni panoszy² siè w miasteczku,
wydawa² mi siè niemal symboliczny.
Skrèci²em w ulicè Kocieln¸. Major prowadzi² tu do spð²ki ze szwagrem po¾ydowski sklep
artyku²ðw ¾elaznych. W²anie ðw szwagier, pan Dobosz, podnosi² ¾aluzje na drzwiach. Mika
mu pomaga²a. Ju¾ z daleka umiechn¸²em siè do niej.
Mia²a dziecièc¸, okr¸g²¸ buziè, oczy jakby zawsze zdziwione. Patrzy²em na ni¸ z
przyjemnoci¸. Jak zawsze, by²a doskonale ubrana. Z przypadkowych, okazyjnie kupowanych
ciuchðw potrafi²a skombinowaä wcale mi²¸ ca²oä. To zainteresowanie dla szyku nie
wyczerpywa²o jej ambicji, co nale¾y podkreliä.
Major zwozi² jej z Radomia i Ostrowca stosy ksi¸¾ek. Uwielbia²a lekturè. I trochè ¾y²a jak
bohaterka ksi¸¾ek i dramatðw, najchètniej przybieraj¸c pozy tajemniczej, nie-odgadniètej istoty.
Ale nie popada²a w przesadè. To by²y tylko odcienie. By²a zbyt inteligentna, ¾eby siè zgrywaä,
i zaharowana do tego. Wuj major nie zajmowa² siè sklepem. Za²atwia² jedynie dostawy
towarðw - dzièki swym znajomociom. Matka prowadzi²a gospodarstwo. Ojciec miewa²
okresy depresji, zw²aszcza kiedy unieruchamia² go reumatyzm. Bywa²y dni, kiedy ca²y sklep
mia²a na g²owie. Prðcz tego uczy²a siè na kompletach. W²anie tydzieî temu zda²a tajn¸
maturè w Ostrowcu.
Niew¸tpliwie nie by²o wspanialszej dziewczyny w Owczarach. Sam siè dziwi²em, czemu siè w
niej jeszcze nie zakocha²em. Nie mia²em nic przeciwko temu, ¾eby siè zakochaä.
-Witam pracowitych kupcðw - rzek²em g²ono.
-Eugeniusz! - zawo²a²a Mika. - A ja myla²am, ¾e jeste piochem. Ju¾ wiem, zbudzili ciè
handlarze. Serwus! ucisnè²a mi rèkè.
-Pana cðrka wnioskuje, jak zawsze, lo- I gicznie. - Przywita²em siè z Doboszem.
-W²anie idè do Karcza po mièso. Taka " okazja - powiedzia²a.
-Nie polecam.
-Dla szczeniakðw wuja... Ale mo¾e siè co trafi... Wiesz, ¾e dzisiaj taîczymy?
-Nie. Z jakiej to okazji?
-Drugiego frontu w Normandii. Przyjdziesz? O ðsmej u Ludwika. Jego papa upitrasi² tort
wielki jak ko²o m²yîskie.
-Oczywicie, ¾e przyjdè - powiedzia²em. - Czy wuj major ju¾ wsta²?
- Tak, jest w ogrodzie - odpar²a. - Czeä. Ja ju¾ lecè. Przyjd po mnie wczeniej. Wybierzemy
p²yty.
Wyszed²em na podwðrze i pchn¸²em furtkè do starego ogrodu. Major, w szarych bryczesach,
nachylony, karmi² psy. Obcis²a jedwabna koszulka uwydatnia²a jego atletyczn¸ budowè.
Pièä jednakowych, upasionych jak wa²ki buldo¾kðw zapar²o siè mocno ²apami w ziemiè i jad²o
chciwie z koryta drobno pokrojone mièso.
- Jak siè masz, Gienek? przywita² mnie prostuj¸c siè. - Co nowego? Jak ci siè podobaj¸ te
ma²e?
Zza krzakðw wybieg² pies podobny do wy¾²a. Pocz¸² odpèdzaä szczeniaki od mièsa. Major
krzykn¸²:
- Noga!
Pies usiad² pos²usznie przy nodze.
-Widzè, ¾e ma pan nowy nabytek. Dosta² go pan od gajowego...
-Tak, podobno bardzo inteligentny. Tom! Aport! - major rzuci² w g²¸b ogrodu ga²¸.
Pies zerwa² siè i natychmiast przyniðs² j¸ majorowi.
- Szukaj!
Pies pocz¸² grzebaä we wskazanym miejscu.
-To ju¾ ostatnie zabawy. Likwidujè tè psiarniè - powiedzia² major.
-Dlaczego?
-Czy nie czujesz, ¾e zbli¾a siè "Burza"? Ka¾¸ nam ²apaä wiatr w garä. Ale ju¾ go nie
z²apiemy.
-Pan nie wierzy w sens "Burzy"?
-Ju¾ teraz nie. Za d²ugo siè guzdrali z drugim frontem. Ale cð¾, bèdziemy siè bawiä do koîca.
Ciebie te¾ poprosimy na fina². Nie myl, ¾e bèdziesz tu siedzia² jak u pana Boga za szaf¸. Nie
upiecze ci siè. Le¾eä, Tom! - odpèdzi² psa, ktðry liza² mu rèce.
-Obawiam siè, ¾e ma pan racjè. Niech pan to przeczyta - pokaza²em mu list Ratschecka. - Co
pan o tym myli?
Major ociera² powoli rèce chusteczk¸.
-Nic gronego - powiedzia².
-Ale co on mo¾e ode mnie chcieä?
-Zdaje siè, ¾e go leczy²e...
- Wzywa² mnie dwa razy do swojej w¸troby, w charakterze znachora, ale robi² to dotychczas
bez listu.
-Pewnie nabra² do ciebie szacunku.
-Pan ¾artuje. A mo¾e to w zwi¸zku z t¸ akcj¸?
-Nie, to nas nie dotyczy. To zreszt¸ robi ¾andarmeria z Radomia.
-Wièc o co chodzi?
-Przypuszczam, ¾e o Beina.
-O Beina?
- Bein zgin¸², a raczej zagin¸² bez wieci...
Os²upia²em.
- To niemo¾liwe. W miecie spokðj. Nie zauwa¾y²em, ¾eby go szukano.
- Ober robi to dyskretnie i bez nerwðw. Nie chce, ¾eby sprawa siè roznios²a. Chyba
domylasz siè dlaczego?
- Nie.
- Przypuszczalnie chodzi mu o zachowanie nieskalanego Ratscheck-Ordnung. - Major
rozemia² siè. - Poczciwiec wierzy, ¾e co takiego istnieje, i gotðw jest na wszystko, ¾eby to
z²udzenie ocaliä. Uwa¾a zapew-
ne, ¾e skompromitowa²by siè w oczach obcych ¾andarmðw, gdyby zarz¸dzi² oficjalne
przeszukiwania dom po domu. Owczary przybra²yby wtedy szary, przeciètny, okupacyjny
wygl¸d i s²awny Ratscheck-Ordnung okaza²by siè mitem. A on chce siè przecie¾ chwaliä
nasz¸ lojalnoci¸. Rozumiesz, jeli sprawa siè rozniesie, wtedy ca²y Ratscheck-Ordnung
kaputt! Zostaniemy okupowani przez obc¸ ¾andarmeri¸ i, co gorsza, gestapo,
dlatego ober trzyma sprawè w ukryciu. Wci¸¾ zreszt¸ nie mo¾e uwierzyä, ¾e Beinnaprawdè
zgin¸². ¢udzi siè, ¾e feldfebel po prostu gdzie siè zawieruszy². Ju¾ kilka razy znika² na dwa,
trzy dni. Nie uda²o mi siè zbadaä dok²adnie, czy chodzi²o o tajne sprawy s²u¾by., czy te¾ o
kobiety. W ka¾dym razie Ratscheck na razie ogranicza siè do prywatnego ledztwa.
Rozmawia² ju¾ z burmistrzem i z niektðrymi przedstawicielami ludnoci. Podejrzewam, i¾
specjalnie mu na tym zale¾y, ¾eby ludnoä sama odszuka²a Beina. To by²by dla niego mi²y
sprawdzian naszej lojalnoci. Taki ma²y maniak.
-Wièc mam iä?
-Oczywicie - powiedzia² major. - Wst¸p do mnie potem. Opowiesz, jak ci posz²o.
Rozdzia² II
Rozmowa z majorem uspokoi²a mnie nieco. Major zawsze dzia²a² krzepi¸co na mnie.
Spojrza²em na zegarek. By²o dopiero pð² do dziewi¸tej. Zd¸¾è wièc chyba za²atwiä ranne
wizyty.
Ruszy²em w kierunku rynku. Miasteczko, ju¾ przebudzone, osi¸ga²o powoli swðj leniwy rytm.
Gdyby nie psy, syte dzisiaj, wyleguj¸ce siè przed progami, gdyby nie md²y zapach unosz¸cy siè
w powietrzu, mo¾na by powiedzieä: nic siè nie zmieni²o, normalny okupacyjny dzieî.
Za oknami sklepikðw kawa Franka i Boh-ma, sztuczny miðd braci Pakulskich... Obok
gromada kobiet. Dzi daj¸ margarynè na kartki. Przeszed²em obojètnie. Nale¾a²em do tych
szczèliwych w miasteczku, ktðrych nie obchodz¸ kartki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin