Gene Wolfe Wyspa Doktora �mierci i Inne Opowiadania Nadej�cie zimy wida� nie tylko na l�dzie, ale i na morzu, cho� tutaj nie ma spadaj�cych z drzew li�ci. Fale, kt�re jeszcze wczoraj mia�y barw� jasnob��kitn�, dzisiaj o zmierzchu s� ju� matowozielone i zimne. Je�eli jeste� ch�opcem, kt�rego nikt w domu nie chce, w�drujesz godzinami pla��, czuj�c podmuchy wiatru, kt�ry zerwa� si� tej nocy; piasek zasypuje ci buty, a bryzgi piany mocz� nogawki twoich sztruks�w. Odwracasz si� ty�em do morza i ko�cem wygrzebanego wcze�niej kijka piszesz w mokrym piasku: Tackman Babcock. Potem idziesz do domu wiedz�c, �e za tob� Atlantyk niszczy twoje dzie�o. Tw�j dom stoi na Wyspie Osadnik�w, ale ta wyspa w rzeczywisto�ci wcale nie jest wysp� i dlatego jako taka nie figuruje na mapach. Gdyby� rozbi� kamieniem skorupk� ma��a barnakla, ujrza�by� w jej wn�trzu kszta�t, kt�remu zawdzi�cza sw� nazw� gatunek pi�knej g�si, barnakli: d�ugi, gi�tki syfon mi�czaka odpowiada g�siej szyi, a troch� bezkszta�tna grudka cia�a - jej korpusowi o niewielkich skrzyd�ach. Tak w�a�nie wygl�da Wyspa Osadnik�w. G�sia szyja to w�ski pas l�du, po kt�rym biegnie lokalna droga. Kartografowie przesadzaj� najcz�ciej, znacznie go poszerzaj�c i nie uwzgl�dniaj�c zupe�nie faktu, �e w czasie przyp�ywu niewiele brakuje, by znikn�� zupe�nie pod morskimi falami. Wyspa Osadnik�w wydaje si� wi�c niewiele znacz�cym elementem linii brzegowej, nie zas�uguj�cym na to, by mie� w�asn� nazw�, a �e znajduj�ca si� tutaj wioska z�o�ona z o�miu czy dziesi�ciu dom�w r�wnie� jej nie posiada, wi�c na mapie wida� jedynie ko�cz�c� si� niespodziewanie w morzu paj�cz� ni� drogi. Wioska nie posiada nazwy, ale dom ma je a� dwie: na wyspie i w jej najbli�szych okolicach nazywany jest Domem z Widokiem na Morze, bowiem na pocz�tku stulecia pe�ni� przez jaki� czas funkcj� pensjonatu, mama za� nazywa go Domem 31 Lutego; ta w�a�nie nazwa figuruje na jej papierze listowym i tej w�a�nie nazwy u�ywaj� zapewne jej znajomi w Nowym Jorku i Filadelfii, cho� mo�e by� i tak, �e m�wi� po prostu "dom pani Babcock". Ma on miejscami cztery pi�tra, miejscami troch� mniej, dooko�a za� otoczony jest werand�. Niegdy� by� pomalowany na ��to, ale teraz - szczeg�lnie na zewn�trz - farba ju� zesz�a i Dom 31 Lutego jest po prostu szary. Otwieraj� si� frontowe drzwi i wychodzi z nich Jason. Wbi� kciuki za pasek swoich Levis�w; kr�tkie, kr�cone w�osy na jego podbr�dku dr�� w podmuchach wiatru. - Wskakuj, pojedziesz ze mn� do miasta. Matka chce odpocz��. - Hej, hop! - do Jaguara, czujesz zapach mi�kkiej, sk�rzanej tapicerki; po chwili zasypiasz. Budz� ci� odbijaj�ce si� w szybach samochodu �wiat�a miasta. fason wysiad�, w samochodzie robi si� coraz ch�odniej. Czekasz, jak ci si� wydaje, niesko�czenie d�ugo, gapi�c si� na wystawy, na wielki rewolwer dyndaj�cy u pasa przechadzaj�cego si� policjanta, na psa, kt�ry si� zgubi� i teraz boi si� wszystkiego i wszystkich, nawet ciebie, kiedy stukasz w szyb� i pr�bujesz go przywo�a�. Potem wraca fason, nios�c paczki, kt�re wk�ada za siedzenie. - Jedziemy ju� do domu? Nie patrz�c na ciebie kiwa g�ow�, poprawia jeszcze paczki, �eby si� nie poprzewraca�y, zapina pas. - Chc� wysi��� z samochodu. Spogl�da na ciebie. - Chc� p�j�� do sklepu. Prosz� ci�, Jason. Jason wzdycha. - Dobra, ale tylko do tego naprzeciwko. I na chwil�. Sklep jest wielki jak supermarket, z d�ugimi, rz�si�cie o�wietlonymi rz�dami towar�w. Jason kupuje gaz do zapalniczki, a ty pokazujesz mu ksi��k�, kt�r� zdj��e� z obracaj�cego si� stojaka. - Jason, prosz�... Zabiera ci j� i odstawia na miejsce, z kt�rego j� wzi��e�, ale potem, kiedy jeste�cie ju� w samochodzie, wyjmuje j� spod marynarki i wr�cza ci. To wspania�a ksi��ka, ci�ka i gruba, z kartkami o kraw�dziach zabarwionych na ��to. Na twardej, b�yszcz�cej ok�adce namalowany jest odziany w �achmany cz�owiek walcz�cy z czym� wygl�daj�cym jak skrzy�owanie ludzkiej istoty z ma�p�, ale straszniejszym i okrutniejszym ni� ka�de z tych stworze�. Obrazek jest kolorowy i na ma�poludzie czerwieni si� najprawdziwsza krew. M�czyzna jest muskularny i przystojny, ma w�osy ja�niejsze nawet od Jasona i jest bez brody. - Podoba ci si�? Jeste�cie ju� za miastem i bez �wiat�a latarni jest zbyt ciemno, by widzie� obrazek. Kiwasz g�ow�. Jason si� �mieje. - To zupe�ny ch�am, wiesz? Wzruszasz ramionami, czuj�c pod palcami ksi��k�, my�l�c o tym, jak b�dziesz j� czyta� wieczorem, zupe�nie sam w swoim pokoju. - Powiesz mamie, �e by�em dla ciebie dobry? - Uhm. Tak, oczywi�cie. Je�eli pan chce. - Ale jutro, nie dzisiaj. Na pewno b�dzie ju� spa�a. Nie bud� jej. Ton g�osu Jasona �wiadczy o tym, �e by�by z�y, gdyby� to zrobi�. - Dobrze. - Nie wchod� do jej pokoju. - Dobrze. Jaguar p�dzi drog�, a ty widzisz po�yskuj�ce w �wietle ksi�yca grzywacze i kawa�ki drewna doniesione przez fale niemal na sam asfalt. - Masz bardzo mi��, mi�kk� mamusi�, wiesz? Jak na ni� wchodz�, to zupe�nie tak, jakbym le�a� na poduszce. Potakujesz skinieniem g�owy, przypominaj�c sobie, jak kiedy�, rozbudzony z koszmarnego snu, wpe�z�e� do jej ��ka i przytuli�e� si� do jej mi�kkiego ciep�a, lecz jednocze�nie czujesz co� w rodzaju z�o�ci, bo wydaje ci si�, �e fason drwi sobie z was obojga. Dom jest ciemny i cichy, uciekasz fasonowi jak mo�esz najszybciej, p�dz�c przed nim przez hall i po schodach na pi�tro, a potem po nast�pnych, w�skich i kr�tych, do twego pokoju w naro�nej wie�yczce. Us�ysza�em t� histori� od cz�owieka, kt�ry opowiadaj�c j� �ama� dane wcze�niej s�owo. Czy i na ile ucierpia�a ona w jego r�kach - a raczej w ustach - nie wiem. Og�lnie jednak rzecz bior�c jest prawdziwa, ja za� przekazuj� j� wam w takiej postaci, w jakiej do mnie dotar�a. Oto, co us�ysza�em: Kapitan Philip Ransom dziewi�� dni ju� dryfowa� samotnie na swojej tratwie unoszonej wodami oceanu, kiedy wreszcie zobaczy� wysp�. By� p�ny wiecz�r, kiedy zamajaczy�a mu na horyzoncie, i przez ca�� noc kapitan nie zmru�y� nawet oka. W jego czuwaniu nie by�o ani odrobiny strachu czy niepewno�ci; zobaczy� i wiedzia�, co ma o tym my�le�, a jego domys�y opiera�y si� na znanych mu �cis�ych faktach. Wiedzia�, �e z ca�� pewno�ci� znajduje si� gdzie� w pobli�u Nowej Gwinei, i stara� si� odtworzy� w pami�ci wszystko, co wiedzia� o pr�dach morskich w tej cz�ci oceanu, oraz dopasowa� to do zaobserwowanych przez te dziewi�� dni prawid�owo�ci w ruchu tratwy. Kiedy dotrze ju� do wyspy - nie przesz�o mu nawet przez my�l, �eby u�y� s�owa "je�eli" - oka�e si� z ca�� pewno�ci�, �e poro�ni�ta jest d�ungl� zaczynaj�c� si� kilka metr�w od brzegu. Nie wiadomo, czy trafi na jakich� tubylc�w, ale na wszelki wypadek zebra� w my�lach wszystko, co przez lata pracy w charakterze pilota, plantatora, my�liwego i zabijaki do wynaj�cia przyswoi� sobie z narzecza malajskiego i tagalogu. Rano na horyzoncie ujrza� ten sam cie�, co wieczorem, tym razem troszk� bli�ej i niemal dok�adnie tam, gdzie si� spodziewa�. W ci�gu minionych dziewi�ciu dni nie by�o potrzeby u�ywa� ma�ych wiose�ek znajduj�cych si� w wyposa�eniu tratwy, ale teraz sprawa przedstawia�a si� zupe�nie inaczej. Wypi� resztk� wody, jaka mu zosta�a, i zacz�� wios�owa� miarowymi, silnymi poci�gni�ciami; przerwa� dopiero wtedy, gdy gumowe dno tratwy zaszura�o po mi�kkim, czystym piasku. Poranek. Budzisz si� z wolna. Piek� ci� oczy, lampka przy ��ku ci�gle si� �wieci. Na dole nikogo nie ma, wi�c sam przyrz�dzasz sobie p�atki na mleku, zapaliwszy uprzednio gaz w piekarniku, tak �e mo�esz je�� i czyta� przy jego otwartych drzwiczkach. Zjad�szy p�atki wypijasz z talerza reszt� mleka i stawiasz na kuchence dzbanek z kaw�, wiedz�c, �e sprawisz tym przyjemno�� mamie. Schodzi Jason, ubrany, ale nic nie m�wi; wypija kaw� i robi sobie cynamonowego tosta. S�yszysz, jak odje�d�a, warkot samochodu milknie w oddali; idziesz do pokoju mamy. Ju� nie �pi, patrzy w sufit szeroko otwartymi oczami, ale wiesz, �e nie jest jeszcze gotowa do wstania z ��ka. Najuprzejmiej, jak potrafisz, bo to zmniejsza niebezpiecze�stwo, �e zostaniesz skrzyczany, pytasz: - Jak si� dzi� czujesz, mamo? Odwraca g�ow� w twoj� stron�. - Okropnie. Kt�ra godzina, Tackie? Spogl�dasz na zegar stoj�cy na toaletce. - Siedemna�cie po �smej. - Jason poszed�? - Przed chwil�, mamo. Znowu patrzy w sufit. - Wracaj na d�. Zrobi� ci co�, jak si� lepiej poczuj�. Schodzisz na parter, zak�adasz ko�uszek i wychodzisz na werand�, by popatrze� na morze. Mewy walcz� z lodowatym wiatrem, a daleko na morzu co� pomara�czowego przeskakuje z fali na fal�, zbli�aj�c si� coraz bardziej do brzegu. Tratwa ratunkowa. P�dzisz na pla��, skaczesz jak oszala�y, wymachujesz czapk�. - Tutaj! Tutaj! Cz�owiek na tratwie jest bez koszuli, ale zdaje si� nie odczuwa� zimna. Wyci�ga r�k� i przedstawia si�: - Kapitan Ransom. Ujmujesz jego d�o� i nagle stajesz si� jakby wy�szy i starszy - co prawda nie tak wysoki jak on i daleko ci jeszcze do jego wieku, ale na pewno jeste� wy�szy i starszy ni� dotychczas. - Tackman Babcock, kapitanie. - Mi�o mi. Przed chwil� okaza�e� mi wielk� pomoc. - Przecie� ja tylko czeka�em na pana na brzegu... - Sterowa�em na d�wi�k twojego g�osu, bo oczy mia�em ca�y czas zaj�te obserwowaniem grzywaczy. Teraz powiedz mi, gdzie wyl�dowa�em i kim jeste�. Idziecie razem do domu, a ty m�wisz kapitanowi o sobie i o mamie, i o tym, �e mama nie chce ci� posy�a� tutaj do szko�y, bo stara si� umie�ci� ci� w prywatnej, tej samej, do kt�rej chodzi� kiedy� tw�j ojciec. Po pewnym czasie nie masz ju� o czym m�wi�. Prowadzisz Ransoma do jednego z pustych pokoi na trzecim pi�trze, gdzie mo�e odpocz�� i robi�, co zechce. Potem wracasz do swego pokoju i czytasz dalej. - Czy chce pan powiedzie�, �e to pan stworzy� te potwory? - Czy je s t w o r z y � e m ? - Doktor �mier� nachyli� si� do przodu z ustami wykrzywionymi w okrutnym u�miechu. - A czy B�g stworzy� Ew�, kapitanie, gdy przemieni� w ni� �ebro Adama? Czy te� mo�e to Adam...
Zabr7