Grin Aleksander - Szkarłatne żagle. Opowiadania fantastyczne.pdf
(
1171 KB
)
Pobierz
ALEKSANDER GRIN
SZKARŁATNE
Ż
AGLE
OPOWIADANIA FANTASTYCZNE
TYTUŁ ORYGINAŁU:
АЛЫЕ
ПАРУСА
.
ФАНТАСТИЧЕСКИЕ
РАСКАЗЫ
ISKRY WARSZAWA 1986. RADUGA
SZKARŁATNE
Ż
AGLE
I. PRZEPOWIEDNIA
Longren, marynarz z „Oriona”, mocnego brygu o wyporno
ś
ci trzystu ton, na którym
słu
ż
ył od dziesi
ę
ciu lat i do którego był bardziej przywi
ą
zany ni
ż
niejeden syn do własnej
matki, musiał w ko
ń
cu rzuci
ć
prac
ę
.
A stało si
ę
to tak. Podczas jednego ze swych niezbyt cz
ę
stych powrotów Longren nie
ujrzał jak zwykle — ju
ż
z daleka, na progu domu — swej
ż
ony Mary klaszcz
ą
cej w r
ę
ce, a
potem biegn
ą
cej mu na spotkanie, a
ż
do utraty tchu. Zamiast niej przy łó
ż
eczku dziecinnym
— nowym meblu w małym domku Longrena — stała zaaferowana s
ą
siadka.
— Przez trzy miesi
ą
ce dogl
ą
dałam jej — powiedziała — przyjrzyj si
ę
swojej córce.
Longren nachylił si
ę
, zmartwiały, i zobaczył o
ś
miomiesi
ę
czn
ą
istotk
ę
ze skupieniem
przypatruj
ą
c
ą
si
ę
jego długiej brodzie, potem usiadł, przymkn
ą
ł oczy i zacz
ą
ł kr
ę
ci
ć
w
ą
sa.
W
ą
sy były mokre od deszczu.
— Kiedy zmarła Mary?—zapytał.
Kobieta opowiedziała smutn
ą
histori
ę
, przerywaj
ą
c j
ą
co chwila tkliwym gruchaniem do
dzieweczki i zapewnieniami,
ż
e Mary jest w raju. Kiedy Longren dowiedział si
ę
wszystkich
szczegółów, raj wydał mu si
ę
niewiele ja
ś
niejszy od drewnianej szopy, pomy
ś
lał wi
ę
c,
ż
e
gdyby teraz znajdowali si
ę
razem we troje,
ś
wiatło zwykłej lampy sprawiłoby tej, która ode-
szła w nieznan
ą
krain
ę
, o wiele wi
ę
ksz
ą
rado
ść
.
Jakie
ś
trzy miesi
ą
ce temu sytuacja materialna młodej kobiety zacz
ę
ła si
ę
przedstawia
ć
beznadziejnie. Z pieni
ę
dzy, które pozostawił Longren, wi
ę
cej ni
ż
połowa poszła na kuracj
ę
po
ci
ęż
kim porodzie, na piel
ę
gnowanie niemowl
ę
cia; wreszcie, po stracie niewielkiej, lecz nie-
zb
ę
dnej do utrzymania si
ę
sumy, Mary musiała zwróci
ć
si
ę
o po
ż
yczk
ę
do Mennersa. Men-
ners prowadził sklep z wyszynkiem i był uwa
ż
any za człowieka zamo
ż
nego.
Mary poszła do niego o godzinie szóstej wieczorem. Około siódmej s
ą
siadka spotkała j
ą
na drodze wiod
ą
cej do Lissu. Zapłakana i wzburzona Mary oznajmiła,
ż
e idzie do miasta,
ż
eby zastawi
ć
obr
ą
czk
ę
ś
lubn
ą
. Dodała,
ż
e Menners zgodził si
ę
po
ż
yczy
ć
jej pieni
ę
dzy, ale
żą
dał za to miło
ś
ci. Mary odrzuciła propozycj
ę
.
— Nie mam w domu ani okruszyny chleba — rzekła do s
ą
siadki.— Pójd
ę
do miasta i
jako
ś
obie z malutk
ą
przebiedujemy do powrotu m
ęż
a.
Pogoda tego wieczoru była zimna i wietrzna; s
ą
siadka na pró
ż
no tłumaczyła młodej
kobiecie, by nie chodziła do Lissu o tak pó
ź
nej godzinie. „Zmokniesz, Mary, zaczyna kropi
ć
deszcz, a tylko patrze
ć
, jak wiatr przygna ulew
ę
.” Od nadmorskiej wioski do miasta trzeba
było i
ść
dobrym marszem w obie strony co najmniej trzy godziny, Mary jednak nie posłucha-
ła rad s
ą
siadki. „Dosy
ć
si
ę
pani naprzykrzałam — rzekła — i tak ju
ż
prawie nie ma ani jednej
rodziny, od której bym nie po
ż
yczała chleba, herbaty albo m
ą
ki. Zastawi
ę
obr
ą
czk
ę
i kwita.”
Poszła, wróciła, a nazajutrz le
ż
ała majacz
ą
c w gor
ą
czce; na skutek fatalnej pogody nabawiła
si
ę
obustronnego zapalenia płuc, jak orzekł doktor wezwany z miasta przez poczciw
ą
s
ą
sia-
dk
ę
. Po tygodniu mał
ż
e
ń
skie łó
ż
ko Longrena
ś
wieciło pustk
ą
, a s
ą
siadka przeniosła si
ę
do
jego domu,
ż
eby nia
ń
czy
ć
i karmi
ć
niemowl
ę
. Samotnej wdowie nie sprawiło to trudno
ś
ci. „A
przy tym — dodała — smutno człowiekowi bez takiej kruszyny.” Longren pojechał do mia-
sta, zwolnił si
ę
z pracy, po
ż
egnał kolegów i zaj
ą
ł si
ę
wychowaniem malutkiej Assol. Dopóki
dziewczynka nie stan
ę
ła pewnie na nó
ż
kach, wdowa mieszkała u marynarza, zast
ę
puj
ą
c siero-
tce matk
ę
, ale gdy tylko Assol przestała pada
ć
przest
ę
puj
ą
c próg, Longren o
ś
wiadczył stano-
wczo,
ż
e odt
ą
d sam b
ę
dzie wychowywał dziewczynk
ę
i podzi
ę
kowawszy wdowie za okazane
mu współczucie, rozpocz
ą
ł samotne
ż
ycie, wi
ążą
c wszystkie swoje zamiary, nadzieje, miło
ść
i wspomnienia z male
ń
k
ą
istotk
ą
.
Dziesi
ęć
lat tułaczego
ż
ycia przyniosło mu bardzo niewiele pieni
ę
dzy. Zacz
ą
ł pracowa
ć
.
Wkrótce w sklepach miejskich pojawiły si
ę
jego zabawki: zmy
ś
lnie wykonane malutkie mo-
dele łodzi, kutrów, jedno- i dwupokładowych
ż
aglowców, kr
ąż
owników, parowców — sło-
wem, wszystko to, co znał tak dobrze, co ze wzgl
ę
du na charakter pracy zast
ę
powało mu cz
ę
-
ś
ciowo zgiełk portowego
ż
ycia i barwny trud
ż
eglugi. W ten sposób Longren zarabiał tyle,
ż
e
starczało mu na
ż
ycie w miar
ę
oszcz
ę
dne. Z natury mało towarzyski, po
ś
mierci
ż
ony jeszcze
bardziej stronił od ludzi. W
ś
wi
ę
ta widywano go czasem w szynku, ale nigdy nie siadał, tylko
po
ś
piesznie wypijał przy bufecie szklank
ę
wódki i wychodził, na wszystkie zapytania i zapra-
szaj
ą
ce gesty s
ą
siadów rzucaj
ą
c krótkie: „tak” — „nie” — „dzie
ń
dobry”— „do widzenia” —
„pomalutku”. Go
ś
ci nie mógł
ś
cierpie
ć
i powoli pozbywał si
ę
ich nie sił
ą
, lecz za pomoc
ą
takich aluzji i chwytów,
ż
e przybyłemu z wizyt
ą
nie zostawało nic innego, jak tylko wymy
ś
li
ć
powód, który nie pozwala mu siedzie
ć
dłu
ż
ej. Longren równie
ż
nie odwiedzał nikogo, tak
wi
ę
c mi
ę
dzy nim a lud
ź
mi legła chłodna obco
ść
, i gdyby praca Longrena, wyrób zabawek,
była bardziej zale
ż
na od interesów wsi, skutki takiego post
ę
powania dałyby mu si
ę
dotkliwie
we znaki. Wszystko, co mu było potrzebne do pracy i
ż
ycia, kupował w mie
ś
cie — Menners
nie mógłby si
ę
pochwali
ć
nawet pudełkiem zapałek sprzedanym Longrenowi. Spełniał
równie
ż
wszystkie prace domowe i cierpliwie uczył si
ę
obcej dla m
ęż
czyzny i skomplikowa-
nej sztuki wychowania dziewczynki.
Assol miała ju
ż
pi
ęć
lat i ojciec coraz łagodniej si
ę
u
ś
miechał, spogl
ą
daj
ą
c na jej wra-
ż
liw
ą
, dobr
ą
twarzyczk
ę
, gdy siedziała na jego kolanach i głowiła si
ę
nad tajemnic
ą
zapi
ę
tej
kamizelki albo zabawnie nuciła wrzaskliwe marynarskie pie
ś
ni. Piosenki te,
ś
piewane dzie-
ci
ę
cym głosikiem i to z nie zawsze wymawian
ą
głosk
ą
„r”, robiły takie wra
ż
enie, jak widok
ta
ń
cz
ą
cego nied
ź
wiedzia, którego przystrojono niebiesk
ą
wst
ąż
eczk
ą
. W tym czasie zaszło
wydarzenie, którego cie
ń
, padłszy na ojca, obj
ą
ł i córk
ę
.
Była wiosna, wczesna i surowa jak zima, cho
ć
odmiennego rodzaju. Na podmarzł
ą
ziemi
ę
run
ą
ł ostry przybrze
ż
ny nord i trwał około trzech tygodni.
Łodzie rybackie, powyci
ą
gane na brzeg, utworzyły na jasnym piasku długi rz
ą
d cie-
mnych kilów, przypominaj
ą
cych grzbiety ogromnych ryb. Nikt nie odwa
ż
ył si
ę
wyruszy
ć
na
połów w tak
ą
pogod
ę
. Na jedynej ulicy w wiosce rzadko mo
ż
na było ujrze
ć
kogo
ś
, kto by
wyszedł z domu; zimny wicher, dm
ą
cy z nadbrze
ż
nych wzgórz w pustk
ę
horyzontu, sprawiał,
ż
e „
ś
wie
ż
e powietrze” stawało si
ę
niezno
ś
n
ą
tortur
ą
. Wszystkie kominy Kaperny dymiły od
rana do wieczora, a dym tłukł si
ę
po stromi
ź
nie dachów.
Te wła
ś
nie dni nordu wywabiały Longrena z jego małego, ciepłego domu cz
ęś
ciej ni
ż
sło
ń
ce, które przy pi
ę
knej pogodzie zasnuwało morze i Kapern
ę
rozpylonym złotem. Wycho-
dził na mostek uło
ż
ony na długich szeregach pali i tam, na samym ko
ń
cu tego drewnianego
mola, długo palił fajk
ę
, któr
ą
rozdmuchiwał wiatr. Patrzył, jak obna
ż
one u brzegów dno dymi
siw
ą
pian
ą
, ledwo nad
ąż
aj
ą
c
ą
za falami, które w hucz
ą
cym p
ę
dzie ku czarnemu sztormowemu
horyzontowi napełniały przestrze
ń
stadami fantastycznych grzywiastych istot, mkn
ą
cych w
nieokiełznanej, szale
ń
czej rozpaczy ku dalekiemu ukojeniu. Szum i zawodzenie, huk strzela-
j
ą
cych w gór
ę
ogromnych słupów wody i widzialny, zdawało si
ę
, strumie
ń
wichru kraj
ą
cy
powietrze — tyle siły miał jego p
ę
d — przynosiły udr
ę
czonej duszy Longrena owo ot
ę
pienie,
oszołomienie, które łagodz
ą
c ból i zamieniaj
ą
c go w niejasny smutek, działało podobnie jak
gł
ę
boki sen.
Pewnego takiego dnia dwunastoletni syn Mennersa, Chin, spostrzegłszy,
ż
e ojcowska
łód
ź
tłucze si
ę
pod mostkiem o pale, gruchocz
ą
c burty, poszedł i powiedział o tym ojcu.
Sztorm zerwał si
ę
niedawno, Menners zapomniał wyci
ą
gn
ąć
łód
ź
na piasek. Niezwłocznie
udał si
ę
nad wod
ę
i tam, na ko
ń
cu mola, zobaczył odwróconego do
ń
plecami i pal
ą
cego fajk
ę
Longrena. Na brzegu, poza nimi dwoma, nie było nikogo. Kiedy Menners znalazł si
ę
po
ś
ro-
dku mola, zszedł do w
ś
ciekle kotłuj
ą
cej si
ę
wody i odwi
ą
zał szkot; stoj
ą
c w łodzi, zacz
ą
ł
posuwa
ć
si
ę
w stron
ę
brzegu, r
ę
kami chwytaj
ą
c si
ę
pali. Wioseł nie zabrał i w pewnej chwili,
kiedy si
ę
zachwiał i nie zd
ąż
ył uchwyci
ć
kolejnego pala, silne szarpni
ę
cie wichru wykr
ę
ciło
dziób łodzi w stron
ę
oceanu. Teraz, nawet wychyliwszy si
ę
na cał
ą
długo
ść
ciała, Menners nie
zdołałby dosi
ę
gn
ąć
najbli
ż
szego pala. Wiatr i fale unosiły rozhu
ś
tan
ą
łód
ź
w przestwór, ku
czyhaj
ą
cej tam zagładzie. Gdy Menners zorientował si
ę
w sytuacji, chciał skoczy
ć
do wody i
popłyn
ąć
do brzegu, lecz decyzja ta przyszła zbyt pó
ź
no, łód
ź
miotała si
ę
ju
ż
bowiem w pe-
wnej odległo
ś
ci od mola, tam gdzie znaczna gł
ę
bia i rozw
ś
cieczone bałwany wró
ż
yły niechy-
bn
ą
ś
mier
ć
. Pomi
ę
dzy Longrenem a Mennersem, unoszonym w sztormow
ą
dal, było najwy
ż
ej
dziesi
ęć
s
ąż
ni przestrzeni. Mo
ż
liwy był jeszcze ratunek, poniewa
ż
na mostku, tu
ż
pod r
ę
k
ą
Longrena, wisiał zwój liny z umocowanym na jednym jego ko
ń
cu ci
ęż
arkiem. Lina ta wisiała
na wypadek, gdy kto
ś
w burzliw
ą
pogod
ę
przybijał do brzegu; rzucano mu j
ą
wtedy z dre-
wnianego mola.
— Longren — krzykn
ą
ł
ś
miertelnie przestraszony Menners.— Czemu tak stoisz jak
słup? Widzisz,
ż
e mnie unosi. Rzu
ć
cum
ę
! — Longren milczał, spokojnie patrz
ą
c na miotaj
ą
-
cego si
ę
w łodzi Mennersa, tylko jego fajka zadymiła silniej; nie
ś
piesz
ą
c si
ę
, wyj
ą
ł j
ą
z ust,
by lepiej widzie
ć
, co si
ę
dzieje.— Longren! — wołał Menners — przecie
ż
mnie słyszysz, ja
gin
ę
, ratuj! — Ale Longren nie odpowiedział mu ani słowem, zdawało si
ę
,
ż
e nie słyszał roz-
paczliwego krzyku. Dopóki fale nie uniosły łodzi tak daleko,
ż
e krzyki Mennersa ledwie ju
ż
dolatywały, Longren nie przest
ą
pił nawet z nogi na nog
ę
. Menners szlochał z przera
ż
enia,
błagał marynarza, by pobiegł wezwa
ć
na pomoc rybaków, obiecywał pieni
ą
dze, groził i sypał
przekle
ń
stwami, ale Longren przysun
ą
ł si
ę
tylko do kraw
ę
dzi mola,
ż
eby jak najdłu
ż
ej nie tra-
ci
ć
z oczu skoków i podrzutów łodzi.— Longren — posłyszał stłumiony krzyk, jakby znajdo-
wał si
ę
wewn
ą
trz domu, a kto
ś
wołał do niego z dachu — ratuj! — Wówczas nabrał powie-
trza gł
ę
boko w płuca, by w szumie wiatru nie zagubiło si
ę
ani jedno słowo, i krzykn
ą
ł:
— Ona tak samo prosiła ciebie! My
ś
l o tym, póki jeszcze
ż
yjesz, Menners, i nie zapo-
mnij!
Wówczas krzyki umilkły i Longren poszedł do domu. Assol, przebudziwszy si
ę
, widzia-
ła,
ż
e ojciec siedzi przed dogasaj
ą
c
ą
lamp
ą
w gł
ę
bokim zamy
ś
leniu. Gdy usłyszał głos dzie-
wczynki, podszedł do niej, mocno ucałował i otulił kołdr
ą
, która si
ę
z niej zsun
ę
ła.
—
Ś
pij, kochanie — rzekł — do rana jeszcze daleko.
— A co ty robisz?
— Zrobiłem czarn
ą
zabawk
ę
, Assol —
ś
pij!
Nazajutrz mieszka
ń
cy Kaperny mówili tylko o zaginionym Mennersie, a po sze
ś
ciu
dniach przywieziono go konaj
ą
cego i ziej
ą
cego zło
ś
ci
ą
. Jego opowie
ść
szybko obiegła okoli-
czne wioski. Przez cały dzie
ń
rzucało go na falach. Potłuczonego o burty i dno łodzi podczas
straszliwej walki z rozw
ś
cieczonymi falami, które bez przerwy groziły oszalałemu sklepika-
rzowi zatoni
ę
ciem — zabrał wreszcie parowiec „Lukrecja” płyn
ą
cy do Kassetu. Przezi
ę
bienie
i prze
ż
yty wstrz
ą
s skróciły dni Mennersa.
Ż
ył jeszcze prawie czterdzie
ś
ci osiem godzin, ci-
skaj
ą
c na głow
ę
Longrena wszystkie przekle
ń
stwa, jakie istniej
ą
na ziemi i jakie potrafi stwo-
rzy
ć
wyobra
ź
nia. Opowie
ść
Mennersa jak to marynarz odmówił mu pomocy, tym bardziej
sugestywna,
ż
e umieraj
ą
cy j
ę
czał i z trudem chwytał powietrze, wstrz
ą
sn
ę
ła mieszka
ń
cami
Kaperny. Nie mówi
ą
c ju
ż
o tym,
ż
e mało który z nich byłby zdolny pami
ę
ta
ć
zniewag
ę
ci
ęż
sz
ą
jeszcze od tej, jaka spotkała Longrena, i rozpacza
ć
tak bardzo, jak on do ko
ń
ca
ż
ycia
rozpaczał po Mary — wydawało im si
ę
czym
ś
okropnym, niepoj
ę
tym i zdumiewaj
ą
cym,
ż
e
Longren milczał, stał milcz
ą
c a
ż
do chwili, gdy rzucił Mennersowi ostatnie słowa. Wyrazi-
wszy gł
ę
bok
ą
pogard
ę
dla Mennersa, stał nieruchomy i spokojny jak s
ę
dzia; w jego milczeniu
było co
ś
wi
ę
cej ni
ż
nienawi
ść
, i to wyczuwali wszyscy. Gdyby krzyczał, gestami wyra
ż
ał
zło
ś
liw
ą
uciech
ę
czy te
ż
w jeszcze inny sposób objawiał swój triumf na widok rozpaczy
Mennersa, rybacy zrozumieliby go; tymczasem on post
ą
pił inaczej, ni
ż
by to zrobili oni —
post
ą
pił w sposób imponuj
ą
co niezrozumiały i przez to wywy
ż
szył si
ę
nad innych. Słowem,
uczynił to, czego ludzie nie przebaczaj
ą
. Odt
ą
d nikt nie kłaniał mu si
ę
, nie wyci
ą
gał do
ń
r
ę
ki,
nie rzucał
ż
yczliwego, powitalnego spojrzenia. Nieodwołalnie i na zawsze został wyrzucony
poza nawias
ż
ycia wsi; mali chłopcy, zobaczywszy go, wołali za nim: „Longren utopił Men-
nersa!” Nie zwracał na to uwagi. Zdawał si
ę
równie
ż
nie spostrzega
ć
tego,
ż
e w szynku czy
te
ż
na wybrze
ż
u przy łodziach rybacy milkli, gdy wchodził, i odsuwali si
ę
jak od zad
ż
umio-
nego. Wypadek z Mennersem przypiecz
ę
tował dawne cz
ęś
ciowe osamotnienie. Z chwil
ą
gdy
stało si
ę
ono zupełne, obudziło tward
ą
wzajemn
ą
nienawi
ść
, której cie
ń
padł tak
ż
e na Assol.
Dziewczynka rosła bez przyjaciółek. Dzieci mieszkaj
ą
ce w Kapernie, która, jak g
ą
bka
wod
ą
, nasi
ą
kła odwiecznym kanonem rodziny, opartym na niezachwianym autorytecie matki
i ojca, raz na zawsze wykre
ś
liły mał
ą
Assol z kr
ę
gu swych zainteresowa
ń
i wzgl
ę
dów. Oczy-
wi
ś
cie dokonało si
ę
to stopniowo, na skutek napomnie
ń
i pogró
ż
ek dorosłych, potem przybra-
ło charakter straszliwego zakazu; wreszcie, podsycane obmow
ą
i fałszywymi pogłoskami,
wybujało w umysłach dzieci
ę
cych w rodzaj l
ę
ku przed domem marynarza.
Poza tym odosobniony tryb
ż
ycia Longrena rozwi
ą
zał histeryczny j
ę
zyk plotce; gadano
o marynarzu,
ż
e gdzie
ś
tam kogo
ś
zabił i z tego powodu nie przyjmuj
ą
go do słu
ż
by na okr
ę
-
tach,
ż
e dlatego jest ponury i stroni od ludzi, bo „dr
ę
cz
ą
go wyrzuty splamionego zbrodni
ą
sumienia”. Podczas zabawy dzieci odp
ę
dzały Assol, gdy si
ę
do nich zbli
ż
ała, obrzucały
błotem i dokuczały,
ż
e jakoby jej ojciec jadał ludzkie mi
ę
so, a teraz robi fałszywe pieni
ą
dze.
Ka
ż
da z jej naiwnych prób zbli
ż
enia ko
ń
czyła si
ę
gorzkim płaczem, si
ń
cami, zadrapaniami
oraz innymi przejawami
opinii publicznej
. Assol przestała wreszcie si
ę
obra
ż
a
ć
, ale czasem
jeszcze zapytywała ojca: „Powiedz, dlaczego nas nie lubi
ą
?” „Ech, Assol — mówił Longren
— albo
ż
oni umiej
ą
lubi
ć
? Trzeba umie
ć
lubi
ć
, a tego oni nie potrafi
ą
.” „A jak to si
ę
—
umie?” „A wła
ś
nie tak!” Brał dziewczynk
ę
na r
ę
ce i mocno całował smutne oczy mru
żą
ce si
ę
z tkliwego zadowolenia.
Assol lubiła wieczorami albo w
ś
wi
ę
to, gdy ojciec odkładał słoiki z klajstrem, narz
ę
-
dzia, nie doko
ń
czon
ą
robot
ę
i zdj
ą
wszy fartuch siadał,
ż
eby odpocz
ąć
z fajk
ą
w z
ę
bach, wdra-
pywa
ć
mu si
ę
na kolana i wierc
ą
c si
ę
w troskliwym zasi
ę
gu ojcowskiej r
ę
ki, dotyka
ć
przeró-
ż
nych cz
ęś
ci zabawek i wypytywa
ć
o ich zastosowanie. Rozpoczynał si
ę
wówczas swoisty,
przedziwny wykład o
ż
yciu i ludziach, wykład, w którym dzi
ę
ki dawnemu trybowi
ż
ycia Lon-
grena pierwsze miejsce zajmował zbieg okoliczno
ś
ci, przypadek — w ogóle osobliwe,
zdumiewaj
ą
ce i niezwykłe wydarzenia. Longren wymieniał dziewczynce nazwy takielunku,
ż
agli, przyborów
ż
eglarskich, stopniowo dawał si
ę
porwa
ć
tematowi, przechodz
ą
c od obja-
ś
nie
ń
do ró
ż
nych epizodów, w których główn
ą
rol
ę
odgrywał raz braszpil, raz koło sterowe, to
znów maszt czy jaki
ś
typ łodzi i tym podobne przedmioty; od tych za
ś
poszczególnych ilu-
stracji przechodził do wielkich obrazów morskich w
ę
drówek, wplataj
ą
c przes
ą
dy w rzeczywi-
sto
ść
, a rzeczywisto
ść
w obrazy własnej fantazji. Wtedy pojawiał si
ę
tygrysi kot
, zwiastun
katastrofy morskiej, i przemawiaj
ą
ca ludzkim głosem lataj
ą
ca ryba, której rozkazom nale
ż
ało
by
ć
posłusznym, gdy
ż
w przeciwnym razie okr
ę
t zbaczał z kursu, i Lataj
ą
cy Holender ze sw
ą
niesamowit
ą
załog
ą
, znaki, upiory, rusałki, piraci — słowem, wszystkie ba
ś
nie uprzyjemnia-
j
ą
ce wypoczynek marynarza podczas ciszy morskiej albo w ulubionej knajpce. Longren opo-
wiadał tak
ż
e o rozbitkach, o ludziach zdziczałych, którzy oduczyli si
ę
mówi
ć
, o tajemniczych
skarbach, o buntach galerników i o wielu innych rzeczach, a dziewczynka słuchała tego
pilniej ni
ż
ci, co po raz pierwszy słuchali opowie
ś
ci Kolumba o nowym kontynencie. „No,
opowiedz co
ś
jeszcze”— prosiła Assol, kiedy Longren zamy
ś
lał si
ę
i milkł, a potem zasypiała
na jego piersi z głow
ą
pełn
ą
cudownych snów.
Du
żą
przyjemno
ść
, w dodatku zawsze popart
ą
czym
ś
materialnym, sprawiały te
ż
Assol
wizyty sprzedawcy ze sklepu zabawkarskiego, który ch
ę
tnie zakupywał wyroby Longrena.
Ż
eby zjedna
ć
sobie ojca i wytargowa
ć
cen
ę
, sprzedawca przynosił dla dziewczynki dwa
Plik z chomika:
Zabr7
Inne pliki z tego folderu:
Grin Aleksander - Migotliwy świat.pdf
(1066 KB)
Grin Aleksander - Biegnąca po falach.pdf
(1032 KB)
Grin Aleksander - Szczurołap i inne opowiadania.pdf
(1253 KB)
Grin Aleksander - Skarb afrykańskich gór.pdf
(846 KB)
Grin Aleksander - Szkarłatne żagle. Opowiadania fantastyczne.pdf
(1171 KB)
Inne foldery tego chomika:
A. G. Taylor
A. J. Quinnell
Abbott Jeff
Abe Kobo
Abercrombie Joe
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin