The Office 1-15[1].doc 221.pdf

(1660 KB) Pobierz
136699316 UNPDF
The Office
http://www.fanfiction.net/s/4871509/1/The_Office <-- oryginał
tĀumaczenie: koli93 i neinna
beta: xPaulinax2811x
~ 1 ~
beta: xPaulinax2811x
Spis Tresci
1. Beautiful Bastard
Beautiful Bastard
33
2. Beautiful Bitch
Beautiful Bitch
12
3. WhoÔs The
WhoÔs The Boss
Boss
19
4. La Perla
La Perla
31
31
5. Overdrive
Overdrive
44
444
6. The Evolution of Caveward
he Evolution of Caveward
60
660
7. Guess whoÔs coming to dinner?
Guess whoÔs coming to dinner?
76
776
8. Between The Lines
Between The Lines
92
9. Lessons Learned
Lessons Learned
106
10. First Light
First Light
123
123
11. Je ne regrette rien
Je ne regrette rien
138
138
12. Seattle Nights
Seattle Nights
148
148
13. Je Suis
Je Suis Toi
Toi
162
162
14. Avec toi, je suis
Avec toi, je suis enfin la maison.
enfin la maison. 181
181
15. Murmurs
Murmurs
199
199
~ 2 ~
Spis Tresci
11.
1.
22.
2.
112
12
33.
3.
WhoÔs The
119
19
4.
44.
331
55.
5.
44
66.
6.
60
77.
7.
76
8.
92
88.
992
99.
9.
106
10.
11.
12.
13.
Je Suis
14.
Avec toi, je suis
enfin la maison.
15.
1.Beautiful Bastard
- Cholera - wymamrotałam pod nosem. Już gdy się obudziłam, wiedziałam, że
mój dzisiejszy dzień będzie do dupy.
Siedząc w samochodzie, próbowałam zobaczyć coś poza ogromnym SUV’em
stojącym przede mną. Co się, kurwa, dzieje? Tkwię w jednym miejscu, na tej
zapomnianej przez Boga autostradzie już 10 minut. 10 minut dłużej niż powinnam.
Spojrzałam jeszcze raz na zegarek. Cholera.
Westchnęłam i wyjrzałam przez okno, napotykając wzrok kierowcy stojącego
w korku obok mnie. Facet po czterdziestce przesłał mi obrzydliwy uśmiech, a jego
usta ułożyły się w słowo „ładniutka”. Uhh! Dlaczego mężczyźni muszą być takimi
świniami? Oparłam głowę o zagłówek siedzenia i westchnęłam przeciągle, wracając
myślami do katastrofy, którą rozpoczął się mój dzień.
Obudził mnie wrzask piosenki My Chemical Romance, płynącej z głośników
mojego budzika. Jęknęłam, wtulając twarz w poduszkę, szukając na ślepo
wyłącznika. Ale muzyka nie cichła, robiła się coraz głośniejsza. Co do cholery?
Przechyliłam się dalej, żeby wyszarpnąć kabel z gniazdka i zleciałam z łóżka.
Niestety zegarek i wszystko co znajdowało się na moim nocnym stoliku spadło
razem ze mną.
Boże! Mój Blackberry! Moja, teraz już pusta, szklanka z wodą leżała obok
mokrego telefonu. Narastała we mnie panika, gdy wzięłam do ręki przemoczony do
suchej nitki aparat. Byłam martwa. W tym czymś było całe moje życie i
harmonogram spotkań pana Cullena. Wzięłam głęboki wdech, chcąc się uspokoić.
Może wyschnie i będzie działał, wmawiałam sobie. Tak, jasne. Bo woda i drogi
elektroniczny sprzęt tak dobrze ze sobą współpracują.
Cicho dziękowałam Bogu, że wczorajszej nocy, przed wyjściem z biura
przypomniałam sobie o zrobieniu kopii zapasowej harmonogramu. Ale po
wspomnieniu poprzedniego dnia, byłabym bardziej zadowolona, gdybym o tym
zapomniała. Mój szef, Edward Cullen, był w szczególnie złym nastroju i spędził
większość dnia wyszczekując rozporządzenia i trzaskając drzwiami. Ten facet był
durniem pierwszej klasy. Przejął stanowisko po moim poprzednim szefie dziewięć
miesięcy temu i jest teraz takim samym chujem, jakim był pierwszego dnia swojej
pracy. Zazwyczaj nie sprawiało mi to kłopotu, nie dostałabym tej posady będąc zbyt
wrażliwą. Ale tamtego dnia miałam na sobie nową, markową sukienkę od Michaela
Korsa, na którą wydałam kupę kasy i czułam się szczególnie dobrze w swojej skórze.
Jego napad złości sprawił, że byłam gotowa zatrudnić płatnego mordercę, żeby
przyszedł do niego z wizytą przed 18:00.
Wzdychając zdałam sobie sprawę, że przerwę obiadową będę musiała spędzić
na poszukiwaniach nowego telefonu. Świetnie. Jakoś zdołałam wyrwać się z
zamyślenia i przygotować na dzisiejszy dzień. Oczywiście ekspres do kawy padł, a
moje klucze wpadły między poduszki na kanapie, ale jakimś sposobem sprawiłam,
~ 3 ~
1.Beautiful Bastard
że miałam tylko kilka minut w plecy. Tak było oczywiście przed wypadkiem.
Minęła prawie godzina, zanim minęłam wrak samochodu blokujący trzy pasy
ruchu, spychając wszystkie samochody jadące autostradą na jeden. Gdy w końcu
dotarłam do biura, miałam godzinę spóźnienia. Normalnie by do mnie zadzwonili,
ale mój telefon był wciąż w domu, leżał w kałuży wody, otoczony nasiąkniętymi nią
papierowymi ręcznikami.
Wiedziałam, że przez to przejdę przez piekło, pomimo iż szczyciłam się
przychodzeniem do pracy co najmniej 15 minut przed czasem i jeszcze nigdy się nie
spóźniłam. Do dzisiaj. Tylko dlatego, że on był aż takim dupkiem.
Pan Edward Cullen. Przewróciłam oczami, gdy to imię przeszło przez moje
myśli; nie znosiłam go. Był najbardziej zarozumiałym, pompatycznym kutasem,
jakiego kiedykolwiek spotkałam. Słyszałam te wszystkie kobiety w biurze, które
chichotały i szeptały o nim, bo nawet ja musiałam przyznać, że był zabójczy. Ale jeśli
masz choć odrobinę zdrowego rozsądku, zdasz sobie szybko sprawę, że piękno jest
tylko powłoką, a brzydota przenika aż do kości. Przez ostatnich kilka lat miałam
styczność z nieprzyjemnymi typkami; z kilkoma spotykałam się w liceum i na
studiach. Jednak przy nim wymiękają. Piękny drań.
- No, no, panno Swan, która jest dziś godzina w pani małym świecie? –
zapytał łaskawym tonem, gdy weszłam do biura.
Stał w drzwiach swojego gabinetu, który mieścił się naprzeciwko mojego
biura, wyglądając tak cudownie i arogancko jak zwykle. Miał około metra
dziewięćdziesięciu wzrostu i ciało jakby wyrzeźbione w marmurze. Popełniłam błąd
odwiedzając hotelową siłownię podczas konferencji w pierwszym miesiącu naszej
wspólnej pracy, wchodząc i znajdując go, spoconego i bez koszulki, obok bieżni. Ten
widok na zawsze odcisnął się w mojej pamięci. Ale oczywiście, musiał zrujnować ten
moment otwierając usta:
- Miło zobaczyć, że w końcu zaczyna się pani interesować swoją sylwetką,
panno Swan.
Dupek. Miał twarz, za którą zabiłby każdy model i najbardziej niesamowite
włosy jakie kiedykolwiek widziałam u mężczyzny. Sex hair. Tak nazywały je
dziewczyny z niższego piętra i zgadzam się z nimi; zasługiwały na tę nazwę.
- Przepraszam, panie Cullen. Na autostradzie był wypadek. Przyjechałam tu
tak szybko, jak mogłam. To się już nigdy więcej nie powtórzy – odpowiedziałam
uprzejmym tonem z niewielką nutą jadu, mimo że moje palce aż się skręcały,
pragnąc wydłubać mu te piękne, zielone oczy.
- Ma pani rację, nie powtórzy się - odpowiedział z tym pewnym siebie
uśmiechem, który sprawiał, że mój żołądek skręcał się i podskakiwał jednocześnie.
Jeśli tylko potrafiłby trzymać tę swoją przeklętą gębę zamkniętą, byłby idealny.
Kawałek taśmy klejącej przyklejonej na usta spowodowałaby dużą zmianę i nie
miałabym nic przeciwko fantazjom, które o nas miewałam; w pokoju dostawczym,
na jego biurku, na moim biurku, na satynowych prześcieradłach…
- A żeby ten incydent zapadł pani w pamięć, chcę żeby dokumenty, które
położyłem na pani biurku dziś rano, zostały wypełnione i znalazły sie u mnie przed
~ 4 ~
szóstą. A później nadrobi pani straconą dzisiejszego poranka godzinę, robiąc ze mną
prezentację w sali konferencyjnej.
Moje oczy rozszerzyły się, gdy jego głos wyrwał mnie z, teraz już odległych,
rozmyślań - patrzyłam jak odwraca się nie mówiąc ani słowa więcej i wychodzi
zatrzaskując za sobą drzwi do swojego gabinetu. Co. Za. Kutas. Cholernie dobrze
wiedział, że przyzwoitej kampanii reklamowej nie da się zrobić w… spojrzałam na
zegarek. Świetnie, siedem i pół godziny, jeżeli opuszczę lunch. Cisnęłam torebkę pod
biurko i usiadłam, włączając komputer i mamrocząc pod nosem, gdy otwierałam
teczkę z dokumentami. Dobrze, że przynajmniej była to prosta reklama butów,
niezbyt trudne do ułożenia hasło reklamowe. Ale to i tak nierealne do wykonania w
takim limicie czasowym. Wspomniałam już wcześniej, że mój szef to kutas?
Gdy pozostali pracownicy zaczęli wychodzić na lunch, usiadłam na moim
biurku z kawą i torebką Ritz Bits, które wyciągnęłam z automatu do przekąsek w
drodze powrotnej z łazienki. Normalnie przyniosłabym sobie lunch albo wyszła z
innymi asystentami coś przekąsić, ale czas nie był dzisiaj moim przyjacielem. Kiedy
zrzędziłam o niedożywianiu, usłyszałam jak zewnętrzne drzwi biura się otworzyły.
Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się, gdy moja przyjaciółka Angela weszła do
środka. Angela pracowała dla Cullen Inc. prawie tak długo jak ja. Była słodką i
uprzejmą dziewczyną, jedną z moich ulubionych współpracowniczek.
- Gotowa na lunch, Bello? - zapytała, uśmiechając się słodko.
- Boże, Angela przepraszam, wiem że obiecałam, ale mam piekielny dzień.
Absolutnie nie ma szans, żebym wyszła. - Spojrzałam na nią przepraszająco, podczas
gdy jej uśmiech zamienił się w złośliwy uśmieszek.
- Piekielny dzień, czy piekielny szef? - Pochyliła się i prychnęła. Angela
wiedziała wszystko o Edwardzie „Fiucie” Cullenie. W tym budynku był żywą
legendą. Nikt z nim nie dyskutował, jeżeli chciał zachować pracę. Kurde, jeśli nie
byłabym tak dobra w swoim zawodzie, nie byłabym zdolna wykonać nawet połowy
z tych rzeczy, które robiłam.
- Masz rację co do ostatniego - odpowiedziałam. Zdmuchując kosmyki
włosów z oczu, głęboko westchnęłam. - Jestem totalnie zawalona robotą. Idźcie beze
mnie.
- Ale… - Próbowała się sprzeczać.
- Angela, po prostu nie ma wyjścia. Nawet jeśli będę pracowała porządnie do
siódmej i tak nie wydaje mi się, że będę w stanie skończyć na czas. Naprawdę mi
przykro i obiecuję, że pójdę z wami następnym razem.
- Dobra. Ale nie pozwól temu kutasowi sobą dyrygować. Ma szczęście, że cię
ma i dobrze o tym wie. Wszyscy wiemy kto naprawdę utrzymuje tu porządek, Bello.
- Angela się uśmiechnęła i opuściła biuro.
Boże! Zapowiadał się długi dzień. Zauważyłam, po raz trzeci w ciągu tych
wielu godzin, że moje uda zaczęły się ślizgać. Zawsze dbałam, aby do pracy ubierać
się nienagannie. Moje włosy zawsze rozpoczynały pracę stylowo poskręcane, ale pod
koniec dnia, same decydowały o swoim położeniu. A dzięki mojej najlepszej
przyjaciółce Alice, moje ubrania zawsze były modne i profesjonalne. Upierała się, że
~ 5 ~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin