01 C.S. Forester - Pan Midszypmen Hornblower.pdf

(927 KB) Pobierz
Pan Midszypmen Hornblower
219719380.001.png 219719380.002.png
Rozdziaá pierwszy
Równe szanse
Styczniowy sztorm przewalaá siĊ z áoskotem po Kanale niosąc w swym áonie szkwaáy; grube krople
EĊbniáy gáRĞno o nieprzemakalne okrycia oficerów i marynarzy, których obowiązki sáXĪbowe trzymaáy na
pokáadzie. Wichura dĊáa juĪ od jakiegoĞ czasu tak, Īe nawet na osáoniĊtych wodach Spithead okrĊt
wojenny jeĨdziá niespokojnie na kotwicach, trochĊ koáysząc siĊ wzdáXĪnie na zbitej fali i szarpiąc nagáymi
ruchami napiĊte liny. Od brzegu száa ku niemu áódĨ z dwiema mocnej budowy niewiastami u wioseá,
taĔcząc jak szalona na stromych drobnych falach i od czasu do czasu ryjąc w którejĞ dziobem, aĪ bryzgi
wody leciaáy na rufĊ. WioĞlarka na dziobie znaáa siĊ na swojej robocie. Rzucając krótkie spojrzenia przez
ramiĊ nie tylko utrzymywaáa áódkĊ na kursie, ale kierowaáa ją dziobem pod najgorsze fale, aby zapobiec
wywróceniu. àódĨ przeszáa powoli wzdáXĪ prawej burty “Justiniana”, a gdy podchodziáa do áawy
wantowej grotmasztu, obwoáDá ją sáXĪbowy midszypmen.
-Aye, aye -dobiegáa odpowiedĨ wyrzucona z silnych páuc drugiej wioĞlarki. Nie wiadomo czemu w
MĊzyku marynarskim ten okrzyk od wieków oznaczaá, Īe w áodzi jest oficer - pewnie to byáa ta skurczona
postaü na áawce rufowej, przypominająca kupĊ zuĪytych lin, na którą narzucono plandekĊ.
Tyle tylko potrafiá dojrzeü pan Masters, oficer sáXĪbowy, ukryty po zawietrznej za pachoáami
stermasztu, zanim áódka, posáuszna nakazowi peániącego sáXĪEĊ midszypmena, podeszáa do áawy
wantowej i znikáa mu z oczu. Nastąpiáa dáuga przerwa - widocznie oficer miaá pewne trudnoĞci z
wchodzeniem po burcie. Wreszcie áódka znowu pojawiáa siĊ w polu widzenia Mastersa; niewiasty odbiáy i
postawiáy maáy Īagielek lugrowy, pod którym áódĨ, teraz juĪ bez pasaĪera, sunĊáa z powrotem ku
Portsmouth, skacząc po falach jak sportowiec w biegu z przeszkodami. Gdy juĪ siĊ oddaliáa, pan Masters
XĞwiadomiá sobie, Īe ktoĞ zbliĪa siĊ ku niemu pokáadem rufowym w asyĞcie sáXĪbowego midszypmena,
który, wskazawszy gestem Mastersa, cofnąá siĊ ku áawie wantowej. Mastersowi wáosy zdąĪ\áy posiwieü w
VáXĪbie na morzu; miaá szczĊĞcie dochrapaü siĊ rangi porucznika, a od dawna zdawaá sobie sprawĊ, Īe
nigdy nie awansuje na kapitana, lecz nie martwiá siĊ za bardzo tą myĞOą i znajdowaá rozrywkĊ w
zgáĊbianiu charakterów swoich wspóátowarzyszy.
Patrzyá zatem uwaĪnie na zbliĪająFą siĊ postaü. Byá to koĞcisty máodzian, ledwie wychodzący z wieku
cháopiĊcego, nieco ponad Ğredniego wzrostu, o stopach, których máodzieĔczą dáugoĞü w stosunku do caáej
postaci podkreĞlaáy przy szczupáRĞci áydek wielkich rozmiarów póákamaszki. Widaü byáo, Īe przybysz nie
bardzo wie, co robiü z rĊkami. Ubrany byá w Ĩle dopasowany mundur na wskroĞ przemoczony bryzgami
fal; nad wysokim koánierzem sterczaáa chuda szyja, a nad nią blada twarz z wystającymi koĞümi
policzkowymi. Blada twarz byáa rzadkoĞcią na okrĊcie wojennym, gdzie zaáoga szybko opalaáa siĊ na
ciemny mahoĔ; zapadáe policzki cháopca miaáy w dodatku odcieĔ zielonkawy -niewątpliwie doznaá on
choroby morskiej páynąc tu na áodzi z lądu. W bladej twarzy tkwiáa para ciemnych oczu, które przez
kontrast wyglądaáy jak otwory wyciĊte w kartce papieru. Masters stwierdziá z pewnym zainteresowaniem,
Īe chociaĪ ich wáDĞciciel przebyá chorobĊ morską, oczy te rozglądaáy siĊ czujnie, cháonąc wyraĨnie nowe
dla niego widoki. Ani choroba morska, ani onieĞmielenie nie przytáumiáy ciekawoĞci i zainteresowania, i
pan Masters wybiegając swoim zwyczajem myĞlami w przód pomyĞlaá, Īe tego cháopca cechuje
przezornoĞü i rozwaga i Īe juĪ w tej chwili bada on swe nowe otoczenie, jak gdyby przygotowując siĊ do
tego, co go tu moĪe spotkaü. Tak mógá Daniel patrzeü na lwy, gdy wszedá po raz pierwszy do ich jaskini.
Ciemne oczy napotkaáy wzrok Mastersa i niezgrabna postaü zatrzymaáa siĊ. Przybysz podniósá
nieĞmiaáo dáRĔ do ronda ociekającego wodą kapelusza i otworzyá usta, jakby chcąc coĞ powiedzieü, lecz
zaĪenowany zamknąá je bez sáowa, by nastĊpnie zebraü siĊ w sobie i zmusiü do wyrzeczenia wyuczonej
formuáki.
- Stawiáem siĊ na okrĊt, sir.
- Nazwisko? -zapytaá Masters, daremnie czekając, by przybyáy sam je podaá.
- H-Horatio Hornblower, sir. Midszypmen -wyjąkaá cháopiec.
- Doskonale, panie Hornblower -odrzeká Masters tak samo ceremonialnie. -Czy zabraá pan ze sobą
swoje klamoty?
Hornblower nigdy dotąd nie sáyszaá tego okreĞlenia, lecz byá na tyle przytomny, by sobie
wydedukowaü jego znaczenie.
- Moja skrzynka z rzeczami, sir. Jest... jest na dziobie, przy furcie wejĞciowej.
Hornblower wyrzeká to wszystko z ledwie dostrzegalnym wahaniem; wiedziaá, Īe marynarze mówią
na “dziobie” , zamiast “przedzie”, i ze przybyá na okrĊt przez “furtĊ wejĞciową”, lecz zastosowanie tych
Váów samemu wymagaáo odrobiny wysiáku.
- DopilnujĊ, Īeby ją zniesiono na dóá - powiedziaá Masters - a i pan niech tam lepiej zejdzie. Kapitan
jest na lądzie, a jego zastĊpca przykazaá, Īeby pod Īadnym pozorem nie wzywaü go przed ósmym
dzwonem, radziábym wiĊc, panie Hornblower, skorzystaü z tego i zrzuciü z siebie mokre odzienie.
- Dobrze, sir - odpará Hornblower; w tej samej chwili spostrzegá, Īe uĪ\á niewáDĞciwego wyraĪenia,
wyczytaá to z twarzy Mastersa, poprawiá siĊ wiĊc (nie wierząc wáDĞciwie, Īe ludzie naprawdĊ mówią w
ten sposób gdziekolwiek poza sceną), zanim Masters zdąĪ\á go skorygowaü. - Tak jest, sir - rzeká i
przyáRĪ\á znowu dáRĔ do ronda kapelusza.
Masters odwzajemniá pozdrowienie i zwracając siĊ do jednego z cháopców pokáadowych dygocących
za skąSą osáoną nadburcia rozkazaá: - Cháopcze, zaprowadĨ pana Hornblowera do mesy midszypmenów.
- Tak jest, sir.
Hornblower poszedá za cháopcem ku dziobowi, w stronĊ gáównego luku. Wystarczyáoby samej
choroby morskiej, by chwiaá siĊ na nogach, lecz na tym krótkim odcinku potknąá siĊ dwukrotnie, w
momencie gdy ostry poryw wiatru szarpnąá “Justinianem”, naprĊĪając liny kotwiczne. U wejĞcia do luku
cháopiec zeĞliznąá siĊ w dóá po trapie jak wĊgorz po skale; Hornblower zacząá schodziü bardzo ostroĪnie i
niepewnie w przymglone rejony dolnego pokáadu dziaáowego, a potem w póámrok miĊdzypokáadów. W
nozdrzach czuá zapachy równie dziwne i pomieszane jak dĨwiĊki atakujące jego uszy. U stóp kaĪdego
trapu cháopiec czekaá na niego ze sáabo maskowaną niecierpliwoĞcią. Zeszli z ostatniego - Hornblower
straciá juĪ orientacjĊ i nie wiedziaá, czy byá na dziobie, czy na rufie - i uczyniwszy kilka kroków znaleĨli
siĊ w ciemnej wnĊce, której mrok bardziej podkreĞlaá, niĪ rozjaĞniaá, stoczek áojowy osadzony na kawaáku
blachy miedzianej na stole, wokóá którego siedziaáo szeĞciu ludzi w koszulach z zawiniĊtymi rĊkawami.
Cháopiec zniká, zostawiając Hornblowera, i upáynĊáa chwila, zanim mĊĪczyzna z bokobrodami, zajmujący
miejsce u szczytu stoáu, spojrzaá w jego stronĊ.
- Odezwij siĊ, ty zjawo - rzeká.
Hornblower poczuá, Īe ogarniają go mdáRĞci - skutki podróĪy w áodzi nasiliáy siĊ w niewiarygodnym
zaduchu i smrodzie miĊdzypokáadów. Byáo mu trudno mówiü, a fakt, Īe nie wie, w jakie sáowa ubraü to,
co chce powiedzieü, jeszcze bardziej sprawĊ pogarszaá.
- Nazywam siĊ Hornblower, sir - wydusiá wreszcie z siebie drĪącym gáosem.
- CóĪ to za diabelny pech dla ciebie - odezwaá siĊ drugi przy stole, z absolutnym brakiem sympatii.
W tym momencie wiatr wyjący wokóá okrĊtu zmieniá nagle kierunek, przechylając “Justiniana” lekko
na bok i obracając go, tak Īe znów naprĊĪ\áy siĊ liny. Hornblower miaá wraĪenie, Īe to Ğwiat zerwaá siĊ z
uwiĊzi. Zatoczyá siĊ i chociaĪ drĪDá z zimna, pot cieká mu po twarzy.
- CoĞ mi siĊ zdaje - odezwaá siĊ ten z bokobrodami u szczytu stoáu - Īe przybyáHĞ, Īeby wsadzaü nos
w sprawy swoich zwierzchników. Jeszcze jeden gáupawy nieuk zwala siĊ na gáowĊ, Īeby zanudzaü tych,
co go bĊGą musieli uczyü jego obowiązków. Spójrzcie tylko na niego - mówca gestem przywoáDá uwagĊ
wszystkich przy stole - patrzcie na niego, powiadam wam. Oto najnowszy nĊdzny nabytek królewski. Ile
ty masz lat?
- S-siedemnaĞcie, sir - wyjąkaá Hornblower.
- SiedemnaĞcie! - niechĊü w gáosie mówiącego byáa aĪ za wyraĨna. - Trzeba zaczynaü w dwunastym
roku Īycia, jeĞli siĊ chce w ogóle zostaü marynarzem. SiedemnaĞcie! A znasz ty róĪnicĊ miĊdzy flagą a
flaglinką?
6áowa te wzbudziáy Ğmiech zebranych, a z tego, jak on brzmiaá, Hornblower zorientowaá siĊ, Īe czy
powie “tak” czy “nie”, jednakowo zostanie wyĞmiany. Spróbowaá odpowiedzieü wymijająco.
- To jest pierwsza rzecz, jakiej szukaábym w “Wiedzy okrĊtowej” Noriego - powiedziaá.
OkrĊt zatoczyá siĊ znowu i Hornblower chwyciá siĊ stoáu.
- Panowie - zacząá patetycznie, zastanawiając siĊ, jak wyraziü to, co chciaá powiedzieü.
- Na Boga - zawoáDá ktoĞ od stoáu - on ma chorobĊ morską!
- ChorobĊ morską w Spithead! - dorzuciá ktoĞ inny tonem równie rozbawionym co pogardliwym.
Ale Hornblowerowi byáo juĪ wszystko jedno; przez jakiĞ czas potem nie zdawaá sobie sprawy, co siĊ
dziaáo wokóá niego. Byáo to spowodowane w równym chyba stopniu napiĊciem nerwowym ostatnich dni i
jazdą w áodzi z lądu, co obáĊdnym miotaniem siĊ “Justiniana” na kotwicy, lecz dla niego oznaczaáo, Īe od
razu zyskaá etykietkĊ midszypmena wymiotującego w Spithead, i nie byáo w tym nic dziwnego, Īe
wzmogáa ona jeszcze tak naturalne uczucie samotnoĞci i tĊsknoty za domem trawiące go w ciągu tych dni,
gdy ta czĊĞü floty Kanaáu, której nie udaáo siĊ skompletowaü zaáóg, staáa na kotwicach po zawietrznej
wyspy Wight. Godzina w hamaku, do którego wciągnąá go mesowy, pozwoliáa mu wróciü do siebie na
tyle, by mógá zameldowaü siĊ u pierwszego oficera. Po kilku dniach potrafiá juĪ poruszaü siĊ po okrĊcie,
nie tracąc (jak mu siĊ to zdarzaáo na początku) orientacji pod pokáadami, kiedy to nie wiedziaá, czy stoi
twarzą do dziobu, czy rufy. W tym okresie oblicza kolegów oficerów przestaáy byü dla niego zamazanymi
plamami i zacząá je rozróĪniaü. Sporo go kosztowaáo, by nauczyü siĊ, jakie stanowiska są pod jego pieczą,
gdy na okrĊcie jest zarządzony alarm bojowy, kiedy on sam ma wachty i kiedy zaáoga jest wzywana do
stawiania czy zwijania Īagli. Na tyle juĪ siĊ orientowaá w swojej nowej egzystencji, by sobie uĞwiadomiü,
Īe mogáa byü gorsza - Īe los mógá rzuciü go na pokáad okrĊtu z rozkazem natychmiastowego wyjĞcia w
morze, zamiast stania na kotwicy. Ale marne to byáo zadoĞüuczynienie; czuá siĊ samotny i nieszczĊĞliwy.
JuĪ sama jego nieĞmiaáRĞü wystarczaáa, aby znacznie opóĨniü nawiązanie przyjaĨni, a na domiar tego
wszyscy z mesy midszypmenów na “Justinianie” byli znacznie starsi od niego; podstarzali oficerowie
niĪszych rang, rekrutujący siĊ z floty handlowej, i midszypmeni dobrze po dwudziestce, którym czy to z
braku poparcia, czy niezdania koniecznego egzaminu nie udaáo siĊ uzyskaü stopnia porucznika. Po
pierwszym okresie, kiedy ich trochĊĞmieszyá, a trochĊ zaciekawiaá, zaczĊli go ignorowaü, a on byá
zadowolony z takiego obrotu rzeczy, rad, Īe moĪe skryü siĊ w swej skorupie i nie zwracaü na siebie
niczyjej uwagi.
Co siĊ tyczy “Justiniana”, nie byá to przyjemny okrĊt w czasie tych ponurych dni styczniowych.
Kapitan Keene
- to wáDĞnie wtedy, gdy przybyá on na pokáad, Hornblower po raz pierwszy ujrzaá pompĊ i ceremoniaá
otaczający dowódcĊ liniowca - byá chorym czáowiekiem, o naturze melancholika. Nie cieszyá siĊ sáawą,
jaka niektórym dowódcom pozwalaáa Ğciągaü na swe okrĊty táumy zapalonych ochotników, byá teĪ
pozbawiony tego rodzaju osobowoĞci, która czyniáaby entuzjastów z tych ponurych, znĊkanych ludzi,
dzieĔ po dniu przywoĪonych dla skompletowania zaáogi przez oddziaáy werbujące siáą do marynarki.
Oficerowie widywali go rzadko i bez entuzjazmu. Wezwany do kajuty kapitana na pierwszą rozmowĊ
Hornblower nie odniósá zbyt silnego wraĪenia - przy stole zarzuconym papierami siedziaá mĊĪczyzna w
Ğrednim wieku, z policzkami zapadáymi i poĪyáNáymi od dáugotrwaáej choroby.
- Panie Hornblower - przemówiá urzĊdowym tonem - miáo mi powitaü pana na pokáadzie mego
okrĊtu.
- Tak, sir - odrzeká Hornblower - odpowiedĨ ta wydaáa mu siĊ wáDĞciwsza na tĊ okolicznoĞü niĪ “tak
jest, sir”, a od oficerów najniĪszej rangi we wszelkich okolicznoĞciach oczekiwano, Īe wypowiedzą albo
jedną formuáNĊ, albo drugą.
- Pan ma - chwileczkĊ, niech zobaczĊ - siedemnaĞcie lat? - Kapitan Keene wziąá do rąk papier, który
najprawdopodobniej opisywaá przebieg krótkiej kariery sáXĪbowej Hornblowera.
- Tak, sir.
- 4 lipiec 1776 - zadumaá siĊ Keene, odczytując datĊ urodzenia Hornblowera. - PiĊü lat przed dniem,
w którym otrzymaáem stanowisko dowódcy okrĊtu. Byáem od szeĞciu lat porucznikiem, gdy pan przyszedá
na Ğwiat.
- Tak, sir - powtórzyá Hornblower; moment nie wydawaá siĊ stosowny do jakichkolwiek uwag.
- Syn lekarza - trzeba byáo wybraü sobie lorda na ojca, jeĞli pan chce zrobiü karierĊ.
- Tak, sir.
- A jak z paĔskim wyksztaáceniem?
- Byáem w liceum klasycznym, sir.
- A wiĊc potrafi pan rozbieraü zarówno Ksenofonta, jak i Cycerona?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin