1. Amulet.pdf

(178 KB) Pobierz
679166789 UNPDF
Błękitna miłość
S. C. Ransom
Przekład
Agata Kowalczyk
679166789.001.png
Mała błękitna kulka
Dzisiaj jestem
Małą błękitną rzeczą
Jak szalona kulka
Albo oko
Z kolanami przy ustach
Jestem idealnie okrągła
Obserwuję cię
..........
Dzisiaj jestem
Małą błękitną kulką
Z porcelany
Ze szkła
Jestem chłodna i gładka, i ciekawska
Nigdy nie mrugam
Obracam się w twojej dłoni
Obracam w twojej dłoni
Mała błękitna kulka
© 1985 Suzanne Vega, wykorzystane za zezwoleniem Michael Hausman
Artist Management; przekład: Agata Kowalczyk
Amulet
Łabędź szamotał się na samym brzegu. Jego wielkie skrzydła
tłukły w żwir i płoszyły inne ptaki. Patrzyłyśmy z przerażeniem,
jak się wykręca i obraca. Syczał przy tym głośno i groźnie.
- Nie wytrzymam! – zawołałam, żeby przekrzyczeć hałas. –
Sprawdzę, czy potrafię mu pomóc. Możesz po kogoś zadzwonić?
Policję, weterynarza, kogokolwiek? Zaraz zrobi sobie krzywdę. –
Ostrożnie ruszyłam w stronę ptaka.
- Alexo, nie wygłupiaj się!- krzyknęła Grace. – Złamie ci rękę.
- Muszę spróbować – mruknęłam. Powolutku zbliżałam się
do ptaka.
Miotał się jak szalony. Kiedy podeszłam bliżej, zrozumiałam
dlaczego. Obrączka na jego nodze zaczepiła się o kawałek
zakrzywionego drutu, sterczącego ze zbitego piasku i żwiru.
Zatrzymałam się i kucnęłam, żeby wyglądać mniej przerażająco.
Nie bardzo wiedziałam, jak się uspokaja zdenerwowanego
łabędzia, ale nikt mnie nie słyszał, więc spróbowałam.
- No już, już... – zagruchałam. – Dobry ptaszek. Nie zrobię ci
krzywdy.
Wbił we mnie nienawistne spojrzenie, ale nie machał już
skrzydłami z taka siłą. Przesunęłam się bliżej. Nie spuszczałam
oczu z groźnego dzioba i potężnych skrzydeł. Łabędź nagle
przestał syczeć i w niespodziewanej ciszy słyszałam tylko, jak jego
wielkie, błoniaste łapy szurały po plaży. Skrzydła miał szeroko
rozpostarte i usiłował wyglądać tak strasznie, jak się tylko dało. I
świetnie mu szło. Pomyślałam, że jeśli teraz złamię rękę, to
przynajmniej jest po egzaminach. Ostatni napisaliśmy dzisiejszego
ranka i popołudnie spędzaliśmy na imprezowaniu. Teraz
zostałyśmy już tylko Grace i ja. Reszta dawno rozeszła się do
domów, żeby się przygotować na wieczór.
Byłam ledwie kilka kroków od ptaka, kiedy uznał, że to dość.
Wyprężył się z wrzaskiem i zamachał skrzydłami. Byłam tak
blisko. Że czubki piór musnęły moją twarz. Nagle coś trzasnęło i
łabędź odfrunął niczym trzepocząca góra bieli. Zaskoczona
poleciałam do tyłu i wylądowałam tyłkiem w błotnistym piachu.
Po łabędziu zostały tylko resztki obrączki ornitologicznej tuż
obok drutu, który był przyczyna całego zamieszania. Szamoczący
się ptak porządnie zrył ziemię, a to żelastwo nawet nie drgnęło.
- Nic ci nie jest?! – zawołała zaniepokojona Grace. Zerknęła
na swoją komórkę. – Ciągle uważasz, że powinnam zadzwonić po
kogoś, kto będzie wiedział, co robić?
- Teraz to już nie ma wielkiego sensu – burknęłam i otarłam
błoto z nowych dżinsów. Niewiele to pomogło. – I tak już jestem
brudna. Sprawdzę, czy uda mi się coś zrobić z tym drutem! –
odkrzyknęłam.
To była niewielka plaża. Jedna z wielu, jakie pojawiały się
podczas odpływu w tej części Tamizy w Twickenham. Nad tę
akurat wychodził ogródek pubu Pod Białym Łabędziem. Łabędzie,
gęsi i kaczki były tu stałym elementem krajobrazu i często
zapuszczały się do ogródka w poszukiwaniu rozsypanych frytek
czy kawałka niechcianej bułki. Zwykle, kiedy tu przychodziłam, w
ogródku siedzieli goście, pili piwo i wygrzewali się na słońcu. Ale
tego późnego wtorkowego popołudnia na początku czerwca było tu
niemal pusto.
Podczas odpływu na plaży pojawiały się najróżniejsze śmieci
i ptaki bezpiecznie omijały większość z nich. Mimo to byłam
wściekła na kawałek drutu, który o mało nie złamał nogi
biednemu łabędziowi. Szarpnęłam go. Właściwie nie
spodziewałam się, że dam radę wyciągnąć ten drut. I rzeczywiście,
ani drgnął. Ale może udałoby mi się go zgiąć tak, żeby nie
zagrażał ptakom. Rozejrzałam się za czymś, czym mogłabym
przygiąć żelastwo do ziemi, bo moje palce sobie z tym nie radziły.
Znalazłam solidny kamień i zaczęłam nim walić w drut.
Kiedy się wykrzywił, dostrzegłam coś błękitnego. Zaciekawiona,
przestałam tłuc i odgarnęłam żwir u podstawy drutu. Okazało się,
że głęboko w błocie jest owinięty wokół niewielkiego, sczerniałego
pierścienia z metalu, mniej więcej wielkości mojej dłoni, z
okrągłym, błękitnym kamieniem. Kiedy na kamień padło światło
słońca, zamigotał jak opal. Kopałam dalej. Drut tkwił naprawdę
głęboko i wyglądało na to, że jest owinięty wokół dużego kamienia.
Wiedziałam, że szybko go nie ruszę.
Żelastwo było stare i od dawna tkwiło w wodzie. Im głębiej
kopałam, tym wydawało się bardziej kruche. Chwyciłam drut z
całych sił i zaczęłam wyginać; ułamał się już po chwili.
Wygrzebałam z piachu metalowy pierścień, żeby lepiej mu się
przyjrzeć.
Kamień był piękny – w kolorze głębokiego lazuru, ze złotymi,
różowymi i czerwonymi drobinkami, które migotały w słońcu.
Potarłam bransoletkę, zeskrobując z niej część starego brudu.
Błysnęło matowe srebro. Mimo zaskorupiałego błota widziałam
kunsztowny splot. Dlaczego ktoś przywiązał coś tak oszałamiająco
pięknego do wielkiego kamienia i wrzucił do rzeki?
Zabrałam bransoletkę do damskiej toalety w pubie.
Próbowałam ją doczyścić z rzecznego błota i mułu, który
najwyraźniej obrastał metal przez kilka ładnych lat. Usiłowałam
też doprowadzić do porządku moje ubranie, ale sprawa okazała
się beznadziejna. Zrozumiałam, że będę musiała wrócić do domu i
się przebrać. A to oznaczało, że na pewno się spóźnię na
spotkanie w Richmond, gdzie z resztą towarzystwa mieliśmy
zamiar uczcić zdane egzaminy.
Kiedy wycierałam bransoletkę do sucha, moje myśli pobiegły
w zupełnie innym kierunku. Jeśli spóźnię się do kina, pewnie
stracę szansę na to, żeby usiąść obok Roba. Wiedziałam, że
Ashley też ostrzy sobie na niego zęby i na pewno wykorzysta taką
okazję. Nie mogłam do tego dopuścić.
Rozmyślałam o nadchodzącym wieczorze i nie przestawałam
trzeć bransoletki. W toalecie było ciemnawo, świeciła tylko jedna
słaba żarówka i nie widziałam kamienia zbyt wyraźnie, ale przez
moment wydawało mi się, że jego powierzchnia pokryła się
zmarszczkami. Zupełnie tak, jakby oczko mrugnęło. Zaskoczona,
upuściłam bransoletkę do umywalki. Wzięłam ją i obejrzałam
kamień pod wszystkimi kątami. Nic się jednak nie stało i
uznałam, że to był jakiś odbłysk światła. Wysuszyłam znalezisko
do reszty i wróciłam do baru po coś do picia. Barman stał
znudzony i wycierał szklanki. Zerknął na mnie podejrzliwie,
niemal jakby miał nadzieję, że zamówię coś z alkoholem, żeby
mógł mi odmówić. Nie był zadowolony, kiedy przychodziliśmy do
baru, ale ogródek wynagradzał jego zachowanie.
Bar był pusty, ale plaża zaludniała się coraz bardziej. Dwaj
wysportowani goście usiłowali zwodować swoje kajaki. Przez
chwilę obserwowałam z balkonu, jak próbują zrobić wrażenie na
Grace, ale nie szło im najlepiej. Kajaki bujały się niepewnie na
wodzie i usłyszałam parę przekleństw. W pewnej chwili byłam
niemal pewna, że któryś z nich wpadnie do wody, ale w końcu
udało im się wsiąść i odpłynąć.
Wróciłam do ogródka z wysokimi, zimnymi szklankami, a
potem z Grace obejrzałyśmy moje znalezisko. Łyżeczką odgięłyśmy
w końcu drut owijający bransoletkę i mogłyśmy się jej lepiej
przyjrzeć. Wyglądała na srebrna, a duży, okrągły błękitny kamień
przypominał opal, ale trochę różnił się od o wiele mniejszego
kamyka, który moja mama miała w kasetce z biżuterią.
Przyglądałam się kolorowym drobinką zatopionym w
kamieniu i połyskującym na słońcu. Otworzyłam usta, żeby
powiedzieć Grace o mrugnięciu, które wcześniej zauważyłam, ale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin