Weryfikacja koncesjonowana.pdf

(113 KB) Pobierz
Weryfikacja koncesjonowana
Weryfikacja koncesjonowana
22.09.2006 11:02
Jako szef resortu spraw wewnętrznych, Krzysztof Kozłowski mógł przyjmować ludzi do
pracy w służbach specjalnych III RP nawet wbrew opinii komisji weryfikacyjnej.
Przyjmował tych, którzy wcześniej byli oficerami prowadzącymi najważniejszych
działaczy opozycji współpracujących z bezpieką.
To sprawa wciąż niezbadana przez historyków dziejów najnowszych. Uchwalona w 1990 r. w
pilnym trybie ustawa zakładała utworzenie Urzędu Ochrony Państwa jako nowej służby
specjalnej dbającej o niepodległość i bezpieczeństwo kraju. Ustawa nakazywała
przeprowadzenie weryfikacji funkcjonariuszy służb peerelowskich i zwolnienie tych, którzy
szczególnie aktywnie angażowali się w utrwalanie reżimu – zwłaszcza tych, którzy
prowadzili bezprawne działania wymierzone w Kościół i opozycję. Krzysztofowi
Kozłowskiemu – ministrowi spraw wewnętrznych, który nadzorował prace komisji
weryfikacyjnej, ustawa dawała jednak prawo "w szczególnych przypadkach (…) przyjąć do
służby funkcjonariuszy uprzednio zweryfikowanych negatywnie." Te "szczególne
przypadki" zachodziły wówczas, gdy danego oficera – ze względu na jego doświadczenie lub
znajomość konkretnej sprawy – nie można było zastąpić nikim innym.
Krzysztof Kozłowski był ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i pierwszym
szefem Urzędu Ochrony Państwa.
Fot. senat.gov.pl
W praktyce oznaczało to, że minister Kozłowski mógł przyjmować do służby każdego, kogo
chciał, według własnego uznania – mówi "Polskiemu Radiu online" pragnący zachować
anonimowość były członek komisji weryfikacyjnej. – Wypaczało to sens naszego działania,
bo ostateczną decyzję miał i tak sam minister, który mógłby z powrotem przyjąć nawet
jednego z zabójców księdza Popiełuszki . Nasz rozmówca przyznaje nieoficjalnie, że często
dochodziło do sporów między członkami komisji, a szefem MSW, który nie pytając nikogo o
zdanie zatrudniał byłych esbeków skompromitowanych operacjami broniącymi pozycji
reżimu. Jak przyznaje nasz rozmówca, pozycję Kozłowskiego podkreślało wówczas poparcie
ministra Czesława Kiszczaka. Kiszczak zawsze popierał decyzję Kozłowskiego – opowiada.
Generał – wcześniej jego przełożony – był zadowolony, że do UOP przyjmowano esbeków
doświadczonych w pracy w III i IV Departamencie .
Teatr Kozłowskiego
Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że prace komisji weryfikacyjnej były grą
pozorów. Maszyna transformacji ustrojowej odrzucała bezlitośnie esbeków, którzy przed
1989 r. pozyskiwali agentów z tzw. najniższego szczebla: naukowców, pracowników
państwowych przedsiębiorstw, nauczycieli, członków zrzeszeń i towarzystw inteligenckich.
1
10383124.001.png
Byli to ludzie, którzy zgadzali się donosić na kolegów dla awansu, dla pieniędzy lub pod
wpływem strachu czy szantażu. Po 1990 r., kiedy zakończyła się inwigilacja społeczeństwa,
siatka konfidentów w każdym środowisku nie była już potrzebna. Nie byli więc potrzebni
również oficerowie prowadzący takich agentów. I takich właśnie oficerów zwalniano
opowiada nasz rozmówca z komisji weryfikacyjnej. – Jako zaangażowani w
rozpracowywanie opozycji, formalnie nie mogli dłużej pracować w służbach, które miały
przekształcić się w demokratyczną instytucję.
Oficerowie odchodzili na emerytury. Większość z nich szybko znalazła pracę w prywatnym
biznesie, zyskując w ten sposób dodatkowe źródło dochodów.
Byli pracownicy MSW bez trudu uzyskiwali koncesje i zezwolenia potrzebne im do
działalności gospodarczej. Przedsiębiorcom, którzy nie mogli się pochwalić doświadczeniem
pracy w resorcie, uzyskiwanie tych pozwoleń sprawiało wielkie kłopoty. Doszło wręcz do
tego, że niektóre gałęzie gospodarcze (jak usługi detektywistyczne czy ochroniarskie) stały
się domeną byłych funkcjonariuszy SB. Jedną ze znanych, stołecznych agencji ochrony
założył Tadeusz Grunwald – w latach 1980-1982 szef warszawskiej sekcji "D". W branży
ochroniarskiej zatrudnienie znaleźli również Adam Wypasek i Tadeusz Czerwiński z
krakowskiej sekcji "D". Z kolei Marek Senderowicz – funkcjonariusz antykościelnej grupy z
Katowic zdobył licencję na działalność detektywistyczną i dziś jest jednym z najbardziej
wziętych prywatnych detektywów na Śląsku. To zaskakujące, bo pierwsze pozwolenia i
koncesje wydało im to samo, kierowane przez Krzysztofa Kozłowskiego MSW, które
wcześniej pozbyło się ich ze swoich szeregów i oficjalnie objęło anatemą. Zdumiewają
również inne fakty: w wielu przypadkach stosowne pozwolenia pomagali uzyskać dawni
koledzy, a cała procedura postępowała nadzwyczaj szybko.
Precedens stworzyła sprawa weryfikacji kapitana SB Pawła Moltki. Moltka – jako oficer
operacyjny gdańskiej bezpieki – nadzorował rozpracowanie opozycji w stoczni i wokół niej.
Decydował o inwigilacji opozycjonistów i ich rodzin, podpisywał wnioski o stosowanie
wobec nich środków techniki operacyjnej, nadzorował werbunek agentury w środowiskach
„Solidarności”. Opinia komisji weryfikacyjnej była jednoznaczna: Moltka zwalczał opozycję,
więc nie może być dla niego miejsca w specsłużbach III RP. Nasi rozmówcy wspominają, że
w niewielu przypadkach opinia weryfikatorów była tak zdecydowana. Oceniony negatywnie
esbek napisał odwołanie, które Kozłowski rozpatrzył pozytywnie. Moltka został oficerem
operacyjnym Urzędu Ochrony Państwa.
Od poety do archiwisty
Na początku 1990 r. przed komisją weryfikacyjną stanął kpt. Tadeusz Sułkowski – wcześniej
zasłużony i zaangażowany w umacnianie komunizmu funkcjonariusz krakowskiej sekcji "D".
Przez kilka wcześniejszych tygodni, Sułkowski obserwował jak jego koledzy – po przejściu
procedury weryfikacyjnej – zaczynają szukać dla siebie miejsca w nowej rzeczywistości. Płk
Zygmunt Majka – do lipca 1989 r. szef IV Wydziału SB w Krakowie odszedł i zaangażował
się w prywatny biznes. Potem został szefem fundacji "Panaceum", funkcjonującej przy
krakowskim szpitalu MSW przy ul. Galla. Kazimierz Aleksanderek – szef IV Wydziału SB w
2
czasach stanu wojennego – założył prywatną firmę i dziś jest szanowanym, małopolskim
biznesmenem. Na jaw wyszło, że Barbara Borowiec i Barbara Szydłowska – funkcjonariuszki
IV Wydziału – organizowały prowokację przeciwko księdzu Andrzejowi Bardeckiemu –
jednemu z najbliższych przyjaciół Papieża. Z zachowanych w IPN notatek wynika, że cała
akcja miała na celu skompromitowanie Jana Pawła II przed jego drugą pielgrzymką do Polski.
Takich działań wymierzonych w Kościół, krakowska bezpieka prowadziła bardzo dużo, a
grupą zajmującą się tym zadaniem była sekcja "D", której członkiem był Sułkowski. W latach
80. pisał wiersze wyszydzające księży i anonimowe listy, których celem było pogłębienie
waśni wewnątrz kurii.
Jego szanse na kontynuowanie pracy w specsłużbach wydawały się więc marne. I istotnie –
komisja zweryfikowała jego kandydaturę negatywnie. A mimo to, Sułkowski trafił do UOP
jako archiwista. Po kilku latach awansował na stanowisko szefa archiwum krakowskiej
delegatury UOP. Funkcję tę pełnił do 2003 r. To jest absolutny skandal, mający wręcz
charakter prowokacji – ocenia Antoni Macierewicz, były członek komisji ds. służb
specjalnych, dziś wiceminister obrony odpowiedzialny za likwidację WSI. Zdaniem
Macierewicza, oczywiste jest, że szef archiwum ma dostęp do najbardziej istotnej wiedzy.
Specjaliści od opozycji
Przykładów takich skandali, o których mówi Antoni Macierewicz, można by wskazać
znacznie więcej. Przykładem może być przyjęcie do pracy w służbach oficerów wywiadu
MSW, wcześniej zaangażowanych w najważniejsze operacje przeciwko Kościołowi.
Tłumaczy to np. karierę generała brygady Zdzisława Sarewicza, który po 1989 r. był na
przemian zastępcą szefa i szefem Zarządu Wywiadu UOP. Burzliwe zmiany na polskiej
scenie politycznej nie zaszkodziły pozycji oficera, który po SLD-owskiej reformie służb
został szefem Konsultacyjnej Rady Seniorów Wywiadu działającej przy szefie Agencji
Wywiadu. Z tego stanowiska w stan spoczynku przesunął go dopiero (w listopadzie 2005 r.)
płk Zbigniew Nowek.
Kim naprawdę był gen. Zdzisław Sarewicz? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba się
cofnąć do pamiętnego wieczoru 16 października 1978 r. kiedy kościelni purpuraci zszokowali
świat, wybierając na Tron Piotrowy "Papieża z dalekiego kraju". Dla całego Układu
Warszawskiego wybór Wojtyły był śmiertelnym zagrożeniem, dlatego polska bezpieka
wzmogła działania przeciwko nowej głowie Kościoła. Jak wynika z dokumentów
zachowanych w IPN, jednym z głównych oficerów zaangażowanych do tej sprawy był
właśnie Sarewicz – pod koniec lat 70. podoficer I Departamentu MSW (wywiad zagraniczny).
To właśnie on nadzorował pracę dwóch oficerów wywiadu, którzy zwerbowali i prowadzili
ojca Konrada Hejmę – dominikanina, który pracował dla SB jako szef rzymskiego Domu
Pielgrzyma.
Podobnie wyglądała kariera płk Tadeusza Chętki. Chętko w latach 80. kierował inwigilacją
Radia Wolna Europa. Po 1989 r. rozpoczął pracę w wywiadzie zagranicznym UOP. W
połowie lat 90. został rezydentem polskiego wywiadu w Pradze, gdzie przebywał do 2003 r.
Wówczas oddelegowano go do Niemiec, gdzie dziś jest szefem rezydentury Agencji
Wywiadu. Stało się to w wyniku publikacji "Rzeczpospolitej", która opisała prawdziwą
przeszłość komunistycznego funkcjonariusza. Cytowanym w tekście informatorem dziennika
był Jan Nowak – Jeziorański.
3
Sprawa Lesiaka
Nowe światło na te wszystkie sprawy rzucić może rozpoczynający się właśnie proces płk Jana
Lesiaka oskarżonego o bezprawną inwigilację prawicy w latach 90. Jako kapitan SB Lesiak w
latach 80. prowadził rozmowy operacyjne z działaczami "Solidarności", w tym m.in. z
Jackiem Kuroniem. W 1990 roku został zweryfikowany negatywnie lecz odwołał się.
Odwołanie został rozpatrzone pozytywnie i minister Kozłowski przyjął Lesiaka do pracy w
UOP. W niedługi czas później, Lesiak pokierował zespołem funkcjonariuszy, którzy
rozpracowywali środowiska prawicowe. Z notatek ujawnionych w trakcie śledztwa wynika,
że celem działania zespołu była "dezintegracja środowiska prawicowych" jako tych, które
"zagrażają konstytucyjnemu porządkowi RP". Główny kierunek działań Lesiaka
skoncentrował się wówczas na obozie braci Kaczyńskich i ludziach skupionych wokół
Romualda Szeremietiewa.
Patrząc na osoby, które mimo negatywnej opinii komisji zostały zatrudnione w specsłużbach,
dochodzimy do wniosku, że Kozłowskiemu bardzo zależało na przyjęciu tych funkcjonariuszy,
którzy dawniej prowadzili najważniejszych agentów w szeregach opozycji – mówi cytowany
wcześniej były członek komisji weryfikacyjnej. Szczególnie łatwo znajdowali pracę ci,
których agenci pełnili w III RP bardzo ważne funkcje. Wszystko wskazuje na to, że w ten
sposób, dawni podwładni generała Kiszczaka chcieli sobie zapewnić wpływy w
postkomunistycznej Polsce.
Leszek Szymowski
Rozmowa z Krzysztofem Kozłowskim
Z uzyskanych przez nas informacji wynika, że przyjmował Pan do pracy w UOP
negatywnie zweryfikowanych esbeków, jeżeli wcześniej prowadzili ważnych działaczy
opozycji.
Tak było tylko w jednym przypadku – w przypadku pana Lesiaka. Nie można uogólniać tego
do wszystkich oficerów zweryfikowanych pozytywnie.
A pozostali? Moltka, Chętko i inni…
Nie pamiętam. Jedyny prawdziwy przypadek o którym Pan mówi to Jan Lesiak. Zresztą
zrobiłem to pod namową Jacka Kuronia. Uwierzyłem Jackowi, który mnie przekonywał, że
Lesiak to dobry oficer.
Dlaczego przyjął Pan do pracy kapitana Sułkowskiego?
Nic mi nie mówi to nazwisko.
Kapitan z sekcji „D” z Krakowa, zaangażowany w zwalczanie Kościoła, późniejszy szef
archiwum krakowskiego UOP.
Weryfikowaliśmy kilkanaście tysięcy osób, więc z pewnością błędy zostały popełnione. Nie
może Pan oczekiwać ode mnie abym pamiętał każdy przypadek – zwłaszcza jeśli dotyczy
osoby w stopniu kapitana. Zresztą ja się zajmowałem weryfikacją na szczeblu centralnym, a
nie regionalnym.
4
W takim razie weźmy przypadek ze szczebla centralnego: generał Zdzisław Sarewicz.
Czy w strukturach służb III RP było miejsce dla osoby zajmującej się inwigilacją
Papieża?
To samo już w 1992 r. zarzucał mi Antoni Macierewicz. Jednak przekonałem go do zmiany
zdania. Sarewicz był do odstrzału, jednak moim zdaniem powinien był zostać ze względu na
swoje zasługi, o których nie mogę mówić. Moją decyzją było to, aby Sarewicza zostawić.
Motywów tej decyzji nie będę Panu zdradzał. Proszę mi jednak wierzyć, że Rzeczpospolita
skorzystała na tym, że Sarewicz pozostał.
Dlaczego?
Nie mogę o tym mówić.
A płk Tadeusz Chętko?
Nie pamiętam tej osoby.
Rozmawiał Leszek Szymowski
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin