Nowy5.txt

(30 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 4
Jak to zwykle bywa, ciekawoć wzięła w końcu górę nad strachem. Wraz z powrotem Sha-Kaana do swojego wymiaru zniknęło bezporednie zagrożenie i kiedy Krucy powrócili na centralny plac Parvy, wokół ciała martwego smoka gromadził się już tłum.
 Zaraz wracam  rzucił Bezimienny, skręcajšc w stronę zgromadzonych. Jak zawsze wojownik i taktyk, pomylał Hirad, patrzšc, jak przyjaciel przepycha się wród kawalerzystów Darricka. Grupa stojšcych tyłem Protektorów rozsunęła się, instynktownie przepuszczajšc go do smoka. Bezimienny nie poszedł tam, by gapić się i kręcić z podziwem głowš. Chciał poszukać słabych punktów, szczelin w smoczym pancerzu, które mogłyby im pomóc.
Hirad nie był przekonany, że jakie w ogóle istniejš, a poza tym naoglšdał się już wystarczajšco dużo smoków jak na jeden dzień. Właciwie to wystarczyłoby mu na całe życie, tyle że przestało to już, niestety, być kwestiš jego wyboru. Zawrócił w stronę kociołka Willa umieszczonego przy wejciu do tunelu piramidy. Potrzebował czego na uspokojenie nerwów i miał nadzieję, że na dnie została jeszcze choć odrobina kawy. Ilkar szedł, cały czas wspierajšc się na ramieniu barbarzyńcy i milczšc. Kiedy zbliżyli się do tunelu, Hirad poczuł, że elf jest spięty. W cieniu wejcia stał Styliann. Denser leżał obok na ziemi, a nad nim klęczała Erienne.
 Czy ten sukinsyn nie może sobie gdzie pójć?  szepnšł Julatsańczyk.  Jego obecnoć tu  to jak obelga.
 Nie sšdzę, żeby po tym, co mamy do powiedzenia, zbyt długo się tu kręcił.
Ilkar parsknšł.
 Ja też chciałbym myleć, że teraz po prostu uda się najkrótszš drogš do Xetesku. Niestety, wszyscy zmierzamy w tę samš stronę.
Hirad milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:
 Już nie mogłem się doczekać, by przyłšczyć się do wojny z Wesmenami. To oznaczało powrót do tych prostych, żołnierskich rzeczy. Ale teraz, to...
 Wiem, co masz na myli  przerwał mu Ilkar, dochodzili już bowiem do ogniska.  Siadaj. Ja sprawdzę, co z kawš.
Denser podniósł się, choć z trudem, i wsparł na ramieniu Erienne. Z jego bladej, wycieńczonej twarzy w równym stopniu promieniowała obawa, co i oczekiwanie.
 Lepiej podejdcie tu i posłuchajcie  zawołał Hirad.  To dotyczy także ciebie, Styliann. Sprawy nie stojš najlepiej.
 Zdefiniuj nie najlepiej  poprosił Styliann, wynurzajšc się do wiatła i poprawiajšc bezwiednie kołnierz.
 Poczekajmy, aż będziemy w komplecie, dobrze?  poprosił Ilkar, podajšc Hiradowi kubek kawy i siadajšc obok niego. Skinšł głowš w stronę cielska smoka, skšd nadchodzili Will i Thraun. Bezimienny nie skończył jeszcze oględzin.  Nie chciałbym przekazać niczego niedokładnie.

* * *
Dopóki nie pojawił się Bezimienny, nikt nie odważył się nawet wycišgnšć ręki i dotknšć smoka. Wojownik kucnšł przy łbie i podniósł ciężkš powiekę gada. Smok mógł sobie pochodzić z innego wymiaru, ale Bezimienny potrafił rozpoznać martwe zwierzę, patrzšc na jego oko. To zwierzę z pewnociš było martwe.
Pucił powiekę, która opadła, zakrywajšc na powrót mlecznobiałe oko, i przykucnšł z boku, uważnie przyglšdajšc się potworowi. Z bliska widać było, że rudobršzowa barwa była wynikiem ułożenia dwóch rodzajów łusek, jednej ciemnoczerwonej i drugiej bladobršzowej, zdecydowanie rzadszej. Bezimienny rzucił okiem na trójkštnš głowę mierzšcš niemal metr od nozdrzy, znajdujšcych się ponad pyskiem, do podstawy szyi. Spod fałdów grubej skóry służšcych za usta wyglšdał kieł. Drugi, odłamany, leżał parę metrów dalej. Odłamek miał jakie dziesięć centymetrów. Bezimienny podniósł go, obrócił w dłoniach i schował.
Łeb rozszerzał się ku tyłowi, prawdopodobnie w celu ochrony wrażliwej częci ciała, jakš była szyja. Niewystarczajšcej ochrony, pomylał Bezimienny, oglšdajšc kłute rany zadane z takš łatwociš przez Sha-Kaana.
Pochylił się do przodu i spróbował rozewrzeć szczęki bestii, korzystajšc z całej siły mięni. Rozchyliły się lekko, ale kiedy spróbował zajrzeć do rodka, zwarły się z kłapnięciem. Rozejrzał się i napotkał wzrok Protektorów i dwóch żołnierzy z grupy około trzydziestu otaczajšcych cielsko.
 Pomóżcie mi tu!  zawołał. Kawalerzyci pospiesznie ruszyli na wezwanie Kruka. We trójkę ułożyli smoczy łeb na boku, a potem, podczas gdy ludzie Darricka przytrzymywali górnš szczękę, Bezimienny odcišgnšł dolnš i zajrzał do wnętrza paszczy. Cuchnšce powietrze sprawiło, że zakaszlał.
W smoczych zębach nie było nic specjalnie nadzwyczajnego. Cztery olbrzymie kły, rozmieszczone po dwa, w górnej i dolnej szczęce, były charakterystyczne dla drapieżnika, podobnie jak rzędy krótszych, wšskich siekaczy. Zgniatacze wypełniały tylnš częć paszczy, jednak uwagę Bezimiennego przykuły dzišsła wokół i poniżej nich.
Naliczył pół tuzina sztywnych skórnych wypustek zakrywajšcych otwory rozmieszczone w dzišsłach. Poruszajšc jednš z nich poczuł ruch mięnia przywodzšcego i na dłoń kapnęła mu kropla czystego płynu, który szybko wyparował. To było wszystko, co musiał wiedzieć, by zrozumieć, skšd pochodził ogień.
Skinięciem głowy podziękował kawalerzystom i wstał, puszczajšc paszczę i pozwalajšc jej zamknšć się z głonym planięciem. Objšł spojrzeniem całe cielsko i ruszył wolno wzdłuż niego. Lekko skręcona szyja miała długoć niecałych trzech metrów. W sumie smok wyglšdał nieco zgrabniej niż Sha-Kaan, a jego budowa wskazywała na większš szybkoć i zwrotnoć, ale bioršc pod uwagę łatwoć, z jakš został pokonany, był z pewnociš niedowiadczony. Młody. Wyposażone w łokcie przednie łapy kończyły się niewielkimi szponami, co wskazywało na ewolucyjnš potrzebę osišgnięcia stosunkowo większej delikatnoci i precyzji. Jednak każdy szpon był zakrzywiony, ostry i, w przeciwieństwie do paznokci, zbudowany z koci.
Nieco ponad przednimi kończynami wyrastały skrzydła i Bezimienny nie musiał patrzeć z bliska, aby dojrzeć zespoły grubych mięni, które rozpędzały lecšce stworzenie do niesamowitych szybkoci. Na kolejnš probę Kruka dziesięciu ludzi rozcišgnęło skrzydło, wytężajšc siły, by pokonać pomiertny skurcz.
Zewnętrzny łuk skrzydła miał długoć około dziesięciu metrów i zbudowany był z elastycznej koci, gruboci uda Bezimiennego. Kolejnych dwanacie koci przyczepionych było do niego za pomocš skomplikowanych stawów, a pomiędzy nimi wszystkimi widniała rozpięta gruba, oleista błona.
 Trzymajcie je napięte.  Bezimienny wycišgnšł sztylet i zagłębił go w błonie, krelšc rysę, z której wypłynšł ciemny płyn. Nie była to krew, tylko jeszcze więcej oleju. Przecišgnšł po nim palcem i rozsmarował płyn pomiędzy kciukiem i palcem wskazujšcym, czujšc jego gładkš konsystencję.  Ciekawe  powiedział. A jednak błona, choć nie grubsza niż półtora centymetra, nie rozdarła się.  Dziękuję już  skinšł głowš w stronę mężczyzn, by wypucili skrzydło. Zwinęło się błyskawicznie i z trzaskiem uderzyło o bok smoka niczym działajšcy nawet po mierci mechanizm obronny. Podmuch wzbił z ziemi tuman kurzu, podkrelajšc jedynie potęgę bestii.
Szyja stanowiła jednš pištš długoci korpusu, który, nawet spoczywajšc na boku, górował nad Bezimiennym. Wojownik przecišgnšł palcami po miększych i bledszych łuskach podbrzusza, wyczuwajšc jednoczenie szorstkoć tych pokrywajšcych grzbiet i boki. Znowu wycišgnšł sztylet i przykucnšł przy podbrzuszu. Jednak ostrze po raz kolejny nie uczyniło cielsku większej szkody.
Zmarszczył brwi i skupił uwagę na ladach oparzenia na boku biegnšcych przez jakie siedem metrów. Tutaj skóra była sczerniała i pokryta pęcherzami, w kilku miejscach znajdowały się głębsze rany, a wszelkie poważniejsze poparzenia i pęknięcia wypełniał czarny, gęsty płyn. Jednak nawet to nie było miertelnš ranš. Nawet pełna moc oddechu Sha-Kaana nie była w stanie zadać takich obrażeń w jednym ataku.
 Na bogów, twarde z was sukinsyny  mruknšł Bezimienny.
Poszukiwanie słabych punktów trwało nadal.

* * *
 Co on do cholery robi?  zapytał ponuro Denser. Patrzyli, jak Bezimienny idzie po smoczym boku w kierunku cienkiego siedmiometrowego ogona, uderzajšc i wbijajšc gdzieniegdzie miecz i za każdym razem kręcšc głowš.
 Mylę, że zastanawia się, jak zabić co takiego  odpowiedział Ilkar.
 Małe szanse  dodał Hirad.
 To po co marnuje na to czas?  Denser wydšł wargi i z powrotem położył się, tracšc zupełnie zainteresowanie.
 Bo tym włanie zajmuje się Bezimienny  podjšł Hirad.  Lepiej czy gorzej, ale musi poznać wroga, z którym ma się zmierzyć. Zawsze twierdził, że ważniejsze jest, by zdać sobie sprawę z tego, czego nie uda się zrobić, niż wiedzieć, co jest możliwe do wykonania.
 Jest w tym jaki sens  zgodził się Thraun.
 To wszystko bardzo zajmujšce  mruknšł Styliann  ale czy naprawdę musimy na niego czekać?
 Tak  odpowiedział prosto Hirad.  Jest Krukiem.
Tymczasem Bezimienny zmierzał już w ich kierunku. Odpišł łańcuch utrzymujšcy pochwę, tak by rękojeć znajdowała się nad prawym barkiem, a koniec ostrza poniżej lewego kolana, i wsunšł do niej miecz. Kiedy podszedł do ognia, rzucił broń pod stopy i usiadł ze zmarszczonym czołem.
 No i?
 Sha-Kaan miał rację. Nawet gdyby udało nam się bardzo zbliżyć, to jedyna miękka tkanka znajduje się w pysku, a jako nie wyobrażam sobie smoka, otwierajšcego paszczę tylko po to, żeby dać się zabić. Jedyna szansa to wysuszenie skrzydeł. Wydzielajš jakš formę oleju, bez którego, jak sšdzš, popękałyby pod wpływem goršca. Tyle że iloć ognia, jakš trzeba by je pokryć, mogłaby pochodzić jedynie od innego smoka.
 A oczy?  Hirad wzruszył ramionami.
 Mały cel. Nic z tego, jeżeli głowa jest w ruchu. Każdy z nich mógłby w tym wymiarze zabić każde stworzenie i to w dowolnej iloci.
 Nie zapominaj o potędze magii  wtršcił sztywno Styliann. Bezimienny zignorował go.
 Skóra jest niezwykle twarda i odporna. Nawet na brzuchu i skrzydłach. Kwas mógłby jako zadziałać, podobnie jak pewne zaklęcia oparte na ogniu czy mrozie. Ale tak jak we wszystkich innych przy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin