468. Lennox Marion - Hotel nad laguną.pdf

(751 KB) Pobierz
343742976 UNPDF
343742976.004.png
Marion Lennox
Hotel nad laguną
Tytuł oryginału: A Special Bund of Family
0
343742976.005.png 343742976.006.png 343742976.007.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy o pierwszej w nocy rozległ się dzwonek do drzwi, Dominie Spencer
wściekłym gestem cisnął pecynę niewyrośniętego ciasta do pojemnika na
śmieci. Przecież wszyscy wiedzą, że ten wieczór planował spędzić w domu!
Pacjent?
Alleluja, pomyślał, wybiegając do holu, żeby otworzyć drzwi. Tylko bez
żartów.
Sprawa okazała się nader poważna.
Na werandzie stała kobieta w ubłoconym poszarpanym ubraniu. Ile miała
lat? Dwadzieścia, trzydzieści? Nie potrafił określić jej wieku. Była średniego
wzrostu, drobnej budowy, w wiatrówce umazanej błotem i krwią. Na jednej
nogawce dżinsów widniała wielka krwawa plama. Miała mokre kasztanowe
włosy i wielkie przerażone oczy. Długie krwawiące zadrapanie od skroni aż do
brody.
Trzymała na rękach najbrzydszego psa pod słońcem. Buldog? Jego
groteskowo opasłe cielsko zwisało z jej rąk bezwładnie.
– Dzięki ci, Panie... – jęknęła, nim zdążył się odezwać. Podała mu psa, po
czym zatoczyła się jak pijana. Gdy przejął od niej zwierzaka, osunęła się na
podłogę werandy, ukrywając twarz w dłoniach.
Ustalić priorytety, pomyślał, nie wypuszczając psa z objęć. Najpierw ona,
potem pies.
Strugi deszczu zacinającego od wschodu zaczęły zalewać próg, więc
ostrożnie położył na wycieraczce psa, który legł jak worek z wodą, ale dla
lekarza najważniejszy jest człowiek.
– Co się stało? – Chwycił kobietę za nadgarstek, by policzyć puls.
Zdecydowanie za szybki. Gdy przyklęknął obok niej, zwymiotowała.
1
343742976.001.png
– Ratuj... – wykrztusiła.
Sięgnął po walające się na werandzie wiaderko, ale okazało się
niepotrzebne. To znaczy, że to nie pierwszy atak nudności.
Uważnie się jej przyglądał. Klęczała, więc rana na kolanie nie jest
poważna. Zadrapanie na twarzy też niegroźne. Swobodnie poruszała
ramionami. Doszedł więc do wniosku, że nie doznała istotnych obrażeń.
Może ma torsje z wyczerpania. Gdyby jemu przyszło dźwigać taki ciężar,
też by wymiotował.
Nie był pedantem, sprzątanie zajmowało ostatnie miejsce na jego liście
priorytetów, więc na poręczy werandy nadal wisiały nieuprzątnięte ręczniki,
teraz kompletnie nasiąknięte wodą. Odczekał, aż nieznajoma przestanie
wymiotować, żeby jednym z nich otrzeć jej twarz z błota i krwi. Potulnie
poddała się temu zabiegowi. To wyczerpanie.
– Wejdźmy do środka.
Popatrzyła na niego półprzytomnym wzrokiem, jakby dopiero teraz go
zobaczyła.
– Gdzie... ? Dokąd... ?
– Jestem lekarzem. – Przypomniał sobie o profesjonalnym uśmiechu
przeznaczonym dla pacjentów. – Domyślam się, że przeczytała pani tabliczkę
na bramie. Nazywam się Dominic Spencer. Proszę mi mówić Dom.
– Dominic – powtórzyła głucho.
– Dom brzmi lepiej. A pani?
– Erin Carmody.
– Co cię boli?
– Wszystko. – Zabrzmiało to jak zawodzenie, a z doświadczenia
wiedział, że konający pacjenci nie zawodzą.
– Coś konkretnie?
2
343742976.002.png
– Nie...
– Co się stało? – powtórzył.
– Skasowałam samochód.
Gdzie? O tej porze drogi w okolicy są puste.
– Czy jeszcze ktoś ucierpiał?
Pokręciła głową
– Nie. Jechałam sama.
– Blokuje drogę? Wezwać lawetę, żeby go ściągnęła?
– Nie.
– W porządku. Wejdźmy do domu, obejrzę cię lepiej.
– Nie wypada... – Mówiła z trudem, a w jej spojrzeniu wyczytał strach. –
O tej godzinie...
Spoglądało na niego dwoje przerażonych oczu.
– Rozejrzyj się. – Wskazał na bałagan panujący na werandzie: wiaderka,
łopatki, trójkołowy rowerek, stertę ręczników. – Mam dzieci, a oprócz tego
jestem lekarzem. Nic ci u nas nie grozi.
– Pies...
– Psa też nic złego tu nie spotka – mruknął. – Jesteście pod dachem
godnego zaufania doktora Spencera.
Uśmiechnęła się blado.
– Powiedziałeś to tak, jakbyś żałował, że nie jesteś casanową.
– Spuśćmy zasłonę milczenia na moje aspiracje – żachnął się. – Erin, nie
opieraj, się... wniosę cię do domu. Raz, dwa, trzy. – Wziął ją na ręce, nim
zdążyła zaprotestować.
Ma więcej niż dwadzieścia lat, może nawet dobiega trzydziestki.
Delikatne zmarszczki wokół oczu. Od uśmiechania się czy z powodu
zmartwień? Nie, od uśmiechania. Oraz piękne oczy, wargi i nos.
3
343742976.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin