Nowy30.txt

(23 KB) Pobierz
Rozdział 30
   
   
   Kaldaqowi niło się, że sanitarka dwakroć musiała odpierać ataki wroga, nim dotarła na wybrzeże, gdzie mieciło się okręgowe dowództwo Gromady. W majakach widział walczšcego Williama Dulaca. Aparatura medyczna migotała wiatełkami i sšczyła w głšb ciała komendanta kolejne życiodajne lekarstwa.
   Jak przez mgłę usłyszał w pewnej chwili swój własny głos.
    Mylałem, że odrzucasz to wszystko. Mylałem, że idea walki z Ampliturami jest ci z gruntu obca. Zawsze mówiłe, że chcecie być równie cywilizowani jak inne rasy w Gromadzie, że pragniesz powstrzymać swych pobratymców od boju.
    Owszem. Tak było. Ale w końcu poddałem się. A raczej włšczyłem  umiechnšł się Will.  Męczyło mnie to, aż nie mogłem spokojnie pracować. Cały czas o tym wszystkim mylałem.
    Jak to się stało?
    Svanowie poprosili mnie o skomponowanie muzyki do filmu o walkach na Vasarih. Najpierw nie chciałem, potem powiedziałem, że spróbuję.  Zamilkł na chwilę.  Poszło jak po male. Muzyka sama rodziła się w głowie, od razu z orkiestracjš. Nie było nawet co poprawiać. Posłałem jš mojemu agentowi i wyszedł z tego prawdziwy przebój. Ludzie do dzi nucš sobie główny temat. Potem na jednym oddechu skończyłem szecioczęciowš symfonię, ponad godzina muzyki. Miałem nawet dostać Grammę, ale przestało mnie to obchodzić.
   Chciałem komponować dalej, jednak brakowało mi inspirujšcego dowiadczenia. Filmy to nie to samo. Prawdziwe arcydzieło wymaga osobistych doznań. No i zapisałem się. A oni z miejsca mianowali mnie oficerem. Nie prosiłem o to, ale wiesz co? Dobry jestem. Gdy byłem mały, dziadek zabierał mnie na polowania i wiele pamiętam. Tutaj jest inaczej, ale nie aż tak bardzo. Poza tym jest łatwiej. Nie poluję na ludzi, a przygotowywanie ataku to jak budowanie napięcia w symfonii. Komponowanie nie różni się wiele od taktyki wojennej. Zresztš mylę, że robię co dobrego. Nawet walczšc czuję spokój. Nie ma już we mnie rozterki. Może na tym polega bycie człowiekiem. Sam wiesz, że cišgle słyszy się masę opinii.
    Nie wiem  szepnšł słabo Kaldaq.
    No tak, przecież ty siedziałe od lat na Kantarii. Ale ja już się odnalazłem, przyjacielu. Walczę i wymylam muzykę. To teraz jedno. Wielu artystów robi tak samo. Coraz więcej. W boju czujesz, że żyjesz, to dopiero jest inspiracja. Pewnie to chemia ciała. Gdyby jeszcze powiedział mi, gdzie stacjonuje Jaruselka...
    Nie żyje. Od ponad roku.
   Will umilkł na długš chwilę.
    Przepraszam. Przykro mi. Nie wiedziałem.
    Zginęła na tej planecie  mruknšł Kaldaq.  A ja nie mogłem jej pomóc, tylko patrzyłem.
    Jeli nie masz nic przeciwko temu, skomponowałbym co na jej czeć. Wykorzystam tonacje z muzyki Massudów, aby i wam się spodobało.
   Ludzie potrafili mówić o zmarłych z takim entuzjazmem... Inne rasy czciły tylko żywych. A ludzie malowali, pisali, komponowali i rzebili dla utrwalenia mierci. Czemu tak ich fascynowała?
   Ale uratowali mu życie.
   Sen rozmył doznania. Oto znów Will. Pocieszajšcy.
    Już nic nam nie grozi. Minęlimy południowo-zachodni masyw. Niedługo będziemy w bazie. Łóżko czeka już na ciebie w szpitalu.
   Kaldaq ujrzał, że dookoła jego przyjaciela tłoczš się jakie małe postacie. Szczebiotały co po swojemu. Człowiek spojrzał na Kaldaqa i przełšczył translator na massudzki.
    To Kantarianie. Ocalilimy ich wioskę i niektórzy chcieli potem pójć z nami. Chcieli pomóc. Słyszałem, że to jakby przełom w stosunkach z tubylcami. Wiesz, Kaldaq, gdyby nie ty, dalej walczylibymy miedzy sobš zamiast ratować takich biedaków, jak ci tutaj.
   Kaldaq zdołał obrócić głowę i przyjrzeć się smukłym Kantarianom skupionym wkoło wysokiego Ziemianina. Byli prawie tego samego wzrostu, co Hivistahmowie czy Leparowie.
   Dziwny widok. Will umiechał się do nich. Czy rozumieli znaczenie umiechu? Wpatrywali się w człowieka prawie z nabożeństwem.
   To nie w porzšdku, pomylał Kaldaq. Wszystkie istoty inteligentne sš sobie równe.
    Miły ludek, ci Kantarianie.  Will przeprosił tubylców, zamknšł drzwi i podszedł do koi Kaldaqa.
   Sanitarka zakołysała się lekko i komandor spojrzał niespokojnie.
    To tylko pršdy powietrzne. Ta paskudna tutejsza pogoda.
    Straszna. Nic tylko deszcz i wilgoć.
    Naszym ludziom to nie przeszkadza. Svanowie mówiš, że to za sprawš niestabilnego klimatu Ziemi. Wiesz, przyzwyczajenie. Podobno na większoci wiatów jest pod tym względem aż za nudno. Tutaj czujemy się jak w domu.
    Jak ktokolwiek cywilizowany może uważać tę planetę za dom?
    Kantarianie tu mieszkajš.
    Ale oni nie sš cywilizowani.
    My też nie, zapomniałe? Może dlatego tak dobrze się z nimi dogadujemy.
   Kaldaq pomylał znów o tym, gdy obudził się w wygodnym łóżku szpitala w Bazie Centralnej. Prawie go nie bolało. Hivistahm przy aparaturze zakłapał zębami widzšc, że pacjent otwiera oczy.
    Jak długo tu leżę?  spytał Kaldaq.
    Prawie dziesięć dni, komandorze  odparł technik znad monitorów.
   Łóżko zmieniło konfigurację, nadajšc Kaldaqowi pozycję siedzšcš. Izolatka była doć skromnie wyposażona, jak na rangę pacjenta.
    Czy jest w bazie pewien oficer z Ziemi? Nazywa się Will Dulac. Pewnie go nie znasz, ale może spytałby w administracji?
    Nie ma takiej potrzeby, komandorze.  Hivistahm podał pacjentowi jakš pigułkę, którš ten posłusznie połknšł.  Wszyscy znajš Williama Dulaca.
    Naprawdę?
    Oczywicie. Jest nowym dowódcš okręgu.
    Dowódcš okręgu  powtórzył skrajnie zdumiony Kaldaq.
    Włanie. Od chwili przybycia na Kantarię Ziemianie wygrali już mnóstwo bitew. Spychajš Krygolitów coraz dalej. Słyszałem, że podobno przenikajš też za linie wroga i niszczš jego bazy, przecinajš szlaki zaopatrzenia u stóp południowego łańcucha.
    A co z moimi żołnierzami? Drugi i trzeci batalion, sektor południe.
    Ci, co przetrwali bitwę bez szwanku, sš teraz z Ziemianami. Z tego co wiem, poszli wszyscy na ochotnika.  Hivistahm gwizdnšł.  Dziwnie układajš się losy wojowników. Czy to prawda, że w towarzystwie Ziemian Massudzi walczš lepiej?
    Nie miałem okazji się przekonać.
   Technik prawie go nie słuchał.
    Pozostaje czekać. Niektórzy powiadajš, że Ziemianie usunš wroga z Kantarii jeszcze przed końcem roku.
    To niemożliwe  mruknšł Kaldaq.  Tamci okopali się, umocnili, ich linie zaopatrzenia sš silnie bronione...
    Dla Ziemian to żadna przeszkoda  przerwał mu technik. Dziwny brak manier.  To zrozumiałe, bo oni nie sš cywilizowani. Widziałem filmy. To najdziksze bestie lšdowe, w dodatku inteligentne. Oto prawdziwi Ziemianie. Chociaż  dodał po niejakim wahaniu  ich muzyka bywa całkiem miła.  Podwójne powieki mrugnęły, oznaki specjalnoci na skafandrze błysnęły jasno w blasku szpitalnych lamp.
    Powiedz mi co.
    Jeli tylko to wiem.  Technik zerknšł na chronometr.
   Hivistahm miał wyjštkowo długie paznokcie. Pewnie służyły mu do czego konkretnego.
    Co sšdzisz o Ziemianach?
    Osobicie?
    Włanie.
   Technik zastanawiał się przez dłuższš chwilę. Hivistahmowie preferowali grupowe wyrażanie opinii. W końcu jednak się namylił.
    Sam niewiele korzystam z ich obecnoci. Hołdujš prymitywizmowi, pod każdym niemal względem, chociaż sami upierajš się przy tym, że ich kultura jest na wysokim poziomie. Podziwiam ich umiejętnoci bojowe, bo sam takich nie posiadam, i cieszę się, że walczš za mnie.  Wzdrygnšł się wyranie.  Ziemianie walczš i umierajš za Hivistahmów i za ich wiaty.
    Co innego pcha ich do walki  skorygował Kaldaq.
    Ich osobliwa skłonnoć do gromadzenia dóbr jest powszechnie znana. To tylko potwierdza ich status istot niecywilizowanych. Ale mnie to nie martwi. Ważne że walczš i broniš wszystkich innych.
    Ale co mylisz o nich zupełnie prywatnie?
    Mało ich dotšd spotkałem  odparł technik z namysłem.  Tych paru okazywało zawsze wdzięcznoć za każdš, nawet drobnš przysługę. Zupełnie jakbym czynił im wyjštkowš uprzejmoć, a przecież to moja praca. Ich otoczka cywilizacyjna jest na tyle słaba, że sprawy tak normalne, jak udzielenie pomocy innej istocie, jawiš im się niezwykłymi. A prywatnie? Nie pragnę ich bliżej poznawać. Gdyby zamknšć mnie w jednym pokoju z Ziemianinem, to chyba rychło zaczšłbym kopać w drzwi. Ale tutaj  wskazał na szpitalne otoczenie  spędzam większoć czasu ze swoimi. Svanowie i Ooyanowie nam pomagajš. Podobnie Yula i Massudzi. Nie przebywam wiele z Ziemianami.
    Zatem nie budzš twego niepokoju?
    A czemu by miało tak być?
    Bo walczš zajadle i cišgle zwyciężajš. Bo tylko walczyć potrafiš naprawdę dobrze.
   Wyłupiaste oczy spojrzały ze zdumieniem na Kałdaqa.
    Ależ ja się z tego cieszę, podobnie jak wszyscy Hivistahmowie.
   Drzwi odsunęły się, wpuszczajšc Ooyana. Różnił się od Hivistahma kolorem skóry i kształtem czaszki oraz wielkociš i postawš, ale poza tym podobieństwo było uderzajšce.
    Praca na mnie czeka, komandorze. Niech pan odpoczywa. Jak dobrze pójdzie, to za parę dni wyjdzie pan stšd na własnych nogach.
    Dziękuję  powiedział Kaldaq doć poprawnie po hivistahmsku. Technik znał massudzki, ale to nic dziwnego, skoro cišgle miał do czynienia z pacjentami Massudami. Kaldaq nigdy jednak nie słyszał jeszcze Hivistahma mówišcego po angielsku. Ciekawe, czy nie opanowali nowego języka, czy nie chcieli się go uczyć? Użycie translatorów pozwalało na zachowanie pewnego dystansu wobec rannych ludzi.
   Ten tutaj stwierdził, że podziwia ludzi, ale ich nie uwielbia. Ooyanowie majš zapewne podobne zdanie. Wyglšdało na to, że tylko Massudzi potrafiš dzielić niektóre emocje z Ziemianami. Bo Svanowie tylko udawali, bystry obserwator wychwytywał to całkiem szybko. W gruncie rzeczy podzielali zdanie Hivistahmów.
   Kaldaq wracał do zdrowia i rozmylał. Wcišż o tym samym. Wszystkim odwiedzajšcym ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin