R271. Leclaire Day - Mąż z ogłoszenia.doc

(565 KB) Pobierz

 

Day Leclaire

 

Mąż z ogłoszenia


PROLOG

 

MĄŻ POTRZEBNY!

 

Kobieta-ranczer potrzebuje natychmiast i zdecydowanie męża. Ewentualni kandydaci powinni spełniać następujące warunki:

1. Lat 25-45, dążący do stałego związku. Pożądane miłe obejście i naturalna łagodność.

2. Doświadczenie ranczerskie, umiejętność dosiadania konia, właściwego traktowania pracowników, spędzania bydła itp.

3. Przygotowanie handlowe, zwłaszcza w zakresie radzenia sobie z tępymi i upartymi dyrektorami banku.

Mam lat dwadzieścia sześć, mogę ofiarować rodzinny dom, trzy posiłki dziennie oraz najpiękniejsze widoki teksańskiego podgórza.

Szczegóły bardziej intymne do omówienia i negocjacji.

Oferty wraz z życiorysem i referencjami adresować:

„Panna Białogłowa”, skrytka pocztowa 42, Crossroads, Teksas.

 

Hunter Pryde raz jeszcze przeczytał ogłoszenie i odłożył gazetę. W kącikach ust błąkał mu się uśmieszek.

A więc Leah tak desperacko poszukuje męża? Ho, ho! Bardzo, bardzo interesujące!

 


Rozdział 1

 

– Ale to ma być prawdziwe małżeństwo, co? – przerwał ciszę kandydat. – No, bo jak miałbym rządzić, jeśliby nie było prawdziwe?

Leah oderwała wzrok od życiorysu niejakiego Titusa T. Culpeppera, który siedział dumnie naprzeciwko, i chłodnym tonem zapytała:

– Czyżby chodziło panu o małżeńskie prawa?

– Ano właśnie, chodzi mi o spanie razem, żeby nie owijać sprawy w bawełnę. – Przechylił się do tyłu i bezcenny babciny fotel, styl chippendale, aż jęknął postawiony nieoczekiwanie na dwóch nogach pod nie lada ciężarem. – Niezła z pani kobitka, pani Hampton, a ja nigdy nic nie miałem przeciwko niebieskookim blondynkom. Wcale, wcale!

Leah zesztywniała. Z trudem ukryła też niesmak.

– Dziękuję panu za komplement, ale...

– Wiem, wiem – przerwał. – Ale chciałaby pani też usłyszeć trochę takich miłych słówek, co to kobiety lubią. – Wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu. – Dlaczego nie, jeśli mi z nich przyjdzie jakaś korzyść. No, bo nie ma po co na pastora wydawać, jeśli się potem nie śpi w jednym łóżku.

– Moim zdaniem jakakolwiek rozmowa na temat praw małżeńskich czy innych byłaby w tej chwili nieco... przedwczesna – oświadczyła.

I niepotrzebna, skoro jej podstawowym celem jest znalezienie miłego i posłusznego mężczyzny, gotowego skorzystać z oferty platonicznego partnerstwa. Leah miała chwilowo dość komplikacji wywołanych młodzieńczą eskapadą w świat gorących, nie kontrolowanych uczuć.

– Jeśli teraz idzie o pański życiorys, panie Culpepper...

– Titus T. – przerwał jej po raz drugi.

– Nie rozumiem?

– Ludzie tak na mnie wołają. Titus T. Jak już mamy brać ślub, to niech będzie po imieniu. – Zrobił oko.

Mruknęła coś niewyraźnie i pochyliła głowę nad życiorysem Titusa T. Rozmowa nie przebiegała zgodnie z jej oczekiwaniami. Niestety, odrzuciła już większość kandydatów na męża ranczera. Pozostawał tylko Titus T. oraz nie znany jej jeszcze H. P. Smith, mający być ostatnim egzaminowanym tego dnia. A więcej ofert już nie było. Zwykła przezorność nakazywała nie rezygnować z pana Culpeppera zbyt pochopnie, bez dogłębnego przeanalizowania plusów i minusów.

– Pisze pan, że ma pan duże ranczerskie doświadczenie?

– Prawdę mówiąc, to prowadziłem farmę. Ale ranczo czy farma, co za różnica? Ważne, żeby wiedzieć, z której strony krowie podtyka się wiaderko. Od głowy czy od ogona – zarechotał.

– Jest pewna różnica – odparła zszokowana.

– Moim zdaniem, żadnej. – Nim zdołała zaprzeczyć, dodał z obleśnym uśmieszkiem: – Pisze pani też, że potrzebny jej ktoś dobry w prowadzeniu interesów.

To było sedno całej sprawy. Szukała męża, który by potrafił rozwiązać problem jej finansowych zobowiązań. Leah zastanawiała się teraz, w jaki sposób wyjaśnić jej – nazwijmy to – delikatną sytuację gotówkową. No cóż, nie było innego wyjścia, trzeba prosto z mostu:

– Ranczo ma chwilowe trudności natury finansowej – wyjaśniła. – Jeśli nie otrzymam bankowej pożyczki, to... grozi mi bankructwo. Nasz dyrektor banku obiecał, że jeśli wyjdę za mąż za doświadczonego ranczera, który zna się na prowadzeniu interesu, to da pożyczkę. Stąd też moje ogłoszenie.

Titus T. zmarszczył czoło i w zamyśleniu pokiwał głową.

– Dziwić, to nawet nie dziwi, że takie słodkie coś ma kłopoty z liczeniem. Chętnie będę pilnował pani pieniążków, dlaczego nie? – Na jego twarzy rozlał się pełen szczęścia uśmiech. – Dlaczego nie? Może i byłoby dobrze, żeby dla większego bezpieczeństwa wszystko, konta i co tam jeszcze... przepisać na moje nazwisko. I wtedy łatwiej namówię ten paskudny bank na pożądaną pożyczkę. Nie będzie pani musiała zawracać sobie biednej główki...

Leah była wstrząśnięta. Nie miało sensu kontynuowanie rozmowy. Trafiła na zwykłego oszusta. Należało wyrzucić go za drzwi już wtedy, kiedy po raz pierwszy otworzył usta. Powstrzymała ją podbramkowa sytuacja. Bo inaczej, ani by się zawahała. Jednakże teraz poważnie kiwała głową, jakby każde jego słowo trafiało na podatny grunt. Po prostu bała się tego człowieka. Lepiej go nie drażnić.

– Oczywiście, doskonała myśl, nie ma problemu – odparła, wstając. – Ale teraz musimy skończyć rozmowę, bo za kilka minut jeszcze ktoś przychodzi. – Modliła się w duchu, by ten ktoś okazał się strawniejszy, w przeciwnym wypadku perspektywy były ponure.

– Ale może, panno Hampton ...

– Bardzo dziękuję za przyjście i propozycję... – przerwała.

Niechętnie wyszła zza szańca, jaki stanowiło potężne dębowe biurko jej ojca, ale postanowiła jak najszybciej pozbyć się Titusa T. Culpeppera z tego pokoju, z domu i ze swego życia. Z pewnym niepokojem szła za nim ku drzwiom, mając nadzieję, że nie zajdzie potrzeba wzywania na pomoc Patricka.

– W ciągu najbliższych paru dni podejmę decyzję i dam panu znać.

– I jak ją pani będzie podejmowała, to niech ma pani wzgląd i na to...

Natarcie nastąpiło bez uprzedzenia. Jak na człowieka tej tuszy obrócił się błyskawicznie i nim zdążyła zrozumieć, o co mu chodzi, już ją trzymał w niedźwiedzim uścisku. Zdołała odchylić głowę i głośne cmoknięcie wylądowało na jej uchu.

– Nie bądź taka nieśmiała, groszku ty mój słodki. Skądże będziesz wiedziała, jakiego mężulka sobie sprawisz, jeśli nie zakosztujesz paru jego pieszczotek?

– Niech mnie pan puści! – krzyknęła co sił w płucach.

Pełna obrzydzenia, a także nieco przestraszona, walczyła desperacko. Zaskoczony zwolnił uścisk, z czego skorzystała, wyślizgując się z niepożądanych objęć. Nie tracąc ani sekundy, skoczyła do stojaka z bronią w rogu pokoju. Chwyciła dubeltówkę, wpakowała weń parę naboi i stawiła czoło Tirusowi T. , który gapił się z rozdziawioną gębą, jakby zastygł.

– Czas panu w drogę, panie Culpepper. I radzę nie zwlekać. Była tak wściekła, że podeszła parę kroków i dziabnęła go lufą w brzuch.

Ku jej zdziwieniu nie potrzebował dalszej zachęty. Podniósł obie ręce do góry i szybko odstąpił o krok.

– Panno Hampton, duszko! Po co tyle hałasu?! Chodziło mi o całuska na zadatek. No, bo jeśli mamy się pobrać...

– Niech pan o tym zapomni. – Zdmuchnęła srebrnoblond kosmyki, które opadły jej na oczy. Lepiej nie ryzykować i trzymać obie dłonie na dubeltówce.

– I chce pani zrezygnować z powodu małego całuska? Tylko jakaś skończona łajza nie zażądałaby dużo więcej. Co to jest? Ślub bez dania sobie buzi? Eunucha sobie weź, panienko! – Titus T. był coraz bardziej wściekły.

– To już nie jest pańska sprawa, kogo wezmę, panie Culpepper. I każdy będzie lepszy od pana.

– Ale megiera! – Sięgnął po kapelusz wiszący na stojaku przy drzwiach. – I cholera wie, po co taka umieszcza ogłoszenie, kiedy jej się nie podoba prawdziwy mężczyzna. Skargę trzeba by złożyć za ogłoszeniowe oszustwo!

Wyszedł z pokoju dumnym krokiem, a Leah za nim z wycelowaną dubeltówką. Wolała nie ryzykować. Kto wie, co taki Titus T. może zrobić, jeśli zbierze mu się ponownie na amory.

Na szczęście obawy okazały się płonne. Bez słowa wyszedł na ganek, a potem na podjazd, gdzie wsiadł do poobijanej furgonetki. Zatrzasnął drzwiczki i po minucie zniknął z pola widzenia.

Chyba zwariowałam, sądząc, że z takiego ogłoszenia coś może wyjść, pomyślała. Po co ja to zrobiłam?

Na to pytanie znała odpowiedź. Bo ojciec na pewno pochwaliłby ją za tę próbę uratowania rancza przed szponami największego i najdrapieżniejszego konsorcjum. Tylko małżeństwo mogło je uratować, a także ją i babkę. Wszystkie rancza w całej okolicy już uległy bezlitosnym metodom Korporacji Lyon. Pozostało tylko ranczo Hamptonów otoczone przez „wroga”. I nie ulegnie bez względu na wszystko. Nie miała zresztą wyboru. Za wszelką cenę musiała bronić się przed żarłoczną Korporacją. Ranczo znaczyło wiele dla Leah, ale dla babci Rose stanowiło całe jej życie. Leah kochała babcię i dlatego nie miała innego wyjścia. Musiała walczyć z Korporacją i ocalić ranczo nawet za cenę małżeństwa, jeśli dzięki temu zdobędzie kredyt potrzebny na przetrwanie.

Jeszcze tego ranka babcia, po zapoznaniu się z najnowszą ofertą kupna Korporacji Lyon, oświadczyła:

– Opuszczę tę ziemię nie inaczej, jak w trumnie. Mój dziadek walczył o tę ziemię, walczył o nią mój ojciec. Nic mnie nie obchodzą sztuczki tych finansistów, zostaję! – Wyzywająco założyła wychudzone ręce na nie istniejących piersiach, tupnęła nogą i zamknęła oczy, nieruchomiejąc w postawie osoby czekającej na koniec świata lub pogrzebowy karawan.

Mogło to wyglądać komicznie, ale Leah wiedziała, że babcia naprawdę umarłaby, gdyby kazano jej opuścić ranczo.

Powstawał więc problem: ranczo musiało pozostać w rodzinie, ale konieczna była bankowa pożyczka. Bez niej – koniec.

Dopiero trzy lata bezowocnych prób uzyskania pożyczki uświadomiły dziewczynie, że właśnie dlatego, że jest młoda i niezamężna, żaden bank nie zaryzykuje udzielenia jej kredytu. Zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawiło się potężne konsorcjum, łakomym okiem spoglądające na tę ziemię i dysponujące środkami, które potrafią zniszczyć opornych. Ranczo ze starą kobietą i niedoświadczoną dziewczyną u steru, to zbyt wielkie ryzyko dla każdego realistycznie myślącego bankowca.

Parokrotnie powtarzano Leah, że sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby na czele rancza stanął mężczyzna biznesmen... Nie rozumiała ani nie akceptowała tego, skoro jednak taki jest warunek... Stąd jej pomysł z ogłoszeniem. Trudno. Licytacja kandydatów na męża: niech najlepszy zwycięży. Chwilami miała wrażenie, że po prostu wystawia siebie na sprzedaż. Nieprzyjemne uczucie. No tak, ale sprzedać się takiemu Titusowi T. ? Brrr! Za żadne skarby! Ale pozostali, którzy się dziś zgłosili, byli jeszcze gorsi.

Westchnęła. Tak naprawdę to potrzebny jej jest rycerz w błyszczącej zbroi, na białym koniu. Zjawiłby się taki i pokonał wszystkie bankierskie i korporacyjne smoki, a potem... Skarciła się za głupie myśli. Jednakże w sercu każdej kobiety tli się romantyczna iskierka i kołacze jakaś nadzieja na spełnienie niemożliwych pragnień...

Leah spojrzała na zegarek. Ostatni kandydat, który zapowiedział wizytę, powinien pojawić się lada minuta. Och, żeby tylko był choć ciut lepszy od swoich poprzedników i na tyle uległy, by bez protestu akceptować jej warunki. No i sprawny jako administrator, kontentując tym bank i skłaniając go do udzielenia tej przeklętej pożyczki.

Jakby w odpowiedzi na to żarliwe błaganie niebios pojawiła się w oddali, na tle purpurowo zachodzącego słońca, sylwetka samotnego jeźdźca. Przesłoniła oczy, ciekawa czy to właśnie zwiastun ostatecznego wyroku losu, ów oczekiwany H. P. Smith?

Trzeba powiedzieć, że dobrze trzyma się w siodle, tworząc wraz z koniem wcale ładny obrazek. Tyle że nie o obrazki tu chodzi. Gdy jeździec i koń znaleźli się bliżej, Leah wstrzymała oddech, bowiem koń zdecydowanie należał do kategorii takich, jakimi zawsze jeżdżą owi rycerze w błyszczącej zbroi. Znowu musiała się skarcić za głupie myśli. No, rzeczywiście, koń jest ładny, ale co z tego? Czarna grzywa i ogon lśniły w złotych promieniach słońca, jakby z ciemnego złota były odlane... Oj, dziewczyno, nie ulegaj marzeniom. Musi to być trudny ogier, ale mężczyzna świetnie daje sobie z nim radę.

Uderzyło ją coś znajomego w sylwetce jeźdźca. Nagle sobie uświadomiła, że go zna. Intuicyjnie rozpoznawała sylwetkę, sposób trzymania się w siodle i panowania nad koniem. I te charakterystyczne ramiona! Nawet sposób noszenia kapelusza. Widać było, że przybysz jest bardzo pewny siebie. Zajechał na podwórko, jakby do siebie. Nie sprawiał wrażenia zalęknionego petenta. Oj, niedobrze! Zachowuje się jak wielki pan, na którego skinienie czeka gromada służby.

Może ostatnie przeżycie z Titusem T. trocheja rozkojarzyło i nadmiernie rozbudziło wyobraźnię? Spokojnie, dziewczyno. Zaraz wszystko się wyjaśni i w razie potrzeby rozprawisz się z tym panem.

Zsiadł, uwiązał konia do słupka. Chyba udając, że jej nie widzi, szedł przez podwórko ku drzwiom rancza. Tak, potwierdza się: jakby wracał do siebie!

Idąc, ściągnął rękawice i zatknął je za pas. Wzrok Leah przykuły jego dłonie, jakby emanujące siłą i zdecydowaniem. Przecież ona te dłonie zna! Wstrzymała oddech.

I w tym momencie przybysz podniósł głowę. Szerokie rondo odsłoniło twarz. Promyk słońca padł prosto na kosmyk kruczych włosów, ciemne, głęboko osadzone oczy i ostre rysy twarzy, jakby wykute z granitu.

Zdała sobie nagle sprawę, kim jest ten człowiek i w jakim celu przybył. Zabiło jej serce, ale usiłowała zdusić w sobie falę prawdziwego wzruszenia.

– To nie mój dzień – mruknęła pod nosem i, niewiele myśląc, podniosła broń i strzeliła. •

Pierwszy pocisk wzbił chmurę pyłu prawie tuż u stóp mężczyzny, który nawet nie drgnął i nie zwolnił kroku. Szedł dalej z utkwionym w nią wzrokiem.

Drugi pocisk zasypał mu buty grudkami ziemi i wykoszoną śrutem trawą. Mężczyzna nie zatrzymał się, ale przyśpieszył kroku. Zabrakło jej czasu na ponowne załadowanie broni.

Wskoczył na ganek, pokonując schody po dwa stopnie naraz, bez najmniejszego wahania wyrwał jej z rąk dubeltówkę i cisnął na ziemię. Dłonie położył lekko na ramionach kobiety i pociągnął ją ku sobie. Leah po prostu wpadła mu w ramiona. Krzyknęła i wczepiła się w koszulę mężczyzny, aby nie upaść.

– Nigdy dobrze nie strzelałaś – powiedział przytłumionym, chrapliwym głosem. I pocałował ją.

Całował tak samo jak dawniej. Może jeszcze namiętniej. Męski pocałunek, a jednocześnie niezmiernie czuły, ponadto pełen pożądania. Bezwzględne natarcie obezwładniające ciało i myśli. Wpijał wargi, jakby w zarodku chciał unicestwić wszelkie próby oporu, jakby zaspokajał dręczące go pragnienie, oddając w zamian nagromadzone pasje. Jedną dłonią wtulał ją w siebie, drugą wplątał w jedwabiste włosy.

Chyba wbrew sobie objęła go, rozpoznając z niemą rozkoszą muskuły szerokich ramion oraz mięśnie klatki piersiowej. Drżącymi palcami wymacywała malutkie znamię na szyi, wiedząc, że powinna się wyswobodzić i jak najszybciej skończyć z tą farsą. Ale nie potrafiła. Był jej pierwszą miłością. Jedyną. Istniało między nimi coś, czego zapomnieć nie można.

Koniuszkiem palca delikatnie muskał jej policzek, aż dobrnął do kącika ust i wówczas bezwiednie rozchyliła wargi, poddając się jego pocałunkowi, który wydawał się trwać wiecznie i wywoływał zamęt w myślach. Zaczęła oddawać pocałunek tak samo namiętnie, zawierając w nim osiem lat zawiedzionych nadziei i pragnień... Jakże czekała na tę chwilę wyrwaną bezmiarowi czasu, jakże pławiła się w ożywających wspomnieniach! Wstąpiło w nią inne życie – podobne barwą do emocjonalnego kształtu życia tamtej dziewczyny... sprzed lat.

Ale tak reagowała jedynie część kobiety imieniem Leah. Ta inna Leah, która z jego winy tyle wycierpiała, wiedziała, jakie niebezpieczeństwo kryje się za tym pocałunkiem. Zdawała sobie sprawę z ceny, jaką będzie musiała zapłacić, jeśli zezwoli na zburzenie barier, które z takim trudem zdołała wznieść. Nie może do tego dopuścić. W przeszłości ten człowiek niemalże je zniszczył, do cna wypalił. Nie wolno mu dać szansy dokończenia dzieła.

Zachowywał się teraz jak bezwzględny zdobywca, obejmujący w posiadanie podbity teren. Może tylko tak jej się wydawało, a może usłyszała pomruk zadowolenia mężczyzny. Tak, chyba słyszała. To ją nieco otrzeźwiło. Szarpiąc się i kopiąc, zdołała się uwolnić. Odskoczyła parę kroków, drżącymi palcami zasłoniła usta i niezupełnie jeszcze wierząc, że to nie jest zły sen, patrzyła tępo w twarz Huntera Pryde’a, którego miała nadzieję już nigdy w życiu nie oglądać. I on patrzył na nią. Z chłodnym rozbawieniem na twarzy.

– Cześć, Leah! Tyle lat, co?

To beztroskie powitanie okropnie ją zraniło. Odczuła je jak pchnięcie sztyletem. Nic nie znaczące słowa po tym wszystkim, co między nimi zaszło, po tym, czym dla siebie byli? Jakże on może być tak bezduszny? Czyż nie czuje wyrzutów sumienia po tym, co uczynił, odchodząc bez słowa?

– Jeśli o mnie idzie, mogła to być wieczność. Po coś tu przyjechał, czego chcesz?

Ten uśmiech: biel zębów na tle mocno opalonej twarzy. Uśmiech krótki, ale też budzący bolesne wspomnienia.

– Wiesz dobrze, czego chcę. Tego samego, co zawsze.

– O nie! Rancza nie dostaniesz.

– Rancza? – Zdziwił się. Wyciągnął z kieszeni wycięte z gazety ogłoszenie. – Jestem tu w odpowiedzi na twój apel.

– Chyba nie mówisz poważnie!

– Bardzo poważnie.

Odczytała groźbę w jego głosie i instynktownie cofnęła się.

– Nie masz prawa... ! Poza tym nie zapowiedziałeś się na rozmowę zapoznawczą. Wszyscy oferenci muszą zapowiedzieć przyjazd... – Głupia to była wymówka, zdawała sobie z tego sprawę, ale nic lepszego nie przychodziło jej do głowy.

– A gdybym się zapowiedział, to wyznaczyłabyś mi spotkanie? – Wydawał się wyraźnie rozbawiony.

– W piekle!

– A widzisz! I dlatego zgłosiłem się jako H. P. Smith.

Boże drogi, po niepowodzeniu z Titusem T. Culpepperem liczyła na Smitha, który wcale nieźle się zapowiadał, sądząc z nadesłanego życiorysu. Odpowiadał jej wyobrażeniom o rycerzu w błyszczącej zbroi. Hunter Pryde nie był rycerzem. Był jej eks-kochankiem i eks-kowbojem na ranczu ojca. I złodziejem, który skradł jej serce i rozpłynął się w porannej mgle. Nic w nim nie ma rycerskiego. Ale spotkanie z nim może oznaczać konieczność walki o powrót do równowagi psychicznej.

Schował ogłoszenie i ujął ją za łokieć.

– Chodź, Leah. Mamy wiele do omówienia.

– Nie! – Wyrwała się. – Nie mam nic do omawiania z tobą.

Schylił się po jej dubeltówkę, opróżnił ją z łusek. Długo na nie patrzył, jakby nie wierzył własnym oczom.

– Może jednak zmienisz zdanie? – W pytaniu było jednocześnie oskarżenie o to strzelanie.

Zaparła się w sobie, by nie przepraszać.

– Nie jesteś tu mile widziany. Nie jesteś mi potrzebny. Chyba dałam ci to już do zrozumienia.

– Ostatnia szansa, Leah! Chyba nie będziesz nadal wojować? – powiedział lodowatym głosem.

Ostrzegał! Jego wzrok zniewalał. Dlaczego on tak na nią patrzy, jakby obarczał ją wszystkimi grzechami świata i teraz zjawiał się, żądając zadośćuczynienia? Nic mu złego nie uczyniła. Kochała go, ale tego chyba nie można nazwać grzechem? Za jej miłość zapłacił podłą ucieczką. Intensywne spojrzenie mężczyzny hipnotyzowało ją i nagle, nie wiadomo dlaczego i skąd ta myśl przyszła jej do głowy, pomyślała z absolutnym przekonaniem, że jednak w jakiś sposób wyrządziła mu niegdyś krzywdę, a on teraz przybył wyrównać rachunki. Zaczęła ogarniać ją panika. Jeśli jej ulegnie, straci wszystkie szanse w oczekującym ją starciu.

Instynkt nakazywał wyrzucenie go z rancza, teraz, natychmiast. Skończyć raz na zawsze z nim i ze zmorą wspomnień. Wiedziała, że to niemożliwe. Znała Huntera. On nie odejdzie, póki nie powie, co ma do powiedzenia. Trzeba postępować spokojnie, inteligentnie. Wysłucha go i dopiero wtedy wyrzuci. Plan wydał się jej bardzo rozsądny. I przebiegły.

– Leah! – powiedział łagodnie, niemalże pieszczotliwie.

Nie dała się temu zwieść. Hunter był najniebezpieczniejszy, kiedy słodko przemawiał. Trzymaj się mocno, dziewczyno, pomyślała sobie.

– No dobrze, Hunter – zgodziła się. – Powiesz, co masz do powiedzenia, i pojedziesz, skąd przyjechałeś.

Potrząsnął trzymanymi w dłoni łuskami. Zagrzechotały. Wzdrygnęła się. Rzeczywiście grzechotnik, może zaraz ukąsić.

Ujął ją za łokieć i skierował w stronę domu. Poszła posłusznie, wzdychając cicho. Jest sama, nikt jej nie pomoże. Zerknęła na ściągniętą twarz mężczyzny. Będzie miała z nim ciężką przeprawę. Ale nie ustąpi.

Byle jej nie dotykał, nie próbował objąć...

Kiedy znaleźli się w dawnym gabinecie ojca, Hunter zamknął drzwi i podszedł do ściany, na której wisiały rodzinne fotografie. Przyjrzał się im uważnie. Zwłaszcza jednej. Zdjęcie Leah, kiedy miała osiemnaście lat. Siedziała na płocie w spłowiałych dżinsach opinających smukłe nogi, w kraciastej koszuli bez rękawów, odsłaniającej opalone ramiona. Na ustach miała półuśmiech, wpatrywała się w jakąś odległą pozaziemską przestrzeń. W chwili robienia zdjęcia unosiła właśnie dłoń, by usunąć z policzka niesforny lok.

– Sądziłem, że ci ściemnieją włosy – powiedział. Przenosił wzrok z fotografii na Leah i z powrotem. – Nic a nic nie ściemniały. Płynne srebro, pamiętam, jak przeczesywałem je palcami. Ciekaw jestem, czy i teraz tak by mi przepływały...

– Przestań, Hunter! – zareagowała stanowczo.

– Nie oddaje prawdy – zauważył.

– Zdjęcie? Myślę, że tak wówczas wyglądałam.

– Niezupełnie. Zdjęcie nie oddaje pasji i... bezwzględności. Nawet w wieku osiemnastu lat cierpiałaś na nadmiar jednego i drugiego. Nadal masz ich tyle? – spytał.

Zacisnęła usta, ale po chwili odpowiedziała:

– Zmieniłam się bardzo. I nie bez przyczyny.

Stanęła za wielkim dębowym biurkiem, co w jej mniemaniu zapewniało ochronę i podkreślało pozycję. Myliła się. Hunter rzucił kapelusz na biurko, a sam usiadł na jego skraju.

– Skąd wiedziałeś, że to moje ogłoszenie?

– Jakże mogłem nie odgadnąć. Panna Białogłowa. Tak cię nazywał ojciec.

Westchnęła.

– Po coś właściwie przyjechał, Hunter? Ani na moment nie uwierzę, że w celu przyjęcia proponowanych warunków.

– Wiesz, po co, Leah...

Czuła się upokorzona i zawstydzona i coś jeszcze... Zadowolona. Nie, wprost przeciwnie. Wściekła!

Hunter Pryde się zmienił. Był jakiś taki... wyrafinowany, tak jakby wyszlachetniał. Może dojrzał. Sylwetka, postawa, spojrzenie... I te krótkie włosy. Kiedyś sięgały mu ramion i związywał je na karku skórzanym rzemieniem. Dawniej spojrzenie miał dzikie, wzrok wyrażał chęć podbicia za wszelką cenę świata, który był przeciwko niemu. Tak twierdził. Przyciągała najbardziej twarz: wydatne kości policzkowe, orli nos, rzeźbiony podbródek, opalona skóra. Całość wyrażała siłę i nieposkromioną żywotność.

Tak, osiem lat temu, kiedy miał dwadzieścia pięć lat, był jeszcze dzikusem w wyglądzie i zachowaniu.

Wbrew sobie, bacznie mu się przyglądała. Zgrabna muskularna sylwetka jeszcze bardziej niż kiedyś mówiła o mieszance krwi anglosaskich imigrantów, hiszpańskich konkwistadorów i rodzimych Indian.

Kiedy przed laty wziął ją po raz pierwszy w ramiona, pomyślała sobie z dziewczęcą naiwnością, że nigdy nikogo innego tak nie pokocha. I gdy teraz patrzyła na niego, uświadomiła sobie z przeraźliwą jasnością, że to niestety prawda.

– Przyjechałeś nacieszyć się upadkiem rancza?

– Zachwianiem, kochanie, zachwianiem. – Na jego ustach pojawił się cyniczny uśmieszek. – Zachwiać się można, upaść nigdy. To było powiedzenie twego ojca, prawda? Nie, moja droga. Przyjechałem, gdyż byłem ciekawy, dlaczego nie sprzedajesz rancza, skoro sprawy aż tak źle stoją. I czy naprawdę stoją tak źle i jesteś w takiej nędzy, że musisz aż tak się poniżać? Handlujesz sobą? – Raz jeszcze wyciągnął z kieszeni wycięte ogłoszenie, zmiął je i rzucił w kierunku kosza na śmieci. Trafił. – I jeszcze po coś przyjechałem. Po dużo więcej! – Gorzki uśmiech okolił mu usta. – Po ranczo! Nie tylko po ciebie! A może po ciebie przede wszystkim?

Wzdrygnęła się, widząc jego gorejące spojrzenie.

 


Rozdział 2

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin