plikus.pl_Haasler Robert - Zbrodnie w imieniu Chrystusa.doc

(1254 KB) Pobierz
Robert A


Robert A. Hassler

 

Zbrodnie w imieniu Chrystusa

( Crimes in the name of God )

 

  

Zamiast wstępu

    "...cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnie uczyniliście"

   /Mat. 25-40/

  

  

Przedmowa do wydania polskiego

  

   "Mówili o Chrystusie i wszystkich świętych, nakazując jednocześnie rzeź", takie słowa jakże często powtarzano w marcu 2000 roku, w czasie kiedy papież Jan Paweł II przygotował deklarację Kościoła katolickiego, w której prosił o wybaczenie wszystkich zbrodni i niegodziwości popełnionych przez ludzi Kościoła i w imieniu Kościoła. Zaiste ważne to było wydarzenie dokonane "pod naciskiem" wielu wyznań chrześcijańskich, reformatorskich sił w samym Kościele, a głównie środowisk żydowskich; papież wywodzący się z kraju tolerancyjnego musiał wbrew wielu najwybitniejszym hierarchom Kościoła znaleźć

   takie słowa, które oddawałyby prawdę o krwią opływającej historii, a jednocześnie nie obciążały winą współwyznawców. Jak zawsze w takich przypadkach, wśród słów podziwu dla odwagi papieża, padały głosy niezadowolenia, że przyznanie się do błędów historii było tylko połowiczne. Nie sposób sprostać oczekiwaniom wszystkich.

   Z całą pewnością jednym z największych osiągnięć Roku Świętego -jubileuszu dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa - było papieskie pochylenie się nad błędami: zbrodniami wielkich swoich poprzedników i Kościoła w całości. Miną lata i dziesięciolecia nim cała prawda o okropnościach zbrodni zostanie ujawniona. Przede wszystkim musi być wyrażona zgoda samego Kościoła, jego hierarchów i przyzwolenie milionów wiernych na wskazanie najczarniejszych kart historii Kościoła. Kościół czeka ciężka próba. Od jej pokonania, od głębi przemyśleń zależeć będzie jego przyszłość. Bez prawdy o przeszłości nie da się bowiem budować prawdziwych fundamentów wiary. Tylko wtedy Piętrowa opoka stanie się litą skałą. Jakże często jeszcze głośniej niż słowa papieża, biskupa Rzymu, pobrzmiewają w Kościele głosy "zwolenników" relatywizmu historycznego, takich jak choćby Vittorio Messori - autor cieszącej się ogromnym powodzeniem książki "Czarne karty Kościoła".

   Chyba już nigdy nie będziemy w stanie dokonać rzetelnego bilansu zbrodni popełnionych bądź to bezpośrednio na polecenie Kościoła, bądź też z jego inspiracji. Zadanie takie, wymagające dziesiątków lat gruntownych studiów historycznych, i tak skazane byłoby na niepowodzenie. Zawierucha dziejów bowiem nie oszczędzała źródeł archiwalnych.

   Z całą pewnością i bez żadnego uproszczenia można by stwierdzić, że Kościół, w tym szczególnie Kościół katolicki, stworzył naj straszniejszy w dziejach ludzkości mechanizm struktur władzy i właściwą temu doktrynę moralną, której metodą była zbrodnia. Zbrodnicze i antyludzkie systemy polityczne dziesiątego wieku, hitleryzm i stalinizm, całymi garściami czerpały z doświadczeń i tradycji Kościoła, dokonując eksterminacji całych narodów, a zwłaszcza wszystkich tych, których posądzano o nieposłuszeństwo i nieprawomyślność. Getta, żółte gwiazdy, obozy eksterminacyjne, a nade wszystko myśl usprawiedliwiająca zbrodnię i uzasadniająca potrzebę zbrodni, nie są wynalazkiem dwudziestego stulecia. Wszystko to dobrze znane jest z dziejów Kościoła.

   Jakże daleko odszedł Kościół od doświadczeń pierwszych wieków swego istnienia. Chrześcijanie, niepomni swej tragicznej historii, mając za nic nakazy Chrystusa o miłości bliźniego, miast niesienia dobrej

   nowiny, przez przeszło półtora tysiąca lat szerzyli śmierć i zniszczenie. Dziesiątki milionów ludzi zginęło, by Kościół mógł nieść słowa zbawienia.

   Pogromy całych miast południowej Francji, tysiące stosów płonących od Portugalii po Polskę, noc świętego Bartłomieja, śmierć zakonu templariuszy, wojny husyckie, eksterminacja Indian, rzezie w Azji i w Ameryce, wreszcie kary wymierzane z całą surowością najwierniejszym nawet sługom Kościoła - oto formy i metody szerzenia dobrej nowiny. Rozdział specjalny tej książki poświęcimy najboleśniejszej i bodajże najkrwawszej ranie Kościoła - Żydom. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że sprawy, które przypominamy w tym tomie, były doświadczeniem jedynie Kościoła katolickiego. Nie były od nich wolne i inne kościoły chrześcijańskie, i te obrządków wschodnich, i te powstałe w wyniku Reformacji.

   Kościół, kiedy jeszcze sam był zbyt słaby, wykorzystywał władzę świecką, aby ta realizowała dzieło zdobycia. Ale kiedy tron i ołtarz stanowili już jedno, wystarczyło słowo, aby Kościół przejął całkowicie na siebie wymierzanie "sprawiedliwości". Masowe pogromy całych wsi i regionów, wojny religijne i krzyżowe, płonące stosy, lochy zapełnione więźniami - oto co złożyło się na obraz dziejów, do tej pory jeszcze obiektywnie nie przedstawiony.

   Inkwizycja i Urząd Wielkiego Penitencjariusza Kościoła to tylko niektóre struktury stworzone przez Kościół do walki, ale z kim?...

   Nie jest naszą ambicją przedstawienie w tej książce ani mechanizmów zbrodni, ani wszystkich jej przykładów. Jak się rzekło, takie dzieło nie jest możliwe do przygotowania ani też zasadne. Przedstawiamy Czytelnikom jedynie studia przypadków.

   "Zbrodnie w imieniu Chrystusa" - które dziś oddajemy w ręce naszych stałych Czytelników -to książka będąca kolejnym tomem serii "Grzeszna historia Kościoła". Niemal równolegle przedstawiamy dwa dalsze tomy: "Życie seksualne papieży" i jego rozwinięcie - "Życie seksualne w Kościele".

   Wiele kłopotów doświadczył polski wydawca "Grzesznej historii Kościoła" przy okazji dystrybucji poprzednich tomów. Poczynając od ataków słownych w setkach listów, po donosy do organów ścigania z żądaniem zaprzestania rozpowszechniania wcześniej wydanych tomów, a zwłaszcza wstrzymania edycji tomów przygotowywanych. I niewiele brakowało, aby działania te odniosły skutek. W każdym razie temu właśnie "zawdzięczamy" znaczne opóźnienie w wydaniu nowych tomów serii. Za to, za wiele kłopotów z dostarczeniem książek do osób, które je zamówiły, a szczególnie za działania podjęte przeciwko

   wydawcy na etapie przygotowania do druku książki "Kobiety Watykanu" - znacznie obniżające jej poziom edytorski - wszystkich serdecznie przepraszamy. Pozostajemy w przekonaniu, że czas pokaże, iż ani niniejsza książka, ani cała seria nie były wymierzone przeciwko Kościołowi, ani też nie miały na celu obrażania uczuć religijnych. Jedynym ich celem była próba - może jeszcze nieudolna - dochodzenia prawdy. Ona bowiem wyzwoli Was...

  

 

marzec-kwiecień 2000

  

   ***

 

  

   Wszystkich Czytelników zapraszamy do klubu, którego zasady działania prezentujemy w broszurce towarzyszącej tej książce. Wszystkich zainteresowanych prosimy też o kontakt telefoniczny: 032 2061175; 032 2800786 oraz 0501312739

 

  

Fałszywi obrońcy

 

  

   Przez kilka lat włoski dziennik "Vivaio" prezentował na swych łamach serię artykułów Vittorio Messoriego. W postaci książkowej, aż w trzech tomach, opublikowane zostały przez Wydawnictwo Świętego Pawła w Mediolanie w 1995 roku, a następnie przetłumaczone na wiele języków europejskich i wydane w kilkunastu krajach. W Polsce część pierwszą zbioru artykułów Messoriego opublikowało, w gigantycznym nakładzie. Wydawnictwo św. Jacka w Katowicach.

   Zdawać by się mogło, że oto powstała kolejna książka odnosząca się do najtrudniejszych historycznych chwil Kościoła. "Czarne karty Kościoła" Vittorio Messoriego nie są książką obojętną. Tej książki nie można nie zauważyć. Sam autor należy bowiem do czołowych publicystów Kościoła, silnie związanych z najwyższymi rangą jego przedstawicielami. Messori współpracował z samym papieżem przy książce "Przekroczyć próg nadziei", był autorem "Raportu o stanie wiary", a także, między innymi, "Opinii o Jezusie". Przedmowy do jego książek pochodziły spod piór najważniejszych kardynałów.

   Kardynał Giacomo Biffi, arcybiskup Bolonii, w przedmowie do "Czarnych kart Kościoła" chwali autora za jego "odważną służbę prawdzie i jego umiłowanie Kościoła". Pisze kardynał dalej: "W końcu trzeba sobie zdać sprawę z arbitralnych opinii, istotnych deformacji i ewidentnych kłamstw ciążących na historii Kościoła. Jesteśmy niemal oblężeni przez złośliwość i kłamstwo; większość katolików albo nie chce, albo nie próbuje tego zmienić".

   Sam autor zresztą dziękuj e Bogu, że nie zalicza się do tych - dziś licznych - "którzy są przekonani, że to właśnie im udzielono mocy odkrywania, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo i prawdziwy Kościół". Zastanawia się nad tym, dlaczego dopiero od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku w wielu środowiskach akademickich zaczęto poszukiwać "prawdy" niesionej przez Ewangelię. Pyta, dlaczego Duch Święty miałby " przez tyle wieków trwać w letargu albo wręcz sadystycznie cieszyć się inspiracją do błędów i nadużyć tylu pokoleń wierzących".

   Właśnie w tych słowach nawet niezbyt uważny czytelnik artykułów i książek Messoriego znajdzie źródło niezwykłego spojrzenia na historię Kościoła.

   Warto, aby każdy z Czytelników naszej "Grzesznej historii Kościoła" mógł poznać wywody Messoriego. Otwiera je esej "Poczucie winy". Kościół, według świętego Augustyna, to ludzie reprezentujący różne stopnie świętości, a także grzesznicy. Cała książka pełna jest skomplikowanych wywodów myślowych, udowadniających, dlaczego wierzącemu eklezjologia nie pozwala zaakceptować a priori takiego wydarzenia, które - choć wydaje się prawdziwe i dobrze udokumentowane - ubliża dobremu imieniu chrześcijaństwa.

   "Grzeszna historia Kościoła" wielokroć przypomina lub przedstawia wydarzenia z historii kościoła, które Vittorio Messori próbuje zbagatelizować posługując się radami sędziwego historyka Leo Moulina, profesora historii i socjologii na uniwersytecie w Brukseli. Moulin, wcześniej mason, potem świecki racjonalista, "którego agnostycyzm graniczy z ateizmem", daje Messoriemu taką oto radę:

   "Posłuchajcie starego niedowiarka, który wie, co mówi: mistrzowska propaganda antychrześcijańska zdołała wytworzyć u chrześcijan, zwłaszcza u katolików, złą świadomość, obciążoną niepokojem, jeśli już nie wstydem, z powodu własnej historii. Siłą stałego nacisku, od reformacji aż do naszych czasów, zdołała przekonać was, że jesteście odpowiedzialni za całe albo prawie całe, zło na świecie. Sparaliżowała was na etapie masochistycznej autokry-tyki, aby zneutralizować krytykę tych, którzy zajęli wasze miejsce".

   I jeszcze jeden wyimek z książki Messoriego, przytaczającego ponownie słowa Moulina: "Feminiści, homoseksualiści, tercerumundyści (sympatycy Trzeciego Świata - przyp. RA.H.), pacyfiści, reprezentanci najróżniejszych mniejszości, kontestatorzy i niezadowoleni z jakichkolwiek powodów, naukowcy, humaniści, filozofowie, ekolodzy, obrońcy zwierząt i świeccy moraliści: »Pozwoliliście, aby za wszystko, nawet za kłamstwa, bezdyskusyjnie obarczali was. Nie było w historii problemu, błędu lub cierpienia, którego nie przypisali by wam. A wy, niemal zawsze nie znający swojej przeszłości, zaczęliście w to wierzyć, a nawet wspomagać ich w tym działaniu. Tymczasem ja (agnostyk, ale także i historyk starający się być zawsze obiektywny) mówię wam, że macie przeciwstawiać się temu w imię prawdy. W rzeczywistości bowiem większość zarzutów jest nieprawdziwa. A jeśli któryś ma nawet jakieś uzasadnienie, to oczywiste jest, że w rozliczeniu dwudziestu wieków chrześcijaństwa światła zdecydowanie górują nad ciemnościami. Dlaczego więc nie żądacie odpowiedzialności od tych, którzy żądają j ą wyłącznie od was? Czyż rezultaty ich prac są lepsze od waszych? Z jakich ambon, skruszeni, słuchacie kazań?«. Mówi też o średniowieczu, które studiował: »0we wstydliwe kłamstwa o ciemnych wiekach czyżby były inspirowane wiarą płynącą z Ewangelii? Dlaczego więc to, co pozostało nam z tamtych czasów, odznacza się tak fascynującym pięknem i mądrością? Także w historii trzeba kierować się zasadą przyczyny i skutku«"...

   Ten przydługi cytat, który mieści w sobie i to, co boskie, i to, co ludzkie, jest dla nas niezwykle interesujący. I choć nie jest naszym celem omówienie pracy Messoriego, pragnęlibyśmy skierować uwagę naszych Czytelników na tę kontrowersyjną, ale przecież i niezwykle interesującą publikację.

   Mnóżmy więc wątpliwości co do prezentowanej przez Messoriego oceny faktu wyniszczenia czterdziestu milionów Indian między XVI a XIX wiekiem i roli, jaką spełniły w tym dziele arcykatolicka Hiszpania i Portugalia oraz protestancka Anglia i Ameryka - przy czym autor, choć dopuszcza możliwość masakry Indian przez Hiszpanów w XVI wieku, nazywa ten fakt domniemanym. Wdzięczny jest Bogu, że Hiszpania i Portugalia nie przeszły na stronę kościołów reformowych i nie stały się protestanckie, przejmując te same zasady moralne, co Ameryka Północna. Gdyby tak się stało, snuje śladem innych historyków przypuszczenie, olbrzymie ludobójstwo sprawiłoby, że wyginęłyby od Meksyku po Ziemię Ognistą wszystkie ludy tubylcze. I tu przywołuje autor koronny argument liczb. Oto w protestanckiej Ameryce Północnej w czasie od połowy XVIII i do końca XIX wieku wymordowano blisko trzydzieści milionów Indian, a więc wielokrotnie więcej niż przez czterysta lat konkwisty libero-portugalskiej na bezkresnych obszarach Ameryki Łacińskiej (wliczając w to nawet niewolników, zwłaszcza Afrykańczyków sprowadzonych do ciężkich prac na plantacjach).

   Przykładem "cywilizowanej", wręcz "kulturalnej" kolonizacji w stylu hiszpańsko-portugalskim ma być, według Messoriego, barbarzyński zwyczaj skalpowania. Zwyczaj ten znany był powszechnie na północy i południu obu Ameryk. Dzięki wprowadzonemu przez Hiszpan zakazowi skalpowania, zwyczaj ten w swej okrutnej formie przetrwał na obszarach Ameryki Północnej i był jednym z głównych narzędzi rzezi, stosowanych przez ludność osiedleńczą. Gotów jest Messori szukać usprawiedliwienia dla katolickich Hiszpanów, nie próbując nawet dopuścić myśli, że w Ameryce Północnej przynajmniej trzecia część białych osadników wywodziła się z europejskich krajów katolickich. Jedni i drudzy, katolicy i protestanci, stosowali wobec ludności tubylczej te same metody eksterminacji. I jedni, i drudzy byli chrześcijanami. Łączyła ich niemal ta sama Ewangelia.

   Osobne eseje poświęca Messori niewolnictwu i masakrom Żydów, także w kontekście podejmowanych w Hiszpanii prób beatyfikacji arcykatolickiej królowej Izabeli Kasty lijskiej. Do niektórych tylko spraw z tego zakresu powrócimy w specjalnym rozdziale.

 

  

Papieże mordercy

 

  

   Wielu, bardzo wielu z namiestników Chrystusa na Ziemi, mogło nawoływać do Boga: "Oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie" /Łuk 22,42/.

   Przez ponad 1500 lat sprawowanie najwyższego urzędu w Kościele bywało ciężką próbą. Biskupi Rzymu godność tę przypłacali życiem. Wielu z nich jednak życie to odbierało, w tym także swoim braciom w kapłańskiej, biskupiej, kardynalskiej i papieskiej posłudze.

   Kościół powszechny uznaje trzydziestu pięciu papieży za męczenników wiary, wynosząc ich na ołtarze jako świętych. Władcy Europy, cesarze, królowie, zwłaszcza w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, gotowali papieżom los tragiczny. Przyjaźń następców św. Piotra z dworami Francji, Niemiec i książąt Italii nierzadko kończyła się śmiercią.

   Spośród dwustu sześćdziesięciu trzech papieży, uznanych za prawowitych, sześciu zostało zamordowanych, dwóch zginęło wskutek ran odniesionych w czasie zamieszek, jeden - w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Przynajmniej w dwudziestu dalszych przypadkach okoliczności śmierci wskazywały na ich nienaturalną przyczynę odejścia. Nie mniej niż piętnastu papieży zmarło bądź to na apopleksję, bądź to z powodu różnych epidemii i zaraz, które nawiedzały Rzym. W tym przypadku najczęstszą przyczyną zgonów była malaria i febra. Najprawdopodobniej otruto dziewięciu papieży: Urbana VI, Innocentego V (którego Kościół uznał za błogosławionego), Stefana IX (X), Damazego II, Klemensa II (fakt otrucia tego papieża potwierdziły badania jego szczątków w 1942 roku), Sergiusza IV, Grzegorza V, Jana XIV, Hadriana III i antypapieża Bonifacego VII.

   Więcej na ten temat piszemy w książce "Tajne sprawy papieży".

   W tej książce przypomnimy tylko tych biskupów Rzymu, którzy splamili swe ręce krwią swoich braci.

   Najbardziej haniebnym i tragicznym wydarzeniem w historii papiestwa był los, jaki spotkał papieża Formozusa(891-896), araczejjego szczątki. Sprawę tę opisujemy w rozdziale "Trupi synod". Papiescy mściciele i grabarze szczątków Formozusa nie byli jednak oryginalni w swym dziele. Trzysta sześćdziesiąt lat wcześniej o tron papieski rywalizowali Dioskur i Bonifacy.

   Szósty wiek chrześcijaństwa przyniósł Europie kolejną schizmę, podział Kościoła.

   Początek tego wieku to setki i tysiące trupów na ulicach Rzymu, ofiar "wojny papieży" - uznanego dziś za nielegalnego - Wawrzyńca oraz Symmacha (obaj 498-514). Zamieszki w Rzymie, krwawe porachunki między stronnikami obu papieskich pretendentów, przekupstwo wysokich dostojników dworu królewskiego, to tylko niektóre fragmenty obrazu tamtych czasów. Ostatecznie, aby rozstrzygnąć sukcesję, zwrócono się o arbitraż do ariańskiego (schizmatyc-kiego) króla Ostrogotów, Teodoryka. Wśród wielu prób zażegnania konfliktu podjęto i tę - sąd nad Sym-machem w Rimini przed królem Teodorykiem. Oprócz niszczącego Kościół sporu z Wawrzyńcem, zarzucano mu także rozwiązłe stosunki z kobietami oraz roztrwonienie majątku kościelnego. Szerzej temat drugiego zarzutu podejmujemy w książce "Kobiety Watykanu".

   To już szósty raz młody Kościół przeżywał trudne chwile wewnętrznego podziału. Szósty już raz groził mu rozpad. Tym razem osią konfliktu stał się spór między królestwem Ostrogotów ze stolicą w Rawennie a cesarstwem bizantyjskim. Cesarz, wsparty po-stawąpatriarchy Konstantynopola, z całąmocąprze-śladował arian, grabił ich kościoły, zmuszał do wypierania się wiary. Wszyscy Ostrogoci wraz z królem Teo-dorykiem byli arianami. Papież w Rzymie, nawet będąc niechętnym arianom, musiał liczyć się z królem rezydującym przecież tak blisko i dominującym mili-tarnie nad Rzymem. Kruche pojednanie Kościołów Rzymskiego i Konstantynopolitańskiego, konkurujących o prymat w całym chrześcijaństwie, znowu było zagrożone. Dopiero przed paroma laty, za pontyfika-tu papieża Hormizdasa (514-523), 28 marca 519 patriarcha Konstantynopola uroczyście przyjął i proklamował tzw. formułę Hormizdasa: "Uznaję Święty Kościół Boży, Kościół starego i nowego Rzymu, za jeden i ten sam, za siedzibę apostoła Piotra, a stolicę biskupią Bizancjum za jedną i tę samą. Wyznaję tę doktrynę, której strzeże papież, potępię zaś wszystko, co on potępi".

   Kiedy nowy papież, Jan I (523-526), przeniósł ze wschodu na cały Kościół zachodni kalendarz ustalony prawie sto lat wcześniej przez Cyryla Aleksandryjskiego dla wyznaczenia daty Wielkanocy, cesarz triumfował. Wydał edykt konfiskujący świątynie arian i nakazujący im nawrócenie się na katolicyzm. Król Teodoryk musiał sprzeciwić się cesarskim restrykcjom. Wezwał do Rawenny papieża i wraz z biskupami i senatorami Rzymu wysłał go z misją do Konstantynopola. Mimo iż papież przyjmowany był w stolicy cesarskiej z największą godnością i wszelkimi honorami, wyznaczonych przez króla Teodoryka celów nie uzyskał. Cesarz zgadzał się na zwrot kościołów Ostrogotom wyłącznie pod warunkiem, że ci porzucą arianizm. Wzburzony Teodoryk wszystkich towarzyszących papieżowi posłów wtrącił do lochów, a samego biskupa Rzymu uwięził na królewskim dworze. Kiedy ten 12 maja 526 zmarł, Teodoryk postanowił narzucić Rzymowi swojego, uległego jego woli, biskupa. Tylko dzięki roztropności rodzonej córki króla, księżniczki Amalaswinty, której wcześniej papież Jan I zawdzięczał, że nie zginął w lochu, wybrano na nowego biskupa Rzymu diakona - Feliksa. Już jako papież Feliks IV(III), rządził Kościołem (526-530) mądrze i rozważnie. Wkrótce jednak zachorował i nim zmarł, zdążył wyznaczyć swojego następcę, archidiakona Bonifacego.

   Rzymski kler, silny w swoich prawach, nie chciał zaakceptować papieskiego wyboru. Jeszcze w ostatnich chwilach życia Feliksa sam dokonał wyboru. Część poparła Bonifacego, część natomiast -diakona Dioskura z Aleksandrii. Bonifacy był zwolennikiem Ostrogotów, Dioskur - Bizancjum. Konflikt i kolejna schizma (już siódma) znów zagrażała jedności Kościoła.

   Obu pretendentów wyświęcono jednego dnia, 22 września 530, tj. w dniu śmierci Feliksa. Źródła podają, że Dioskur uzyskał poparcie większości duchowieństwa i wyświęcony został nieco szybciej niż Bonifacy. Kolejny już raz Rzym miał dwóch papieży. Konflikt był nieunikniony. Rozwiązała go jednak wkrótce Opatrzność. Po trzech tygodniach panowania zmarł Dioskur. Na arenie historii pozostał Bonifacy. Sprawa wydawałaby się załatwiona. Choć nie było bitwy, musiały pozostać trupy.

   W zasadzie trudno jest jednoznacznie przedstawić powody dalszych występków Bonifacego. Zdecydował, że odbędzie się sąd nad zmarłym papieżem. Bonifacy zebrał sześćdziesięciu biskupów, by "osądzili" zwłoki Dioskura. Oczywiście, wyrok mógł być tylko skazujący. Dioskur został ekskomunikowany, abiskupi-sędziowie, dokument z ekskomuniką musieli sygnować. Odrażający postępek Bonifacego II został powszechnie potępiony. Jeden z jego następców, papież Agapit I (535-536), wyrok anulował, a dokument ekskomunikacyjny kazał publicznie spalić. Kościół do dziś nie może się zdecydować na jednoznaczną ocenę pontyfikatu Dioskura i postępku Bonifacego. "Annuario Pontificio" -jedyny legalny i oficjalny wykaz papieży - do 1942 roku uznaje Dioskura za prawowitego biskupa, a od tego roku wymienienia go w gronie antypapieży. Część historyków jednak "dopuszcza" uznanie go za prawowitego następcę św. Piotra.

   Nie koniec było tragedii na papieskim tronie. Krótki, bojedenastomiesięczny pontyfikat Agapita I, aż przeładowany był problemami. Król Ostrogotów Teodorykjuż nie żył. Tron w Rawennie objął król Teo-dohad. To za jego sprawą, i na jego rozkaz, została uduszona wspominana wcześniej księżniczka Amala-swinta, zresztą kuzynka króla.

   Mądrze i wszechstronnie wykształcona Amala-swinta zjednała sobie życzliwość senatu Rzymu, dostojników Kościoła i Bizancjum za rozwagę i działalność zdążającą do pojednania chrześcijan. Nic więc dziwnego, że cesarz Justynian, wzburzony wieścią ojej śmierci, postanowił wysłać na Półwysep Apeniński specjalnąekspedycję, która miała ukarać zabójców Amalaswinty. Na czele ekspedycji stanął, znany z pokonania Wandali w Afryce Północnej, wódz Bełizariusz. Kiedy jego wojska szybkim i zwycięskim marszem zbliżały się do granic królestwa Gotów, król Teodohad wysłał z misją do cesarza właśnie papieża Agapita I. Ten jednak, nic nie osiągając dla króla, zmarł w Konstantynopolu.

   Tron papieski ponownie został osierocony, a na karty historii Kościoła wkraczaj ą wówczas papieże Sylweriusz i Wigiliusz - uznany oficjalnie przez Kościół jako papież-zabójca.

   Gdy w Konstantynopolu zmarł Agapit, król Teodohad natychmiast narzucił klerowi swego faworyta, właśnie Sylweriusza. Królewski protektor wkrótce zginął, uduszony przez własnych żołnierzy. Goci musieli opuścić Stolicę Piętrową. Papież, do tej pory związany ze stronnictwem królewskim, przekonał senat, by poddać miasto bez oporu wodzowi cesarskiemu, Belzariuszowi. Następca Teodohada, król Wity-giusz, umocnił się tymczasem w Rawennie i na czele potężnej stupięćdziesięciotysięcznej armii wyruszył na Rzym. Tylko dzięki umocnieniom miasta, wykonanym na zlecenie bizantyjczyków, oblężeni Rzymianie mogli się bronić ponad rok. Choć papież już wcześniej pojednał się ze stronnictwem cesarskim, nic mu to nie pomogło. W Konstantynopolu u władzy pozostała jego zagorzała przeciwniczka, cesarzowa Teodora. Sylweriusz naraził się monarchii usuwając ze stanowiska patriarchy jej faworyta Antymosa, tego samego, którego wcześniej wyniósł do godności kościelnej papież Agapit. Protegowanym Teodory był także Wigiliusz, diakon rzymski, ten sam, którego wbrew prawu wyznaczył na swojego następcę w czasie synodu w roku 531 papież Bonifacy VI. Wtedy, wskutek sprzeciwu kleru, Wigiliusz nie mógł objąć tronu. Ambicje pozostały. Od 533 roku przebywał w Konstantynopolu jego papieski apokryzjariusz na dworze cesarskim. Wtedy właśnie zbliżył się do stronnictwa cesarzowej Teodory. W zamian za obietnicę uzyskania godności papieskiej obiecał wcześniej przywrócenie monofizytyckiego patriarchy Antymosa i obalenie postanowień Soboru Chalcedoń-skiego (451). Wigiliusz, wspierający wówczas schi-zmatycki monofizytyzm, na polecenie Teodory wyruszył do Rzymu. Zabrał ze sobą szczątki papieża Agapita i rozkaz Teodory dla Belizariusza, dotyczący usunięcia papieża Sylweriusza. Nie pomogło Sylweriu-szowi ukrycie się w Kościele Świętej Sabiny. Nie miał on zresztą szczęścia do kobiet. Nie dość, że cesarzowa była zawziętym jego wrogiem, to i żona Belizariusza, piękna Autonina, nie ukrywała niechęci do biskupa. Jawnie występowała przeciwko niemu i namawiała męża do bardziej zdecydowanych działań.

   Belizariusz postanowił wezwać papieża do swego pałacu i wraz z żoną urządził nad nim sąd kapturowy. W rolę rozjemcy i papieskiego obrońcy wcielił się nie kto inny, jak Wigiliusz. Wyrok był oczywisty. Papież wywleczony został do sąsiedniej komnaty, pozbawiony oznak władzy pontyfikalnej i odziany w prosty mnisi habit. Kler został poinformowany, że papież Sylweriusz przyznał się przed cesarskim wodzem do zdrady, za co został skazany na wygnanie. Tydzień później, mimo iż formalnie Sylweriusz nie zrzekł się władzy papieskiej, Wigiliusz przyjął sakrę biskupa Rzymu. Były ostatnie dni marca 537 roku. Sylweriusza zesłano do Licji (Syria), gdzie miał przebywać pod nadzorem biskupa Patary. Ten z kolei był przekonany o niewinności papieża. O szczegółach jego uwięzienia i wygnania poinformował cesarza Justynia-na I. Na rozkaz cesarza miał się w Rzymie odbyć ponowny, tym razem prawdziwy sąd nad Sylweriuszem. Gdyby uznano go winnym, miał otrzymać jedno z odległych biskupstw, a gdyby zarzuty odrzucono, wrócić miał na papieski tron w Rzymie. Mimo zaleceń cesarza Justyniana, wygnanego papieża, zamiast do Rzymu, wywieziono za sprawą Wigiliusza na wyspę Ponza, gdzie go ponownie uwięziono. Za aprobatą i na rozkaz Wigiliusza robiono wszystko, aby zmusić Sylweriusza do zrzeczenia się godności. By zdusić jego opór, morzono go głodem. To w końcu pomogło, Sylweriusz abdykował i wkrótce zmarł.

   Dziś Kościół uznaje Sylweriusza jako świętego, a Wigiliusza nazywa się pierwszym papieżem splamionym krwią innego namiestnika Chrystusa.

   W książce "Kobiety Watykanu" cały rozdział poświęcono okresowi nazwanemu przez kronikarza Kościoła, Cezare Baroniusa, erąpomokracji papieży przeklętych. Za sprawą trzech rozwiązłych kobiet, Teodory Starszej i jej córek, Teodory i Marozii, tron papieski obsadzony był przez ich faworytów. Papieże zmieniali się wedle woli rzymskich kurtyzan. Niejeden ginął, aby zwolnić miejsce nowemu faworytowi. Niektórzy papieże własnoręcznie pomagali kurtyzanom w pozbywaniu się biskupich konkurentów.

   Papieży przeklętych ery pomokracji z najbardziej odrażającym w dziejach Kościoła wydarzeniem, zwanym "trupim synodem" (o tym następny rozdział), łączył jeden następca Apostoła Piotra - papież Sergiusz III (904-911).

   Rodzinę papieża Sergiusza już mieliśmy okazję poznać. Jego ojcem był, znany z formuły jednoczącej skłócone Kościoły Wschodu i Zachodu, papież Hor-mizdas. Pontyfikat ojca należy do najważniejszych i najszczęśliwszych w dziejach Kościoła. Pontyfikat syna natomiast jednym z najtragiczniejszych. To on był inicjatorem "trupiego synodu". Zawsze był ambitny. Zawsze dążył do objęcia najwyższych godności w Kościele. Cieszył się łaskami wpływowej Teodory Starszej, matki, i jej jeszcze bardziej rozwiązłej córki, Marozii. To właśnie za jej przyczynąpapa Sergiusz miał jeszcze inny powód, by nazywać się ojcem. Owocem tej miłości był Jan XI, który po dwudziestu pięciu latach troskliwej opieki Marozii sam objął tron papieski.

   Dopiero niedawno władzę w Rzymie przejął ród hrabiów Tusculum. Senior rodu, hrabia Teofilakt, sam siebie uczynił księciem i senatorem. Narzucił miastu swojąwładzę sędziowską. Dzielnie sekundowała mu w tym żona Teodora, przejmując zresztą wkrótce sama pełnię władzy.

   To właśnie jej faworytem był Sergiusz, zresztą krewniak. Od lat młodzieńczych robił karierę duchowną, był diakonem rzymskim, potem biskupem Caere, bliskim współpracownikiem i zwolennikiem papieża Stefana VI (VII). Jako papież panował, jak na owe czasy, bardzo długo - przeszło siedem lat. Prowadził niezbyt moralne, wręcz zbrodnicze życie, choć był bardzo lubiany przez lud rzymski. Mieszkańców stolicy hojnie obdzielał wszelkimi darami, odbudowywał pałace i kościoły, w tym bazylikę laterańską, zniszczoną przez trzęsienie ziemi w czasie procesu papieża For-mozusa w 897 roku. Jako papież niczym godnym dla Kościoła się nie zapisał. Swój urząd objął, mając na rękach krew antypapieża Krzysztofa (903-904). W styczniu 904 Sergiusz przebywał jeszcze na wygnaniu. O możliwości objęcia biskupstwa rzymskiego poinformowała go wówczas Teodora. Wystarczyło tylko usunąć w cień Krzysztofa. Wrócił do Rzymu na czele małej grupy wojsk. Krzysztof po krótkim procesie znalazł się w więzieniu, gdzie odwiedził go niespodziewanie Sergiusz i udusił własnymi rękami. Tron papieski był jego.

   Antypapież Krzysztof, choć sam zginął tragicznie zamordowany przez następcę, postąpił podobnie ze swoim poprzednikiem, papieżem Leonem V (903). Krzysztof, zwany także Christophanesem, w przeciwieństwie do Leona był rzymianinem, zawsze przebywającym blisko władzy. Był wpływowym dworzaninem papieża Leona, jego współpracownikiem, a zarazem także zręcznym intrygantem. Był przy tym kardynałem - prezbiterem Kościoła świętego Dama-zego. Papież Leon, uwikłany w intrygi przez przebiegłego Krzysztofa, po trzech miesiącach pontyfikatu został z rozkazu swego dworzanina-kardynała uwięziony i zmuszony do zrzeczenia się godności. Skłonny do wszelkiej podłości, aby już "legalnie" objąć papieski tron, kazał zamordować papieża Leona, co stało się we wrześniu 903 roku. Sam zginął w podobny sposób po czterech miesiącach.

   Jednym z największych okrutników zasiadających na papieskim tronie był Bonifacy VII, dziś uważany za antypapieża. Bonifacy sprawował swój urząd dwukrotnie. Raz na przełomie czerwca i lipca 974 i powtórnie, przez jedenaście miesięcy, od sierpnia 984 do lipca 985. Zajego przyczyną i bezpośrednim udziałem śmierć poniosło dwóch papieży: Benedykt VII (973-974) i Jan XVI (983-984).

   Diakon Frankon, Rzymianin, kardynał, był protegowanym Krescencjuszy. Dominujący w owym czasie w Rzymie ród wydał ze swego grona papieża Jana XIII, syna osławionej Teodory Młodszej. Brat papieża, książę Krescencjusz, sprawował z woli cesarza Ottona nieograniczoną władzę w Rzymie. Przeciwko nim co rusz wybuchały w Rzymie zamieszki. Papież i cesarski namiestnik z rodu Krescencju-szów - byli znienawidzeni. Nic więc dziwnego, że po śmierci protegowanego Jana XIII nie udało im się wynieść na papieski tron swego następnego kandydata. Diakon Frankon musiał jeszcze czekać. Papieżem został Benedykt VI. Kiedy zmarł cesarz Otto I, a młody cesarz Otto II musiał pozostać w Niemczech pochłonięty sprawami własnej korony, Krescencjusze przejęli w Rzymie pełnię władzy. Benedykt VI został uwięziony w Zamku św. Anioła, a tron objął Frankon, jako Bonifacy VII.

   I to on wydał rozkaz uduszenia Benedykta VI w więzieniu. Niektóre źródła mówią wprawdzie, że zamęczono go tam głodem, ale także z polecenia Bonifacego, a jeszcze inni twierdzą, że Benedykta udusił własnoręcznie sam Bonifacy. Niedługo przyszło mordercy cieszyć się władzą. Po czterdziestu dniach panowania i po ograbieniu skarbca watykańskiego Bonifacy zbiegł najpierw na tereny bizantyjskie w Italii, a później do Konstantynopola. Do Rzymu zdołał w tym czasie przybyć młody cesarz Otto II. Zajego sprawą papieżem obrano Benedykta VII. Zwołany synod ekskomunikował zbrodniczego Bonifacego.

   Gdy dziesięć lat później niemal równocześnie umierają papież Benedykt VII i bardzo młody, bo dwudziestoośmioletni cesarz Otto II, papieżem wybrano Jana XVI. Tymczasem, korzystając z okazji, z wygnania powrócił Bonifacy VII i ponownie sięgnął po władzę papieską. Wtrącił papieża Jana do więzienia w Zamku św. Anioła, gdzie kazał go otruć lub za-morzyć głodem. Ciało zmarłego polecił wywlec na plac i wystawić na widok publiczny, by było przestrogą dla wszystkich przeciwników okrutnego purpurata.

   W końcu Bonifacy VII zginął podobnie jak sam postępował wobec swoich braci w biskupstwie. Prawdopodobnie został otruty. Jego ciało w okrutny sposób zbeszcześcił lud rzymski - pokłute lancami, straszliwie okaleczone wleczono po ulicach miasta, porzucając u stóp posągu Marka Aureliusza. Dopiero nazajutrz kilku skromnych duchowych pogrzebało je - bez najmniejszych oznak pochówku papieskiego.

   Gdybyśmy chcieli scharakteryzować ogólnie ponad tysiącletnią historię Kościoła z okresu między V a XVI wiekiem, narzucałby się nieodparcie jej rys kryminalny. Niemal wszyscy papieże - z nielicznymi wyjątkami - obciążyli swe sumienie czynami i postępowaniem całkowicie sprzecznym nie tylko z nauką głoszoną przez Chrystusa, ale i z interesem samego Kościoła. Zbrodnia zaprzeczała miłości, ucho igielne nie odstraszało od luksusu, miłosierdzie - od pychy i siły władzy.

   Przykłady można by mnożyć. Przywołajmy tylko niektóre. W latach 1378-1389 nawą Piętrową zarządzał Bartolomeo Prignanojako Urban VI -jeden z dwóch szaleńców, którym przyszło rządzić Kościołem.

   Po siedemdziesięciu latach "niewoli awinioń-skiej" papieże powracaj ą do Rzymu. Spotyka ich olbrzymie rozczarowanie. Mała, zapyziała mieścina, brud, nędza, zniszczone kościoły i pałace. To nie mogło się podobać namiestnikom Chrystusa, przywykłym do zbytku i luksusu awiniońskich pałaców. Grzegorz XI wręcz marzył, aby spowrotem znaleźć się w niedawnej siedzibie. Śmierć jednak przeszkodziła mu w spełnieniu tych zamierzeń.

   Rzymianie, choć w ciągu wieków wielokrotnie buntowali się przeciw kościelnym władcom, teraz cieszyli się z ich powrotu. Liczyli, że wraz z dworem papieskim powinny wrócić dobre, bogate czasy. Gwarancją był wybór rzymianina lub Włocha na stolicę Piętrową. Dlatego też zwołane po zgonie Grzegorza XI konklawe kardynałów obradowało pod silną presją mieszkańców. Kiedy nie starczyło nocy, by dokonać wyboru, rankiem 8 kwietnia 1378 tłum zaczął dobijać się do bram. Chyba trochę ze strachu decyzję przyspieszono i kardynałowie wybrali papieżem arcybiskupa Bari, Bartłomieja Pri gnano.

   Dokonany wybór godził rywalizujące ze sobą stronnictwa francuskie i włoskie. A że Prignano nie był kardynałem, musiał więc do Rzymu dopiero przybyć. Tymczasem lud, błędnie poinformowany, uznał za papieża sędziwego starca, kardynała Tibaldeschi. Starym zwyczajem splądrował jego dom - cały dobytek nie był mu już potrzebny. Kardynałowie w zamieszaniu, w obawie przed rozszalałym tłumem nie dość, że przedstawili kardynała Tibaldeschi, zupełnie zapominając o wcześniejszym wyborze, to jeszcze obdarowali go papieską mitrą. Tymczasem w Rzymie znalazł się już "prawdziwy" papież. Widząc co się dzieje, w obawie o życie musiał ratować się ucieczką i ukryciem w piwnicach watykańskich. Kardynałowie pochowali się w zakamarkach Zamku św. Anioła.

   Gdy kardynał Tibaldeschi wyjawił rzymianom całe nieporozumienie, zamieszki wybuchły z nową siłą. W niebezpieczeństwie znaleźli się nie tylko kardynałowie, ale i sam arcybiskup Bari, którego pospólstwo chciało wręcz utopić w Tybrze. Dopiero dzięki zdecydowanej interwencji ówczesnych sił porządkowych udało się zapobiec większej masakrze.

   Bartolomeo Prignano po dziesięciu dniach został ostatecznie zaakceptowany, wyświęcony i koronowany. Panował jako Urban VI. Równie jak dziwny był jego wybór, tak tragiczny okazał się pontyfikat. W ciągu dwunastu lat panowania dopuścił się wielu zbrodni. Od niego rozpoczęła się największa schizma w Kościele Zachodnim. Był brutalny, arogancki, ostro napominał kardynałów, traktując ich jak służących, a nie jak książąt Kościoła. Wpływy ich chciał zresztą ograniczyć w dobrej wierze. Raziły go bowiem bogactwa purpuratów - stajnie po sto koni, dochody z licznych biskupstw, zamiłowanie do luksusu - a także demonstrowanie potęgi sprawowanej władzy. Nie tolerował tego i dawał książętom jasno do zrozumienia, że z tym skończy. Nienawiść do papieża zjednała niemal wszystkich kardynałów. Jednocześnie otoczenie coraz bardziej utwierdzało się w przekonaniu że Urban popada w coraz większy obłęd. Narastająca choroba umysłowa nie była argumentem wyłącznie jego przeciwników. I zwolennicy uważali, że "taki papież" nie jest potrzebny Kościołowi.

   Obrażani kardynałowie, zwłaszcza francuscy, lżeni i poniżani przez Urbana VI schronili się do Ana-gni ogłaszając manifest, że wybór papieża należy uznać za nieważny, gdyż dokonany został w atmosferze strachu i pod przymusem, a więc bez spełnienia podstawowego warunku - wolności wyboru. Manifest skierowany został do całego świata chrześcijańskiego i zbuntowanym kardynałom zaczął zjednywać coraz większe grono sojuszników. Wreszcie trzynastu kardynałów we wrześniu 1378 zebrało się w Fundi i obrało nowym papieżem - Roberta z Genewy jako Klemensa VII.

   I tak rozpoczęła się ponad półwieczna wielka schizma. Było dwóch papieży. Klemens VII ostatecznie zdecydował się powrócić do Awinionu, uzyskawszy wcześniej poparcie nawet kardynałów włoskich.

   Tymczasem Urban VI nie zrezygnował. Wrogowie twierdzili nawet, że obok obłędu popadł w pijaństwo. Król Neapolu postanowił więc poddać papieża pod opiekę rady regencyjnej. Kiedy wieści o tym wszystkim dotarły do Urbana, wściekłość przerodziła się w okrutny plan rozprawy z przeciwnikami. Jedenastu kardynałów uwięzionych zostało w lochach, gdzie byli torturowani, dręczeni i gdzie mieli umrzeć z głodu. Ich ciała zżerane były przez szczury i robactwo. Sam papież przyglądał się temu z sąsiadującego z lochami tarasu. "Czytając" Biblię wsłuchiwał się w krzyki konających książąt Kościoła. Kaci wymyślali co rusz nowe tortury.

   Kiedy po latach król Neapolu zorganizował przeciw papieżowi ekspedycję zbrojną, Urban VI musiał uciekać. Otoczył się bandą najemników, jako jeńców zabrał kilku prałatów i kardynałów. Ci byli torturowani i ledwo wytrzymywali trudy podróży. Z papieskiego rozkazu biskup Akwili został zasztyletowany i porzucony u drogi. Kardynałowie-jeńcy zostali wymordowani. Świadkowie podaj ą sprzeczne relacje. Jedni twierdzą, że zostali na polecenie Urbana zrzuceni do morza w zaszytych workach, inni, że zostali żywcem zakopani.

   Wreszcie kres przyszedł i na samego papieża-szaleńca. Urban ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin