Follet Ken - Filary Ziemi t.2.doc

(1478 KB) Pobierz
tytuł: "Filary Ziemi" Tom II

72

 

Ken Follett 

 

 

 

Filary Ziemi 

 

Tom II

 

 

 

Przełożył: Grzegorz Sitek

 

Tytuł oryginału: "The Pillars of the Earth"

 

 

 

* * *

 

Marie - Claire,

źrenicy mojego serca

 

* * *

 

"W nocy dwudziestego piątego listopada 1120 roku koło Barfleur zatonął w drodze do Anglii "Biały Korab", a z wszystkich ludzi przebywających na pokładzie uratował się tylko jeden człowiek... Żaglowiec ten był największym osiągnięciem ówczesnej sztuki budowy statków, a szkutnicy wyposażyli go najlepiej jak potrafili... Wydarzenie to zdobyło wielki rozgłos, bowiem na pokładzie znajdowało się wielu dostojników: oprócz królewskiego syna - następcy tronu, byli tam także dwaj królewscy bastardzi, kilku hrabiów i baronów oraz przedstawiciele królewskiego dworu... Historyczne znaczenie tej katastrofy polega na tym, że pozbawiła ona Henryka naturalnego następcy tronu... Ostatecznym zaś jej wynikiem był okres anarchii, jaki nastąpił po śmierci Henryka ".

A.L. Poole "Od Księgi Praw do Wielkiej Karty"

 

* * *


Część Druga

1136 - 1137

 

Rozdział 5

 

Po odejściu Ellen niedziele w domu gościnnym stały się bardzo spokojne. Alfred grał w piłkę z chłopakami ze wsi na łące za rzeką. Marta, która tęskniła za Jackiem, bawiła się zbierając zioła, robiąc polewki i ubierając lalkę. Tom pracował nad projektem katedry. Napomykał już Philipowi, raz czy dwa, że powinien zastanowić się nad tym, jaki kościół właściwie chce zbudować, ale przeor nie zauważał jego uwag, albo też je ignorował. Miał tyle na głowie. Budowniczy nie mógł przestać o tym myśleć, szczególnie w niedziele. Lubił usiąść w drzwiach domu gościnnego i patrzeć na ruiny za murawą. Czasem na łupkowej tabliczce rysował szkice, ale przeważnie projekt wykonywał w głowie. Wiedział, że dla większości ludzi wyobrażanie sobie trójwymiarowych obiektów i wielkich przestrzeni było trudne, jeśli nie niemożliwe, ale jemu to nie sprawiało trudności. Zyskał zaufanie i wdzięczność Philipa dzięki sposobowi, w jaki poradził sobie z ruiną, ale ten uważał go za murarza, któremu trzeba dawać pracę i projekt. Musi więc przekonać mnicha, że jest zdolny sam zaprojektować i zbudować katedrę. Pewnej niedzieli, jakieś dwa miesiące od czasu, gdy odeszła Ellen, poczuł, że już jest gotowy do projektowania. Splótł matę z trzciny i giętkich gałązek, mniej więcej dwie stopy na trzy. Obudował ją ramką z miękkiego drewna, tak, że przypominała bardzo płytką tacę. Potem spalił kilka kawałków kredowego kamienia na wapno, domieszał trochę tęgiego gipsu, wreszcie wypełnił tackę tą mieszaniną. Kiedy zaprawa twardniała, narysował na niej igłą linie. Jako linijki używał swego stopionego przymiaru, by linie wychodziły proste, a przymiaru kwadratowego jako wzoru dla kątów prostych, zaś cyrkli do rysowania krzywych. Miał zrobić trzy rysunki: przekrój, by wyjaśnić konstrukcję; plan elewacji, by zobrazować wspaniałe proporcje; oraz rzut poziomy, dla przedstawienia funkcji. Zaczął od przekroju. Wyobraził sobie katedrę jako długi bochenek chleba, potem cięcie, odsuwające skórkę zachodniego końca, pozwalające na zobaczenie tego, co w środku, po czym zaczął rysować. To proste. Narysował ciąg arkad o spłaszczonym łuku. To nawa, tak wygląda z tej strony. Powinna mieć płaski drewniany pułap jak w starym kościele. Tom wolałby zbudować wygięty strop z kamienia, ale wiedział, że Philip nie podołałby takiemu kosztowi. Na szczycie nawy narysował trójkątny dach. Szerokość budynku była określona przez szerokość dachu, a tę z kolei determinowała długość odpowiednich krokwi. Znalezienie krokwi dłuższych, niż trzydzieści pięć było niezmiernie trudne, a poza tym to był straszny koszt. (Dobrą krokiew ceniono tak bardzo, że zaznaczano odpowiednie drzewo i sprzedawano jeszcze zanim osiągnęło pożądaną wysokość.) Nawa katedry Toma prawdopodobnie będzie miała dwie stopy szerokości, albo będzie dwa razy szersza od długości jego żelaznej łaty. Narysowana przez niego nawa była wysoka, niemożliwie wysoka. Lecz katedry powinny być budowlami wywołującymi silne wrażenie, swymi rozmiarami budzące grozę, swą lekkością powodujące wznoszenie oczu ku niebu. Jednym z powodów, dla których ludzie przybywali do katedr było to, że stanowiły one największe budynki na świecie. Kto nigdy nie był w katedrze, mógł przez całe życie nie widzieć nic większego od własnej chaty. Niestety, tak wysoka katedra, jaką narysował Tom, zawaliłaby się. Ciężar dachu mógł okazać się za duży dla ścian, które mogłyby wypaczyć się na zewnątrz i zwalić. Musiały być jakoś podparte. W tym celu Tom po obu stronach nawy zaznaczył dwa łukowo zwieńczone przejścia sięgające w górę do połowy jej wysokości. To nawy boczne. One zostaną wyposażone w łukowe kamienne sklepienia: ponieważ miały być niższe i węższe, więc wydatek na kamienne stropy nie będzie aż tak wielki. Każda nawa boczna otrzyma ukośny jednospadowy dach. Boczne nawy, przyłączone do nawy głównej swymi kamiennymi sklepieniami, dadzą już ścianom trochę oparcia, ale nie sięgną wystarczająco wysoko. Powinien więc zbudować dodatkowe podpory, w pewnych odstępach w przestrzeni między dachem a sklepieniem naw. Narysował jedną z takich dodatkowych podpór. Kamienny łuk wyrastający ze szczytu ściany bocznej nawy ku ścianie nawy głównej. Tam, gdzie przypora spoczywała na ścianie nawy bocznej, Tom wzmocnił jej ankier masywną skarpą wystającą na zewnątrz z boku kościoła. Na szczycie przypory umieścił wieżyczkę, by dodać ciężaru i uprzyjemnić wygląd. Nie można zbudować tak straszliwie wysokiego kościoła bez wzmacniających elementów naw bocznych, podpór i przypór. To jednak może być trudne do wyjaśnienia mnichowi i Tom narysował szkic, by ułatwić mu zrozumienie. Narysował także fundamenty, biegnące bardzo głęboko w ziemi pod ścianami. Laików zawsze dziwi głębokość fundamentów. Ten rysunek był prosty, zbyt prosty, by być użytecznym dla budowniczych, ale powinien być dobry do pokazania przeorowi Philipowi. Budowniczy chciał, by przeor w pełni pojął jego projekt, ujrzał w wyobraźni budowlę i by obudziło się w nim zainteresowanie. Trudno sobie wyobrazić solidny, wielki kościół, kiedy ma się przed sobą tylko kilka kresek naskrobanych na gipsie. Philip będzie potrzebował jego pomocy. Ściany, które narysował, widziane od zewnątrz wydawały się pełne, ale takimi by nie były. Teraz Tom zaczął rysować boczną ścianę nawy, widzianą z wnętrza kościoła. Podzielona była na trzy poziomy. Najniższy z trudem tylko można było nazwać ścianą: stanowił ją po prostu rząd kolumn, których szczyty łączyły półkoliste łuki. To nazywano arkadą. Przez łuki arkad widać było też koliście zwieńczone okna nawy bocznej. Te okna musiały być ustawione dokładnie w linii arkad, by nie tamowały dostępu światła. Zaś kolumnom w środku miały odpowiadać skarpy ściany zewnętrznej. Nad każdym wielkim łukiem arkady miał być rządek trzech małych łuków, tworzących galerię. Przez te łuki nie miało wpadać światło, za nimi bowiem znajdować się miał przylegający dach bocznej nawy. Nad galerią miał być rząd okienekświetlików, nazywanych tak dlatego, że przebijały ścianę, by oświetlić górną część nawy. W dniach, kiedy budowano spaloną katedrę Kingsbridge, murarze polegali na grubości ścian jako gwarancji ich wytrzymałości, a kiedy wybijali w nich okna, stawali się nerwowi i dążyli do tego, by otwory miały jak najmniejsze rozmiary, przez co dawały bardzo mało światła. Dzisiejsi budowniczy rozumieli już, że aby ściany były mocne, wystarczy je postawić prosto. Tom zaprojektował trzy poziomy ściany nawy w proporcji 3:1:2. Arkada miała połowę wysokości ściany, a galeria jedną trzecią reszty. Proporcje kościoła decydowały o wszystkim: dawały podświadome wrażenie prawidłowości całego budynku. Studiując ukończony rysunek pomyślał, że wygląda całkiem wdzięcznie. Ale czy Philip też tak pomyśli? Tom umiał widzieć rzędy arkad maszerujące wzdłuż głównej nawy i naw bocznych, ich profilowania i rzeźby uwydatnione popołudniowym słońcem... ale czy Philip dojrzy to samo? Zaczął trzeci rysunek. Miał być to rzut poziomy kościoła. W wyobraźni zobaczył dwanaście łuków arkady. Kościół zostanie podzielony na dwanaście części, zwanych przęsłami. Nawa będzie miała sześć przęseł długości, prezbiterium zaś cztery. Między nimi, zajmując przestrzeń przęsła siódmego i ósmego, znajdzie się skrzyżowanie, skąd będą wystawać na boki transepty i nad którymi będzie wznosić się wieża. . Wszystkie katedry i niemal wszystkie kościoły miały kształt krzyża. Krzyż stanowił jedyny i najprostszy znak chrześcijaństwa - to jasne, ale istniał też bardziej prozaiczny powód: transepty dawały dodatkową przestrzeń na kaplice i urzędy, na przykład zakrystię i salę zebrań. Kiedy już narysował prosty plan poziomy, wrócił do głównego rysunku, pokazującego wnętrze kościoła od zachodniego końca. Teraz rysował wieżę, wyrastającą z tyłu ponad nawę. Wieża powinna być półtora albo dwa razy wyższa od nawy. Rozwiązanie pierwsze nadaje budynkowi przyjemny regularny kształt, gdzie nawy boczne, nawa główna i wieża rosną w stosunku 1:2:3. Wieża wyższa daje bardziej dramatyczny wygląd, bo kiedy nawa powtarza rozmiar naw bocznych, a wieża rozmiar nawy głównej, proporcja wynosi 1:2:4. Tom wybrał wersję dramatyczną - to ma być jedyna katedra, jaką kiedykolwiek zbuduje, niech więc sięga nieba. Miał nadzieję, że przeor będzie myślał tak samo. Jeśliby Philip zaakceptował projekt, Tom powinien narysować go jeszcze raz, tym razem bardziej dbając o skalę. A potem przyszłyby kolejne rysunki, setki rysunków: plinty, kolumny, kapitele, kroksztyny, ościenice, krążyny, gzymsy, rzygacze, a także niezliczone inne detale - rysowania na lata. To jednak, co leżało przed nim, to istota budowli, a ta, już narysowana, wydawała się dobra: prosta, niedroga, pełna wdzięku i doskonale wyważona w proporcjach. Nie mógł się doczekać, by komuś to pokazać. Planował znaleźć stosowny moment, by przedstawić plan przeorowi, ale teraz, kiedy już wykonał rysunek, chciał, by Philip zobaczył go natychmiast. Czy jednak Philip nie uzna go za zbyt pewnego siebie? Przeor nie prosił go o zrobienie projektu. Może ma upatrzonego innego mistrza budowniczego, może słyszał o kimś, kto pracował dla innego klasztoru i wykonał dobrą robotę. Może wyśmiać aspiracje Toma. Z drugiej strony, jeżeli mu nic nie pokaże, mnich może założyć, że budowniczy nie ma zdolności do projektowania i może wynająć kogoś innego, nie rozważając nawet kandydatury Toma. Na takie ryzyko nie był przygotowany: lepiej już niech uznają go za zbyt pewnego siebie. Popołudnie ciągle było jasne. W krużgankach prawdopodobnie jest godzina studiów. Philip powinien być w swym domu, pewnie czyta Biblię. Tom postanowił pokazać mu swój projekt. Wyszedł z domu, ostrożnie niosąc tablicę. Kiedy przechodził przez ruiny, perspektywa budowy wydała mu się zniechęcająca: ci wszyscy rzemieślnicy, te wszystkie kamienice, te wszystkie belki, te wszystkie lata. Musiałby nad tym panować w całości, upewniać się w systematyczności dostaw, sprawdzać jakość kamienia i drewna, przyjmować i wyrzucać ludzi, bez zmęczenia sprawdzać ich pracę pionem i poziomnicą, robić szablony do profilowań, projektować i wykonywać maszyny podnoszące: dźwigi, bloki, kołowroty... Zastanawiał się, czy rzeczywiście mógłby temu podołać. Wtedy przyszła myśl, że jaki niesamowity, przejmujący dreszcz wywoła zrobienie czegoś z niczego, zobaczenie kiedyś w przyszłości nowego kościoła tutaj, gdzie teraz poza gruzem nie ma nic i powiedzieć: ja to uczyniłem. W jego głowie tkwiła ukryta jeszcze jedna myśl, do której ciężko mu było się przyznać nawet przed sobą. Agnes umarła bez księdza i została pochowana w nie poświęconej ziemi. Pragnął wrócić do jej grobu z kapłanem, by odmówił nad nią modlitwy i może położyć jakiś nieduży kamień. Obawiał się jednak, że jeśli przyciągnie uwagę do miejsca jej pochówku, wyjdzie na jaw cała historia porzucenia dziecka. Zostawienie dziecka na śmierć liczyło się jako morderstwo. Kiedy przemijały kolejne tygodnie, coraz bardziej martwił się o duszę Agnes i o to, czy była ona w dobrym miejscu, czy nie. Bał się zapytać księdza, bo musiałby podać szczegóły. Pocieszał się jedynie myślą, że jeśli zbuduje katedrę, to Bóg z pewnością będzie go chciał nagrodzić. Zastanawiał się, czy mógłby poprosić Go o to, by zamiast honorować jego, zechciał przyjąć Agnes. Gdyby mógł poświęcić swoją pracę przy budowie katedry Agnes, czułby, że jej dusza jest zbawiona, a on może spocząć w spokoju. Doszedł do domu przeora. Był to kamienny budyneczek. Chociaż było zimno, drzwi stały otworem. Zawahał się na chwilę. "Spokojny, posiadający znajomość rzeczy, pełen wiedzy i pewności siebie znawca - rzekł w duchu do siebie. Mistrz nowoczesnego budownictwa. Po prostu człowiek, któremu z radością się ufa." Wkroczył do środka. Była to tylko pojedyncza komnata. Pod jedną ścianą wielkie łoże ze zbytkownymi zasłonami, poddrugą mały ołtarzyk z krucyfiksem i świecznikiem. Przeor Philip stał przy oknie i ze zmarszczonym czołem czytał jakieś pismo na welinowym papierze. Popatrzył na murarza i uśmiechnął się.

- Co tam masz?

- Rysunki, ojcze - odrzekł Tom, starając się mówić głosem głębokim i przekonywującym. - Rysunki nowej katedry. Mogę pokazać? Philip wydawał się zaskoczony, ale i zaciekawiony. - Oczywiście! W kącie stał duży pulpit do czytania. Tom przeniósł go do okna i położył gipsową tablicę, opierając o zagiętą listwę w dole pulpitu. Philip spojrzał na rysunki. Tom przyglądał się jego twarzy. Nie wiedział, czy kiedykolwiek widział rysunek elewacji, plan poziomy czy przekrój Twarz przeora ściągnęła się w zakłopotaniu. Tom zaczął wyjaśniać. - Stoisz w środku nawy, patrząc na ścianę - wskazał elewację. - Tutaj są filary arkad. Łączą je łuki. Przez łuki widać okna nawy bocznej. Nad arkadą znajduje się galeria, a nad nią z kolei rząd okienekświetlików. Wyraz twarzy Philipa wygładzał się w miarę pojmowania. Szybko się uczył. Popatrzył na rzut poziomy, a Tom zauważył, że to także sprawia mu kłopot. - Kiedy chodzimy po placu i zaznaczamy, gdzie mają być ściany, gdzie filary mają stykać się z ziemią, a gdzie będą miejsca dla drzwi i przypory, musimy mieć plan taki jak ten, by dobrze ustawić kołki i rozpiąć na nich sznurki. Oświecenie wróciło na twarz Philipa. Tom pomyślał, że nareszcie przedstawił się jako znawca sztuki budowania. W końcu przeor spojrzał na przekrój.

- To w środku to nawa główna pokryta belkowaniem sufitu - wyjaśniał budowniczy. - Za nawą wieża. Tu są nawy boczne, po obu stronach. Przy zewnętrznych ścianach naw bocznych są przypory.

- Wygląda wspaniale - rzekł Philip. Tom widział, że ta część projektu w szczególności przyciągnęła jego uwagę, swym otwarciem na wnętrze kościoła, przypominającym otwarcie drzwi kredensu i ujawnienie jego zawartości. Philip przyjrzał się znowu planowi poziomemu.

- Czy w nawie jest tylko sześć przęseł?

- Tak, a cztery w prezbiterium.

- Czy to nie za mało?

- Stać cię na więcej ?

- Nie stać mnie wcale na budowę - odrzekł Philip. - Nie sądzę abyś miał jakieś pojęcie o tym, ile to wszystko może kosztować, mam rację? - Wiem doskonale, jaki będzie koszt tej katedry. - Na twarzy mnicha pojawiło się zaskoczenie: nie sądził, że on potrafi liczyć. Spędził wiele godzin obliczając koszt swego projektu, aż po ostatniego pensa. Philipowi podał jednakże zaokrągloną liczbę. - Nie będzie kosztować więcej, niż trzy tysiące funtów. Philip zaśmiał się niewesoło. - Ostatnie kilka tygodni spędziłem na opracowaniu rocznego dochodu klasztoru. - Pomachał kartą welinu, którą czytał z niepokojem, kiedy wchodził Tom. - Tutaj jest odpowiedź. Trzysta funtów rocznie. A wydajemy każdego pensa. Toma to nie zaskoczyło. Oczywiste było, że w przeszłości źle kierowano klasztorem. Miał jednak wiarę w reformy Philipa, ufał, że dzięki nim finanse klasztoru ulegną poprawie.

- Ojcze, ty znajdziesz pieniądze. Z Bożą pomocą - dodał pobożnie.

- Jak długo potrwałaby budowa? - Philip nie przekonany powrócił do rysunków.

- To zależy od tego, ilu zatrudnisz ludzi. Jeśli weźmiesz trzydziestu murarzy, z dostateczną liczbą pomocników, terminatorów, cieśli i kowali do pomagania im, to może zabrać piętnaście lat: rok na fundamenty, cztery lata na prezbiterium, cztery lata na transepty, a sześć na nawę główną. Jeszcze raz zrobił wrażenie na przeorze.

- Chciałbym, by moi urzędnicy umieli tak liczyć i tak wybiegać myślą w przód. - Patrzył zadumany na rysunki. - Czyli muszę znaleźć dwieście funtów rocznie. Jeśli tak to ująć, to nie brzmi najgorzej. - Zadumał się. Tom poczuł podniecenie: Philip zaczynał myśleć o tym, jako o zamiarze wykonalnym, a nie tylko jako abstrakcyjnym projekcie. - Przypuśćmy, że znajdę więcej pieniędzy, czy wtedy będziemy mogli budować szybciej ?

- Do pewnego stopnia - odrzekł ostrożnie. Nie chciał, by przeor był nastawiony zbyt optymistycznie: to mogło prowadzić do rozczarowań. - Możesz przyjąć sześćdziesięciu murarzy i budować cały kościół od razu, zamiast budować go ze wschodu na zachód. To może zająć osiem do dziesięciu lat. Każdy człowiek ponad sześćdziesiątkę na placu budowy o tych rozmiarach, przy tej wielkości budynku spowoduje, że będą wchodzić sobie wzajemnie w drogę, a to zwolni pracę. Philip skinął głową. Zdawał się pojmować to wszystko bez trudności.

- Mogę ukończyć część wschodnią bez trudności w pięć lat nawet z trzydziestu murarzami - ciągnął Tom. - Będziesz mógł wykorzystywać ją do nabożeństw i postawić nowy relikwiarz na kości św. Adolphusa.

- Rzeczywiście - Philip znowu się ożywił. - Myślałem, że dziesięciolecia upłyną, zanim będziemy mieli nowy kościół. - Popatrzył na Toma przebiegle. A czy ty już kiedyś budowałeś katedrę? - Nie, chociaż projektowałem i budowałem mniejsze kościoły, ale pracowałem przy katedrze exeterskiej przez kilka lat, kończąc jako zastępca mistrza budowniczego. - Sam chcesz budować tę katedrę, prawda? Tom się zawahał. Z Philipem lepiej być szczerym, on nie ma czasu ani cierpliwości na krętactwa.

- Tak, ojcze, chciałbym, żebyś mnie naznaczył mistrzem budowniczym tej katedry - rzekł tak spokojnie, jak tylko potrafił.

- Dlaczego? To pytanie go zaskoczyło. Powodów było tak wiele... "Bo widziałem wiele katedr i kościołów źle wykonanych, a wiem, że umiałbym zrobić lepiej - pomyślał. - Bo nie ma nic bardziej satysfakcjonującego dla mistrza rzemieślnika, niż sprawdzać i ćwiczyć swe umiejętności, może tylko z wyjątkiem kochania się z piękną kobietą. Bo to nadaje sens życiu." - Której odpowiedzi spodziewa się przeor Philip? Jakiej chce? Pewnie by chciał, żebym powiedział coś pobożnego. Niebaczny na nic postanowił powiedzieć prawdę. . Bo to będzie piękne. Philip patrzył na niego dziwnie. Budowniczy nie umiał powiedzieć, czy był zły, czy chodziło mu o coś innego. - Bo to będzie piękne - powtórzył mnich. Tom zaczął czuć, że to głupi powód i już miał powiedzieć więcej, ale nie mógł się zdecydować, co wybrać. Raptem jednak zauważył, że Philip wcale nie był sceptyczny wobec podanego powodu - był poruszony. Słowa Toma sięgnęły serca. Wreszcie skinął głową, jakby zgadzając się z jakąś swoją refleksją i powiedział: - Tak. Cóż może być lepszego, niż zrobić dla Boga coś pięknego? Tom milczał. Philip nie powiedział "Tak, będziesz mistrzem budowniczym". Tom czekał. Przeor zdawał się dojrzewać do decyzji. - W najbliższych dniach wybieram się z biskupem Walerianem do Winchesteru, by spotkać się z królem. Nie znam dokładnie planów biskupa, ale pewny jestem, że będziemy prosić króla Stefana o wsparcie przy płaceniu za nowy kościół katedralny w Kingsbridge.

- Miejmy nadzieję, że król spełni twoje życzenia.

- Jest nam winien przysługę - rzekł Philip, uśmiechając się enigmatycznie. Powinien nam pomóc. A jeśli tak? - Myślę, Tomie Budowniczy, że Bóg miał jakiś zamysł przysyłając ciebie do mnie. Jeśli król Stefan da nam pieniądze, możesz budować kościół. Przyszła kolej na Toma, by poczuć się poruszonym. Nie wiedział, co powiedzieć. Spełniło się marzenie jego życia, choć pod pewnymi warunkami. Wszystko zależało od tego, z czym Philip przyjedzie od króla. Skinął głową, przyjmując obietnicę i ryzyko. - Dziękuję ci, ojcze. Dzwon zabrzmiał wezwaniem na nieszpory. Tom położył rękę na gipsowej tablicy. - Potrzebujesz to? - spytał Philip. Murarz uświadomił sobie, że zostawienie rysunku to niezły pomysł. Stałe przypomnienie dla przeora. - Nie, nie będę potrzebował. Mam wszystko w pamięci. - Dobrze, chciałbym go tu zatrzymać. Tom kiwnął głową i poszedł do drzwi. Przypomniało mu się, że nie zapytał o Agnes, a teraz akurat by mógł. Odwrócił się. - Ojcze? - Tak. - Moja pierwsza żona... Miała na imię Agnes... Umarła bez księdza i nie jest pochowana w poświęconej ziemi. Ona nie grzeszyła, to tylko takie... okoliczności. Zastanawiam się... Czasem ktoś buduje kaplicę, albo funduje klasztor w nadziei, że w przyszłym życiu Bóg będzie pamiętać jego pobożność. Czy myślisz, że mój projekt może przysłużyć się do zbawienia duszy Agnes? Philip ściągnął brwi. - Abrahama proszono o poświęcenie jedynego syna. Nigdy więcej Bóg nie prosił o ofiary krwawe, bo ostateczna ofiara została dokonana. Z historii Abrahama wypływa dla nas lekcja, że Bóg wymaga od nas tego, co w nas najlepsze, tego, co dla nas najcenniejsze. Czy ten projekt jest najlepszą rzeczą, jaką możesz ofiarować Bogu? - Poza dziećmi, tak. - Pozostawaj więc w spokoju, Tomie Budowniczy. Bóg przyjmie twoją ofiarę.

 

* * *

II

 

Philip nie miał pojęcia, jaki cel przyświecał Walerianowi Bigodowi, kiedy ten wyznaczył spotkanie w ruinach zamku hrabiego Bartłomieja. Z powodu tego miejsca musiał przyjechać dzień wcześniej do Shiring i nocować tam, a potem wyjechać o świcie. Teraz, kiedy jego koń biegł w stronę zamku, przysłoniętego nieco poranną mgłą, pomyślał, że to zapewne przypadkowy zbieg okoliczności: Walerian prawdopodobnie był w drodze i było mu tu bliżej niż do Kingsbridge, a zamek stanowi dobry punkt orientacyjny. Przeor chciał wiedzieć więcej o planach Bigoda. Biskupa elekta nie widział od dnia inspekcji ruin. Walerian nie wiedział, ile pieniędzy Philip będzie potrzebował na katedrę, a on nie miał pojęcia, o co właściwie Walerian chce prosić króla. Bigod nie ujawnił swych zamierzeń. To Philipa denerwowało. Rad był, że budowniczy powiedział co potrzebuje do budowy katedry, jakkolwiek nie były to pocieszające informacje. Z trudnością przychodziło mu czytanie i pisanie, ale umiał zaprojektować katedrę, narysować plany, obliczyć ilość ludzi i czas, jaki budowa zajmie, oraz przedstawić koszty. Oprócz znajomości tego wszystkiego i spokojnego obejścia, miał jeszcze wspaniałą prezentację: bardzo wysoki, o brodatej, ogorzałej twarzy, miłych, łagodnych oczach i wysokim czole. Philip czasami czuł się przy nim lekko onieśmielony i próbował to ukryć przybierając serdeczne tony. Tom był bardzo skromny i w żaden sposób nie mógł wpaść na pomysł, że onieśmiela Philipa. Rozmowa o żonie wzruszyła go i odkryła pokłady pobożności, jakich w nim nie podejrzewał. Tom należał do tego rodzaju ludzi, którzy swą religijność noszą w sercu głęboko. Niekiedy okazują się najlepsi. Kiedy Philip zbliżał się do Zamkowej, czuł wzrastający niepokój. Niegdyś to był kwitnący zamek, który bronił okolicznych ziem, zatrudniał i żywił wielu ludzi. Teraz został zrujnowany, chaty, które tłoczyły się dokoła opustoszały jak gniazda na nagich gałęziach zimowego drzewa. On ponosił za to odpowiedzialność. Ujawnił poczęty tutaj spisek i przywiódł w to miejsce gniew Boży w postaci Percy'ego Hamleigha. Gniew Boży na głowy mieszkańców zamku i na sam zamek. Jak zauważył, mury i brama nie zostały uszkodzone podczas walki. Oznaczało to, że napastnicy prawdopodobnie dostali się do zamku, zanim zamknięto bramy. Przeprowadził konia przez drewniany most i wszedł w pierwsze z dwu obwałowań. Tutaj dowody walki pokazały się wyraźniej: poza kamienną kaplicą wszystkie pozostałe budynki zostały zamienione w kilka sterczących z ziemi pieńków i niewielkich kupek popiołu, które wiatr przepędził pod mury zamku. Ani śladu biskupa. Przeor przejechał przez dziedziniec, przebył most po przeciwnej stronie i dotarł wyżej. Tutaj znajdowała się wielka kamienna twierdza z niepewnie wyglądającymi schodami prowadzącymi na piętro. Popatrzył na tę obronną budowlę i małe, bezpieczne okienkastrzelnice - chociaż to wszystko było potężne, nie obroniło hrabiego Bartłomieja. Z któregoś z tych okien mógłby patrzeć na okolicę i wyglądać biskupa. Przywiązał konia do poręczy i ruszył schodami w górę. Drzwi otwarły się pod dotknięciem. Wszedł. Wielka sala była ciemna i zakurzona, a sitowie na podłodze wyschło na wiór. Zobaczył schody wiodące wyżej, a także zimne palenisko. Podszedł do okna. Kurz przyprawił go o kichanie. Przez okno niewiele widział, postanowił więc wejść na górę. Na szczycie schodów spotkał dwoje drzwi. Domyślił się, że te mniejsze prowadzą do latryny, a większe do komnaty hrabiego. Przeszedł przez większe. Komnata nie była pusta. Philip zatrzymał się zmartwiały. W środku komnaty stała naprzeciw niego młoda kobieta nadzwyczajnej piękności. Przez chwilę sądził, że ma wizję i serce przyspieszyło. Długie wijące się włosy okalały jej czarowną twarz. Wpatrywała się w niego wielkimi ciemnymi oczyma i zauważył, że podobnie jak on jest zaskoczona. Odprężył się Już miał zrobić następny krok do środka pokoju, kiedy raptem pochwycony został od tyłu i poczuł na szyi zimne ostrze długiego noża. - Kimże u diabła jesteś? - zapytał męski głos. Dziewczyna ruszyła w jego stronę. - Powiedz, jak się nazywasz, albo Mateusz cię zabije - powiedziała królewskim tonem. Jej maniery wskazywały, że jest z urodzenia szlachcianką, ale nawet szlachcie nie wolno grozić mnichom. - Powiedz Mateuszowi, by zabrał swe łapy z przeora Kingsbridge, albo się to dla niego źle skończy - powiedział Philip spokojnie. Zwolniono uchwyt. Spojrzał do tyłu i dostrzegł szczupłego mężczyznę w swoim wieku. Ten Mateusz prawdopodobnie właśnie wyszedł z latryny. Obrócił się z powrotem ku dziewczynie. Wyglądała na siedemnaście lat. Pomimo wyniosłych manier, strój miała wyświechtany. Kiedy przyglądał się jej, z kufra pod ścianą wygramolił się wyrostek o nieco ogłupiałej minie. Trzymał miecz. Leżał w kufrze, kryjąc się lub czekając, Philip nie wiedział, co powiedzieć.

- A kim ty jesteś? - zapytał.

- Jestem córką Bartłomieja, hrabiego Shiring, a me imię Aliena. "Córka! - pomyślał. - Nie wiedziałem, że ona ciągle tu mieszka". Popatrzył na chłopca, miał jakieś piętnaście lat i był podobny do dziewczyny, z wyjątkiem zadartego nosa i krótkich włosów. Philip przeniósł pytające spojrzenie na niego.

- Jestem Ryszard, dziedzic hrabstwa - łamiącym się głosem podrostka przedstawił się chłopiec.

- A ja jestem Mateusz, zarządca zamku - rozległ się męski głos za plecami przeora Kingsbridge. Philip uświadomił sobie, że ta trójka ukrywa się tutaj od czasu uwięzienia hrabiego. Zarządca opiekował się dziećmi: musiał mieć dobrze ukryty schowek z żywnością albo pieniędzmi. Zwrócił się do dziewczyny.

- Wiem, gdzie jest wasz ojciec, ale co z waszą matką?

- Umarła wiele lat temu. Przeszyło go poczucie winy. Te dzieci potencjalnie były sierotami, a w pewnej mierze była to jego sprawka.

- A czy nie macie krewnych, którzy by się wami zaopiekowali?

- Ja doglądam zamku, póki nie wróci ojciec - odrzekła. Żyją we śnie. Ona próbuje żyć tak, jakby nadal należeli do bogatej i możnej rodziny. Jednak jej ojciec był w niełasce, do tego w lochu, a ona była przecież taką samą dziewczyną jak inne. Hrabia Bartłomiej nie wróci do swego zamku, chyba że król Stefan każe go powiesić właśnie tutaj. Żałował dziewczyny, ale też w jakiś sposób podziwiał siłę, z jaką tak wytrwale ciągnęła tę fantazję i nakłoniła tych dwu do dzielenia jej z nią. Pomyślał, że mogłaby być królową. Z zewnątrz doleciał stukot kopyt: kilka koni przejeżdżało po drewnianym moście. Aliena zwróciła się do Philipa:

- Po co tu przybyłeś?

- Na spotkanie - odrzekł. Odwrócił się i zrobił krok w stronę drzwi. Mateusz stanął mu na drodze. Przez chwilę stali spokojnie, twarzą w twarz. Czwórka ludzi w komnacie stworzyła zastygły obraz. Philip zastanowił się, czy będą chcieli powstrzymać go przed wyjściem. Wtem zarządca odstąpił. Ruszył do wyjścia. Podtrzymał dolną część habitu i pospieszył w dół po spiralnych schodach. Kiedy już docierał do stóp, usłyszał za sobą szybkie kroki. Dogonił go Mateusz. - Nie mów nikomu, że tam jesteśmy. Zorientował się, że zarządca widzi nierealność tej sytuacji.

- Jak długo tutaj zostaniecie? - spytał go.

- Jak długo nam się uda.

- A kiedy będziecie musieli odejść? Co wtedy?

- Nie wiem.

- Dochowam tajemnicy - skinął głową.

- Dziękuję, ojcze. Philip przeszedł przez zakurzoną wielką salę i wyszedł na zewnątrz. Spojrzawszy w dół zobaczył biskupa Waleriana i dwu ludzi, prowadzących konie, by przywiązać je obok jego wierzchowca. Biskup nosił ciężką opończę podbitą czarnym futrem i czarną futrzaną czapę. Spojrzał do góry i dostrzegł przeora. - Wielebny panie biskupie - rzekł Philip z szacunkiem. Zszedł po drewnianych schodach. Obraz dziewicy piętro wyżej ciągle jeszcze tkwił w jego myślach i miał ochotę potrząsnąć głową, by go stamtąd wyrzucić. Walerian zsiadł z konia. Towarzyszył mu Dean Baldwin i zbrojny. Skinął im głową, po czym ukląkł i pocałował biskupa w rękę. Walerian przyjął jego hołd, ale go nie przeciągał. Zaraz cofnął rękę. To sama władza, a nie jej oznaki, była tym, co kochał Walerian Bigod.

- Samowtór, Philipie?

- Tak, klasztor jest biedny, a eskorta dla mnie to zbędny wydatek. Kiedy jeszcze byłem przeorem Świętego Jana w Lesie, zawsze jeździłem sam i wciąż żyję. Walerian wzruszył ramionami. - Chodź ze mną. Chcę ci coś pokazać. - Pomaszerowali szybko w stronę najbliższej wieży. Wynurzyli się na wierzchołku wieży i stanęli na blankach, oglądając kraj leżący dokoła pod nimi.

- To jedno z mniejszych hrabstw w kraju - rzekł Walerian.

- Rzeczywiście. - Philipa przebiegł dreszcz. Wiał zimny, porywisty wiatr, a jego peleryna nie była gruba. Zastanawiał się do czego zmierza biskup.

- Część z tych ziem jest dobra, ale większość to lasy i kamienne wzgórza.

- Tak. - Gdyby dzień był jasny, mogliby stąd widzieć wiele akrów lasu i ziem uprawnych, ale teraz, aczkolwiek wczesna mgła już się rozwiała, mogli zaledwie dojrzeć skraj lasu na południu i płaskie nagie pola w pobliżu zamku.

- To hrabstwo posiada także kamieniołom produkujący wapień pierwszej klasy - ciągnął Walerian. - Jego lasy to wiele akrów dobrego budulca. A folwarki wytwarzają niemało bogactw. Gdybyśmy mieli to hrabstwo, Philipie, moglibyśmy bez kłopotów zbudować twoją katedrę.

- Gdyby świnie miały skrzydła, to dopiero by latały.

- O, człeku małej wiary!

- Mówisz poważnie? - niedowierzał przeor.

- Bardzo. Philip odnosił się do tego sceptycznie, ale mimowolnie zaczęła świtać mu nadzieja. Gdybyż to się spełniło! - Król potrzebuje militarnego wsparcia. Da hrabstwo temu, kto może poprowadzić rycerzy do walki - rzekł. - Król kościołowi zawdzięcza koronę, a jego zwycięstwo nad Bartłomiejem to zasługa twoja i moja. Rycerze nie są wszystkim, czego mu trzeba. Walerian b y ł poważny. Philip dostrzegł to. Czy jest to możliwe? Czy król mógł tak po prostu przekazać hrabstwo Shiring Kościołowi, by sfinansować budowę katedry w Kingsbridge? Pomimo argumentacji biskupa, trudno było w to uwierzyć. Przeor nie mógł jednak powstrzymać się od myślenia, jakby to było cudownie mieć kamień, drewno oraz pieniądze na zapłatę dla rzemieślników, a wszystko podane na tacy! Przypomniał sobie ponadto, co mówił Tom Budowniczy, że można byłoby wziąć sześćdziesięciu murarzy i skończyć kościół za osiem dziesięć lat. Sama myśl już zapierała dech.

- Lecz co z poprzednim właścicielem?

- Bartłomiej przyznał się do zdrady. Nigdy nie zaprzeczał, że spiskował, ale przez jakiś czas utrzymywał, że to nie była zdrada, ponieważ Stefan to uzurpator. Jednakże kat króla wszystko z niego wydobył na torturach. Philip zadrżał i starał się nie myśleć, co zrobili hrabiemu, by złamać opór tego twardego człowieka. Wyrzucił te myśli z głowy. - Hrabstwo Shiring - mruczał do siebie. To niewiarygodnie ambitne żądanie. Pomysł jednak ekscytujący. Poczuł, że przepełnia go irracjonalny optymizm. Walerian rzucił okiem na niebo. - Ruszajmy. Król spodziewa się nas pojutrze.

 

* * *

 

William Hamleigh pilnie obserwował dwu duchownych ze swej kryjówki za blankami drugiej wieży. Znał ich obu. Ten wysoki, wyglądający jak kos z powodu wystającego nosa i czarnej opończy, był nowym biskupem Kingsbridge. Ten niższy, energiczny o ogolonej głowie i jasnych niebieskich oczach to przeor Philip. Zastanawiał się, co też oni tutaj robią. Przyglądał się temu mnichowi, kiedy przyjechał. William nie mógł się domyślić, czy Philip spotkał kogoś z trójki zamieszkującej twierdzę. Był w środku tylko kilka chwil, a oni mogli się przed nim ukryć. Skoro tylko nadjechał biskup, przeor Philip wyszedł z twierdzy i obaj wspięli się na wieżę. Teraz biskup pokazywał rękami na tereny dookoła, jakby gestem właściciela. Po sposobie, w jaki stali i w jaki gestykulował biskup, William mógł rzec, że biskup jest zapalony, a przeor sceptyczny. To że spiskują, było pewne. Zresztą, przyszedł tutaj, by szpiegować Alienę. Czynił to coraz częściej. Zawładnęła całkowicie jego umysłem. Cierpiał na uporczywe sny na jawie, w których biegł do niej nagiej i związanej przez pola pszenicy, albo w których zastraszona kryła się w rogu jego sypialni. Doszło do tego, że musiał widzieć ją fizycznie. Przyjeżdżał do Zamkowej wcześnie rano. Zostawiał Waltera, by pilnował koni w lesie, a sam szedł przez pola do zamku. Wkradał się do środka i, dobrze ukryty, przyglądał się twierdzy i wyższemu dziedzińcowi. Czasami musiał długo czekać, nim ją mógł zobaczyć. Jego cierpliwość poddawana była srogim próbom. Kiedy wreszcie się pojawiała, gardło mu wysychało, serce biło szybciej, a dłonie pociły. Często wychodziła z bratem albo ze zniewieściałym sługą, ale czasami była sama. Pewnego letniego popołudnia, kiedy czekał już od wczesnego ranka, podeszła do studni, wyciągnęła trochę wody, a potem zdjęła ubranie, by się umyć i wyprać rzeczy. Sama pamięć tego wydarzenia rozpaliła go na nowo. Miała duże, sterczące piersi, które poruszały się drażniąco, kiedy podnosiła ręce by namydlić włosy. Jej sutki marszczyły się zachwycająco, kiedy pryskała na siebie zimną wodą. Był też zaskakujący gąszcz ciemnych, kręconych włosów między jej nogami. Kiedy się podmywała, pocierając z wigorem namydloną ręką, William ,nie mógł się opanować i trysnął w ubranie. Nic równie miłego nie zdarzyło się od tamtego czasu, tym niemniej były także mniejsze przyjemności. Kiedy była sama, czasami śpiewała, czasami nawet do siebie mówiła. William widział, jak wiązała włosy, jak tańczyła, czy jak małe dziecko goniła gołębie na murach. Podglądanie jej gdy zajmowała się drobnymi osobistymi sprawami dawało mu poczucie władzy nad nią, a to było smakowite. Nie wyjdzie, póki przeor i biskup są w zamku, to oczywiste. Na szczęście nie zostali długo. Opuścili blanki całkiem szybko, a w kilka chwil potem oni i ich towarzysze wyjechali z zamku. Czyżby przyjechali tutaj tylko po to, by podziwiać widok? Jeśli tak, to niezbyt im się powiodło, bo pogoda była nienajlepsza. Zarządca wychodził po opał wcześniej, zanim tamci przybyli. Gotował w twierdzy. Wkrótce będzie musiał pójść do studni po wodę. William domyślił się, że jadali polewkę, bo nie mieli piekarnika, żeby upiec chleb. Później w ciągu dnia zarządca opuszcza zamek, czasami zabierając ze sobą chłopca. Kiedy już wyjdą, to tylko kwestia czasu, by pokazała się Aliena. Kiedy się nudził czekaniem, przywoływał w myślach obraz myjącej się Alieny. To było niemal tak dobre, jak samo zdarzenie. Teraz jednak nie był usposobiony. Wizyta biskupa i przeora jakoś skaziła atmosferę. Do dzisiaj panowała tu atmosfera zaklętego zamku i jego trojga mieszkańców, ale przybycie tych zupełnie nie magicznych mężczyzn na zabłoconych koniach złamało czar. Przez chwilę zastanawiał się nad celem wizyty. Był pewny, żecoś knują. Tylko jedna osoba mogła coś poradzić - matka. Postanowił na dziś porzucić Alienę i pojechać do domu zdać sprawę.

 

* * *

 

Do Winchesteru przybyli o zmroku następnego dnia. Wjechali Bramą Królewską w południowej części muru miejskiego, po czym skierowali się prosto do zamkniętego dziedzińca katedry. Tam się rozdzielili. Walerian pojechał do rezydencji biskupa Winchesteru, pałacu stojącego na własnych gruntach biskupa przylegającego do katedralnego podwórca, a Philip poszedł pokłonić się przeorowi i prosić go o materac w mnisim dormitorium. Po trzech dniach spędzonych na drogach spokój i cisza klasztoru zdały mu się równie odświeżające jak fontanna w gorący dzień. Różanolicy i białowłosy przeor Winchesteru miał miłe obejście - zaprosił Philipa do siebie na kolację. W czasie posiłku rozmawiali o szanownych biskupach, winchesterskim i kingsbridge'skim. Przeor z Winchesteru wobec swego czuł niemal grozę i zupełnie mu się podporządkował. Philip domyślał się, że skoro biskup był tak potężny jak biskup Henryk, to lepiej się z nim nie kłócić. Mimo wszystko nie miał zamiaru znaleźć się całkowicie w jego władzy. Philip spał jak zabity i obudził się dopiero na jutrznię. Kiedy wszedł do katedry poczuł się onieśmielony. Przeor powiedział mu, że to największy kościół na świecie, a po ujrzeniu go, mnich uwierzył, że to prawda. Długość sięgała jednej ósmej mili - widywał wioski, które wewnątrz zmieściły by się bez przycinania. Kościół miał dwie wielkie wieże, jedną nad skrzyżowaniem, drugą nad zachodnim końcem. Środkowa wieża trzydzieści lat temu zawaliła się na grób Williama Rufusa, bezbożnego króla, którego prawdopodobnie przede wszystkim nie należało grzebać w kościele, ale od tego czasu została już odbudowana. Stojąc w środku pod wieżą i śpiewając jutrzenkę, Philip wyczuwał, że cały budynek jest przesycony aurą dostojeństwa i potęgi. Przez porównanie z tym kościołem, katedra zaprojektowana przez Toma wydawała się o wiele skromniejsza. Uświadomił sobie, że zaczyna poruszać się w najwyższych sferach, co go zdenerwowało. Przecież jest tylko zwykłym chłopakiem z Walii, któremu przydarzyło się to szczęście, że został mnichem. Dzisiaj zaś ma mówić z królem. Co mu daje do tego prawo? Wrócił do łóżka ale nie mógł zasnąć. Obawiał się, że może powiedzieć albo uczynić coś, co może obrazić króla Stefana lub biskupa Henryka i nastawić ich przeciwko Kingsbridge. Ludzie urodzeni we Francji często kpili ze sposobu, w jaki Anglicy mówili ich językiem. A co dopiero pomyślą na akcent walijski? W mnisim świecie Philipa oceniano według jego pobożności, posłuszeństwa i poświęcenia pracy Bożej. Te rzeczy nie znaczyły nic tutaj, w stolicy jednego z największych królestw świata. Philip został wytrącony z równowagi. Zaczęła prześladować go myśl, że jest jakimś rodzajem szalbierza, nikim udającym kogoś, i przekonany był, że to zostanie natychmiast odkryte, a on odesłany w niełasce. Wstał o świcie i poszedł na prymarię, potem zjadł śniadanie w refektarzu. Mnisi jedli biały chleb i pili mocne piwo - to był bogaty klasztor. Po śniadaniu poszedł do biskupiego pałacu, zbudowanego z pięknego kamienia, wyposażonego w wielkie okna, otoczonego pięknym ogrodem. Walerian oczekiwał pewnego poparcia od biskupa Henryka w realizacji swego horrendalnego planu. Henryk miał dość potęgi, by cały plan umożliwić. Zwał się Henrykiem z Blois, był młodszym bratem króla. Tak samo jak był najmożniejszym, najlepiej ustosunkowanym duchownym Anglii, był i najbogatszym, bowiem pełnił także funkcję przeora zasobnego klasztoru Glastonbury. Spodziewano się, że zostanie na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin