Nowy17.txt

(21 KB) Pobierz


Rozdział 17



Zgodnie z tradycjš, zwycięstwo więtowano raczej skromnie, wszelako dowództwo doszło do wniosku, że młodym żołnierzom należy się co więcej, niż tylko odpoczynek. Zaszczycono ich największš dostępnš w wojsku nagrodš, czyli urlopem w domu.
Randżi wolałby zostać na Eirrosad, ale nikt nie spytał go o zdanie. Jego wahanie uznano za przejaw skromnoci. Ostatecznie wsiadł wraz z przyjaciółmi na pokład transportowca, lecšcego na spokojny Kossut. Niemiałe uwagi, że wcale nie pragnie wracać, zbywano kolejnymi gratulacjami. Uznał więc, iż dalsze protesty mogš tylko niepotrzebnie przycišgnšć uwagę niepożšdanych osób, i pogodził się z losem.
Jako oficer, miał wcišż sporo obowišzków, wišżšcych się z licznymi kontaktami z podwładnymi. Wykorzystywał każdš okazję, aby zadawać rozmaite pytania, czasem na tyle niezwykłe, że zyskał jeszcze opinię osoby obdarzonej niezwykłš osobowociš. I rzeczywicie, na tle ogólnej unifikacji mylenia, unifikacji narzuconej przez Ampliturów, był unikatem.
Sami Ampliturowie nie potrzebowali podbudowy duchowej, jednak wiedzieli, jak niestałe potrafi być morale sojuszników. Stšd też organizowali im przy każdej okazji manifestacje czy akademie ku czci zwycięzców.
Póki co Saguio mianował się strażnikiem spokoju brata i chronił go przed wcibskimi. Ciekawe, czy broniłby mnie równie gorliwie, gdyby wiedział, jak starannie unikałem walki, pomylał Randżi. Niemniej cieszył się z tej opieki.
 - Krzywe zwierciadło

Reszta orzekła, że widać bohater jest zmęczony. Uznano, że ma prawo do chwili wyciszenia, introspekcji i w rezultacie nawet najbardziej wytrwali wielbiciele przestali go nachodzić.
Randżi tymczasem usiłował przygotować się na nieuniknionš konfrontację. Mimo to ciężko przeżył powitanie z uradowanymi rodzicami. Sporo pomogła mu obecnoć siostry, której genetyczne pochodzenie nie budziło zasadniczo wštpliwoci.
- wietnie, że wróciłe, pierworodny - powiedział ojciec i pomasował go między łopatkami, jak to było przyjęte wród Aszreganów.
- Tak, synu. Niepokoilimy się. I tęsknilimy.
Matczyna miłoć i ojcowska duma wydały mu się tak szczere, że przez chwilę prawie zapomniał o wydarzeniach minionych miesięcy. Miła, kojšca mgła skryła wštpliwoci i rozterki.
A jednak, gdy pierwsze emocje opadły, odkrył, że unika spoglšdania na rodziców. Dręczyła go niepewnoć. Czy byli kolaborantami, czy może niewinnymi narzędziami? Istotami tak samo oszukanymi, jak on, czy też może wypranymi z uczuć agentami? Może ich "miłoć" była tylko wynikiem zimnej kalkulacji? Może "sugestii" Ampliturów? Czy kiedykolwiek pozna prawdę?
Współczesna nauka pozwalała badać czarne dziury, kwazary, antymaterię i podprzestrzeń... Ale uczucia? Jak je zgłębić? Co może być przydatne? Intuicja? Chemia? Triangulacja?
Tylko miech Synsy brzmiał szczerze w jego uszach. Widać było, że cieszy się ze spotkania z bratem. Dla niej przynajmniej pewne problemy jeszcze nie zaistniały.
Ale przecież dziewczynka rosła i pewnego dnia dojdzie do tego samego etapu, co bracia. Randżi wiedział, że siostra nie zdoła uchronić się zbyt długo przed rozterkami.
Urlop trwał już ponad miesišc, gdy poproszono Randżiego, aby podzielił się swoimi dowiadczeniami z nowš grupš absolwentów. Nie mógł odmówić.
Spoglšdał teraz ma morze aszregańskich głów. Kadetów było dwakroć więcej niż w pierwszej grupie absolwentów. Najchętniej wykrzyczałby im prawdę o manipulacji, pokazał każdemu z osobna wszystkie stygmaty oszustwa. Wpatrywali się w niego wyczekujšco. Pozbawieni dzieciństwa, wolnoci myli, wyboru... Randżi ledwo zdołał się opanować.
Jednak się nie odzywał. Im dłużej trwała kłopotliwa cisza, tym głoniej rozbrzmiewały po bokach szepty dygnitarzy:

- To trauma...
- Ale to przejdzie...
W końcu zmusił usta i język do ruchu, ale zdało mu się, że to kto inny przemawia. On sam, Randżi-aar, słuchał jedynie chłodnej relacji. Nagrodzono go owacjš o wiele huczniejszš, niżby można oczekiwać. Nieliczni zawiedzeni byli zbyt dobrze wychowani, by głono krytykować bohatera.
Jeszcze niedawno był równie młody i naiwny jak ci, którzy teraz chłonęli jego słowa. Żałował ich, ale nie potępiał dzieciaków. Nie byli winni swojej kondycji.
Pierwotnie zamierzał poszukać podczas urlopu odpowiedzi na kilka najbardziej istotnych pytań, ale teraz wiedział już, że te nadzieje wiadczyły o jego naiwnoci. Gdyby spróbował rozpytywać lub przekonywać kogokolwiek, zostałby najpewniej odizolowany albo i gorzej jeszcze, oddany pod opiekę "specjalistom" Ampliturów. Ci już by zadbali, aby zniknšł po cichu sporód żywych.
Mimo pogoni myli dokończył przemówienie, uczynił to beznamiętnie, jakby recytował wykuty wczeniej tekst. Nastroje nieco się poprawiły, gdy poproszono go o odpowied na kilka pytań.
Wypowiadał się jak mógł najostrożniej. Wiedział już przecież, jak bardzo Aszreganie różniš się od Ziemian, wiedział też, kim w istocie sš kadeci i jacy bywajš Ziemianie. Jednak pora nie sprzyjała szczeroci, toteż z ulgš przybrał z powrotem maskę znanš z dzieciństwa, maskę odważnego wojownika, kandydata na bohatera.
Długo nie mógł potem zapomnieć wyrazu twarzy tych, którzy przyszli mu pogratulować wyczynu. Cały czas dręczyła go wiadomoć, że sš to przecież Ziemianie, wychowam na asz-regańskš modłę, dzieciaki wyćwiczone, by zabijać swych prawdziwych współplemieńców. Wiedział, że brzmi to dziwnie, ale tę zasadę poznał już wczeniej: prawda wcale nie musi brzmieć wiarygodnie.
Ostatecznie to gniew pomógł mu utrzymać nerwy na wodzy. W domu czy na oficjalnych spotkaniach, wszędzie baczył pilnie na każde słowo. Po jakim czasie pojšł, jak bardzo ludzkš cechš jest ten jego gniew.
Nowi żołnierze pozwolili nie tylko na uzupełnienie niewielkich strat grupy specjalnej, ale podwoili jeszcze jej liczebnoć. Randżi

otrzymał wszystkie statystyki podczas spotkania ze starszyznš Aszreganów. Na próżno wypatrywał znajomej sylwetki starego nauczyciela, Kouuada. Bardzo chciałby spytać go o kilka rzeczy. Ile weteran naprawdę wiedział?
Może doć, aby nie zostać zaproszonym na podobne spotkanie.
Soratii-eev tršcił Randżiego w bok, dajšc znać, że przed front wyszedł jaki wysoki rangš, szanowany najwyraniej oficer.
- Doć już tego leniuchowania. Cel znów was wzywa - powiedział starszy Aszregan. - Wasze dokonania na Eirrosad i Koba to dopiero wstęp do prawdziwych kampanii. Spełnilicie wszystkie nadzieje i pora na akcję, która da nieprzyjacielowi do mylenia.
Randżi i jego przyjaciele poruszyli się niecierpliwie w fotelach.
- Gdzie tym razem? - spytała z kšta Kossinza-iiv. Mówca ustšpił miejsca innemu oficerowi.
- Eirrosad i Koba to typowe wiaty sporne. Chcę powiedzieć, że walka o nie trwa od ponad stu lat. Nadeszła jednak pora, aby majšc stosowne po temu rodki, a przede wszystkim, majšc was, przeprowadzić akcję, jakiej od dawna już nie ryzykowalimy.
Uruchomił projektor i nad zebranymi ukazał się obraz jakiego nieznanego systemu gwiezdnego włšcznie z księżycami, pasem asteroidów i przemykajšcymi od czasu do czasu kometami.
Mówca zwrócił ich uwagę na czwartš planetę bladawego słońca. Na jej powierzchni widniał jeden olbrzymi masyw lšdowy, otoczony oceanem i pasmami chmur.
- To Ulaluable - wymówił starannie oficer. - wiat niewielki, ubogi w kopaliny, chociaż ma ich trochę. Leży w istotnej strategicznie okolicy; używajšc archaizmu można powiedzieć, że tworzy jeden z odcinków frontu, chociaż w kosmosie takie pojęcia nie majš racji bytu. Ma niewiele wysp, łagodny klimat, sporo wyżyn i trochę rednich rozmiarów pasm górskich. Od czasu zasiedlenia, Ulaluable odgrywa wielkš rolę w systemie obronnym Gromady. Oczywicie planeta jest silnie broniona.
Powiększony obraz globu rozjarzył się punkcikami stanowisk ogniowych i baz wojskowych.
- Szeroko rozrzucone, potężne siły - zauważył Biraczii. - A gdzie sš nasze pozycje?
Obraz globu zaczaj się obracać. Co dziwne, na drugiej półkuli nieprzyjaciel miał się równie dobrze.
- Na Ulaluable nie ma wojny - powiedział oficer i musiał

poczekać, aż ucichnie szmer zdumionych głosów. - To wiat wysoko rozwinięty, w pełni cywilizowany. Całe wieki temu zasiedlili go Waisowie, chociaż mieszka tam też mniejszoć hivistahmska.
- Ale to znaczy, że lšdowanie będzie problemem - mruknęła Kossinza. - Ogień przeciwlotniczy poszatkuje nas, zanim zejdziemy na poziom morza.
Oficer spojrzał na niš.
- Wprawdzie to wysoko rozwinięty wiat, jednak jego mieszkańcy trudniš się głównie rolnictwem, istniejš też olbrzymie, nie zamieszkane obszary, gdzie nikt nie przeszkodzi nam w lšdowaniu i wyładunku. W każdym razie nie od razu. Przede wszystkim jednak mieszkańcy Ulaluable nie spodziewajš się naszego ataku.
- Wcale im się nie dziwię - przyznał Soratii. - Jak wyglšda miejscowy garnizon?
- W większoci składa się z Massudów. Trochę Hivistahmów na etatach technicznych. No i garstka, ale naprawdę garstka Ziemian. Wiele czasu powięcono, aby zdobyć te informacje. Jest jeszcze co poza topografiš, co przemawia za wyborem tego włanie celu. Większoć stacji mocy skupiono na pogórzu, całkiem niedaleko za umieszczono centra telekomunikacyjne. Gdybymy przejęli je, zanim obrońcy cišgnš posiłki, da nam to nie tylko przewagę taktycznš, ale ustawi na uprzywilejowanej pozycji w trakcie ewentualnych negocjacji. Zasadniczym powodem, dla którego nie próbowano dotšd podobnych akcji, jest fakt, że tradycyjne siły, składajšce się z Aszreganów i Krygolitów, nie sš doć mobilne, aby opanować w szybkiej sekwencji aż tyle obiektów. Wasz oddział specjalny może tego dokonać. Taktycy wyliczyli, że prawdopodobieństwo sukcesu jest bardzo wysokie. Miejscowi Waisowie nie stawiš naturalnie żadnego oporu. - Przerwał na chwilę i jakby się zawahał. - Nie muszę chyba mówić, jaki wielki będzie to cios dla Gromady.
- Gdyby wasz oddział był liczniejszy, wtedy moglibymy zaatakować jaki ważniejszy wiat - wtršcił wczeniej przemawiajšc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin