Nowy9.txt

(18 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ V
   
   
   Prawdę mówišc przyjechali nawet nieco szybciej, niż spodziewał się Hunnar. Wiatr wzmagał się, aż osišgnšł miarowe szećdziesišt kilometrów na godzinę, ale pod zręcznymi łapami Ta-hodinga i jego mikroskopijnej załogi niezdarna tratwa po prostu frunęła po lodzie. Kupiec był może komicznie wylewny, ale był także mistrzem lodowej żeglugi.
   Ethana przepełniała radoć, kiedy tak stał na ostrym dziobie tratwy i pozwalał, by wiatr z wrzaskiem opływał mu twarz, bił w gogle i szarpał zbyt obszernym kapturem, który spowijał te-raz całš jego głowę i twarz. Gniewne powietrze miało w sobie tyle samo delikatnoci, co wieżo zaostrzony skalpel. Radoć, tak. Ale o ileż bardziej radonie by mu było, gdyby znowu zrobiło się ciepło... czy w ogóle jeszcze kiedy będzie mu ciepło? Nagle uwiadomił sobie, że obok niego stoi Hunnar.
    Wannome  zamruczał rycerz  i wyspa Sofold. Mój dom. I twój na jaki czas, przyjacielu Ethanie.
   Jeszcze przez chwilę wyspa majaczyła tylko niewyranš plamš na horyzoncie, miał jednak wrażenie, że w miarę jak mała tratwa podjeżdża coraz bliżej, sceneria wyskakuje z lodu prosto na niego. Zanim się połapał, tratwa już sunęła pod wyniosłymi kamienistymi murami wród roju podobnych do niej pojazdów. Wszystkie zbudowane były na bazie trójkšta. Większoć była tej samej wielkoci, co ich własny statek. Było też kilka dwa czy trzy razy dłuższych, a jedna wielka tratwa musiała mieć z dziewięćdziesišt metrów. Dostrzegł na niej piętrowš kabinę centralnš i mniejsze kabinki z przodu i z tyłu. Pokłady zawalone były skrzyniami i pudłami, starannie poprzywišzywanymi, żeby ich wiatr nie zwiał. Dużš ich częć chroniły pokrowce z tego samego materiału, co żagle. Oprzyrzšdowanie wielkiej tratwy było bardziej kolorowe, a tu i tam pobłyskiwały dekoracje z metalu i koci. Żagle robiły wrażenie rozprysków tęczy na lodzie. Ethan uwiadomił sobie, że tutaj każdy kolor poza białym i zielonym był widoczny na wiele kilometrów.
   Kilka statków, którym w żagle dšł zachodni wiatr, mignęło obok nich z zawrotnš prędkociš. Wszystkie kierowały się do tego samego miejsca, do przerwy w murach, lub stamtšd wyjeżdżały. Wjazd oskrzydlały dwie masywne wieże z szarego kamienia, a ogromne mury cišgnęły się na prawo i lewo, zakręcały i znikały w dali.
   Ethan z trudem podszedł do wejcia do kabiny i wrzasnšł do rodka:
    Panie du Kane, Colette, Millikenie, chodcie popatrzeć. Jestemy na miejscu.
    Tylko ciekawe, gdzie jest to miejsce  narzekała Colette. W chwilę póniej zgromadzili się wszyscy na dziobie tratwy.
   Ta-hoding kierujšcy tratwš za pomocš delikatnych manewrów i wyszukanych przekleństw prowadził ich zręcznie przez rojowisko w porcie.
   U góry, na wieżach oskrzydlajšcych wjazd, widać było patrole tranów. Tratwa zgrabnie przeliznęła się pomiędzy murami i przybliżyła do kierujšcego się ku wyjciu statku handlowego o pomarańczowych żaglach i bogato rzebionej poręczy. W pewnym momencie bom tego statku niemal przecišł żagiel ich tratwy. Ta-hoding bluznšł strumieniem inwektyw, z których Ethanowi udało się zrozumieć może połowę. Pierwszy oficer tamtego statku z łukiem w ręce podszedł do poręczy. Nic wczeniej nie wskazywało, że tubylcy znajš łucznictwo. Wygrażał im, dopóki Hunnar nie podszedł i nie powiedział do niego po cichu kilku słów  na tyle cicho, na ile to było możliwe przy tym wietrze. Zacny oficer pospiesznie się zamknšł i zniknšł.
    W jaki sposób zamykacie port?  zapytał Ethan.  Nie widzę tu niczego w rodzaju bramy.
    Sieciami tkanymi z pika-piny  odparł rycerz.  Brama musiałaby spoczywać na lodzie.
    A co w tym złego?
    Porzšdny ogień, nawet rozpalony na lodzie z łatwociš by jš osłabił. Same mury sš głęboko wkopane w lód, ale z bramš nie można tak zrobić. Poza tym mamy Wielki Łańcuch. Przecišga się go od jednej wieży bramnej do drugiej i wtedy nie mogš wjechać żadne statki poza najmniejszymi. A sieci broniš dostępu pieszym.
   Mury, jak zauważył Ethan, miały po kilka metrów gruboci, na ich szczycie było mnóstwo miejsca na manewry oddziałów. Miały około dwunastu metrów wysokoci, a blanki były jeszcze nieco wyższe. Kiedy znaleli się już za bramš, zobaczyli, że mury zamkniętym kręgiem otaczajš port. Spory szacunek wzbudzały takie dokonania na polu inżynierii podstawowej.
   Wannome miała idealne warunki na port lodowy. Sama wyspa leżała na osi wschód  zachód, a port i miasto znajdowały się na wschodnim cyplu. Kiedy lodowi żeglarze zawijali do portu, wyspa osłaniała ich przed stałym, zachodnim wiatrem, kiedy wychodzili z portu, żagle natychmiast wydymała wichura. Podróżni przybywajšcy ze wschodu nie mieli tak łatwo, ale i na nich czekało spokojne lšdowanie i osłona murów.
   Ethan przyjrzał się jeszcze raz tej imponujšcej konstrukcji i zastanowił się, jakiego też zagrożenia mogš się obawiać mieszkańcy i dlaczego martwi się kto taki ja Hunnar.
   Po rozłożystym porcie kursowały dziesištki tratw i niewielkich łodzi spacerowych. Statki handlowe cumowały przy długich, wšskich pomostach, wbudowanych prosto w lód. Ponieważ nie dryfowały i nie podskakiwały na nie istniejšcych falach, pomosty ledwie że wystawały nad wodę. Drewniane żurawie i wycišgi wielokršżkowe jeszcze powiększały zamieszanie w porcie.
   W miejscu wieczycie niezmiennej linii brzegowej, gdzie lód spotykał się z ziemiš, zaczynała się plštanina niewielkich budynków. Po wybrzeżu roili się tranowie wszelkich rozmiarów i kształtów. Na widok ludzi na niejednej tratwie odwracały się teraz głowy, ale Ethan zbyt był pochłonięty obserwacjš, żeby to zauważyć. Od pomostów ziemia stromo wznosiła się w górę i znikała pod pogmatwanš, kolorowš szachownicš piętrowych i dwupiętrowych kamiennych zabudowań i domów. W pobliżu domów widać było brukowane gładkimi, płaskimi kamieniami, wšskie ulice. Wzdłuż każdej z nich przez sam rodek prowadził szeroki pas gładkiego lodu. Na wszystkich budynkach dawały się zauważyć kominy z kamienia lub czarnego metalu i wysokie, dwuspadowe dachy. Gdyby Ethan spędzał więcej czasu na przeglšdaniu tam historycznych, a nie ograniczał się do tam dotyczšcych handlu, uwiadomiłby sobie może, jak podobne jest to miasto do miast redniowiecznej Europy.
   Centralne pasy były sztucznie wykonane, lód stopiono, zalano potem wodš odpowiednio poprowadzony układ rowów i zostawiono, żeby znowu zamarzła. Nawet z tej odległoci Ethan widział, jak kryte futrem kropki opadajš z wielkš szybkociš w stronę portu. Równie jasne było, że te lodowe rampy służš tylko do zjazdów. Trzeba by potężnego huraganu ze wschodu, żeby poszifować po nich w górę. W Wannome nie było więc problemu z szybkim przenoszeniem się z miejsca na miejsce  przynajmniej dopóki jechało się w dół.
   Nad miastem po prawej i lewej stronie wznosiły się urwiska, a pomiędzy nimi widać było niskie siodło. Wielki zamek Wannome tulił się do skał po lewej stronie i wyglšdał niemal jak częć góry. Dalej schodził kamiennymi poziomami w dół, by zlać się z otaczajšcym port murem.
   Zamek, jak poinformował ich Sir Hunnar, został założony przez rycerza-wędrownika, pewnego Krigsvirda-ty-Kalstunda, w roku 3262 SNC. Ethan posiadał zerowš wiedzę na temat kalendarza tranów, ale zamek sprawiał wrażenie bardzo starego.
   Wyspa miała kształt klina, przy czym port i miasto Wannome znajdowały się przy jego węższym końcu. Od miasta ziemia stromo wznosiła się do najwyższego punktu na wyspie, a stamtšd opadała długim, łagodnym zboczem w kierunku lodu i wielkich pól pika-piny. Z gór unosił się nieprzerwanie słup czarnego dymu.
    Pika-pina  wyjanił im Hunnar  chroni nas przed atakiem od zachodu, od strony podwietrznej. Wielki mur i zamek odgrywajš tę samš rolę wobec miasta i wschodniej częci wyspy.
    A co z południem i północš?  zapytał September.
    Większa częć wyspy otoczona jest murem, ale dużo niższym i słabszym niż ten. Ale spichlerze, statki i odlewnia znajdujš się po tej stronie, na wysokim brzegu wyspy Sofold i chronione sš przez mur i urwisko. Gdyby zaatakowano od północy lub południa być może udałoby się wrogom wylšdować. Wtedy mogliby zniszczyć pola i stada, i leżšce niżej wsie. Nic by im to jednak nie dało, poza przyjemnociš. Pola można przecież ponownie obsiać, domy odbudować, zwłaszcza jeżeli bogactwo prowincji pozostanie nienaruszone. Wannome jest w stanie dać wyżywienie i schronienie całej ludnoci Sofoldu, gdyby zaszła potrzeba.
    A gdyby tak zaatakowali miasto od strony lšdu?  indagował September.
   Hunnar popatrzył na niego protekcjonalnie.
    Widzę, że nas nie rozumiesz. Żaden tran nie zdecyduje się podjšć walk na ziemi, skoro może cztery razy wydajniej manewrować na lodzie. Wy to widzicie inaczej, bo nie macie ani szifów, ani danów. To dlatego statki i karawany najbardziej sš zagrożone, kiedy zjadš z lodu. Poruszać się szybciej niż wojownik majšcy za sobš dobry, zachodni wiatr  to się niewielu udaje. Gdyby kto próbował zaatakować z wysoka, od lšdu... nie, taki atak nigdy by się nie powiódł.
   Można by dokonać lšdowania z mylš o oblężeniu, żeby odcišć mieszczanom drogę po zapasy z pozostałej częci wyspy. Ale nigdy z mylš o tym, żeby wzišć z tamtej strony miasto. Nikt nie potrafiłby się wystarczajšco szybko poruszać. Na przykład wszędzie, na całej wyspie, poprowadzone sš lodowe cieżki, które pozwalajš nam poruszać się szybko na lšdzie. Takie cieżki zostałyby zniszczone, zanim najedca mógłby zrobić z nich użytek. A my utrzymalibymy cieżki na wyżynie i w miecie. Tak więc my zachowalibymy wielkš ruchliwoć, podczas gdy najedca musiałby niezdarnie brnšć po ziemi.  Pokazał na mur, okršżajšc port, kiedy podjeżdżali do pustego pomostu.
   Na końcu pomostu trzepotał na wietrze duży, szary proporzec. Podzielony był na cztery kwadraty. W górnym prawym rogu widniał kieł skrzyżowany z mieczem, dolny lewy róg ozdabiało kowadło i młot, a z ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin