Anthony Piers-Xanth 10-Dolina Kopaczy.pdf

(1449 KB) Pobierz
Anthony Piers-Xanth 10-Dolina Kopaczy
Anthony Piers - Dolina Kopaczy
Anthony Piers
Dolina Kopaczy
Tłumaczyła: Nela Szurek
Poznań 1994
Powieść tę dedykuję
Siostrzeńcom i bratankom,
Których wcześniej zaniedbałem:
Erinowi i Karolinie
Jenifer i Paulowi
Leigh i Dawidowi
Rozdział pierwszy
Metria
Nie zawsze łatwo jest być synem ogra i nimfy. Czasami ogr rozwala rzeczy — ot tak, dla zabawy — albo jedną ręką
wyciska sok z kamienia i w ogóle robi zamieszanie. Czasami nimfa bywa pustogłowa albo ciska złym humorem. Dlatego
właśnie Esk wynalazł sobie tę przytulną kryjówkę, o której nikt inny nie wiedział. Jeśli tylko w domu robiło się nie do
wytrzymania, przychodził tutaj, żeby się zrelaksować i odprężyć. Kochał rodziców, ale tutaj odkrywał zalety samotności.
Zatrzymał się, żeby rzucić okiem wokoło, i uważnie nadsłuchiwał. Nie chciał, żeby jakiekolwiek stworzenie Xanth,
oswojone czy dzikie, zobaczyło, jak tu wchodzi, wtedy bowiem to miejsce nie będzie już żadnym sekretem. A wcześniej
czy później rodzina dowie się o tym i straci zaciszne schronienie.
Kryjówka znajdowała się w pustym pniu martwego drzewa beczkowca piwnego. Miał szczęście: przebywał w
pobliżu w miesiącu Aw-Ghost 1 , kiedy drzewa beczkowe oddają ducha, jeżeli chcą. Widział odejście tego ducha.
— Aw, Ghost! — wykrzyknął z klasyczną ogrową manierą, co zaklęło drzewo do tego stopnia, że mógł przejąć
pusty pień bez zbędnego zamieszania. W grubym pniu wyciął drzwi przylegające tak szczelnie, że nie było ich widać z
zewnątrz. Porobił też otworki, żeby unoszące się jeszcze opary piwa mogły wywietrzeć. Jego matka, Tandy, nigdy by nie
zrozumiała, dlaczego wraca do domu, cuchnąc piwem! Potem wymościł dno pnia sianem i zniósł poduchy z pobliskiego
krzewu poduszkowego, a na ścianach wyrzeźbił dekoracyjne ornamenty. Zrobił to perfekcyjnie. Był dumny z siebie.
Żałował jedynie, że nie może pochwalić się swoim osiągnięciem z powodu konieczności zachowania sekretu.
Całość prezentowała się doskonale. Wbił paznokcie w szczelinę i pociągnął drzwi, aż się otworzyły. Były to małe
drzwi o nieregularnym kształcie, więc ich obrys nie był wyraźny. Pochylił się, żeby wejść, i ostrożnie zamknął je za sobą.
Wszedł na podłogę i opadł na gniazdo wymoszczone z poduszek.
— Auć!
Esk podskoczył.
— Kto to powiedział? — zapytał.
— Zabierz ze mnie swojego tłustego muła — dobiegł go głos spod spodu. Spojrzał w tym kierunku, ale zobaczył
jedynie poduszki.
— Moje tłuste co?
— Twojego tłustego osła 2 ! — warknął głos. — Kucyka, konia, bałwana, cokolwiek. Spadaj!
Esk złapał w końcu przebłysk słowa, którego poszukiwał. Szybko rozrzucił poduszki.
— Gdzie jesteś?
Na środku poduszki uformował się zarys ust.
— Tutaj, ty idioto. A o czym myślałeś, gdy na mojej twarzy umieściłeś taką wielką część swojego ciała?
— Cóż, ja...
— Nie szkodzi. Po prostu nie rób tego więcej, bałwanie.
— Ale od poduszek oczekuje się, że...
— Ach tak? Czy kiedykolwiek pytałeś poduszki o zdanie na ten temat?
— Więc, właściwie, nie, ale...
— Tu cię mam, imbecylu! A teraz wynoś się i pozwól mi spać!
Esk wyniósł się. Kiedy skierował się ku domowi, zastanowił się nad tym, jak to się stało, że mógł rozmawiać z
poduszką. Znał tylko jedną osobę, która potrafiła rozmawiać z przedmiotami. Był to król Xanth, Dor. Ponieważ
powszechnie było wiadomo, że talenty się nie powtarzają, z wyjątkiem przypadku demoniaków, oznaczało to, że Esk nie
mógł go posiadać. Poza tym on miał już talent: protestowanie. Jego matka mawiała niekiedy, że protestuje za często, ale nie
zaprzeczała, że jest to magia.
Nie był najmądrzejszą osobą, będąc ćwierćogrem, ale nigdy nie zostawiał nie rozwiązanego problemu, będąc
półczłowiekiem. I zazwyczaj był w stanie jakoś umiejscowić ten problem, jakkolwiek nie do końca. Nie była to jego magia,
lecz magia poduchy. Musiał, nie zdając sobie z tego sprawy, zerwać jakąś szczególną poduszkę, taką, która była ożywiona.
Teraz powinien zanieść ją z powrotem do poduszkowego krzaku i wymienić na inną, a jego problem się rozwiąże.
Uspokojony, maszerował dalej w kierunku domu, zapominając o problemie, który sprowadził go do kryjówki.
Zbliżając się do domu, poczuł pyszny zapach czerwonego bulionu. Oznaczało to, że jego ojciec, Smash, odrzucił pozory, iż
jest w pełni ogrem, i poświęcił się przygotowaniu pożywienia. Smash właściwie był tylko półogrem, ponieważ od tej
strony dziadkami Eska byli ogr Crunch i aktorka z demoniaków. Kiedy jednak Smash stawał się ogrowaty, nikt nie potrafił
1 Nieprzetłumaczalna gra słów (ang.): August — sierpień, Aw — okrzyk zdziwienia, ghost — duch* Ang. „oj,
duchu!"
2 Ass (ang.) osioł, lecz także siedzenie, tyłek
1 / 102
414730336.002.png
Anthony Piers - Dolina Kopaczy
odróżnić go od pełnego ogra. Rozrastał się wtedy horrendalnie, aż spodnie na nim pękały w szwach. Tandy jednak, będąc z
gatunku nimf, wolała Smasha jako mężczyznę, jakim zazwyczaj się wydawał.
Esk z własnej woli nie bywał ogrem, ale kiedy za bardzo się wściekał albo był wystarczająco zdesperowany —
mógł znaleźć w sobie jego siły. Nigdy nie trwało to długo, ale przecież nie musiało. Jedno uderzenie pięści z siłą ogra
potrafiło rozbić w pył twarde klonowo-cukrowe drzewo. Jednocześnie w normalnych warunkach był niezdarny w
działaniu, lecz kiedy naprawdę musiał, potrafił być przez chwilę bardzo sprawny. Odziedziczył to po swojej babce
demoniaczce. Przez większość czasu przeważało jego ludzkie dziedzictwo, ponieważ po obojgu rodzicach zachował część
ludzkiej natury. Był całkiem zwyczajną osobą o szarych oczach i niemożliwie brązowych włosach, ale naprawdę nie miał
wyboru. Wydawało się oczywiste, że nie jest mu przeznaczona jakakolwiek sława. Zamartwianie się tym było jednak bez
sensu: czekał na niego czerwony bulion!
Dwa dni później znudzony Esk powrócił do swojej kryjówki. Wszedł i posprawdzał poduchy. Wszystkie wyglądały
normalnie.
— Która z was jest tą żywą? — dopytywał się, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Wzruszył ramionami. Wziął całą stertę poduszek, zaniósł je do poduszkowego krzewu i bezceremonialnie cisnął
obok. Potem zerwał kilka nowych. Musiał jednak zrobić to dokładnie, żeby się nie pobrudziły i nie zestarzały. Zaniósł je do
swojego drzewa i wrzucił do środka.
Zawahał się, potem rozłożył się na nich. Wręcz przeciwnie do tego, co powiedziała żywa poduszka, jego pośladki
nie były tłuste. Wspominając to, żałował, iż nie sprostował wypowiedzi poduszki w tej kwestii. Zawsze jednak wymyślał
mądre odpowiedzi o wiele za późno. To też było częścią jego dziedzictwa: ani ogry, ani nimfy nie są znane z bystrego
umysłu.
Zgłodniał, wyciągnął więc szarlotkę, którą zerwał jakiś czas temu. Była to szarlotka czuła, a one zawsze najlepiej
smakują, kiedy są odpowiednio przyprawione. Ta przybrana była rozmoczonymi rodzynkami i miała skorupkę
przypominającą lukier, podczas gdy całość wydawała się bardzo sypka. Zdecydowanie nadawała się do skonsumowania.
Podniósł ją do ust, a kiedy jego zęby zagłębiły się w niej, szarlotka wybuchnęła mu w twarz. Rodzynki wyskoczyły i
trafiły go w oczy, a lukier wbił się w wargi.
— Zabieraj stąd swoje paskudne kocisko! — krzyknęła szarlotka.
— Moje paskudne co? — zapytał wstrząśnięty Esk.
— Twojego paskudnego kocura, kota, starą kocicę, kocurzycę.
— Och, masz na myśli mojego brzydkiego kota? — dopytywał się, pojmując, o co chodzi.
— Twoje brzydkie cokolwiek — zgodziła się szarlotka, formując szerokie usta. — Czy ty wiesz, co usiłowałaś
zrobić, ogrowa gębo?
— Ogrowa gębo? — powtórzył Esk, doceniając komplement. Wtedy zrozumiał, że szarlotka prawdopodobnie nie
to miała na myśli. — Usiłowałem...
— Och tak, usiłowałeś! Więc nie rób tego więcej!
— Ale...
— Nigdy nie pytałeś szarlotki, czy chce być przeżuta, prawda?
— Ależ to jest czuła szarlotka! To oznacza, że jest do zjedzenia!
— Wydumana historyjka. A teraz zabieraj stąd swoją tępą mordę, żebym mogła odpocząć.
— Posłuchaj, szarlotkowa gębo, to jest moja kryjówka! — powiedział Esk, czując, że zaczyna się w nim gotować.
— Wyrzuciłem właśnie pewną nieznośną poduchę i zrobię to samo z tobą! Z pewnością nie jesteś bardzo czuła!
— Spróbuj tylko wyrzucić to ciasto, a pożałujesz, ty fasolo!
To wystarczyło. Esk zaniósł szarlotkę do drzwi, otworzył je i cisnął placek z całej siły do lasu. Potem ułożył się do
drzemki na poduszkach.
Dzień był umiarkowanie chłodny. Prawdziwe ogry kochały zimną pogodę, Esk nie. Buszował po kryjówce, aż
znalazł podarty, stary koc i nakrył się nim. Koc skręcił się i owinął wokół jego stóp. Potem zacisnął się na nogach Eska i
wspinał wyżej, dusząc go coraz bardziej.
— Hej! — wykrzyknął Esk.
— Hej, mów do siebie, ty krowi móżdżku! — powiedział koc, formując usta na swojej powierzchni, ale nie
zaprzestał ściskania.
Eskowi zaczęło być niewygodnie. Skoncentrował się i gwałtownym pchnięciem rozwarł nogi. Wróciła mu siła ogra.
Koc rozerwał się, a następnie zamglił, uniósł się w górę i zawisł przed Eskiem.
— Słuchaj, gnojowy łbie — powiedziały usta — teraz naprawdę zrobię coś, czego pożałujesz!
Złość ogra uderzyła Eskowi do głowy. Złapał koc obydwoma rękami.
— Jeszcze zobaczymy, utkana gębo!
Mówiąc to, rozdarł go na dwie części. Kawałki znowu się zamgliły. Cały koc rozpływał się. Tym razem uformował
się na kształt demonicy.
— Jesteś silniejszy, niż wyglądasz, robaczkowy mózgu. Jak długo potrafisz mi się przeciwstawiać?
— Jaki mózgu? — zapytał Esk, znowu zmieszany.
— Pchli móżdżku, mrówczy móżdżku, pluskwi móżdżku.
— Aa, chodzi o bałwana!
— Coś w tym rodzaju. Dlaczego nie odpowiadasz na pytanie? Esk w końcu zrozumiał.
— Poducha i szarlotka — one wszystkie były tobą! Przyjęłaś ich postać!
— Oczywiście, że tak, geniuszu — potwierdziła. — Próbowałam łagodnie pozbyć się ciebie. Ale koniec z panną
Nice Gal 3 . Zamierzam skręcić z ciebie precel i nakarmić nim smoka.
W swojej naturalnej postaci miała ramiona i ręce, które teraz wyciągały się ku niemu.
— Smoki nie jedzą precli — powiedział, pojmując, że wpadł w tarapaty. Demony (albo demonice) były znane z
nieludzkiej siły i z tego, że nie miały sumienia. Potrafiły przenikać przez twarde ściany. Gdyby wcześniej zdał sobie sprawę
z tego, w co się pakuje, zostawiłby ją w spokoju. Teraz było już za późno.
3 Nieprzetłumaczalna gra słów: nice — miła, gal (sl. girl) dziewczyna. Od nazwiska założycielki zawodu pielęgniarskiego
R Nightingale — wymawianego podobnie jak Nice Gal.
2 / 102
414730336.003.png
Anthony Piers - Dolina Kopaczy
— Przerobię cię na konfitury — zapowiedziała groźnie. — Może przebaczą mi za stulecie lub dwa.
Zbliżyła się i zacisnęła ręce na szyi Eska. To jednak pobudziło jego siłę. Wbrew powszechnej opinii, ogry naprawdę
nie lubiły być skręcane w precle, choć robiły to innym. Esk złapał ją za nadgarstki i oderwał od swojej szyi.
— Kim jesteś? — zapytał.
— Jestem demonica Metria — odparła, ponownie zamieniając się w mgłę. Ręce znowu zmaterializowały się wokół
jego szyi, a jego własne dłonie pozostały puste. — Zdrobniale DeMetria. A kim ty jesteś?
Esk znowu złapał ją za kostki i znowu oderwał od szyi.
— Jestem ogr Esk i nie zamierzam pozwolić, żebyś mnie udusiła.
— To ty tak myślisz, śmiertelniku — powiedziała.
Ponownie rozwiała się we mgle i zaraz potem wróciła do cielesnej postaci. Tym razem w rękach trzymała cienką
linkę. Zarzuciła mu ją przez głowę i zacisnęła wokół szyi.
— Nie uda ci się z tego wydostać.
— Nie?! — sapnął ze złością Esk. Teraz ona wyglądała na przestraszoną.
— Nie! — Poluzowała zaciśniętą linkę.
Esk zacisnął pięść i walnął ją w twarz. Cios był mocny, ale jej głowa po prostu odgięła się do tyłu razem z szyją,
jakby była na zawiasach, i wróciła na swoje miejsce, kiedy cofnął rękę. Demonica wyglądała na lekko zdenerwowaną.
— Nie — powtórzył. — Oprotestuję to.
— Cóż, może i nie. Przypuszczam, że zabicie ciebie byłoby nonsensem. Twoje ciało zasmrodziłoby tylko tę
okolicę, a nie chce mi się odciągnąć go na tyle daleko, żeby smród nie przeszkadzał. — Linka rozpuściła się w mgiełkę i
połączyła z jej ramionami. W oczywisty sposób była częścią jej substancji.
— To ja zamierzam cię stąd wyrzucić! — powiedział Esk. Aspekt jego ogrowej natury wciąż był aktywny.
— Chciałabym zobaczyć, jak będziesz próbował, mundańska gębo. Mundańska gębo! Jej zniewagi wywierały coraz
większy skutek. Podtrzymywały aspekt natury ogra.
— Spróbuję!
Spróbował. Złapał ją i zwalił z nóg. Ciało miała człekopodobne, nagie i zmysłowe, teraz mocno przyciśnięte do jego
ciała. Było to nowe doświadczenie.
— Więc? — powiedziała, śmiejąc się. — Nie zdawałam sobie sprawy, że chcesz być przyjazny. Pozwól, że ściągnę
z ciebie ubranie.
Puścił ją.
— Właśnie, że się wyniesiesz! — krzyknął niezadowolony.
— Zapomnij o tym, juniorze. Znalazłam to miejsce i ono jest moje.
— Ja je zrobiłem i jest moje! — sprzeciwił się. Uniosła jedną brew.
— Ty zrobiłeś beczkowca piwnego?
— Nie, nie to, ale ja przerobiłem go, kiedy oddawał swojego ducha. To niemal to samo.
— Cóż, ono mi się podoba, ale ty mi się nie podobasz, więc zamierzam pozbyć się ciebie.
— Nie.
Milczała, przypatrując mu się.
— Ach, to jest twoja magia, prawda? Kiedy mówisz „nie", powstrzymujesz istotę od zrobienia tego, co zamierzała.
Oto dlaczego zmieniłam swój zamiar, wbrew najgłębszemu przekonaniu.
— Tak.
Jego talent nie dorównywał talentowi maga, ale okazywał się pożyteczny, kiedy go potrzebował.
— Będzie więc lepiej, jak nie wypowiem więcej gróźb, bo ty po prostu powiesz im „nie" — ciągnęła dalej. — Ale
założę się, że twój talent nie obejmuje wszystkiego. Nie możesz powiedzieć „nie" na całą kategorię rzeczy, które
mogłabym spróbować zrobić, żeby cię wyrzucić, ale potrafisz mówić to wobec pojedynczej czynności, której próbuję. Tak.
Pojmowała to z przerażającą szybkością. Widać było, że nie miała ani kropli ogrowej krwi wśród swoich przodków.
— Muszę więc poszukać sposobu, żebyś zechciał odejść — dokończyła. — Nie mogę zaszkodzić ci bezpośrednio,
ale ty też nie możesz mi zaszkodzić, więc teraz jesteśmy na równi.
— Dlaczego tu jesteś? — zapytał z żalem w głosie.
— Ponieważ tam, skąd przybywam, robi się zbyt denerwująco — powiedziała. — Tam są ogłuszające buczki,
rozumiesz?
— Co takiego?
— To nie ma znaczenia. Większość śmiertelników nie może ich słyszeć. One jednak doprowadzają demony do
szaleństwa. Ostatnio jest naprawdę coraz gorzej, mimo że zrobiliśmy tam, w Dolinie Kopaczy, wszystko, by wytępić
ogłuszające buczki. Mam tego dosyć, więc przeniosłam się tutaj, gdzie będzie mi wygodnie, gdy urządzę się po swojemu.
— Ależ ty próbujesz zagarnąć miejsce, w którym mi jest wygodnie, bo urządziłem je po swojemu! — zaprotestował.
— Więc wnieś skargę.
— Co?
— To jest mundańskie określenie. Znaczy: „Co zamierzasz z tym zrobić", cuchnący nosie?
— Nie rozumiem. Czy Skarga to dziewczyna? Zaśmiała się, aż całe jej ciało zatrzęsło się od chichotu.
— Myślę, że utknęliśmy tutaj razem, juniorze. Możemy to wykorzystać jak najlepiej. Może nawet zdołamy się
polubić. Chyba trzeba pójść na ustępstwa. Chodź, a wprowadzę cię w tajniki demonicznego seksu.
Przysunęła się do niego.
— Nie! — krzyknął. Zatrzymała się.
— Znowu ta twoja magia! Zrozum, tym razem naprawdę nie zamierzałam wyrządzić ci krzywdy. Potrafię być
bardzo czuła, jeśli chcę. Pozwól, że ci zademonstruję.
— Nie.
Teraz się jej bał jak nigdy wcześniej i wstydził się tego strachu. Nie dlatego, że mogła użyć pretekstu, by się do
niego zbliżyć i znowu spróbować go udusić. A ponieważ się bał, ona rzeczywiście mogła sprawić, że to mu się spodoba.
Nie ufał demonstracji.
Oszacowała go spojrzeniem.
— Ile masz lat, Esk?
3 / 102
414730336.004.png
Anthony Piers - Dolina Kopaczy
— Szesnaście.
— A ja sto szesnaście, ale kto by je liczył? Zgodnie z normami śmiertelnymi masz dosyć lat, a ja według norm
nieśmiertelnych jestem wystarczająco młoda. Dlaczego nie pozwolisz mi wykupić tej kryjówki od ciebie i zapłacić
doświadczeniem? Mogę ci szczegółowo pokazać, o co chodzi, żebyś nigdy nie musiał czuć się niezręcznie wobec
śmiertelnej dziewczyny.
Esk mocno ją odepchnął, rzucił się do drzwi i pognał w kierunku domu. Dopiero kiedy znalazł się dość daleko od
swojej kryjówki, zadał sobie pytanie — dlaczego? Czy bał się, że ona wprawi go w jeszcze gorsze zakłopotanie, niż mógł
przypuszczać? Czy uważał, że to, co mu oferowała, jest takie złe? Ale czy jest złe? Nie był pewien.
Pomyślał, że zapyta o to rodziców. Wtedy jednak będzie musiał im powiedzieć o swojej kryjówce, a tego nie chciał.
Podejrzewał również, że oni po prostu nie zrozumieliby. Matka nigdy nie mówiła wiele na ten temat, ale wiedział, że
kiedyś demon czynił jej awanse i była tym przerażona. Mógł odgadnąć, jak zareaguje na wiadomość, że demo-nica zaleca
się do jej syna. Mogła nawet rzucić w niego złym humorem, a to boli. Ojciec kochał te złe humory. Przypominały mu
klapsy ogra. Jeden klaps ogra mógł przekrzywić rosnące drzewko albo pokryć siecią pęknięć skałę.
Zachował więc milczenie. Może Metria znudzi się jego kryjówką i odejdzie. Demony mimo wszystko znane są ze
swojej niestałości.
Kilka dni później znowu zaryzykował pójście do kryjówki. Wszedł ostrożnie do środka. Nie było śladu po
demonicy, ale wiedział, że równie dobrze mogła się ukrywać. Czas pokaże, czy naprawdę odeszła.
Usiadł na poduszkach, ale nie rozległ się żaden krzyk. Potrząsnął kocem — żadnego protestu. Znalazł kawałek
placka z czerwonymi jagodami i zjadł go bez przeszkód.
Zadziwiające, jak szybko wróciła nuda. Jego przygoda z Metrią miała jedną zaletę: była interesująca nie tylko z
jednego powodu. Teraz, kiedy było za późno, zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, odrzucając jej ofertę. Mogła zapewnić
mu fenomenalne doświadczenie.
Wykopał swoje kamyczki do gry. Ich kolekcja służyła mu w przeszłości do zabijania nudnych godzin. Były
różnokolorowe. Wymyślił sobie grę polegającą na wyciąganiu ich po jednym z torby i układaniu wzorów na podłodze.
Każdy kamyk musiał być położony obok kamyka w takim samym kolorze, żeby utworzyć linię lub łuk. Celem było
otoczenie jednego koloru innym. Zdarzało się, że wyciągał kilka czerwonych kamieni pod rząd. Czerwone posuwały się
naprzód przeciwko białym; wtedy białe mogły zrobić kilka ruchów i uzyskać przewagę. Niebieskie, zielone i popielate
także walczyły ze sobą. Czasami kolory sprzymierzały się, działając wspólnie przeciw pozostałym. Ta gra stawała się dość
ekscytująca, kiedy ożywiał osobowości kolorów w swoim umyśle. Mogły układać się w dość skomplikowane wzory.
Wyciągnął pierwszy kamyk. Połyskiwał czerwienią. Ustawił go na podłodze i zaczął grę.
— Hej, kretynku, co ty robisz? — zapytał kamień.
Złapał go, wrzucił do torby i mocno zacisnął zamknięcie, próbując nie wypuścić go ze środka. Ale dym przesączył
się przez materiał i zawirował przed nim; wkrótce pojawiła się Metria.
— Myślałam, że się poddałeś i zostawiłeś mi kryjówkę — stwierdziła.
— Myślałem, że ty się poddałaś — odparował.
— Demony nigdy się nie poddają, jeżeli tego nie chcą. Słuchaj, ja naprawdę chcę tego miejsca. Nie możemy się
dogadać?
— Nie. — Wtedy jednak ta głupia ciekawość zawładnęła nim. — Dlaczego tak bardzo upierasz się przy tym
miejscu, zamiast po prostu zamienić się w ptaka i zamieszkać na gałęzi, czy coś w tym rodzaju?
— To miejsce jest odosobnione i wygodne, poza tym inne stworzenia nie wiedzą 0 nim. My, demony, musimy
spędzać większość czasu w materialnej postaci, a najłatwiej to robić podczas snu, zatem dobre prywatne miejsce jest cenne.
— Myślałem, że demony nie muszą spać.
— Nie musimy spać, śmiertelniku, ale możemy spać, kiedy zdecydujemy, i często to robimy. To jest doskonałe
miejsce do spania, więc sądzę, że muszę je mieć.
— Tak, ale ja nie sądzę, że pozwolę ci na to. Odęła wargi.
— Próbowałam zrobić to w miły sposób, Esk. Był to pewien wysiłek. Przypuśćmy, że podaruję ci dwa wielkie
doświadczenia...
— Dwa?
— Seks i śmierć.
— Już próbowałaś mnie zabić!
— Mam na myśli co innego. Ty możesz mnie zabić, po tym jak mnie zabawisz.
— Demonów nie można zabić. Stwierdził jednak, że jest zaintrygowany.
— Nie możemy umrzeć, ale potrafimy nadzwyczaj realistycznie naśladować umieranie. Możesz mnie dusić, a ja
zakrztuszę się i poczerwienieję, a oczy wyjdą mi na wierzch 1 będę broniła się coraz słabiej, aż w końcu obwisnę i
przestanę oddychać, a ciało zacznie się oziębiać. Będzie tak, jakbyś udusił żywą kobietę.
— Uff — jęknął Esk z niesmakiem.
— Więc czego ty chcesz? Trzech wielkich doświadczeń? Wymień swoją głupią cenę. Kusiło go, aby zapytać o
trzecie doświadczenie, ale pomyślał, że prawdopodobnie
podobałoby mu się niewiele bardziej od drugiego.
— Nie.
— Jestem nawet skłonna dorzucić ci pierwsze za darmo — powiedziała. — Wtedy w pełni będziesz mógł docenić
to, co oferuję. Mogę przyjąć każdą postać, jaką sobie życzysz, żeby było interesująco. Czy istnieje jakaś śmiertelna
dziewczyna, z którą chciałbyś...
— Nie!
— Nie bądź taki zacofany. — Westchnęła, aż zafalowały jej wspaniałe piersi, i pochyliła się ku niemu.
— Trzy razy powiedziałem: nie — zrzędził Esk. — Dlaczego nie przestaniesz?
— Ponieważ niczego nie robię, tylko cię przekonuję — odparła. — A ty chcesz być przekonywany, prawda Esk?
Bał się, że każda odpowiedź będzie kłamstwem. Wymknął się z kryjówki, wstydząc się sam siebie. Musi pozbyć się
demonicy, zanim jej uda się go zdeprawować!
Trzymał się od niej z daleka przez pełne dziesięć dni. Czuł się jednak wytrącony z równowagi, nie mając
możliwości korzystania z kryjówki. Zrozumiał, że oddał ją bez walki. Musi tam pójść i dokuczyć jej, aż sobie pójdzie,
4 / 102
414730336.005.png
Anthony Piers - Dolina Kopaczy
zamiast pozwalać, by ona jemu to zrobiła.
Wziął się w garść i ruszył do drzewa beczkowca piwnego. Dookoła było cicho, tak samo w środku, ale wiedział, że
nie jest to pewne potwierdzenie jej nieobecności. Usiadł na poduszkach, potrząsnął kocem, odgryzł kawałek sera, wyrzucił
kolorowe kamienie na podłogę i poszturchiwał wszystko, co wpadło mu w ręce. Czy to możliwe, że tym razem odeszła?
Może tylko zaczaiła się gdzieś, czekając, aż się zrelaksuje, zanim pojawi się z jakąś nową propozycją? Jak wielu takim
propozycjom potrafi się oprzeć, zanim ulegnie pokusie? Ilu pokusom chciał się opierać?
Ona już go zdeprawowała, choć nawet jeszcze nie spróbowała!
Jeżeli nie ujawni się, wtedy kryjówka jest jego, nawet gdyby tu była. A jeśli już zawsze będzie obserwowała, co on
tutaj robi? Czy jest możliwe, żeby w takich warunkach się zrelaksował? Musi mieć pewność, że odeszła definitywnie, a nie
jest po prostu gdzieś na zewnątrz i wyrządza komuś szkody.
Usłyszał jakiś słaby odgłos w oddali. Wstrzymał oddech, nasłuchując.
— Esk! Esk!
To był głos jego matki! Szukała go, wołała po imieniu. Jeżeli nie pokaże się szybko, gotowa odkryć jego kryjówkę!
Wygramolił się z drzewa i pobiegł do niej. Nie wprost, ale klucząc, żeby nie zdradzić lokalizacji sekretnego miejsca.
— O co chodzi, mamo? — zawołał, kiedy ustalił, skąd dochodzi głos.
Tandy odwróciła się do niego. Zachowała wiele z figury nimfy, a teraz miała łagodne kształty kobiety. Znowu było
to zepsucie spowodowane przez demonicę. Jak mógł pozwolić sobie na zauważenie czegoś takiego u własnej matki?
— Och, Esk — powiedziała matka. — Musisz natychmiast wracać do domu! To straszne!
Sparaliżował go nagły strach.
— Co jest straszne?
— Twój ojciec... Jakiś ogr go pobił, tak myślę, i... Strach zamienił się w przerażenie.
— Jest ranny?
— Może nie przeżyć godziny! Musisz przynieść mu uzdrawiający eliksir, zanim będzie za późno!
— Wiem, gdzie jest źródło! — krzyknął. — Pójdę i przyniosę!
Wziął od niej małą butelkę i pobiegł przez las, a serce biło mu mocno. Jego ojciec umiera! Dobiegł do źródła,
szybko zanurzył butelkę i zaczerpnął uzdrawiającej wody. Niezwłocznie ruszył z powrotem do domu. Wpadł do środka.
— Gdzie on jest?! — krzyknął, dysząc ciężko.
Tandy odwróciła się od stołu, gdzie przygotowywała zbywającą zupę.
— Gdzie jest kto, kochanie? — zapytała łagodnie.
— Ojciec! Ogr Smash! Mam eliksir!
Smash wyłonił się z drugiego pokoju. Był w ludzkiej postaci.
— Wołałeś mnie, synku?
Esk powiódł spojrzeniem od jednego do drugiego rodzica.
— Ty, ty nie jesteś ranny?! Tandy zmarszczyła brwi.
— Skąd ci przyszło do głowy, że twój ojciec jest ranny, Esk?
— Ale przecież tam w lesie mówiłaś, że...
— Nie wychodziłam z domu przez całe popołudnie, kochanie — powiedziała z dezaprobatą.
Oczywiście, to była prawda. Matka nigdy nie przerywała przyrządzania zbywającej zupy, z wyjątkiem straszliwego
zagrożenia, a wydawało się, że nie istnieje nawet najmniejsze niebezpieczeństwo. Jak mógł pomyśleć...
Wtedy zrozumiał. Metria! Potrafiła imitować wszystko i każdego! Udawała jego matkę, a on dał się nabrać.
— Ja... sądzę, że miałem sen — przyznał zawstydzony. — Myślałem, że ojciec jest ranny, więc przyniosłem trochę
eliksiru.
— To bardzo miło z twojej strony, kochanie — powiedziała Tandy i znów zajęła się zupą.
— Ale zachowaj eliksir — wtrącił Smash. — Nigdy nie wiadomo, kiedy coś takiego może się przydać.
— Aha, z pewnością — przyznał Esk, szukając czegoś do zatkania buteleczki. Buteleczka jednak rozwiała się w
dym, a eliksir wylał na podłogę. Co za głupiec z niego!
Następnego dnia wrócił do kryjówki.
— Metria! — wrzasnął. — Pokaż się, przeklęta demonico! Pojawiła się.
— Naprawdę wierzyłam, że zmienisz zdanie — powiedziała. — Nigdy wcześniej nie mówiłeś mi takich
komplementów.
— Przez ciebie myślałem, że ojciec jest umierający! — oskarżył ją.
— Oczywiście, Esk. Jeżeli jeden sposób nie skutkuje, próbuję innego. Jak inaczej mogę uzyskać tutaj spokój?
— To znaczy, że zamierzasz dalej tak postępować? Sprawiać, żebym myślał, iż rodzice mają kłopoty?
— Ależ nie, Esk! Jest oczywiste, że to też nie poskutkowało, ponieważ znowu tu jesteś.
Nie wierzył temu.
— Zatem, co?
— Będę musiała rzeczywiście coś zrobić twoim rodzicom, żebyś nie miał czasu na sprawianie mi kłopotów.
Zrozumienie tego zajęło mu tylko chwilę, mimo że w jednej czwartej pochodził od ogra.
— Nie!
— To jest nieodwołalne, Esk. Wiesz, że nie uda ci się niczego wymusić. Dostanę twoich rodziców w ten czy inny
sposób, w swoim czasie. Nie możesz obserwować ich obojga jednocześnie.
Skoczył na nią. Zaczęła się dematerializować, potem zestaliła się jeszcze raz. Zamiast zniknąć, wyszła mu na
spotkanie, otaczając go ramionami.
— Ale nadal pragnę się z tobą targować o kryjówkę i gotowa jestem nawet podarować ci darmową próbkę, jeżeli...
Siła jego skoku odrzuciła ich do przodu i wylądowali razem na poduszkach. Metria owinęła nogami jego ciało, a
rękami objęła go za głowę, przyciągając do pocałunku.
— Naprawdę jestem bardziej niż rozsądna, jak na mój gatunek — wyszeptała przy jego policzku. — Wszystko,
czego pragnę, to pozostać sama w mojej kryjówce.
— Mojej kryjówce! — sapnął ze złością.
— Za którą proponuję ci wspaniałą zapłatę — powiedziała. — Większość mężczyzn umiałaby wykorzystać taką
szansę, nie mówiąc o ciele. A teraz pozwól, że ściągnę z ciebie to ubranie.
5 / 102
414730336.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin