Nowy8.txt

(24 KB) Pobierz
Rozdział 8



Siły Gromady uderzyły na deltę tuż przed witem, w dniu, w którym nad rzekš i jej dopływami wisiała gęsta mgła. Oddział Straat--ien'a pędził wybranym skrótem w migoczšcych, zakamuflowanych lizgaczach i pojedynczym pojedzie dowodzenia, posuwajšc się z intensywnym, monotonnym buczeniem, który był trudny do wychwycenia przez urzšdzenia podsłuchowe wroga. Ospali przedstawiciele miejscowej fauny ledwo nadšżali usuwać się z drogi.
Jego grupa składała się z równej liczby Ziemian i Massudów. Widzšc niepokój tych ostatnich, wywołany długotrwałš podróżš w bliskim sšsiedztwie wody, Lalelelang sama nie miała czasu denerwować się.
lizgacze spotkały się na długiej, płaskiej wyspie, jednej z kilkudziesięciu, które podzieliły główny nurt rzeki na setkę kanałów, tworzšcych deltę. Bez trudu opanowali instalacje, które Krygolici wznosili w jej centrum.
Lalelelang słyszała odgłosy walki, ale na szczęcie nic nie widziała. Usytuowany na wielkim poduszkowcu, a założony przez Stra-at-ien'a, punkt dowodzenia kierował ogniem i szeregami atakujšcych, a nie przełamywaniem frontu. Zetknęła się zarówno z rannymi Ziemianami, jak i Massudami, ale trening i medykamenty utrzymywały jej własny system wewnštrzwydzielniczy w równowadze i umożliwiały jej kontynuowanie pracy.
Zgodnie z poleceniem, trzymała się blisko Straat-iena. Czuła, że w cišgu kilku dni poprzedzajšcych atak udało się jej całkiem dobrze go poznać. Nie był to kto wyjštkowy, po prostu jeszcze jeden kompetentny ziemiański oficer, bardzo skuteczny i efektywny w sporzšdzaniu strategii dla pól bitewnych przy pomocy swoich ziemiańskich
86
i massudzkich podoficerów. Mimo, iż nie miała okazji oglšdania go w walce, nie wštpiła, że potrafiłby obsługiwać wszystkie typy broni równie sprawnie, jak każdy z jego lepiej uzbrojonych ziomków.
Był niższy i bardziej umięniony od większoci z nich. I mimo, że cišgle górował nad jej drobnš postaciš, lepiej się czuła rozmawiajšc z nim, niż z innymi Ziemianami, którzy byli jeszcze wyżsi. Nawet w trakcie bitwy, w chwilach niepewnoci i napięcia, gdy już udało mu się zwalczyć skrępowanie, spowodowane obecnociš Waisa, plšczšcego się koło jego nóg przez większš częć dnia, był wobec niej niezmiennie grzeczny. Wyczuwała, że jš podziwia. Każdy inny Wais, w podobnych warunkach, przemieniłby się w dygoczšcš, bezwładnš kupkę pierza schowanš w najbliższym, ciemnym kšcie.
Pomimo tego, zdarzały się chwile, w których był wobec niej niezwykle podejrzliwy i przesadnie ostrożny. Mimo wysiłków, nie udało jej się znaleć przyczyn tych sporadycznych, nieprzewidywalnych zmian w nastawieniu. Wydawało się, że jest co bardzo intymnego, co desperacko próbuje ukryć. Może jaka wada, albo słaboć. Nie interesowało jej zbytnio, jak to na niego wpływa, a obserwacje prowadziła z zawodowego punktu widzenia.
Jednak intrygowało jš to. Próbowała wybadać go, zadajšc niewinne pytania, gdy tylko manifestował tę swojš podejrzliwoć. To tylko czyniło go jeszcze przezorniejszym i jeszcze bardziej nieufnym, aż do momentu, w którym zagrożone były doskonałe stosunki współpracy, tak starannie przez niš budowane na bazie dokładnej znajomoci ludzkiej psychologii. Niezwłocznie się wycofywała, postanawiajšc zaczekać raczej, aż potworzš się jakie szczeliny w jego pancerzu, niż próbować samej je wyršbywać. Przecież miała inne tematy do utrwalenia i rzeczy do zbadania. Miała czym wypełnić czas.
Obserwowanie, jak Straat-ien kieruje wojskami i ustala strategię było fascynujšce. Ani razu nie widziała go, a w zasadzie żadnego innego Ziemianina, wyrażajšcego zaniepokojenie, czy smutek z powodu prowadzenia działań, które miały na celu umiercenie znacznej iloci inteligentnych stworzeń. To był włanie ten straszliwy dar Ziemian: zdolnoć czynienia tego, czego nie mógł uczynić żaden inny gatunek. Każdego dnia prezentowano jej nowe, zadziwiajšce i często odpychajšce tego przykłady.
Czasem Ziemianie okazywali zniecierpliwienie wobec swoich bardziej rozważnych kolegów, Massudów. Wysocy wojownicy, o o-czach jak szparki, przyjmowali ostrš naganę spokojnie, ale tylko
87
dlatego, że w sprawach zwišzanych z walkš, Ziemianie zwykle podejmowali dobre decyzje.
Gdy już się rozpoczęła ofensywa, Nevan prawie zapomniał o o-bowišzku opieki nad Waisem. Był zbyt zajęty, by się o niš troszczyć, a ona dotrzymywała słowa i nie przeszkadzała mu.
Gdzie w połowie szturmu Krygolici zorganizowali kontratak, zalewajšc deltę poduszkowcami i lizgaczami. Smugi ognia i siejšce zniszczenie kolorowe, koherentne promienie energii siekały bagiennš rolinnoć i mšciły wodę na skraju podmokłych terenów, poroniętych pseudo-mangrowcami. Samonaprowadzajšce się rakiety czyhały w nikczemnych intencjach tuż pod powierzchniš rzeki, albo za pniami drzew, aż jaki odpowiedni cel pojawi się niewiadomie w ich zasięgu. Błyskawicznie toczšce się działania uniemożliwiały każdej ze stron używanie ciężkiego wsparcia lotniczego.
Jedno- i dwumiejscowe poduszkowce i lizgacze przemykały wród drzew, nad wšskimi jeziorami i dopływami rzeki w poszukiwaniu konfrontacji. Większe pojazdy używały swoich wirtualnych projektorów, by jak najbardziej wtopić się w bagna.
Wewnštrz opancerzonego, zamaskowanego punktu dowodzenia Straat-iena, Lalelelang była do pewnego stopnia odizolowana od samej walki, choć otaczał jš zgiełk, zamieszanie i krzyki, jeli nie zgoła krew. Massudzi i Ziemianie biegali w różnych kierunkach. Ziemianie prezentowali, normalne w takiej sytuacji, zmiany zabarwienia skóry na twarzy, za Massudzi, wcieklejsze niż zwykle tiki i drapania.
Poduszkowiec dowodzenia był największym pojazdem, jaki mógł być użyty do tego rodzaju ataku. Cokolwiek większego stanowiłoby łatwy cel dla wrogiej artylerii dalekiego zasięgu. Mógł on w sobie pomiecić całš elektronikę dowódcy, wy starczajšcš załogę i kilka systemów ciężkiej broni. Takie pojazdy były orodkami nerwowymi każdej szybko przeprowadzanej ofensywy. Lalelelang stwierdziła, że jest on zatłoczony i niewygodny, ale zachwycajšco efektywny.
A przynajmniej takim się wydawał aż do chwili, gdy nagle z rzeki nie wyprysnšł ładunek wybuchowy. Najprawdopodobniej wykonał swoje skryte podejcie całkowicie pod wodš.
Automatyczne sensory przejęły kontrolę nad silnikami pojazdu i zadziałały, by go wyminšć. Korathskiego projektu i akariańskiej budowy broń wykryła próbę ucieczki wybranego przez siebie celu i natychmiast uruchomiła bezporedni mechanizm detonujšcy. Rezultatem była potężna, kierowana eksplozja tuż poniżej i nieco w prš-
wo od wykonujšcego unik pojazdu. Szkło, metal i ciała rozpadały się w opadajšcym poduszkowcu.
Kilkadziesišt uzbrojonych, indywidualnych skuterów wodnych, obsadzonych przez Krygolitów przybyło na miejsce wybuchu. Wrogowie wtargnęli na uszkodzony pojazd ze wszystkich stron, próbujšc go zdobyć i przejšć nad nim kontrolę, zamiast po prostu wykończyć rannych mieszkańców.
Każdy, kto nie był bezporednio zaangażowany w pilotowanie maszyny, dobył broni i ruszył na spotkanie z napastnikiem. Dotyczyło to również nagle zbędnych dowódzców, takich jak Nevan, który wycišgnšł pistolet i przyłšczył się do grupy Massudów, spieszšcych w kierunku walki. Lalelelang podšżyła za nimi, z ignorowanym przez wszystkich rejestratorem cicho szumišcym w ręku.
Nawet nie zauważyła, jak z sufitu spadł Krygolita. Ze swoimi szecioma kończynami mógł poruszać się po powierzchniach, które nawet dla zręcznych Ziemian były niedostępne. Obracajšc się w powietrzu wylšdował na czterech odnóżach po jej lewej stronie, skierował na niš swojš ręcznš broń... i zawahał się. Zaskoczony jej wyglšdem, nie podobnym ani do Ziemianina, ani do Massuda, stracił kilka sekund na próbę ustalenia czy jest sojusznikiem, czy wrogiem.
To wystarczyło, czyjej ręce złapały od tyłu za osłoniętš hełmem czaszkę Krygolity i gwałtowne szarpnęły jš. Smukła szyja trzasnęła jak słomka, wyzwalajšc małš, wšskš fontannę zielonej, z miedzianym odcieniem krwi z podrygujšcego korpusu. Krew pochlapała Lalelelang, zlepiła pióra i poplamiła jej szaty, skapujšc z dzioba i szyi krzepnšcymi kroplami. Gdy stwierdziła, że zaczyna się gwałtownie trzšć, zmusiła się do zachowania spokoju, skoncentrowała się na koniecznoci wyczyszczenia małego obiektywu rejestratora.
Pozbawione głowy ciało jeszcze chwilę trzęsło się przed niš na swoich czterech odnóżach, po czym runęło na podłogę jak popsuta zabawka. Zza zwłok ukazał się Nevan, Ziemianin, którego w cišgu poprzednich dni uznała za względnie cywilizowanego i postępowego jak na swojš rasę. Oczy miał wytrzeszczone, a oddech krótki i szybki. Wysoce wydajny system oddechowy ładował jego mięnie wieżym tlenem.
Głowa Krygolity zwisała z jego nadzwyczajnych, silnych palców. Nevan odrzucił jaw bok. Głowa kilka razy odbiła się od pokładu. Choć wokół toczyła się walka, Lalelelang skupiła uwagę na swoim opiekunie żałujšc, że nie może gdzie się ukryć na chwilę wystarczajšcš do zażycia dodatkowych lekarstw. Obawiała się, że jeli to zrobi, przeoczy co istotnego.
89
I mimo, że cišgle dygotała, nie wpadła, ku swemu zdziwieniu, w stan pišczki. Lata treningu i przygotowań zwracały się z nawišzkš. Straat-ien cišgle na niš patrzył. Jego postawa i wyraz twarzy wyrażały aprobatę, szacunek... i co więcej, co, czego nie mogła okrelić.
W następnej chwili już go nie było. Pobiegł, by przyłšczyć się do walki.
Massudzi mieli ciężkš przeprawę z napastnikami. Pojazd dowodzenia musiał zachować swe położenie i utrzymać funkcję, którš pełnił w konflikcie nękajšcym deltę, a prócz tego ludzie na pokładzie zmuszeni byli również walczyć z nękajšcymi ich Krygolitami.
Lalelelang uwiadomiła sobie, że jeli obrońcy pojazdu nie zdo-łajšpokonać atakujšcego wroga, to, czy uda się jej opanować drgawki, czy nie, nie będzie miało żadnego znaczenia. Ampliturowie bez wštpienia byliby zachwyceni majšc jš w swoich rękach, nieczęsto miewali Waisów jako jeńców.
Ef...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin