Logan Anne - Super Romance 27 - Głos przeznaczenia.pdf

(627 KB) Pobierz
113168595 UNPDF
ANNE LOGAN
Głos przeznaczenia
Seria wydawnicza: Harlequin Super Romance (tom 27)
Dixie Miller spojrzała na dzwoniący telefon, po czym kątem oka zerknęła na
piętrzącą się na jej biurku stertę teczek personalnych zwolnionych i przyjętych
pracowników. Miała ochotę zignorować dzwonek. Nie wiedziała, kiedy uda jej się
skończyć załatwianie zaległych spraw, nawet gdyby pracowała bez przerwy.
W końcu westchnęła z rezygnacją i podniosła słuchawkę.
- Southern Phone, wydział personalny.
- To ja - usłyszała niski, męski głos. - Jesteś zajęta?
Dixie poczuła na plecach przyjemny dreszcz podniecenia. Od razu poznała, kto
dzwoni. Poczuła, że jej serce zabiło mocniej.
- Nie, wcale - skłamała. - Ale musimy skończyć z kontaktami tego rodzaju - dodała,
ulegając pokusie flirtu.
Mężczyzna zachichotał, dokładnie tak, jak spodziewała się tego Dixie. Jak dotąd
nigdy się nie widzieli, co nadawało ich telefonicznej znajomości posmaku tajemnicy.
- Cieszę się, że dzwonisz - powiedziała. - Wreszcie mam dla ciebie dobre nowiny.
- Jest wolny etat? - spytał mężczyzna z wyraźnym podnieceniem w głosie.
- Może tak, może nie - odparła żartobliwie Dixie.
- Daj spokój, przecież nie będziesz mnie tak męczyć!
- Może tak, może nie - powtórzyła Dixie śpiewnym tonem.
- Dixie!
- No, dobra. Rzeczywiście, jest wreszcie wolny etat. Typ, którego niedawno
zatrudniliśmy, spóźnił się o jeden raz za wiele i wyleciał.
- Nareszcie! - w słuchawce rozległ się triumfalny okrzyk. - Dzięki Bogu!
Dixie zaśmiała się, zaraz jednak spoważniała.
- Chyba rozumiesz, że niczego nie mogę ci obiecać, ale sądzę, że jeśli przyjdziesz
porozmawiać z szefem w czwartek, to masz szansę dostać tę pracę.
- Oczywiście, że przyjdę. Możesz być pewna. O której mam być?
- O pierwszej - odpowiedziała. - Tylko się nie spóźnij, na litość boską! - dodała ze
śmiechem.
- Oczywiście, szanowna pani - zachichotał mężczyzna.
Na chwilę zapadła cisza. Dixie wstrzymała oddech, czekając, co się stanie dalej. Czy
tamten zechce kontynuować rozmowę, tak jak zwykle przedtem?
Podczas poprzednich rozmów, gdy już skończyli mówić o jego posadzie, przechodzili
do tematów bardziej osobistych. Przy trzeciej rozmowie Dixie wreszcie zdołała
namówić nieznajomego, aby zechciał coś o sobie powiedzieć. Z pewnym zdziwieniem
zauważyła, że choć nieznajomy sam rozpoczął flirt, w istocie jest człowiekiem raczej
nieśmiałym. Zdołała z niego wydobyć, że ma prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu,
ciemne, brązowe włosy i niebieskie oczy. Sama mierzyła około metra sześćdziesięciu,
razem więc wyglądaliby jak Pat i Pataszon, ale to jej nie martwiło. Zawsze lubiła
wysokich mężczyzn.
Podczas następnej rozmowy wymienili uwagi na temat ulubionych książek i filmów.
Mieli podobne gusty, a sądząc po tym, co mówił, nieznajomy mężczyzna był
człowiekiem o niezwykłej inteligencji.
Dixie westchnęła. Jeśli ten facet rzeczywiście tak ją lubi, jak opowiada, to powinien
chyba w końcu zaproponować spotkanie. A może źle oceniła poprzednie rozmowy?
Czy przypadkiem nie nadała im znaczenia większego, niż miały w rzeczywistości?
Równie dobrze ten facet mógł zacząć flirt w nadziei, że to pomoże mu w dostaniu
pracy.
- Nawiasem mówiąc - odezwał się wreszcie głos w słuchawce - co robisz w czwartek
wieczorem? Chcę się umówić z kimś, z kim mógłbym uczcić swój sukces.
Dixie uśmiechnęła się do siebie i od razu zapomniała o wszystkich wątpliwościach.
- Myślę, że jestem umówiona na spotkanie z tym facetem, który wydzwania do mnie
od miesiąca.
Lisa LeBlanc uzbroiła się w odwagę i weszła po schodkach na taras, zajmujący całą
szerokość starego domu. Podeszła do drzwi i szybko zapukała. Bała się, że lada
chwila straci pewność siebie i ucieknie.
W przedpokoju pojawił się jakiś mężczyzna.
Otworzył chroniące przed komarami drzwi z siatki, i wyszedł z cienia. Teraz Lisa
mogła mu się swobodnie przyjrzeć.
Boże, jaki wysoki, pomyślała. Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego buty z grubej
skóry, znoszone dżinsy i flanelową koszulę, która podkreślała szerokość ramion i
mocną opaleniznę twarzy. Nie był ani zbyt brzydki, ani też specjalnie przystojny, za
to niewątpliwie niezwykle męski. A jego oczy! Lisa aż zadygotała. Wyraz jego oczu
przypominał zachmurzone arktyczne niebo, był równie zimny i srogi.
Nie, pomyślała, to nie może być on. Nie jest mężczyzną w typie Dixie. Był również
starszy, niż tego oczekiwała, miał już jakieś trzydzieści pięć lat. Pasował wiekiem
raczej do niej, a nie do jej młodszej siostry.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Lisa z trudem opanowała drżenie nóg i zmusiła
się do cofnięcia o parę kroków. Nie miała ochoty rozmawiać, zadzierając głowę.
- Czy pan Gabriel Jordan?
Mężczyzna uniósł rękę i wyjął z ust wykałaczkę.
- Jeśli chce mi pani coś sprzedać, to szkoda czasu. Niczego nie zamierzam kupować -
powiedział.
- Nie, nie jestem komiwojażerką - odrzekła Lisa. Miała nadzieję, że jej głos nie
zdradzi, jak bardzo jest zdenerwowana. Uniosła do góry brodę. - Szukam siostry.
- Siostry? - powtórzył mężczyzna dość uprzejmie, lecz ze śladem irytacji w głosie.
- Tak. Nazywa się Dixie, Dixie Miller. - Lisa z trudem przełknęła ślinę. - Czy jest
tutaj?
- Proszę pani, nie ma tu nikogo oprócz mnie - powiedział mężczyzna, marszcząc
brwi. - Nie znam żadnej Dixie Miller - dodał, po czym na chwilę zamilkł. - Kim pani
jest? Dlaczego pani sądzi, że mogłaby się tu znajdować pani siostra?
Lisa zignorowała te pytania i spojrzała na trzymaną w ręce kartkę. Przypomniała
sobie numer domu. Adres się zgadzał. W takiej dziurze, jak Ponchatoula, z
pewnością była tylko jedna ulica St. Arthur.
- Czy nazywa się pan Gabriel Jordan?
- Tak, dokładnie tak samo jak mój ojciec i mój syn. Co z tego? - prychnął
niecierpliwie. - I tak nie znam żadnej Dixie Miller, więc jeśli pani pozwoli... - Znów
włożył w zęby wykałaczkę i sięgnął ręką do klamki.
- Nie! - Lisa złapała go za rękaw. Jordan znieruchomiał. Zerknął wpierw na jej rękę,
później podniósł wzrok i spojrzał kobiecie w oczy.
Przez ułamek sekundy, pod wpływem jego spojrzenia, Lisa uświadomiła sobie coś,
na co przedtem nie zwróciła uwagi - że ich rozmowa pełna jest erotycznego napięcia,
choć całkowicie nie pasowało to do okoliczności owego spotkania. Po chwili oprzyto-
mniała, ale świadomość tego faktu tylko zwiększyła jej zdenerwowanie.
- Przepraszam - powiedziała i puściła mankiet Jordana. - Po prostu... - Urwała i
zacisnęła dłonie, aby powstrzymać drżenie palców. Wzięła głęboki oddech. - Jeśli
nazywa się pan Gabriel Jordan i to jest pana dom, to musi pan znać moją siostrę.
Dixie rozmawiała z panem wielokrotnie przez telefon. W czwartek mówiliście o
pańskiej posadzie. Przecież stara się pan o pracę w Southern Phone, w Shreveport.
Lisa urwała. Oczekiwała, iż wyraz jego twarzy potwierdzi, że znalazła właściwego
człowieka. Jordan jednak zacisnął tylko zęby i nic nie odpowiedział.
- W czwartek Dixie zniknęła. Ostatni świadek, który ją widział, twierdzi, że wyszła z
panem z biura.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Spojrzał na Lisę i wypluł
wykałaczkę.
- Już pani powiedziałem, że nie znam pani siostry. Po pierwsze, nie szukam pracy. -
Ton jego głosu zdradzał coraz większą irytację. - Po drugie, nie mam czasu na
rozmowy o kimś, o kim nigdy nie słyszałem.
Lisa poczuła gwałtowny skurcz serca. Instynkt podpowiadał jej, że powinna wycofać
się, wsiąść do swojego dżipa i pojechać do domu. Pomyślała jednak o Dixie i
przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Nie mogła się tak łatwo poddać. Jordan
stanowił jedyny ślad, który mógł doprowadzić ją do siostry.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i zaraz gwałtownie je zamknęła. Zauważyła, że
gospodarz mruży oczy, przyglądając się czemuś za jej plecami. Spojrzała przez ramię
i niemal krzyknęła z radości. Przed domem zatrzymał się właśnie samochód
policyjny. Teraz wreszcie dowie się prawdy. Dwaj policjanci z pewnością poradzą
sobie z tym typem.
Gdy tylko funkcjonariusze weszli na taras, Lisa zbliżyła się do nich. Zwróciła się do
starszego, miała bowiem nadzieję, że łatwiej się z nim porozumie.
- To ten człowiek towarzyszył mojej siostrze, gdy widziano ją po raz ostatni -
powiedziała. - Nie chce nawet przyznać, że ją zna. Zmuście go, żeby powiedział, co
się z nią dzieje.
- Pan Gabriel Jordan? - zapytał starszy policjant, marszcząc brwi i ignorując Lisę,
która z satysfakcją dostrzegła, że Jordan nieco się jednak zdenerwował.
- Tak - odpowiedział krótko.
- Proszę pana, poszukujemy niejakiej Dixie Miller, która być może zaginęła. Na
razie poszukiwania są jeszcze nieoficjalne. - Policjant urwał i spojrzał na Lisę. -
Zapewne to pani zgłosiła jej zaginięcie?
- Tak, jestem jej siostrą - przyznała.
- Mieszka pani w Des Allemands, prawda?
- Tak, ale...
- Czy nikt nie informował, aby czekała pani w domu, dopóki policja nie sprawdzi
dostępnych jej śladów?
Lisa znów kiwnęła głową, tym razem mniej energicznie.
- Co zatem pani tutaj robi?
Lisa przygryzła wargi. Jadąc z Des Allemands do Ponchatoula wiele razy sama
zadawała sobie pytanie, po co to robi.
- Ja... Najpierw nikt do mnie nie dzwonił, a później jakiś policjant zadzwonił i
powiedział, że nikogo nie ma w domu. Powiedział, że jeszcze zadzwoni, ale...
- Czy zdaje sobie pani sprawę, w jakie tarapaty mogła się wpakować? - Policjant
pokręcił głową.
- Ja?! - Lisa aż zesztywniała. - A co z nim?
- Wskazała ręką na Jordana. - To przecież on zapewne porwał moją siostrę...
- Porwał!? - wykrzyknął zdumiony mężczyzna.
- Chwileczkę. - Wskazał palcem policjanta. - Ten pan mówił, że ktoś zaginął.
Dotychczas nie słyszałem nic o porwaniu.
- Moja siostra zniknęła i po raz ostatni widziano ją w pana towarzystwie...
- Proszę się uspokoić - wtrącił policjant i stanął między nimi. - Jeśli pani pozwoli,
my się tym zajmiemy - powiedział do Lisy, obrzucając ją karcącym spojrzeniem.
Kobieta zacisnęła zęby, z trudem powstrzymując się od wybuchu. Jej zdaniem, od
rana, kiedy zawiadomiła policję, nikt jeszcze nie zajął się tą sprawą.
Policjant wyciągnął notes i długopis, po czym zwrócił się do Jordana.
- Czy zna pan kobietę o nazwisku Dixie Miller?
- Nie - odrzekł mężczyzna, zerkając na Lisę. -Nigdy o niej nie słyszałem.
- Czy może nam pan powiedzieć, gdzie był przez ostatnie parę dni?
- W pracy - odpowiedział Jordan. - Jestem inżynierem, pracuję w kompanii naftowej
Gulf of Mexico Oil - dodał, rzucając Lisie znaczące spojrzenie. - Pracuję tam od
piętnastu lat. Proszę pana, przez ostatnie dwa tygodnie podróżowałem od platformy
do platformy i wróciłem do domu zaledwie godzinę temu.
Policjant pokiwał głową i zapisał coś w notesie.
- To wyjaśnia, dlaczego nie było nikogo w domu, gdy pojawiliśmy się tu wcześniej.
Czy może pan dowieść, że mówi prawdę?
Gabriel Jordan przez parę sekund się wahał, jakby nie wiedział, jak powinien
zachować się w tej sytuacji. Wreszcie ciężko westchnął, sięgnął do tylnej kieszeni po
portfel i wyjął wizytówkę. Podał ją policjantowi.
- Może pan zadzwonić pod dowolny z tych numerów. Jestem pewien, że znajdzie się
ktoś, kto potwierdzi moje słowa. - Nawet Lisa dosłyszała w jego głosie wyraźne
znużenie. Jordan wskazał ręką drzwi. - Jeśli pan chce, proszę skorzystać z mojego
telefonu.
Policjant znów pokiwał głową i zapisał coś w notatniku. Spojrzał znacząco na swego
kolegę.
- Doskonale, proszę nas zaprowadzić, panie Jordan. Być może, rzeczywiście
wystarczy kilka telefonów, aby wyjaśnić to nieporozumienie.
- Chwileczkę! - zaprotestowała Lisa. - Jakie nieporozumienie? Nie ma żadnego
nieporozumienia. Moja siostra zniknęła, a po raz ostatni była widziana w
towarzystwie tego człowieka. Przecież mógł...
- Proszę pani, powiedziałem już, że sami zajmiemy się tą sprawą - przywołał ją do
porządku policjant. - Pani w ogóle nie powinna była tu przyjeżdżać. Jeśli nie potrafi
się pani opanować, to proszę wrócić do swojego samochodu i poczekać tam na nas
albo - jeszcze lepiej - pojechać do domu.
Lisa pomyślała, że nie powinna była mieć złudzeń, iż policja będzie po jej stronie.
Zmierzyła policjanta pełnym wściekłości spojrzeniem. Na końcu języka miała jakieś
ostre słowo, a jej policzki płonęły z gniewu. W końcu obróciła się na pięcie, odeszła
parę kroków i oparła o poręcz tarasu.
Rozejrzała się po spokojnej ulicy. Czuła na sobie wzrok drugiego policjanta i miała
ochotę odpowiedzieć mu wyzywającym spojrzeniem. W końcu to nie ona była osobą
podejrzaną. Starała się usłyszeć przytłumione głosy, dochodzące z wnętrza budynku.
Nic z tego. Westchnęła ciężko, po czym skrzyżowała ramiona poniżej piersi, starając
się stłumić narastającą wściekłość i frustrację.
Opuściła powieki, aby ochronić oczy przed światłem zachodzącego słońca. Ze
spostrzegawczością zawodowego fotografa zauważyła, że wszystkie budynki wzdłuż
ulicy są zbudowane w tym samym stylu, przypominającym wiktoriańską Anglię.
Domy były stare, ale bardzo dobrze utrzymane. Przed wejściem do każdego z nich
znajdował się równo przystrzyżony trawnik, zaś liczne sosny i dęby zapewniały
mieszkańcom przyjemny cień. Piękne klomby i krzaki azalii dopełniały urody
otoczenia. Całość wyglądała jak z obrazka.
Po paru minutach, które dłużyły się niczym godziny, Lisa usłyszała kroki
wychodzących z domu mężczyzn. Na tarasie znów pojawił się starszy policjant w
towarzystwie gospodarza domu.
- Przykro mi, że pana niepokoiliśmy - zwrócił się policjant do Jordana. - Musimy
jednak sprawdzać wszystkie ślady. Czy domyśla się pan, kto może używać
pańskiego nazwiska?
- Co pan chce przez to powiedzieć? - wtrąciła się Lisa.
- Proszę posłuchać, pani... - Policjant zajrzał do swego notesu.
- LeBlanc - przypomniała mu. Czuła coraz silniejszy skurcz żołądka. - Nazywam się
Lisa LeBlanc. Zamierzam...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin