Martynow Gieorgij - Gianeja.rtf

(833 KB) Pobierz
GIEORGIJ MARTYNOW

 

 

 

 

GIEORGIJ MARTYNOW

 

 

 

 

GIANEJA

 

TYTUŁ ORYGINAŁU: „GIANEJA”

PRZEKŁAD: ANNA I ANDRZEJ GORENIOWIE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

INSTYTUT WYDAWNICZY „NASZA KSIĘGARNIA” WARSZAWA 1972

 

 

WSTĘP

 

 

 

I

 

 

Wuczebus znajdował się jeszcze w odległości pięciuset metrów od automagistrali, gdy nad betonową wstęgą drogi pojawił się pomarańczowożółty krąg przecięty na ukos niebie-skim pasem. Nieruchomy, ostro zarysowany, przesycony na wskroś promieniami słońca, sam świecił jak maleńkie słońce, które nagle wzeszło nad drogą.

W wuczebusie rozległ się stłumiony głos:

— Uwaga! Zbliżamy się do linii globekspresu. Pociąg jest oddalony o sto dziesięć kilo-metrów. Kto chce obserwować przejazd ekspresu, proszony jest o podniesienie ręki.

W głębokich fotelach tkwiło około trzydziestu osób — wuczebus nie był zapełniony nawet w jednej czwartej. Rękę podniosło osiemnastu pasażerów.

W bezgłośny bieg pojazdu wkradł się ledwo dosłyszalny szmer hamowania. Wuczebus zatrzymał się przy pomarańczowożółtym znaku, który powoli przygasał, wreszcie zupełnie znikł, jakby rozpłynął się w powietrzu.

Z pojazdu wyszli wszyscy pasażerowie. Globekspres pojawił się stosunkowo niedawno i budził jeszcze powszechne zainteresowanie, zwłaszcza że mieszkańcy miast nieczęsto mogli oglądać pociąg na szlaku, gdzie jego szybkość sięgała 600 kilometrów na godzinę.

Mimo upalnego lipcowego południa wewnątrz wuczebusu panował przyjemny chłód. Okolica, przez którą przejeżdżali, była płaska i równinna. W obie strony automagistrali biegły prostą linią aż po horyzont żółtoszare słupy podtrzymujące rynnową drogę zawieszoną cztery metry nad ziemią. Półokrągłe „szyny błyszczały złociście, jakby rozżarzone słonecznymi promieniami.

Pasażerom wuczebusu, mimo że w większości byli ubrani w lekkie, jasne, przewiewne ubrania, letni upał dawał się we znaki, gdyż dzień był bezwietrzny.

Wśród pasażerów zwracała na siebie od razu uwagę wysoka dziewczyna w białej kró-tkiej sukni, krótszej niż pozwalały zwyczaje ówczesnej mody. Dziwny zielonkawy odcień jej skóry harmonizował ze szmaragdowoszafirowym połyskiem odsłoniętych czarnych włosów. Skośne, podniesione u nasady nosa oczy nabierały dziwnego wydłużonego kształtu, przez co sprawiały wrażenie węższych, niż były w istocie. Już to pozwalało stwierdzić, że nie urodziła się na Ziemi. Jej zgrabne, kształtne nogi od białych pantofelków aż do kolan były owinięte krzyżującymi się wąskimi białymi taśmami. Taśmy zapięte były również na białe, podobne do metalowych, sprzączki w kształcie wydłużonych liści jakiejś nieznanej rośliny, które jak dwa puklerze osłaniały kolana. Miała delikatne obnażone do ramion ręce. Jaskrawozielone pazno-kcie długich zręcznych palców błyszczały jak szmaragdy. Zielony odcień występował wyra-źnie w kącikach jej ust, a szczególnie widoczny był na skrzydełkach nosa.

Krew dziewczyny zdradzała jednak wyraźnie kolor czerwony. Zielonkawy odcień jej skóry był widocznie wynikiem jakichś szczególnych właściwości pigmentu. Gdzieniegdzie w zgięciach ciała połączenie to nadawało skórze kolor intensywnej opalenizny.

Miała na sobie krótką, przed kolana, suknię mocno wyciętą z tyłu, gołe plecy zakrywały jednak długie włosy spięte szeroką białą klamrą w kształcie liścia tej samej nieznanej na Ziemi rośliny. Przy każdym ruchu głowy promienie słońca grały szmaragdowymi refleksami w jej gęstych, ciężkich włosach.

„Zieloność nie szkodziła jednak urodzie dziewczyny, przeciwnie, sprawiała, że wyda-wała się ona oryginalnie piękna, a jej świeżość i urok będące w rozkwicie młodości wzbudza-ły mimowolne uczucie sympatii. Jedynie skośne oczy nadawały twarzy wyraz smutku.

Pasażerowie wuczebusu zdążyli już przyjrzeć się swej niecodziennej towarzyszce i nie zwracali na nią specjalnej uwagi. Wszyscy wiedzieli, kim jest. Na całej Ziemi nie było czło-wieka, który nie znałby jej fantastycznej i tajemniczej historii. Czasami tylko czyjeś zacieka-wione spojrzenie ukradkiem zatrzymywało się na jej kształtnej figurze, wnikliwie badało rysy jej twarzy, jak gdyby starając się odgadnąć, czego szuka tu „gość Ziemi, skąd wzięła się ta dziewczyna w wuczebusie mknącym na trasie Kijów-Połtawa.

Dziewczyna nie zauważyła tych spojrzeń. Wydawało się, że w ogóle nie zauważyła otaczających ją ludzi. Ani razu nie padło na nikogo spojrzenie jej aksamitnoczarnych oczu.

Nazywała się Gianeja. Imię jej, jak i ją samą znano na całym świecie.

Towarzyszyła jej inna dziewczyna o niewątpliwie już ziemskim typie urody. Również wysoka, chociaż o pół głowy niższa od swej towarzyszki, miała gęste włosy, ale bez zielone-go odcienia, była ubrana w taką samą białą sukienkę, tylko dłuższą i nie tak bardzo wyciętą. Na nogach miała białe pantofle, ale bez taśm. Jej czarne oczy były wąskie, jednak nie tak skośne.

Pasażerowie wuczebusu znali drugą dziewczynę równie dobrze jak i Gianeję. Cała Ziemia wiedziała, kim jest i jak się nazywa.

Dziewczyny rozmawiały dźwięcznym, pięknym językiem, mówiły jednak bardzo cicho. Gianeja miała słuch, o czym również wiedzieli wszyscy, niezwykle wyczulony, o ostrości nie spotykanej u mieszkańców Ziemi.

Nie tylko zresztą słuch. Gianeja widziała to, czego bez lornetki nie mógł zobaczyć człowiek Ziemi, wyczuwała zapach, którego nie uchwyciłby nawet specjalnie tresowany w tym celu owczarek. Smukłe, nerwowe palce Gianei wyczuwały to, czego nie były w stanie wyczuć palce ludzkie.

Od dawna już uzdolnienia niezwykłego gościa przykuwały uwagę uczonych. Gianeja posiadała cudowny głos, którego diapazon obejmował prawie wszystkie oktawy fortepianu, i pięknie rysowała. Z niedbałą łatwością lepiła z gliny i rzeźbiła w marmurze. Wszystko to robiła w taki sposób, jakby przez całe swoje życie była śpiewaczką, malarką albo rzeźbiarką. Potrafiła wykonywać nieprawdopodobne ćwiczenia gimnastyczne. We wszystkich dyscypli-nach lekkiej atletyki Gianeja znacznie przewyższała ludzi. Rywalizować z nią mogli jedynie mężczyźni — rekordziści w uprawianych przez siebie dyscyplinach.

Stwierdzono, że Gianeja najbardziej lubi pływanie. Pływała klasycznym kraulem, co wskazywało po pierwsze: na popularność tego sportu w jej ojczyźnie, po drugie, że odkrycie najszybszego sposobu pływania nie było przywilejem Ziemi.

Pod względem fizycznym — mówili uczeni — Gianeja jest człowiekiem przyszłości. Takimi jak ona powinni się stać i na pewno staną się wszyscy ludzie u nas na Ziemi. Ewolu-cja ludzkiego organizmu doprowadzi do tego, że tak zwane talenty staną się zwykłymi cecha-mi zdrowego ludzkiego organizmu.

Mówiąc o cechach fizycznych, uczeni nie wspominali ani słowem o umysłowych zdo-lnościach Gianei — po prostu nic o nich nie wiedzieli. Jedynie na podstawie oznak pośre-dnich można było przypuszczać, że posiada wysoko rozwinięty umysł.

Od półtora roku, to jest od chwili pojawienia się tej dziewczyny z innego świata na Ziemi, ciągle jeszcze nie udało się znaleźć z nią wspólnego języka, osiągnąć całkowitego wzajemnego porozumienia. Gianeja nie zdradzała chęci nauczenia się ziemskiego języka — całą inicjatywę pozostawiła w rękach ludzi Ziemi. Uczeni-lingwiści, którzy przystąpili do ba-dania języka, jakim się posługiwała, mieli niełatwe zadanie nie tylko dlatego, iż język ten był trudny, ale przede wszystkim dlatego, że Gianeja wyraźnie nie chciała im pomóc. Niechętnie „udzielała lekcji, ograniczała się tylko do najprostszych słów i pojęć, bez których sama nie mogła się obejść żyjąc na Ziemi. Najmniejsza próba szerszego poznania jej języka, porusze-nia problemów naukowych, niezmiennie napotykała milczący opór. Sprawiało to wrażenie, jakby dziewczyna postanowiła przeszkodzić ludziom w zadawaniu jej pytań o charakterze naukowym i technicznym.

Może Gianeja nie znała nauki swojego świata? Przeczyły jednak temu okoliczności, w których pojawiła się na Ziemi. Wiedziała na pewno dużo. Czy nie więcej, niż wiedziano na Ziemi?

Uczeni nie tracili nadziei, że w końcu uzyskają rozwiązanie interesujących ich proble-mów. Chyba Gianeja nie będzie wiecznie milczeć? Jeżeli bowiem zechce kiedyś powrócić do swojej ojczyzny, będzie mogła to zrobić tylko przy pomocy ludzi, przy pomocy ziemskiej techniki.

Zupełnie niedawno nadzieja na przełamanie jej niepojętego milczenia zwiększyła się — dziewczyna zaczęła mówić o przeszłości.

— Opuściłam ojczyznę — powiedziała jedynemu człowiekowi, którego darzyła sympa-tią — Marinie Muratowej, lingwistce z Leningradu, towarzyszącej jej teraz w podróży — prawie wbrew swojej woli. Dlaczego jednak nie tęsknię za nią? A do was, na Ziemię dostałam się już całkiem wbrew mej woli. Ten lot był dla mnie wyjątkowo nieszczęśliwy, ale zostać tutaj na zawsze... — wzdrygnęła się.

Wreszcie Gianeja zaczęła zdradzać ludzkie uczucia! Przez półtora roku panowała nad sobą, od pierwszej chwili zachowywała się w sposób nienaturalnie spokojny.

Czy twoja ojczyzna jest lepsza od naszej Ziemi? — zapytała Muratowa w pełni przekonana, że otrzyma odpowiedź twierdzącą.

Omyliła się jednak.

Nie — odpowiedziała Gianeja. — Ziemia jest znaczenie ładniejsza. Są mi jednak drogie wspomnienia dzieciństwa i młodości.

To było wszystko. Gianeja znów zamknęła się w sobie i nie odpowiadała na dalsze pytania Muratowej, która próbowała kontynuować rozmowę.

Jednak to, co powiedziała, budziło już nadzieję. Gianeję otoczono jeszcze większą uwagą i troską. Postanowiono nie przyspieszać wydarzeń, czekać, kiedy sama zechce mówić.

Muratowa stała się towarzyszką i przewodniczką Gianei. Między dwoma dziewczynami stopniowo nawiązała się przyjaźń. Niewykluczone, że przyczyniło się do tego wprawdzie niewielkie, ale niewątpliwe, zewnętrzne podobieństwo.

Gdzie znajdowała się ojczyzna Gianei? Skąd zjawiła się w tak dziwny i zagadkowy sposób w naszym systemie słonecznym? I jak to możliwe, że stało się to „wbrew jej woli? Na te pytania mogła odpowiedzieć tylko ona sama. Milczała jednak, milczała już od półtora roku.

Teraz, w gorące lipcowe popołudnie, tajemnicza dziewczyna z innego świata czekała wśród zielonej ukraińskiej równiny na przejazd globekspresu.

Co ją tutaj sprowadziło? Muratowa nie wiedziała. Gianeja tak chciała i to wystarczało. Życzenia jej starano się wypełniać bez słowa. Przypuszczano, że do Połtawy sprowadza ją oczekiwany wkrótce na połtawskim kosmodromie powrót Szóstej Ekspedycji Księżycowej. Trudno było znaleźć inne wyjaśnienie.

Zastanawiający był jednak fakt, że nikt nie mówił Gianei o powrocie „Szóstej. Skąd się o tym dowiedziała?

Snuto wiele domysłów, ale tylko jedno było niewątpliwe — Gianeja powiedziała, że chce jechać do Połtawy i pokazała to miasto na mapie.

W swoich częstych i długich podróżach po Ziemi zawsze korzystała z komunikacji lądowej i morskiej, nie uznawała natomiast transportu powietrznego. I tym razem wybrała wuczebus, chociaż wiedziała, że ta podróż będzie i dłuższa, i bardziej męcząca.

Może pragnęła przyjrzeć się z bliska ziemskiej przyrodzie?

Czasu było niedużo. Sto kilometrów dla globekspresu jadącego z pełną szybkością to jedynie dziesięć minut. Pasażerowie weszli na niewielkie wzniesienie znajdujące się czterdzieści metrów od automagistrali. Obserwowanie przejścia ekspresu z dołu nie było tak ciekawe.

Pierwsza na szczycie wzgórka znalazła się Gianeja. Dziewczyna była zręczna, jej ruchy były precyzyjne i celowe, wolała biegać niż chodzić. Lekko wbiegła na dość ostry stok, pokonawszy ostatnie metry jednym skokiem.

Na tle błękitnego nieba rysowała się wyraźnie jej zgrabna sylwetka, swobodnie wypro-stowane ramiona i dumnie osadzona głowa. W promieniach słońca z daleka ginął zielonkawy odcień jej ciała i Gianeja przypominała brązową statuę odzianą w olśniewająco białą, krótką suknię.

Wyjątkowo piękna! — zauważył ktoś z pasażerów wuczebusu.

Muratowa była świetną sportsmenką, ale przy wchodzeniu na pagórek została z dziesięć metrów za swoją towarzyszką. Zrównawszy się z nią mimo woli zwróciła uwagę na to, jak spokojnie i równo oddycha Gianeja. Szybkie wejście pod górę najwyraźniej ani trochę jej nie zmęczyło, nie przyśpieszyło bicia jej serca.

Słyszę jakiś przeciągły łoskot — powiedziała Gianeja wskazując ręką w stronę, z której powinien pokazać się ekspres.

Pociąg był jeszcze bardzo daleko za horyzontem. Nikt na świecie nie mógłby z takiej odległości usłyszeć charakterystycznego szumu jadącego z pełną szybkością globekspresu. Muratowa jednak ani przez chwilę nie wątpiła, że Gianeja rzeczywiście słyszy ten dźwięk. Niejednokrotnie przekonała się, że gość ma fenomenalny słuch.

Przypomniało jej się powiedzenie z dziecinnej bajki: „Słyszał, jak trawa rośnie.

Od strony wuczebusu metaliczny głos zapowiedział:

Zbliża się ekspres!

To oznaczało, że mechaniczny kierowca wuczebusu usłyszał odgłos zbliżającego się pociągu. Cybernetyczny automat posiadał taki sam słuch jak i Gianeja.

Pasażerowie przyśpieszyli kroku.

Co on powiedział? — spytała Gianeja.

Muratowa przetłumaczyła.

Tak, ekspres jest coraz bliżej — potwierdziła dziewczyna.

Okazało się, że nie wszyscy potrafią pokonać sześć metrów podejścia. Część pasażerów została w połowie zbocza. Do dziewcząt przyłączyło się około dwudziestu osób.

Z tego miejsca linia globekspresu była widoczna jak na dłoni.

Czy nas stąd nie zmiecie? — zapytał z trwogą ktoś obok Muratowej.

Skądże — odpowiedział inny. — Od toru dzieli nas ze trzydzieści metrów.

Jak gdyby w odpowiedzi, odezwał się znowu automatyczny „kierowca wuczebusu.

Uprasza się o zajmowanie pozycji siedzącej — powiedział dobitnie skandując poszczególne słowa.

Wszyscy natychmiast zastosowali się do zalecenia. Jedynie Gianeja, po przetłumacze-niu jej komunikatu, stała nadal. Muratowa, która już zdążyła usiąść, szybko wstała. Nie mogła dopuścić do tego, żeby oddany pod jej opiekę gość z powodu swojej nieostrożności upadł i doznał choćby niewielkich obrażeń. Stojąc obok Gianei objęła ją mocno za ramiona — taka pozycja była bezpieczniejsza.

Gianeja uśmiechnęła się i objęła Marinę wpół.

„Teraz się nie przewrócimy — pomyślała Muratowa czując całym ciałem jak pewną podporą jest ta smukła, pozornie delikatna, ale silna ręka.

Chciała podtrzymać Gianeję, a okazało się, że Gianeja podtrzymuje ją.

Tę linię zbudował twój brat? — nieoczekiwanie spytała Gianeja.

Muratowa drgnęła. Nie, tego już było za wiele! Nigdy w rozmowach nie wspominała o swoim bracie, zgodnie z prośbą Wiktora, który nie chciał, żeby gość wiedział o ich pokre-wieństwie. Przecież Gianeja dobrze zna Wiktora i nie podejrzewa, że jest bratem Mariny. Któż jej mógł o tym powiedzieć? I skąd wie, że właśnie Wiktor opracował koncepcję takiej linii?

Olbrzymie, tak niezwykle osadzone oczy uważnie wpatrywały się w Muratową oczeku-jąc odpowiedzi. Ledwie dostrzegalny uśmiech błądził w zielonkawych kącikach pięknie zarysowanych ust. I Marinie już nie po raz pierwszy przemknęła przez głowę myśl, że Gianeja udaje — zna ziemski język, w tajemnicy przed nią czyta gazety i czasopisma.

Nie — machinalnie odpowiedziała Muratowa w swoim ojczystym języku — Wiktor nie budował tej linii, a tylko opracował jej konstrukcję.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin