L7.txt

(7 KB) Pobierz
W pewnš ładnš, słonecznš sobotę miałem zaplanowane betonowanie. 
Moja lubna małżonka tegoż dnia postanowiła poddać się jakim radykalnym zabiegom upiększajšcym w doć odległej miejscowoci (siakie tam taplania w mierdzšcym błocku i inne kosztowne fanaberie) i nie było gdzie upchnšć dzieci. Zgodzilimy się, że pozostawienie ich samych w domu zmusiłoby nas do budowy nowego względnie do kosztownego i kłopotliwego przestawiania obecnego budynku na właciwe miejsce, ale consensusu nie było. 
Krótka wymiana zdań zakończyła się mojš kapitulacjš. Cóż - postanowiłem dzieciom zafundować taplanie w błocku za darmo na budowie, doszedłszy do wniosku, że przebywanie w towarzystwie Czerwonych Brygad będzie dla moich młodych mniejszš traumš, niż widok matki, upapranej w czarnej mazi i przypominajšcej głównš bohaterkę Blair Witch Project. Zapakowałem więc oboje młodych do samochodu i pojechałem na budowę.
Córka - na znak protestu przeciwko mojemu protestowi w temacie towarzyszenia matce - nie wyszła nawet z samochodu i oddała się lekturze którego tam tomu przygód Chorego Portiera. Młody natomiast był w swoim żywiole - wylazł, kazał się ubrać w pomarańczowš kamizelkę (jak mówił - "kuloodpornš"), mój biały kask - i wiooo- poleciał rzšdzić
Operator pompy rozstawiał włanie swojš maszynerię. Pompę mielimy nie byle jakš, 38 metrów wysięgu, Putzmeister na Volvie, nówka sztuka. Operator, lizus jeden, zdjšł z pasa cały panel sterujšcy z dżojstikami, założył toto mojemu synowi i dał mu się pobawić. Młody aż dech stracił - kręcił dżojstikami na wszystkie strony, a pompa - w prawo, w lewo, w górę, w dół, aż gumowa rura na końcu wysięgnika zamiatała po nasypie Młody miał wtedy szeć lat, stan jego przedniego uzębienia przypominał królika po czołowym zderzeniu, rozdziawił tę szczerbatš paszczę, aż mu lina ciekła po brodzie, i bawił się tš ogromnš zabawkš z niesamowitym przejęciem.
Przyjechała pani inspektor. Wciekle ruda (syntetyk) wyjšca pięćdziesištka, o głosie i słownictwie godnym czteropaskowego dresa i urodzie oraz posturze ala big black sistah spod latarni na Brooklynie. Chcšc nie chcšc, musiałem zostawić syna w pakamerze pod opiekš przodowego betoniarzy i pójć z tym koszmarnym babochłopem na obiekt, żeby dokonać odbioru.
Przodowym betoniarzy był Nafta. Młodemu przykazałem "słuchać pana Leszka", nie pakować łapek do gniazdek generatora ani do sprężarki, nie włšczać piły tarczowej itd. Dostał ciesielski ołówek i parę kartek i miał bojowe zadanie - narysować budowę. 
Nafta został za pouczony, w hermetycznym języku ogólnobudowlanym, że jeżeli nie dopilnuje mi dzieciaka, to jego genitalia, po bolesnym procesie powolnego smażenia oraz usunięciu przy pomocy piły łańcuchowej, zawisnš w charakterze trofeum na szczycie dwigu, po czym posłużš jako guma do żucia dla najbliższego gospodarskiego brytana. 
Wróciłem po półgodzinie, zmęczony basowym rechotem i ordynarnociš babochłopa, a nade wszystko oparami zapachu Poison, w których pływała jak trup smoka w formalinie. Patrzę - Młody spokojnie rysuje, a Nafta popala "męskiego" i rozmawia z kolesiami, nie żałujšc dynamizatorów. Rozpoczęła się robota.

Po trzech godzinach wzišłem dzieci i pojechalimy z moim zastępcš na obiad. Po drodze jeszcze jedna budowa, wysiadam na chwilę pogadać z operatorem dwigu. Młody oczywicie za mnš, ale bez entuzjazmu: dwig malutki, 18 metrów wszystkiego. Córka czyta o jakim ptaku z końskš głowš i wiata nie widzi. Młody podchodzi do dwigu i patrzy z wyranš dezaprobatš.
-Co, Młody, fajna maszyna?
-Eee Niefajna. Tamta masyna miała więksego ch*ja
-Większe CO??
-No, tata, ch*ja pan Lesek temu panu od pompy mówił: Romek, wystaw tego ch*ja dalej za cianę
Bez komentarzy, ale brygada rotflowała po glebie i mój kolega Bolek takoż. Jedziemy dalej
Młody dziarsko wysiada przed knajpš, zakłada ciemne okularki, patrzy spode łba i naraz pluuuuu - imponujšco strzyka linš przez szparę między zębami i spoglšda na mnie z dumš. 
-Co ty robisz, szczylu? - pytam.
-Pan Lesek mie naucył - odpowiada szczyl.
Cóż, stanem uzębienia mój syn znacznie przewyższał Naftę, a że pojętne bydlštko z niego jest, więc szybko podłapał co i jak. Hm. Bolek się trzyma za brzuch, coby przepukliny nie dostać
Weszlimy do restauracji. Siadamy, cos tam powybieralimy z karty, doroli zapalili, dzieci nie I czekamy, czekamy, czekamy Po kwadransie interweniowałem u bufetowej i wreszcie przyszła obsługa, w postaci naburmuszonej i wybitnie nieefektownej kelnerki. Przyjęła zamówienia, burknęła co, pocišgnęła nosem i poszła.
-Co za denny babsztyl - mówię do Bolka, wypuszczajšc dym.
-Denny i brzydki - potwierdza Bolek. 
-I leniwy - dorzucam
Mój męski potomek pochyla się do mnie i teatralnym szeptem - na pół knajpy - zapodaje:
-Tata Wies Ja mylę, ze ona ten - (intensywny proces mylowy) - ze ona juz więcej ch*jów w d*pie miała niz włosów na głowie
Bolo wpadł pod stół, córka zakrztusiła się Tymbarkiem, aż zapluła okulary, a ja - uosobienie ojcowskiej powagi, pytam surowo:
-Co ty gadasz, szczylu jeden?!
-No co Pan Lesek tak powiedział o tej bzydkiej duzej pani z cerwonymi włosami Na budowie
Nie utrzymałem powagi na twarzy Pokulałem się w stronę Bolka, który włanie zaczynał drugš rundę
Zdarzyło mi się kiedy (oprócz wielu innych życiowych błędów) że zawiesiłem spokojnš pracę z Czerwonymi Brygadami i przeszedłszy na czasowy urlop bezpłatny powięciłem się budowie autostrady z pewnš firmš z południowego zachodu Europy. 
Na temat tych naszych beżowych kolegów, ich kwalifikacji zawodowych, profesjonalizmu i podejcia do pracy można by napisać ksišżkę i być może kiedy to uczynię, a będzie to rzecz porednia między Jasiem Fasolš a Stephenem Kingiem z lekkš nutkš dekadencji w stylu Monty Pytona. Doć powiedzieć, że pod względem human relations praca w "Biedronce" przy tym była jak lunapark. 
Doprawdy nie pojmowałem, po co warunkiem zatrudnienia na kierowniczym stanowisku była znajomoć angielskiego. Większoć beżowych nie kumała ni w zšb żadnego innego języka niż własny, a za tłumaczy pracowali Murzyni z Angoli, wykształceni i osiadli w Polsce. I to włanie o jednym takim tłumaczu będzie.
Murzyni mieli potężny dylemat: bo z jednej strony beżowy język jako ojczysty, a z drugiej - zaszłoci kolonialne, nieskrywany rasizm beżowych, do tego polskie wykształcenie, polskie rodziny i pobyt w Polsce od wielu lat. Nie bardzo wiedzieli, po której ze stron się opowiedzieć
Pewnego razu rozmawiałem z głupim jak but beżowym majstrem za porednictwem takiego włanie tłumacza imieniem Joao, a z racji tuszy zwanego Podwójnym Jakiem. Majster najpierw wygłosił długš i mocno dynamizujšcš tyradę, w której co trzecie słowo padało fodas* albo caralho*. Kiedy skończył, ja wygłosiłem swojš w podobnym tonie (ot taki beżowy ceremoniał powitalny), po czym poprosiłem Jaka, żeby przetłumaczył takie có:
- Majster, na jutro rano na obiekcie numer 4 potrzebna będzie żaba.
"Żaba" oznacza skaczšcš zagęszczarkę do gruntu. Podwójny Jasiek tłumaczy, przetłumaczył, majster jeszcze raz rzucił mi fodas! na pożegnanie i poszedł. Pytam Podwójnego:
- Jasiek Ale ty wiesz, co to żaba? Żeby mi ten gamoń zamiast tego nie przywlókł siakiej żywej
Jasiek spojrzał na mnie urażonym wzrokiem i rzecze:
- Ociwicie, zie wiem. Powiedziałem mu wsiko jak teba. U nas te na to mówiš "ziaba"
- U was? W Angoli? - Pytam zdumiony.
Podwójny Jasiek Biały Inaczej wytrzeszczył na mnie swoje czarne jak węgiel gały, zrobił mocno zdegustowanš minę i powiada:
- Cio ty pierdoli W jakiej k*rwa Angoli U nas w Poznaniu!
~~~~~~~~~~
* fodas to dynamizator werbalny o wadze dyskusyjnej podobnej, jak nasza rodzima ku*wa, natomiast caralho oznacza pewnš częć męskiego ciała, zwykle niepokazywanš publicznie.
* * * * *

* * * * *
Zgłoś jeśli naruszono regulamin