Grin Aleksander - Szkarłatne żagle. Opowiadania fantastyczne.pdf

(1171 KB) Pobierz
ALEKSANDER GRIN
SZKARŁATNE Ż AGLE
OPOWIADANIA FANTASTYCZNE
TYTUŁ ORYGINAŁU: АЛЫЕ ПАРУСА . ФАНТАСТИЧЕСКИЕ РАСКАЗЫ
ISKRY WARSZAWA 1986. RADUGA
988401981.001.png 988401981.002.png
SZKARŁATNE Ż AGLE
I. PRZEPOWIEDNIA
Longren, marynarz z „Oriona”, mocnego brygu o wyporno ś ci trzystu ton, na którym
słu ż ył od dziesi ę ciu lat i do którego był bardziej przywi ą zany ni ż niejeden syn do własnej
matki, musiał w ko ń cu rzuci ć prac ę .
A stało si ę to tak. Podczas jednego ze swych niezbyt cz ę stych powrotów Longren nie
ujrzał jak zwykle — ju ż z daleka, na progu domu — swej ż ony Mary klaszcz ą cej w r ę ce, a
potem biegn ą cej mu na spotkanie, a ż do utraty tchu. Zamiast niej przy łó ż eczku dziecinnym
— nowym meblu w małym domku Longrena — stała zaaferowana s ą siadka.
— Przez trzy miesi ą ce dogl ą dałam jej — powiedziała — przyjrzyj si ę swojej córce.
Longren nachylił si ę , zmartwiały, i zobaczył o ś miomiesi ę czn ą istotk ę ze skupieniem
przypatruj ą c ą si ę jego długiej brodzie, potem usiadł, przymkn ą ł oczy i zacz ą ł kr ę ci ć w ą sa.
W ą sy były mokre od deszczu.
— Kiedy zmarła Mary?—zapytał.
Kobieta opowiedziała smutn ą histori ę , przerywaj ą c j ą co chwila tkliwym gruchaniem do
dzieweczki i zapewnieniami, ż e Mary jest w raju. Kiedy Longren dowiedział si ę wszystkich
szczegółów, raj wydał mu si ę niewiele ja ś niejszy od drewnianej szopy, pomy ś lał wi ę c, ż e
gdyby teraz znajdowali si ę razem we troje, ś wiatło zwykłej lampy sprawiłoby tej, która ode-
szła w nieznan ą krain ę , o wiele wi ę ksz ą rado ść .
Jakie ś trzy miesi ą ce temu sytuacja materialna młodej kobiety zacz ę ła si ę przedstawia ć
beznadziejnie. Z pieni ę dzy, które pozostawił Longren, wi ę cej ni ż połowa poszła na kuracj ę po
ci ęż kim porodzie, na piel ę gnowanie niemowl ę cia; wreszcie, po stracie niewielkiej, lecz nie-
zb ę dnej do utrzymania si ę sumy, Mary musiała zwróci ć si ę o po ż yczk ę do Mennersa. Men-
ners prowadził sklep z wyszynkiem i był uwa ż any za człowieka zamo ż nego.
Mary poszła do niego o godzinie szóstej wieczorem. Około siódmej s ą siadka spotkała j ą
na drodze wiod ą cej do Lissu. Zapłakana i wzburzona Mary oznajmiła, ż e idzie do miasta,
ż eby zastawi ć obr ą czk ę ś lubn ą . Dodała, ż e Menners zgodził si ę po ż yczy ć jej pieni ę dzy, ale
żą dał za to miło ś ci. Mary odrzuciła propozycj ę .
— Nie mam w domu ani okruszyny chleba — rzekła do s ą siadki.— Pójd ę do miasta i
jako ś obie z malutk ą przebiedujemy do powrotu m ęż a.
Pogoda tego wieczoru była zimna i wietrzna; s ą siadka na pró ż no tłumaczyła młodej
kobiecie, by nie chodziła do Lissu o tak pó ź nej godzinie. „Zmokniesz, Mary, zaczyna kropi ć
deszcz, a tylko patrze ć , jak wiatr przygna ulew ę .” Od nadmorskiej wioski do miasta trzeba
było i ść dobrym marszem w obie strony co najmniej trzy godziny, Mary jednak nie posłucha-
ła rad s ą siadki. „Dosy ć si ę pani naprzykrzałam — rzekła — i tak ju ż prawie nie ma ani jednej
rodziny, od której bym nie po ż yczała chleba, herbaty albo m ą ki. Zastawi ę obr ą czk ę i kwita.”
Poszła, wróciła, a nazajutrz le ż ała majacz ą c w gor ą czce; na skutek fatalnej pogody nabawiła
si ę obustronnego zapalenia płuc, jak orzekł doktor wezwany z miasta przez poczciw ą s ą sia-
dk ę . Po tygodniu mał ż e ń skie łó ż ko Longrena ś wieciło pustk ą , a s ą siadka przeniosła si ę do
jego domu, ż eby nia ń czy ć i karmi ć niemowl ę . Samotnej wdowie nie sprawiło to trudno ś ci. „A
przy tym — dodała — smutno człowiekowi bez takiej kruszyny.” Longren pojechał do mia-
sta, zwolnił si ę z pracy, po ż egnał kolegów i zaj ą ł si ę wychowaniem malutkiej Assol. Dopóki
dziewczynka nie stan ę ła pewnie na nó ż kach, wdowa mieszkała u marynarza, zast ę puj ą c siero-
tce matk ę , ale gdy tylko Assol przestała pada ć przest ę puj ą c próg, Longren o ś wiadczył stano-
wczo, ż e odt ą d sam b ę dzie wychowywał dziewczynk ę i podzi ę kowawszy wdowie za okazane
mu współczucie, rozpocz ą ł samotne ż ycie, wi ążą c wszystkie swoje zamiary, nadzieje, miło ść
i wspomnienia z male ń k ą istotk ą .
Dziesi ęć lat tułaczego ż ycia przyniosło mu bardzo niewiele pieni ę dzy. Zacz ą ł pracowa ć .
Wkrótce w sklepach miejskich pojawiły si ę jego zabawki: zmy ś lnie wykonane malutkie mo-
dele łodzi, kutrów, jedno- i dwupokładowych ż aglowców, kr ąż owników, parowców — sło-
wem, wszystko to, co znał tak dobrze, co ze wzgl ę du na charakter pracy zast ę powało mu cz ę -
ś ciowo zgiełk portowego ż ycia i barwny trud ż eglugi. W ten sposób Longren zarabiał tyle, ż e
starczało mu na ż ycie w miar ę oszcz ę dne. Z natury mało towarzyski, po ś mierci ż ony jeszcze
bardziej stronił od ludzi. W ś wi ę ta widywano go czasem w szynku, ale nigdy nie siadał, tylko
po ś piesznie wypijał przy bufecie szklank ę wódki i wychodził, na wszystkie zapytania i zapra-
szaj ą ce gesty s ą siadów rzucaj ą c krótkie: „tak” — „nie” — „dzie ń dobry”— „do widzenia” —
„pomalutku”. Go ś ci nie mógł ś cierpie ć i powoli pozbywał si ę ich nie sił ą , lecz za pomoc ą
takich aluzji i chwytów, ż e przybyłemu z wizyt ą nie zostawało nic innego, jak tylko wymy ś li ć
powód, który nie pozwala mu siedzie ć dłu ż ej. Longren równie ż nie odwiedzał nikogo, tak
wi ę c mi ę dzy nim a lud ź mi legła chłodna obco ść , i gdyby praca Longrena, wyrób zabawek,
była bardziej zale ż na od interesów wsi, skutki takiego post ę powania dałyby mu si ę dotkliwie
we znaki. Wszystko, co mu było potrzebne do pracy i ż ycia, kupował w mie ś cie — Menners
nie mógłby si ę pochwali ć nawet pudełkiem zapałek sprzedanym Longrenowi. Spełniał
równie ż wszystkie prace domowe i cierpliwie uczył si ę obcej dla m ęż czyzny i skomplikowa-
nej sztuki wychowania dziewczynki.
Assol miała ju ż pi ęć lat i ojciec coraz łagodniej si ę u ś miechał, spogl ą daj ą c na jej wra-
ż liw ą , dobr ą twarzyczk ę , gdy siedziała na jego kolanach i głowiła si ę nad tajemnic ą zapi ę tej
kamizelki albo zabawnie nuciła wrzaskliwe marynarskie pie ś ni. Piosenki te, ś piewane dzie-
ci ę cym głosikiem i to z nie zawsze wymawian ą głosk ą „r”, robiły takie wra ż enie, jak widok
ta ń cz ą cego nied ź wiedzia, którego przystrojono niebiesk ą wst ąż eczk ą . W tym czasie zaszło
wydarzenie, którego cie ń , padłszy na ojca, obj ą ł i córk ę .
Była wiosna, wczesna i surowa jak zima, cho ć odmiennego rodzaju. Na podmarzł ą
ziemi ę run ą ł ostry przybrze ż ny nord i trwał około trzech tygodni.
Łodzie rybackie, powyci ą gane na brzeg, utworzyły na jasnym piasku długi rz ą d cie-
mnych kilów, przypominaj ą cych grzbiety ogromnych ryb. Nikt nie odwa ż ył si ę wyruszy ć na
połów w tak ą pogod ę . Na jedynej ulicy w wiosce rzadko mo ż na było ujrze ć kogo ś , kto by
wyszedł z domu; zimny wicher, dm ą cy z nadbrze ż nych wzgórz w pustk ę horyzontu, sprawiał,
ż e „ ś wie ż e powietrze” stawało si ę niezno ś n ą tortur ą . Wszystkie kominy Kaperny dymiły od
rana do wieczora, a dym tłukł si ę po stromi ź nie dachów.
Te wła ś nie dni nordu wywabiały Longrena z jego małego, ciepłego domu cz ęś ciej ni ż
sło ń ce, które przy pi ę knej pogodzie zasnuwało morze i Kapern ę rozpylonym złotem. Wycho-
dził na mostek uło ż ony na długich szeregach pali i tam, na samym ko ń cu tego drewnianego
mola, długo palił fajk ę , któr ą rozdmuchiwał wiatr. Patrzył, jak obna ż one u brzegów dno dymi
siw ą pian ą , ledwo nad ąż aj ą c ą za falami, które w hucz ą cym p ę dzie ku czarnemu sztormowemu
horyzontowi napełniały przestrze ń stadami fantastycznych grzywiastych istot, mkn ą cych w
nieokiełznanej, szale ń czej rozpaczy ku dalekiemu ukojeniu. Szum i zawodzenie, huk strzela-
j ą cych w gór ę ogromnych słupów wody i widzialny, zdawało si ę , strumie ń wichru kraj ą cy
powietrze — tyle siły miał jego p ę d — przynosiły udr ę czonej duszy Longrena owo ot ę pienie,
oszołomienie, które łagodz ą c ból i zamieniaj ą c go w niejasny smutek, działało podobnie jak
ę boki sen.
Pewnego takiego dnia dwunastoletni syn Mennersa, Chin, spostrzegłszy, ż e ojcowska
łód ź tłucze si ę pod mostkiem o pale, gruchocz ą c burty, poszedł i powiedział o tym ojcu.
Sztorm zerwał si ę niedawno, Menners zapomniał wyci ą gn ąć łód ź na piasek. Niezwłocznie
udał si ę nad wod ę i tam, na ko ń cu mola, zobaczył odwróconego do ń plecami i pal ą cego fajk ę
Longrena. Na brzegu, poza nimi dwoma, nie było nikogo. Kiedy Menners znalazł si ę po ś ro-
dku mola, zszedł do w ś ciekle kotłuj ą cej si ę wody i odwi ą zał szkot; stoj ą c w łodzi, zacz ą ł
posuwa ć si ę w stron ę brzegu, r ę kami chwytaj ą c si ę pali. Wioseł nie zabrał i w pewnej chwili,
kiedy si ę zachwiał i nie zd ąż ył uchwyci ć kolejnego pala, silne szarpni ę cie wichru wykr ę ciło
dziób łodzi w stron ę oceanu. Teraz, nawet wychyliwszy si ę na cał ą długo ść ciała, Menners nie
zdołałby dosi ę gn ąć najbli ż szego pala. Wiatr i fale unosiły rozhu ś tan ą łód ź w przestwór, ku
czyhaj ą cej tam zagładzie. Gdy Menners zorientował si ę w sytuacji, chciał skoczy ć do wody i
popłyn ąć do brzegu, lecz decyzja ta przyszła zbyt pó ź no, łód ź miotała si ę ju ż bowiem w pe-
wnej odległo ś ci od mola, tam gdzie znaczna gł ę bia i rozw ś cieczone bałwany wró ż yły niechy-
bn ą ś mier ć . Pomi ę dzy Longrenem a Mennersem, unoszonym w sztormow ą dal, było najwy ż ej
dziesi ęć s ąż ni przestrzeni. Mo ż liwy był jeszcze ratunek, poniewa ż na mostku, tu ż pod r ę k ą
Longrena, wisiał zwój liny z umocowanym na jednym jego ko ń cu ci ęż arkiem. Lina ta wisiała
na wypadek, gdy kto ś w burzliw ą pogod ę przybijał do brzegu; rzucano mu j ą wtedy z dre-
wnianego mola.
— Longren — krzykn ą ł ś miertelnie przestraszony Menners.— Czemu tak stoisz jak
słup? Widzisz, ż e mnie unosi. Rzu ć cum ę ! — Longren milczał, spokojnie patrz ą c na miotaj ą -
cego si ę w łodzi Mennersa, tylko jego fajka zadymiła silniej; nie ś piesz ą c si ę , wyj ą ł j ą z ust,
by lepiej widzie ć , co si ę dzieje.— Longren! — wołał Menners — przecie ż mnie słyszysz, ja
gin ę , ratuj! — Ale Longren nie odpowiedział mu ani słowem, zdawało si ę , ż e nie słyszał roz-
paczliwego krzyku. Dopóki fale nie uniosły łodzi tak daleko, ż e krzyki Mennersa ledwie ju ż
dolatywały, Longren nie przest ą pił nawet z nogi na nog ę . Menners szlochał z przera ż enia,
błagał marynarza, by pobiegł wezwa ć na pomoc rybaków, obiecywał pieni ą dze, groził i sypał
przekle ń stwami, ale Longren przysun ą ł si ę tylko do kraw ę dzi mola, ż eby jak najdłu ż ej nie tra-
ci ć z oczu skoków i podrzutów łodzi.— Longren — posłyszał stłumiony krzyk, jakby znajdo-
wał si ę wewn ą trz domu, a kto ś wołał do niego z dachu — ratuj! — Wówczas nabrał powie-
trza gł ę boko w płuca, by w szumie wiatru nie zagubiło si ę ani jedno słowo, i krzykn ą ł:
— Ona tak samo prosiła ciebie! My ś l o tym, póki jeszcze ż yjesz, Menners, i nie zapo-
mnij!
Wówczas krzyki umilkły i Longren poszedł do domu. Assol, przebudziwszy si ę , widzia-
ła, ż e ojciec siedzi przed dogasaj ą c ą lamp ą w gł ę bokim zamy ś leniu. Gdy usłyszał głos dzie-
wczynki, podszedł do niej, mocno ucałował i otulił kołdr ą , która si ę z niej zsun ę ła.
Ś pij, kochanie — rzekł — do rana jeszcze daleko.
— A co ty robisz?
— Zrobiłem czarn ą zabawk ę , Assol — ś pij!
Nazajutrz mieszka ń cy Kaperny mówili tylko o zaginionym Mennersie, a po sze ś ciu
dniach przywieziono go konaj ą cego i ziej ą cego zło ś ci ą . Jego opowie ść szybko obiegła okoli-
czne wioski. Przez cały dzie ń rzucało go na falach. Potłuczonego o burty i dno łodzi podczas
straszliwej walki z rozw ś cieczonymi falami, które bez przerwy groziły oszalałemu sklepika-
rzowi zatoni ę ciem — zabrał wreszcie parowiec „Lukrecja” płyn ą cy do Kassetu. Przezi ę bienie
i prze ż yty wstrz ą s skróciły dni Mennersa. Ż ył jeszcze prawie czterdzie ś ci osiem godzin, ci-
skaj ą c na głow ę Longrena wszystkie przekle ń stwa, jakie istniej ą na ziemi i jakie potrafi stwo-
rzy ć wyobra ź nia. Opowie ść Mennersa jak to marynarz odmówił mu pomocy, tym bardziej
sugestywna, ż e umieraj ą cy j ę czał i z trudem chwytał powietrze, wstrz ą sn ę ła mieszka ń cami
Kaperny. Nie mówi ą c ju ż o tym, ż e mało który z nich byłby zdolny pami ę ta ć zniewag ę
ci ęż sz ą jeszcze od tej, jaka spotkała Longrena, i rozpacza ć tak bardzo, jak on do ko ń ca ż ycia
rozpaczał po Mary — wydawało im si ę czym ś okropnym, niepoj ę tym i zdumiewaj ą cym, ż e
Longren milczał, stał milcz ą c a ż do chwili, gdy rzucił Mennersowi ostatnie słowa. Wyrazi-
wszy gł ę bok ą pogard ę dla Mennersa, stał nieruchomy i spokojny jak s ę dzia; w jego milczeniu
było co ś wi ę cej ni ż nienawi ść , i to wyczuwali wszyscy. Gdyby krzyczał, gestami wyra ż
zło ś liw ą uciech ę czy te ż w jeszcze inny sposób objawiał swój triumf na widok rozpaczy
Mennersa, rybacy zrozumieliby go; tymczasem on post ą pił inaczej, ni ż by to zrobili oni —
post ą pił w sposób imponuj ą co niezrozumiały i przez to wywy ż szył si ę nad innych. Słowem,
uczynił to, czego ludzie nie przebaczaj ą . Odt ą d nikt nie kłaniał mu si ę , nie wyci ą gał do ń r ę ki,
nie rzucał ż yczliwego, powitalnego spojrzenia. Nieodwołalnie i na zawsze został wyrzucony
poza nawias ż ycia wsi; mali chłopcy, zobaczywszy go, wołali za nim: „Longren utopił Men-
nersa!” Nie zwracał na to uwagi. Zdawał si ę równie ż nie spostrzega ć tego, ż e w szynku czy
te ż na wybrze ż u przy łodziach rybacy milkli, gdy wchodził, i odsuwali si ę jak od zad ż umio-
nego. Wypadek z Mennersem przypiecz ę tował dawne cz ęś ciowe osamotnienie. Z chwil ą gdy
stało si ę ono zupełne, obudziło tward ą wzajemn ą nienawi ść , której cie ń padł tak ż e na Assol.
Dziewczynka rosła bez przyjaciółek. Dzieci mieszkaj ą ce w Kapernie, która, jak g ą bka
wod ą , nasi ą kła odwiecznym kanonem rodziny, opartym na niezachwianym autorytecie matki
i ojca, raz na zawsze wykre ś liły mał ą Assol z kr ę gu swych zainteresowa ń i wzgl ę dów. Oczy-
wi ś cie dokonało si ę to stopniowo, na skutek napomnie ń i pogró ż ek dorosłych, potem przybra-
ło charakter straszliwego zakazu; wreszcie, podsycane obmow ą i fałszywymi pogłoskami,
wybujało w umysłach dzieci ę cych w rodzaj l ę ku przed domem marynarza.
Poza tym odosobniony tryb ż ycia Longrena rozwi ą zał histeryczny j ę zyk plotce; gadano
o marynarzu, ż e gdzie ś tam kogo ś zabił i z tego powodu nie przyjmuj ą go do słu ż by na okr ę -
tach, ż e dlatego jest ponury i stroni od ludzi, bo „dr ę cz ą go wyrzuty splamionego zbrodni ą
sumienia”. Podczas zabawy dzieci odp ę dzały Assol, gdy si ę do nich zbli ż ała, obrzucały
błotem i dokuczały, ż e jakoby jej ojciec jadał ludzkie mi ę so, a teraz robi fałszywe pieni ą dze.
Ka ż da z jej naiwnych prób zbli ż enia ko ń czyła si ę gorzkim płaczem, si ń cami, zadrapaniami
oraz innymi przejawami opinii publicznej . Assol przestała wreszcie si ę obra ż a ć , ale czasem
jeszcze zapytywała ojca: „Powiedz, dlaczego nas nie lubi ą ?” „Ech, Assol — mówił Longren
— albo ż oni umiej ą lubi ć ? Trzeba umie ć lubi ć , a tego oni nie potrafi ą .” „A jak to si ę
umie?” „A wła ś nie tak!” Brał dziewczynk ę na r ę ce i mocno całował smutne oczy mru żą ce si ę
z tkliwego zadowolenia.
Assol lubiła wieczorami albo w ś wi ę to, gdy ojciec odkładał słoiki z klajstrem, narz ę -
dzia, nie doko ń czon ą robot ę i zdj ą wszy fartuch siadał, ż eby odpocz ąć z fajk ą w z ę bach, wdra-
pywa ć mu si ę na kolana i wierc ą c si ę w troskliwym zasi ę gu ojcowskiej r ę ki, dotyka ć przeró-
ż nych cz ęś ci zabawek i wypytywa ć o ich zastosowanie. Rozpoczynał si ę wówczas swoisty,
przedziwny wykład o ż yciu i ludziach, wykład, w którym dzi ę ki dawnemu trybowi ż ycia Lon-
grena pierwsze miejsce zajmował zbieg okoliczno ś ci, przypadek — w ogóle osobliwe,
zdumiewaj ą ce i niezwykłe wydarzenia. Longren wymieniał dziewczynce nazwy takielunku,
ż agli, przyborów ż eglarskich, stopniowo dawał si ę porwa ć tematowi, przechodz ą c od obja-
ś nie ń do ró ż nych epizodów, w których główn ą rol ę odgrywał raz braszpil, raz koło sterowe, to
znów maszt czy jaki ś typ łodzi i tym podobne przedmioty; od tych za ś poszczególnych ilu-
stracji przechodził do wielkich obrazów morskich w ę drówek, wplataj ą c przes ą dy w rzeczywi-
sto ść , a rzeczywisto ść w obrazy własnej fantazji. Wtedy pojawiał si ę tygrysi kot , zwiastun
katastrofy morskiej, i przemawiaj ą ca ludzkim głosem lataj ą ca ryba, której rozkazom nale ż ało
by ć posłusznym, gdy ż w przeciwnym razie okr ę t zbaczał z kursu, i Lataj ą cy Holender ze sw ą
niesamowit ą załog ą , znaki, upiory, rusałki, piraci — słowem, wszystkie ba ś nie uprzyjemnia-
j ą ce wypoczynek marynarza podczas ciszy morskiej albo w ulubionej knajpce. Longren opo-
wiadał tak ż e o rozbitkach, o ludziach zdziczałych, którzy oduczyli si ę mówi ć , o tajemniczych
skarbach, o buntach galerników i o wielu innych rzeczach, a dziewczynka słuchała tego
pilniej ni ż ci, co po raz pierwszy słuchali opowie ś ci Kolumba o nowym kontynencie. „No,
opowiedz co ś jeszcze”— prosiła Assol, kiedy Longren zamy ś lał si ę i milkł, a potem zasypiała
na jego piersi z głow ą pełn ą cudownych snów.
Du żą przyjemno ść , w dodatku zawsze popart ą czym ś materialnym, sprawiały te ż Assol
wizyty sprzedawcy ze sklepu zabawkarskiego, który ch ę tnie zakupywał wyroby Longrena.
Ż eby zjedna ć sobie ojca i wytargowa ć cen ę , sprzedawca przynosił dla dziewczynki dwa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin