Baronowa Orczy - 02 Eldorado.pdf

(840 KB) Pobierz
Baronowa Orczy - Eldorado
Baronowa Orczy
Eldorado
"Akapit",
Katowice 1992 r.
Od wydawnictwa
„Eldorado” jest dalszym ciągiem książki pt. „Szkarłatny kwiat”.
W Paryżu, w okresie największego terroru rewolucji francuskiej działa
tajemniczy „Szkarłatny Kwiat”, który ratuje niewinnych ludzi od śmierci. Policja
dużo by dała, aby wpaść na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem
jest młody Anglik, który wraz z grupą przyjaciół utworzył tajną ligę. Jeden z jej
członków, Armand, zakochuje się w aktorce i swym nieostrożnym zachowaniem
naprowadza policję na trop „Szkarłatnego Kwiata”. Dostaje się on do więzienia
oskarżony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonistów.
„Szkarłatny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza się na wydanie młodego
delfina. Komisarz policji w licznej asyście i w towarzystwie „Szkarłatnego Kwiata” i
jego ukochanej jadą do rzekomej kryjówki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podstęp.
Czy naszemu bohaterowi uda się uratować i czy Armand odzyska swoją piękną
aktorkę? O tym już opowie ta książka.
Wstęp
Tyle mylnych twierdzeń wkradło się w ostatnich latach do opinii badaczy i ogółu
czytelników o tożsamości „Szkarłatnego Kwiatu” z monarchistą gaskońskim, znanym
w historii pod nazwiskiem barona de Batza, że chwila wydaje mi się odpowiednia do
wyświetlenia wszelkich pod tym względem wątpliwości.
Osoba „Szkarłatnego Kwiatu” nie ma nic wspólnego ze spiskowcem baronem de
Batzem i każdy dojdzie do przekonania, zbadawszy pobieżnie nawet tę sprawę, że
wielkie i zasadnicze różnice zachodzą u tych dwóch ludzi w ich charakterze,
indywidualności, a przede wszystkim w ich dążeniach.
Według kilku historyków, baron de Batz był głównym agentem szeroko
rozstawionej sieci konspiracyjnej, podtrzymywanej zagranicznymi funduszami,
 
zarówno angielskimi jak i austriackimi, a mającej na celu obalenie rządu
republikańskiego i wskrzeszenie monarchii we Francji. Nie ulega wątpliwości, że aby
osiągnąć ten przewrót polityczny, baron de Batz używał wszelkich sposobów,
osłabiających rząd rewolucyjny i wzbudzających nienawiść oraz niezgodę pomiędzy
jego członkami, przez co Konwencja stawała się wielkim żerowiskiem dzikich, nigdy
nienasyconych zwierząt rozszarpujących się wzajemnie.
Ci sami historycy, którzy wierzyli niezachwianie w tak zwane zagraniczne
sprzysiężenie, przypisują intrygom barona de Batza każde ważniejsze zdarzenie
podczas wielkiej rewolucji, jak: upadek żyrondystów, ucieczkę delfina z Temple,
śmierć Robespierre'a. On to, twierdzą, podburzał Robespierre'a przeciw Dantonowi,
H~eberta przeciwko Robespierre'owi. Jego podszeptom przypisywać można rzeź
wrześniową, okrucieństwa w Nantes i w miesiącu termidor świętokradztwa i
pławienie; a wszystko to de Batz czynił w tym celu, by sekcje zgromadzenia
narodowego, współzawodnicząc w okrucieństwach, zwróciły się w końcu przeciw
sobie i jak Sardanapal spłonęły wraz ze swymi orgiami na wielkiej hekatombie
rozpadającej się anarchii. Czy ten potężny wpływ de Batza na wypadki dziejowe był
prawdziwy lub zmyślony, nie tu należy badać. Jedynym celem naszym jest wykazać
różnicę zachodzącą między nim a „Szkarłatnym Kwiatem”.
Baron de Batz był spiskowcem, nie rozporządzającym wcale własnymi środkami,
lecz otrzymywał fundusze z zagranicy. Był jednym z tych ludzi, którzy nie mają nic
do stracenia, ale dużo do zyskania i rzucają się ślepo w wir polityki
międzynarodowej. Choć niejednokrotnie usiłował wyratować Ludwika XVI, królową
i rodzinę królewską z więzienia i śmierci, próby jego zostały, jak wiemy bezowocne.
Nigdy nie przyszedł z pomocą innym niewinnym ofiarom, które choć mniej
wysokiego pochodzenia, były również męczennikami najkrwawszej rewolucji, jaka
kiedykolwiek wstrząsnęła posadami cywilizowanego świata.
Co więcej, gdy 29 prairiala (dziewiąty miesiąc francuskiego kalendarza
republikańskiego, maj — czerwiec) nieszczęśliwi ludzie, mężczyźni i kobiety, zostali
skazani i ścięci za udział w tzw. zagranicznym sprzysiężeniu, de Batz, który uważany
jest powszechnie za głównego agitatora tego ruchu, nie uczynił najlżejszego wysiłku,
by ratować swych towarzyszy lub co najmniej zginąć przy ich boku.
I jeżeli przypomnimy sobie ofiary kobiece z dnia 29 prairiala, jak: panią
Grandmaison, wierną stronniczkę de Batza, piękną Emilię de St. Amaranthe, małą
Cecylię Renault, dziecko, nie liczące jeszcze 16 lat i męskie, jak: Michonisa,
Roussela, oddanych sług de Batza, barona de la L~ezardi~ere i hrabiego de St.
Maurice, jego przyjaciół, to nie możemy mieć najlżejszej wątpliwości, że spiskowiec
gaskoński i angielski gentleman są odmiennymi postaciami. Cel Anglika nie był
wcale polityczny. Nie intrygował nigdy dla przywrócenia monarchii lub zniesienia
republiki, którą pogardzał. Jedyną jego troską było wyciąganie bratniej ręki ku
nieszczęśliwym, którzy przywiązani do swych dóbr, religii i dawnej tradycji, wpadli
w sieci zastawione przez własnych rodaków.
„Szkarłatny Kwiat” nie pragnął karać winnych, lecz ratować niewinnych. Dla
swoich celów narażał życie, ilekroć stawał na ziemi francuskiej, dla nich poświęcał
mienie i własne szczęście rodzinne.
Poza tym twierdzono, że spiskowiec francuski miał w samym łonie Konwencji
towarzyszy, którzy byli dość wpływowi i potężni, by zapewnić mu bezpieczeństwo.
Anglik przeciwnie, miał przeciwko sobie całą Francję.
Baron de Batz nigdy nie zadowolił własnej ambicji i niczego nie dokonał,
„Szkarłatny Kwiat” zaś jest postacią, z której cały naród angielski słusznie może być
 
dumny.
Część pierwsza
Rozdział I
W teatrze „National”
A teraz ludowi przypadło w udziale bawić się, tańczyć, uczęszczać do teatrów i
słuchać muzyki w otwartych kawiarniach w „Palais Royal”.
Powstawały nowe mody, krawcowe wystawiały świeże modele sukien, a i
złotnicy nie próżnowali. Ohydny cynizm, zrodzony pod wpływem nieustannego
niebezpieczeństwa, nazwał pewien krój tunik wymyślną nazwą, która była aluzją do
gilotyny.
Jedynie przez trzy wieczory w ciągu tych pamiętnych czterech i pół lat teatry
były zamknięte: bezpośrednio po strasznym dniu rzezi 2 września w więzieniu de
l'Abbaye, gdy cały Paryż zatrząsł się od zgrozy, a krzyki mordowanych zagłuszyłyby
oklaski widzów, których ręce ociekały krwią.
Poza tym każdego wieczora teatry na ul. Richelieu, w „Palais Royal” i w
Luksemburgu podnosiły kurtyny i zbierały pieniądze za bilety wstępu. Ta sama
publiczność, która w ciągu dnia przyglądała się z obojętnością dramatom,
rozgrywającym się bezustannie na Place de la R~evolution, gromadziła się tu
wieczorami, zapełniała loże i krzesła, śmiejąc się z satyr Woltera lub płacząc nad
sentymentalnymi tragediami prześladowanego Romea i niewinnej Julii.
W owych czasach śmierć kołatała do tylu drzwi i była tak ciągłym gościem w
domach krewnych i przyjaciół, że kogo wspaniałomyślnie mijała, ten uśmiechał się z
pogardą, wzruszał ramionami i z obojętnością oczekiwał nazajutrz jej
prawdopodobnego powrotu.
Paryż, mimo scen terroru, rozgrywających się w jego murach, pozostał w
 
dalszym ciągu miastem uciechy i nóż gilotyny spuszczał się może rzadziej niż
kurtyna w antraktach.
W ten zimny wieczór 27 niv~ose'a drugiego roku republiki, czyli raczej 16
stycznia 1794 wedle starego stylu, teatr „National” wypełniała wytworna publiczność.
Występ ulubionej aktorki w roli molierowskiej bohaterki przyciągnął cały
rozbawiony Paryż na wznowienie sztuki „Mizantrop” z nową inscenizacją i
kostiumami, a zapowiedziany współudział czarującej artystki dodawał uroku
złośliwemu humorowi autora.
„Monitor”, który bardzo bezstronnie notował ówczesne wypadki, donosił pod
datą tego dnia, że Konwencja ogłosiła nowe prawo, nadające pełną władzę jego
szpiegom.
Mogli od tej chwili przeprowadzać rewizję po domach prywatnych i wtrącać do
więzienia wrogów szczęścia ludzkiego bez poprzedniego zawiadomienia komitetu
bezpieczeństwa publicznego. Obiecywano im sumę 35 liwrów za każdą sztukę
zwierzyny zdobytej dla gilotyny. Pod tą samą datą „Monitor” donosił, że teatr
„National” był wypełniony po brzegi na wznowieniu komedii obywatela Moliera.
Po wydaniu tego prawa, skazującego tysiące ludzi na łaskę i niełaskę kilku
okrutników, zamknięte zostało posiedzenie Konwencji, która udała się na ulicę
Richelieu.
Milczenie pełne uszanowania zapanowało na sali, gdy ojcowie ludu, których
imiona wzbudzały postrach i grozę, przeciskali się przez wąskie przejścia i zajmowali
miejsca w lożach teatru.
Wkrótce ukazała się postać obywatela Robespierre'a w towarzystwie
nieodstępnego przyjaciela St. Justa i siostry Charlotty. Danton, podobny do wielkiego
płowego lwa, posuwał się ku lożom, podczas gdy Santerre, piękny rzeźnik i
ulubieniec ludu, rozsiadał się w fotelu, ubrany w wytworny mundur gwardii, wśród
głośnych oklasków zgromadzenia.
Publiczność w górnych galeriach i na parkiecie szeptała z ożywieniem; postrach
siejące nazwiska przelatywały z ust do ust wśród dusznego powietrza sali. Kobiety
wykręcały szyje na wszystkie strony, aby ujrzeć głowy, które może nazajutrz stoczyć
się miały do strasznego kosza u stóp gilotyny.
W jednej z małych lóż, najbardziej zbliżonych do sceny, dwóch mężczyzn zajęło
już dawno miejsca, zanim teatr się zapełnił. Wnętrze loży było pogrążone w cieniu i
wąski otwór, pozwalający obserwować zaledwie jedną część sceny, maskował raczej,
niż odsłaniał siedzące w niej osoby.
Młodszy z tych dwóch mężczyzn wydawał się obcy w Paryżu, gdyż ile razy
zjawiał się jakiś dygnitarz lub znany członek rządu, zwracał się do towarzysza o
wyjaśnienia co do tych osobistości.
— Powiedz mi, de Batz — rzekł, wskazując grupę mężczyzn, wchodzących
właśnie na salę — kim jest ten obywatel w zielonym ubraniu, trzymający rękę przy
twarzy?
— Gdzie? O którym mówisz?
— Tam, patrzy właśnie w tę stronę i trzyma w ręku program; ma taką wystającą
brodę i wypukłe czoło, a twarz i oczy jak szakal. Widzisz?
Jego towarzysz wychylił się z loży i małymi, ruchliwymi oczkami zaczął
przebiegać po szczelnie zapełnionej sali.
— Już widzę! — zawołał, gdy poznał twarz wskazaną mu przez przyjaciela — to
 
obywatel Fouquier Tinville.
— Prokurator?
— On sam, a obok niego stoi H~eron.
— H~eron? — zapytał młodzieniec.
— Tak. On jest głównym agentem w „komitecie bezpieczeństwa publicznego”.
— Co to znaczy?
Obaj cofnęli się w głąb loży i ciemne ich postacie znikły w mroku. Od czasu, gdy
nazwisko prokuratora zostało między nimi wymienione, instynktownie głosy ich
zniżyły się do szeptu.
Starszy mężczyzna, barczysty ospowaty człowiek, o małych przenikliwych
oczach, wzruszył ramionami na pytanie przyjaciela, a potem rzekł z pogardliwą
obojętnością:
— To znaczy, mój drogi St. Just, że ci dwaj ludzie, których tam widzisz na dole
spokojnie czytających program dzisiejszego wieczora i zamierzających zabawić się w
towarzystwie ś.p. Moliera, są dwoma psami myśliwskimi, równie wszechwładnymi
jak chytrymi.
— Tak, tak — odrzekł St. Just i mimo woli dreszcz przeszył go na wylot —
Fouquier Tinville, wiem, znam jego chytrość i znaczenie, ale tamten?
— Tamten? — powtórzył de Batz — H~eron? Pozwól mi powiedzieć ci,
przyjacielu, że potęga i chciwość prokuratora bledną wobec władzy H~erona.
— Jakim sposobem? Nie rozumiem.
— Bawiłeś tak długo w Anglii, ty szczęśliwy człowieku, że choć wieści o naszej
tragedii niewątpliwie doszły do ciebie, nie znasz bliżej aktorów, grających główne
role na krwawej arenie wzniesionej przez nienawiść. Przychodzą i odchodzą ci
aktorzy, mój drogi St. Just, wstępują na widownię i znikają. Marat jest już
człowiekiem przeszłości, Robespierre — przyszłości. Dzisiaj mamy jeszcze wciąż
Dantona, Fouquier Tinville'a, P~ere Duch~esne'a i twego własnego kuzyna St. Justa,
ale H~eron i jemu podobni będą zawsze z nami.
— Szpiedzy?
— Ma się rozumieć — potwierdził drugi — i jacy szpiedzy!
— Czy byłeś dzisiaj na posiedzeniu Konwencji?
— Nie.
— Ale ja byłem. Słyszałem nowy dekret, który stał się od dziś prawem. Mówię
ci, przyjacielu, że nie próżnowaliśmy w tych dniach. Robespierre obudził się rano z
pewnym pomysłem, po południu ten pomysł stał się prawem, przeszedłszy przez radę
służalczej garstki ludzi, nie mających odwagi oprzeć się jego woli ze strachu, by im
nie zarzucono umiarkowania lub litości, najcięższych zbrodni, które można popełnić
w tych czasach.
— Ale Danton?
— Ach, Danton!… On chciałby powstrzymać pożogę przez niego roznieconą,
okiełznać dzikie zwierzęta, którym sam zaostrzył kły. Powiedziałem ci, że Danton
jest jeszcze człowiekiem doby obecnej. Jutro zarzucą mu umiarkowanie. Danton zbyt
umiarkowany? Mój Boże! Danton, który uważał, że gilotyna pracowała zbyt wolno i
uzbroił trzydziestu żołnierzy w miecze, aby ściąć trzydzieści głów równocześnie!
Danton, mój drogi, zginie jutro jako zdrajca republiki pod zarzutem zbytniej słabości
względem nieprzyjaciół; a tacy nędznicy jak H~eron, będą napawali się krwią
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin