Nina Kiriki Hoffman My, w�drowcy Matt spotka�a Cz�owieka z Mchu w Wigili� Bo�ego Narodzenia. Siedzia�a na kamiennej �awce na cmentarzu pionier�w, za plecami maj�c ceglany mur opleciony powojem, a obok siebie br�zow� papierow� torb� pe�n� przeterminowanych kanapek, zawini�tych w celofan. Ch�odne �wiat�o dnia ju� znika�o, w ni�ej po�o�onych miejscach rodzi�a si� i g�stnia�a mg�a. Wilgotne powietrze pachnia�o zim�, martwymi li��mi, lodowat� wod�, ch�odem i brakiem pociechy. Matt by�a bardzo zadowolona, �e ma swoj� grub�, wojskow� kurtk� w kolorze khaki. Podoba�y jej si� omsza�e nagrobki - niekt�re przechylone, a niekt�re po�amane, jednak wszystkie nieme na tle mokrej trawy i znikaj�cego horyzontu. Ludzie, kt�rzy przychodzili tu do swoich zmar�ych, te� ju� wszyscy odeszli; �adne �wie�e sny nie zak��ca�y spokoju. Takie w�a�nie bratanie si� z natur� lubi�a - oswojona g�usza oddalona tylko o kr�tki spacer od miasta, gdzie po zjedzeniu kolacji mog�a wr�ci�, by znale�� ciep�o i wygod�. Rozwin�a jedn� z kanapek i pow�cha�a j�. Rostbef z ��tym serem. Zapach by� w porz�dku. Ugryz�a kawa�ek na pr�b�, poczeka�a, by sprawdzi�, czy �o��dek co� jej powie, potem zjad�a reszt�. Chleb nieco zeschni�ty, a brzegi sera twarde, ale i tak by�o to lepsze od wielu rzeczy, kt�re zdarzy�o jej si� jada�. �o��dek podzi�kowa� jej. Rozwin�a kolejn� kanapk�, z szynk� i szwajcarskim serem, znowu najpierw spr�bowa�a, a potem zjad�a. Siedzia�a i rozkoszowa�a si� wygod�, gdy nagle zauwa�y�a na lewo od siebie jaki� sen - cichy wir li�ciastych kszta�t�w wy�aniaj�cy si� z wielowarstwowego powoju na murze. Zastanawia�a si�, czy mo�e widzi sen ro�liny. Nigdy przedtem nie widzia�a, by jaka� ro�lina �ni�a. To by� do�� dziwny moment, by co� takiego zobaczy�. Odwr�ci�a si�, by mie� lepszy widok na sen, a on si� zmieni�. Li�cie splot�y si� razem w zielon� sk�r�, sk�ra wyg�adzi�a si� i uformowa�a w cz�owieka, za� potem ca�kowicie zielony m�czyzna odsun�� si� od muru, potrz�saj�c g�ow�. Co� w d�wi�ku i zapachu powiedzia�o Matt, �e to nie jest �aden sen. Chwyci�a celofan le��cy na �awce i spyta�a go, czy zakryje twarz m�czyzny, je�li nim rzuci. Odpowiedzia�, �e tak. Gdyby j� zaatakowa�... dotkn�a �awki, na kt�rej siedzia�a. By�a ju� za stara i zbyt senna, by si� ruszy�. Matt opu�ci�a stopy na ziemi� i spi�a si�, gotowa do biegu. M�czyzna zamruga�. Jego twarz przypomina�a twarz manekina, a nie �ywego cz�owieka - bez wyrazu, ca�kiem nieruchoma, rysy o wypolerowanej i nierealnej doskona�o�ci. Odwr�ci� si� i zagapi� na ni�. - Kto ty jeste�? - spyta�a, gdy cisza si� przeci�ga�a. - Edmund - odpowiedzia�. - Czego chcesz? - Niczego - odpowiedzia�. - Niczego? To czemu si� poruszy�e�, je�li niczego nie chcesz? Mog�e� po prostu zosta� w murze. - Nigdy nie spotka�a cz�owieka, kt�ry by niczego nie chcia�. Zastanawia�a si�, czy nie k�amie. - Przyszed� czas, by si� ruszy� - stwierdzi�. W nikn�cym �wietle co� si� dzia�o z jego sk�r�, ziele� zanika�a, przechodz�c w opalenizn�. Tylko jego ubranie i kr�cone w�osy pozosta�y zielone. Nie zauwa�y�a tego ubrania, p�ki reszta cia�a si� nie zmieni�a. Podkoszulka, d�insy - zielone, jakby zrobione z mchu; nagie ramiona i twarz, d�onie i stopy. By�o okropnie zimno, jednak wydawa�o si�, �e on tego nie czuje. - Chcesz kanapk�? - spyta�a. Przeci�gn�� si� i ziewn��. Podszed� bli�ej. Przedtem my�la�a, �e jego twarz jest jak wyrze�biona z drewna, teraz jednak wyda�a jej si� raczej zamro�ona... ale zaczyna� ju� taja�. Mrugn��. W ko�cu si� u�miechn��. To zupe�nie zmieni�o wyobra�enie Matt o nim - teraz wydawa� si� przyjacielski, prawie zwariowany. Na wszelki wypadek, �ciskaj�c wci�� w d�oni celofan, posun�a si�, robi�c mu miejsce na �awce. Usiad�. Zajrza�a do br�zowej papierowej torby. - Zdaje si�, �e mam jeszcze z tu�czykiem albo z szynk� i z serem. Z tu�czykiem mo�e by� niedobra. Ryby psuj� si� szybciej ni� mi�so. - Spr�buj� z szynk� i z serem - odpowiedzia�. - Dzi�kuj�. Poda�a mu kanapk�. Przez chwil� m�czy� si� z celofanem. Zabra�a kanapk� i odwin�a mu. - A w�a�ciwie to jak d�ugo by�e� cz�ci� muru? - Nie wiem - odpar�. - Ciekaw jestem, czy m�j samoch�d zapali. - Ugryz� kanapk� i prze�u�, skupiony, jakby ws�uchiwa� si� w swoje usta. - Hmmm. - Jest Wigilia - powiedzia�a Matt, gdy sko�czy� ju� je�� i przygl�da� si� jej ze s�abym u�miechem. - Aha. To pewnie by�em w murze par� miesi�cy. Nie jestem pewien. Zerkn�a na jego my�lowy krajobraz. Polana w lesie, z samotnym drzewem na �rodku i s�o�cem, g�aszcz�cym z jednej strony jego pie�. Powia� wiatr, a drzewo pochyli�o si�, jakby kora by�a sk�r�, a wn�trze gi�tkie. Niegro�ny, ale te� trudno by�o go rozgry��. - Co robi�e� w murze? - Sta�em. - Jak to? - Tak mnie poprowadzi� duch. - Co? Wzruszy� ramionami. - W�druj� sobie, p�ki co� nie ka�e mi dzia�a�. Zatrzyma�em si� tu jaki� czas temu i mur do mnie przem�wi�. Matt poczu�a, jak co� w niej drgn�o. Rozmawia�a z wytworami ludzkich r�k od lat. Nigdy nie spotka�a nikogo innego, kto umia�by z nimi rozmawia�. - Co powiedzia�? - "Chod� tutaj". Zerkn�a na mur ukryty pod p�aszczem powoju. - Powiedzia�e� "Chod� tutaj" do tego faceta? - zapyta�a go. - Tak - odpowiedzia� mur. - Dlaczego? - Chcia�em go. Nic chyba nigdy nie chcia�o Matt, mimo �e wiele rzeczy cieszy�o si� ze spotkania z ni�, a wi�kszo�� by�a dla niej mi�a. - Dlaczego? - To taki specjalny rodzaj ceg�y. Jest ciep�y. Sprawia, �e wszystko lepiej pasuje. Matt spojrza�a na Edmunda. Mia� uniesione brwi. - Jeste� ceg��? - zapyta�a. - Ceg�� - powt�rzy� pytaj�co. - Mur m�wi, �e jeste� ceg��. Ciep�� ceg��. - Co? - spojrza� na mur. Wyci�gn�� r�k� i przy�o�y� do niego p�ask� d�o�. Chyba jednak nie s�ysza� rozmowy. Matt poczu�a si� lepiej. Rozmawia�a ze wszystkim ju� od dawna, a inni ludzie jej nie s�yszeli. Nie by�a pewna, czy spodoba�oby si� jej, �e kto� jednak s�yszy. Rami� m�czyzny pokry�o si� ceglastymi plamami. - Co on robi? - spyta�a Matt muru. - ��czy si� - odpowiedzia� mur. - Czy m�wisz do mnie? - jego g�os lekko si� zmieni�. - M�wi�? - Matt spojrza�a na Edmunda. Jego usta otworzy�y si� lekko, a brwi pozosta�y uniesione. - Tak - powiedzia� mur. - Tak - powiedzia� Edmund. Matt prze�kn�a �lin�. - To takie dziwne. - Tak. Powoli odsun�� r�k� od muru. Jego sk�ra znowu by�a zwyk�� opalon� sk�r�. Wyci�gn�� r�k� do Matt. Patrzy�a na ni�, nie dotykaj�c. - Czego chcesz? - zapyta� j�. - Czego potrzebujesz? - Ja? Niczego nie potrzebuj� - odpowiedzia�a. - Jestem tu dla ciebie. - Co takiego? Opu�ci� r�k� na udo. - Id� tak, jak duch mnie prowadzi - powiedzia�. - Zaprowadzi� mnie do ciebie. Daj mi zna�, jak ju� zrozumiesz, czego chcesz. - Sama si� sob� zajmuj� - powiedzia�a. - Tak - odpar�. - Niczego mi nie potrzeba. - W porz�dku. - Czego ty chcesz? - zapyta�a go znowu. U�miechn�� si� szeroko. - Niczego - odpowiedzia� znowu. - Chyba do siebie pasujemy. - Ja nie zamieniam si� w ceg�y - stwierdzi�a spokojnie Matt. A� do tej chwili nie zdawa�a sobie sprawy z tego, jak wysoko ceni�a sobie fakt, �e jest inna i wyj�tkowa, nawet je�li nikt opr�cz niej nie wiedzia�, jak bardzo wyj�tkowa. Ona wiedzia�a i to wystarcza�o, a� do teraz. Nie chcia�a, �eby ten m�czyzna by� taki sam jak ona. - Chcia�aby� by� ceg��? - zapyta�. - Mnie si� to podoba. Mi�o jest by� cz�ci� czego� tak trwa�ego. - Nie - Matt pokr�ci�a g�ow�. - Nie, nie. - Okay - powiedzia�. Podci�gn�� nogi, przyci�gaj�c kolana do piersi i chwytaj�c d�o�mi stopy. Obserwowa�a go przez chwil�. Jego stopy i d�onie zacz�y robi� si� szare, takie jak kamienna �awka, a potem by�o ju� za ciemno, by rozr�ni� szczeg�y. - Och - powiedzia�a. - Wracam teraz do miasta. Mi�o by�o ci� pozna�. - P�jd� z tob�. - Wola�abym nie. - Dobra. Dzi�kuj� za kanapk�. - Nie ma za co. - Wsta�a i szybko odesz�a, goni�c mg��, ile si� w nogach. Znalaz�a w budce telefonicznej gazet�, przejrza�a stron� z nabo�e�stwami w ko�cio�ach i wybra�a najwa�niejsze. Lubi�a ko�cio�y w Wigili�, ca�� t� pomp�, kol�dy, �wiece i ziele�, ciep�o, zapach gor�cego wosku i sosny, i kadzide�, i perfum, i nawet naftaliny z wymy�lnych ubra�, kt�re niekt�rzy mieli na sobie. Podoba� jej si� pomys�, �e dziecko narodzone w szopie mo�e by� tak wa�ne. Usadowi�a si� w jednej z ostatnich �awek i obserwowa�a wszystko z zainteresowaniem. Dzieci my�la�y o prezentach, tych otwartych i tych wci�� czekaj�cych, pe�nych obietnic. Niekt�rzy z doros�ych te� o nich my�leli. Pewni ludzie my�leli o mszy, a inni o spaniu. Niekt�rzy wspominali kolacj�. Niekt�rzy byli zmartwieni, bo nie sko�czyli pakowa� prezent�w albo nie znale�li odpowiednich, a inni cieszyli si�, gdy� zrobili wszystko, co w ich mocy. Kobieta przed Matt wci�� my�la�a o umyciu g�ry naczy�. Wzdycha�a i zaczyna�a w my�lach wszystko od pocz�tku, naczynie po naczyniu, ka�da �y�eczka, widelec i n�; a potem westchnienie i wszystko od nowa. Matt wy��czy�a j� i skoncentrowa�a si� na dziecku, kt�re patrzy�o na �wiece i s�ucha�o �piewu, my�la�o o s�owach pie�ni i sprawia�o, �e p�omienie �wiec by�y raz ostre, raz nieostre, p�omienie, p�askie dyski �wiat�a. Inne dziecko wypatrywa�o ka�dego kawa�ka czerwonej odzie�y w nadziei, �e dostrze�e �wi�tego Miko�aja. Jaki� m�czyzna ko�ysa� �pi�ce dziecko. Kiedy na nie spojrza�, zobaczy�, �e ma ramiona pe�ne z�otego �wiat�a. Jeszcze inne dziecko patrzy�o na ksi�dza i widzia�o za nim anio�y. Matt zastanawia�a si�, czy anio�y s� tam naprawd�. Mia�y pi�kne u�miechy i �agodne oczy. Ko�ci� by� wype�niony lud�mi. �y� i oddycha�, wielki organizm sk�adaj�cy si� z r�nych kom�rek i tkanek, po��czonych ze sob�. Matt wypatrywa�a m�czyzny z mchu. Czego on od niej chcia�? Nie by� normalnym cz�owiekiem. Nie wiedzia�a, czy lada chwila sk�d� nie wyskoczy. ...
Msyogi