3. Biała.pdf

(506 KB) Pobierz
Garwood Julie Czas Róż - Biała
G ARWOOD J ULIE
C ZAS R ÓŻ -
B IAŁA
1
194006617.001.png 194006617.002.png
Prolog
Dawno temu żyła niezwykła rodzina - bracia Clayborne'owie,
złączeni więzami silniejszymi niż więzy krwi.
Po raz pierwszy spotkali się, gdy jako dzieci mieszkali na jednej z
ulic Nowego Jorku. Zbiegły niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas,
rewolwerowiec Cole i oszust Travis przeżyli w dżungli miasta
rządzonego przez gangi starszych od nich chłopców tylko dlatego, że
trzymali się razem. Kiedy na swojej ulicy znaleźli małą dziewczynkę -
podrzutka - postanowili, że wyjadą na Zachód i stworzą jej prawdziwy
dom.
Jakiś czas później osiedlili się w samym sercu Terytorium Montany
na skrawku ziemi, który nazwali Różanym Wzgórzem.
Dorastając, otrzymywali listy od matki Adama, Róży. To ona
kształtowała ich charaktery. Róża dobrze znała ich obawy, nadzieje i
marzenia, gdyż chłopcy odpisywali na jej listy, wzruszeni matczyną
troską, miłością i oddaniem.
Z biegiem lat każdy z nich zaczął ją uważać za swą własną matkę.
Po upływie długich dwudziestu lat Róża dołączyła do nich i
wreszcie jej dzieci były szczęśliwe. Córka wyszła za mąż za dżentelmena
i spodziewała się dziecka, a synowie wyrośli na porządnych ludzi. Ale
mama Róża nie była do końca usatysfakcjonowana. Martwiła się, że
synowie zbyt polubili kawalerskie życie. A ponieważ należała do tych,
co uważają, że Bóg pomaga tylko tym, którzy sami sobie pomagają,
2
wiedziała, że zostało jej tylko jedno wyjście - wtrącić się w ich
poukładane życie.
Thomas Hood, „Time of Roses"
Nie w zimie z naszych wróżb
Wyczytał los kochanie.
3
Był czas kwitnienia róż –
Rwaliśmy je w altanie.
Bo nie wie młoda miłość,
Że zima jest na świecie.
Ach, skądże! Pięknie było,
Świat czcił nas świeżym kwieciem.
Przeł. Wojciech Usakiewicz
ROZDZIAŁ 1
4
No i doczekała się. Wpadła w tarapaty po same uszy. Każdy, kto
grozi Douglasowi Clayborne'owi, powinien zdawać sobie sprawę z
konsekwencji tak nierozsądnego czynu i gdy tylko Douglas odbierze jej
strzelbę, wytłumaczy damie jej błąd. Gruby błąd.
Ale najpierw musi jakoś ją przekonać, by wyszła z końskiego
boksu i stanęła w świetle latarni. Postanowił, że będzie do niej mówić tak
długo i łagodnie, aż uśpi jej czujność i podejdzie na tyle blisko, by wziąć
ją z zaskoczenia. Wyrwie jej strzelbę z rąk, rozładuje, a potem złamie na
kolanie. Chyba, że byłby to Winchester... wtedy go zatrzyma.
Ale teraz ledwie ją widział. Przykucnęła w cieniu za bramką boksu
i oparła lufę strzelby o najniższą deskę. Po drugiej stronie stajni, na
kołku, wisiała naftowa lampa, lecz dawała tak marne światło, że ze
swego miejsca Douglas niewiele mógł zobaczyć.
Stał na progu stajni przestępując z nogi na nogę, a deszcz siekł go
po plecach. Już dawno przemókł do suchej nitki, podobnie jak Brutus,
jego kasztanowaty wałach. Im szybciej zdejmie z niego siodło i wytrze
go do sucha, tym lepiej dla zwierzęcia. Ale to, co chce zrobić Douglas, i
to, co zamierza dama przycupnięta w boksie, to dwie różne rzeczy.
W tej samej chwili mroki nocy - i kawałek korytarza w stajni -
rozświetliła błyskawica, po której natychmiast rozległ się ogłuszający
huk grzmotu. Brutus stanął dęba i głośno zarżał podrzucając łbem.
Najwyraźniej koń, podobnie jak jego pan, bardzo chciał schować się
przed deszczem.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin