pamiętnik wariata.txt

(6 KB) Pobierz
Pami�tnik Wariata
Ale dzi� jestem zm�czony. Ca�y ranek my�em z�by. Bardzo wyczerpuj�ce zaj�cie. Przyszli po mnie i zabrali mnie do jakiego� profesora, czy doktora... nie pami�tam. Zacz�� zadawa� mi dziwne pytania, wi�c zacz��em mu g�upio odpowiada�: - Czy nie wydaje si� panu, �e jest pan na przyk�ad... Napoleonem? - Nie. Napoleon to ten blondyn spod 176, ja za� jestem Jan Sebastian Bach - kompozytor. - Aha - powiedzia� i zapisa� co� w notesiku. Co� jak `mania wielko�ci`. - Czy nie boi si� pan klamek, okien, krat, itp.? - Klamek nie, bo ju� wszystkie kto� zabra�. Mo�e to pan? - Nie, to nie ja. - Jest pan pewien? Mo�e to w�a�nie pan si� ich ba� i kaza� je powyci�ga�? - Nie, to znaczy niech b�dzie dla spokoju tak. - wyci�gn��em notesik i zapisa�em : `symptomy klaustrofobii`. - A mo�e ma pan l�k przed zamkni�tymi pomieszczeniami? - doda�em. - Tak troch� - odpar� - Szczeg�lnie, gdy jest ciemno. - skre�li�em `symptomy`, zmieni�em `klaustrofobii` na `ewidentna klaustrofobia` i dwa razy to podkre�li�em. - Tak, to ciekawe. A jak si� pan nazywa? - Ja? Ja jestem nic nie znacz�cym, malym, szarym cz�owieczkiem. - dopisa�em: `kompleks ni�szo�ci`. - Tak, no to dzi�kuje za uwag�. - Nie ma za co. Eee... To jest... Czy moge pana o co� zapyta�? - S�ucham? - odrzek�em wynio�le. - Kim ja jestem z zawodu? - Bo ja wiem... Mo�e sprz�taczk�. Albo �mieciarzem. Albo �winiarzem. - O! W�asnie! �winiarzem! Dziekuje... Chrrra... Chrrra... bardzo. - To do widzenia! - Do... Chrra... kliii... kliii... - i wybieg� dziwnie zgarbiony.

1989.04.23. Niedziela, godz. 9.00

Pada. I to �nieg. No c�, kwiecie� plecie�, bo jak podkute buty w garncu.

1989.04.24. Poniedzia�ek, godz. 13.00

Dzi� w telewizji by� western. `Siedmiu wspania�ych`. A w gazecie napisali, �e `Stawka wi�ksza ni� �ycie`. Ju� sami nie wiedz� co pisz�.

1989.04.24. Poniedzia�ek, godz. 17.00

Po po�udniu by� u mnie jeden z nich i zrobi� mi zastrzyk. Zapomnia� jednak zabrac jakich� ampu�ek. Chyba specjalnie je zostawi�, wi�c je zjad�em. Teraz czuj� si� troch� dziwnie. O, s�o�! Mam wra�enie, �e jestem gdzie� w piekarniku, a obok mnie piecze si� ciasto z kruszonk�. Tak. Za ma�o cukru. Jest do�� ciemno, ale ja mam d�ugie r�ce. Nawet nie wiedzia�em. Trzy razy dwana�cie. Nie wiem. W zesz�ym miesi�cu. Ale �ar. Wi�cej chleba! Patrz� na prze�aj zwi�zku lu�nego, powi�zanego z kul� u p�otu, ale i �yrafa te� nie ma takiej potrzeby, co wcale nie t�umaczy p�asko�ci Ziemi. Na Ksi�ycu jest niebywale �a�osna atmosfera, kt�ra i tak ju� jest zanieczyszczona, a najbardziej, to idziemy pod pr�d, chocia� kto wie... Mam wodowstr�t i wodog�owie. NIE MA! SKLEP JU� ZAMKNI�TY! No, chod� ju�. Jaki? Czas? Makrela? Chyba og�rek... Nie garb si�. Masz... sz... sz... ... ... .. .. ..

1989.04.25. Wtorek, godz. 9.00

Po przebudzeniu okaza�o si�, �e znajduj� si� w izolatce. Pods�ucha�em ich rozmowy. M�wi�, �e zjad�em relanium. Mo�e. Jednak musz� zwr�ci� uwag�, �e ca�y czas spa�em. Gdy tylko spostrzegli, �e si� obudzi�em, podszed� do mnie jeden z nich i spyta�: - Sk�d mia� pan tabletki? - poniewa� nie bardzo wiedzia�em o co mu chodzi, odrzek�em: - Mama mi przys�a�a w paczce. - Niech pan nie opowiada g�upstw, to jest odzia� zamkni�ty. Tu nikt nie ma prawa wst�pu. - Mo�e, ale ja je dosta�em w paczce - upiera�em si� twardo przy swoim. - Prosz� si� nie wyg�upia�, to jest bardzo wa�ne. - No dobrze. Powiem prawd�. - No, nareszcie. Wi�c sk�d? - Od cioci. - K.... ma�! - Nie, ona z zawodu jest reporterk�. - Yhhh... - S�ucham? - Zamknij si�, kretynie! - �e co? Niby ja? - Ju� nie wytrzymam. �rodki uspokajaj�ce! - tu zwroci� si� do swojego kolegi. - Dla niego? - Nie, dla mnie! - Lec�. Nast�pi�a cisza pe�na konsternacji. Gdy jego towarzysz odszed�, zacz�� si� we mnie wpatrywa� wzrokiem, kt�ry nie wr�y� nic dobrego. W ko�cu zapyta�em: - Przepraszam, a o jakie pastylki chodzi? - AAAARRRRGGGGHHHH! YEEEE! LALALA! BLE, BLE! - krzykn�� i schowa� si� pod st�. C�, chyba jaki� wariat, nie?

1989.04.26. �roda, godz. 14.34

Siedz� sobie w swoim pokoiku, a� tu nagle otwiera si� okienko w drzwiach i zagl�da do mnie jaka� g�owa. Za chwil� druga. Potem trzecia i czwarta. Zdziwiony wsta�em i podszed�em bli�ej. Us�ysza�em rozmow�: - To bardzo niebezpieczny przypadek. Wyko�czy� nerwowo naszego doktora i jednego piel�gniarza. Je�li chcecie na nim praktykowa�, to zawsze si� wcze�niej konsultujcie ze mn�. Jasne? - Tak. - odpar� jeden z nich - Czy mo�emy zacz�� ju� teraz? - W zasadzie, to czemu nie? Wchod�cie. - powiedzia� i otworzy� drzwi do mojego pokoiku. Weszli tylko troje. Ten czwarty najpierw patrzy� troch� przez okienko, a potem sobie poszed� z dziwnym u�miechem na twarzy. Jeden z nich zwr�ci� si� do mnie: - Dzie� dobry. Nazywam sie Marcin Karulek. Jestem tu, aby panu pom�c. - Dzie� dobry. - odpowiedzia�em - Ja nazywam sie Jan Bach, ale nie bardzo wiem w czym ma mi pan pom�c. M�g�by pan to sprecyzowa�? - C�, chodz� s�uchy, �e nie czuje si� pan najlepiej... to znaczy je�li chodzi o... wie pan... g�ow�. - Ja tam nigdy nie wierz� plotkom. - odpar�em wykr�tnie. - Ale nie wszystkie s� fa�szywe. - Tak pan s�dzi? - Tak. - To ciekawe. - Nie powiedzia�bym. - A ja tak. - No, ale mo�e przejd�my do rzeczy. Wi�c twierdzi pan, �e nazywa si� Bach, prawda? - zapyta�. - Wydawa�o mi si�, �e przedstawi�em si� na pocz�tku rozmowy... - Ale� tak, oczywi�cie. A nie wydaje si� panu dziwne, �e osoba o takim samym nazwisku ju� kiedy� �y�a i to kawa� czasu temu, a teraz pan nosi to samo miano? - No c�, mo�e to i troche dziwne, ale co pan powie na to, �e ja znam osobi�cie Marcina Karulka, kt�ry chodzi� ze mn� do szko�y? - Po prostu zbieg okoliczno�ci. - To samo mog� powiedzie� o swoim nazwisku. - Tak... To mo�e na dzisiaj sko�czymy rozmow�, dobrze? - Prawd� m�wi�c, jeszcze ch�tnie bym j� kontynuowa�, ale je�li nie ma pan czasu, to trudno... - To do widzenia. - �egnam. Wsta� i wyszed� ze swoimi kompanami. W przelocie zd��y�em tylko zauwa�y�, �e �yka jakie� bia�e pigu�ki.

1989.04.27. Czwartek, godz. 11.23

Mimo tego, i� czeka�em, m�j rozm�wca si� nie pojawi�. Za to pozwolono mi wyj�� i mog�em spotka� si� z Napoleonem: - Witam! - No nareszcie! Tak si� za wami st�skini�em. Co s�ycha�? - zapyta�. - W sumie nic nowego. Dzie� jak dzie�. - A u mnie odwrotnie. Czy wie pan, �e Cezar to ju� nie Cezar? - Nie? A kto? - James Baker! - Niesamowite! - Widzi pan jak ci ludzie si� zmieniaj�! Dowiedzia�em si� jeszcze, �e Mao-Tse-Tung to ju� teraz Kmicic.

1989.04.28. Pi�tek, godz. 9.00

Rozmy�lam nad zmian� nazwiska.

1989.04.29. Sobota, godz. 11.15

Mo�e Sienkiewicz? Nie, to by kwestionowa�o istnienie Kmicica. A mo�e... Washington? Nie, jeden prezydent ju� wystarczy. To mo�e... sam nie wiem.

1989.04.30. Niedziela, godz. 18.46

Ju� wiem! Zdecydowa�em si� w ko�cu na Lecha Wa��s�.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin