Szlomo Morel i przemilczane zbrodnie-dodać ogonki do liter.doc

(176 KB) Pobierz
Szlomo Morel i przemilczane zbrodnie

Szlomo Morel i przemilczane zbrodnie



 

Słowo wstępu: Często wspomina się w literaturze, mediach, w życiu codziennym hitlerowskie zbrodnie, a jako ich przyklady ukazuje się najczęściej obozy koncentracyjne, zwłaszcza okryte najgorszą sławą - Auschwitz i Birkenau, przybudówka KL Auschwitz. Jednakże większość osób myśli, a przynajmniej tak im się to wpaja, że obozy koncentracyjne zostały zamknięte po zakończeniu II wojny światowej. Wnioskuję to z rozmów z ludźmi oraz np. programu nauczania w moim technikum, gdy w drugiej albo trzeciej, już nie pamiętam, klasie uczyliśmy się o obozach, które zamknięto wraz z upadkiem nazizmu. Nic jednak bardziej mylnego! Obozy wcale nie zostały zamknięte! Jedynie przekwalifikowali się ich zwierzchnicy, z nazistów na komunistów. Od razu chciałbym zaznaczyć, iż zebrane tutaj materiały dotyczą zapominanych często zbrodni wojennych i mają na celu ukazanie pozostawionych bezkarnie zbrodniarzy, a w tym przypadku Salomona Szlomo Morela. Nie jest to bynajmniej, z powodu żydowskiej narodowości Morela, nawoływanie do szerzenia antysemityzmu, bowiem antysemityzm nie ma nic wspólnego z tym artykułem i zgromadzonymi tutaj danymi, są to po prostu fakty historyczne. Dopiski pisane jak ten, pismem POGRUBIONYM, są dopiskami zrobionymi przeze mnie, Mojmira.

Pierwszy materiał pochodzi
DZIENNIK CHICAGOWSKI
5242 West Diversey Ave.,
Chicago, IL 60639
Tel: 773-685-1281 Fax: 773-685-7762
18 pazdziernika 1996

Z powodu braku polskiego kodowania na Chicagowskim Dzienniku w tym tekście brakuje polskich znaków, co jednak nie umniejsza chyba jego wartości merytorycznych.

WOJNA NIE ZAKONCZYLA OKRESU ZBRODNI.

Zydowski zbrodniarz wojenny SALOMON SZLOMO MOREL, winny ludobojstwa i zbrodni przeciwko ludzkosci ukrywa sie w Izraelu.

Solomon Morel (Szlomo) byl komendantem w kompleksie stalinowskich obozow smierci Oswiecim/Brzezinka od lutego 1945 roku.

Morel i jego sluzba obozowa w Swietochlowicach-Zgodzie zamordowali co najmniej 1500 niewinnych polskich chrzescijan. Wiekszosc zginela od bicia, postrzelenia, zamarzniecia w pojemnikach lodu, podciecia zyl, zlych warunkow obozowych, tyfusu, niedozywienia i zaglodzenia, z wyczerpania i zimna.

"Oko za Oko" to ksiazka Johna Sacka, ktory sam jest Zydem. ["Oko za Oko" (1995) John Sack, Wydawnictwo APUS, 44-100 Gliwice, ul. Pszczynska 89. Tel: 388100 w. 258] Sack poswiecil osiem [siedem] lat zycia na zebranie dowodow przeciwko takim Zydom jak "Szlomo" Morel. Jest on w posiadaniu tasm z 300 godzinami zeznan swiadkow - wiezniow i straznikow.

Sack opisuje los Slazakow porwanych lub bezprawnie aresztowanych pod pozorem zarzutu o kolaboracje z partia narodowo-socjalystyczna NSDAP, Hitlerjugend, pracy w administracji, np. w biurze Arbeitsamt (urzedu zatrudnienia), funcji spolecznych jak przynaleznosc do druzyny przeciwpozarowej podczas nalotow bombowych. Nie bylo rozpraw, sadow i wyrokow. Do dreczenia Morelowi wystarczylo, ze Zyd lub komunista wskazal palcem chrzescijanina. Ludzie po prostu gineli bez sladu, taj jak za bolszewickiej rewolucji w Rosji.

Komendant Morel, pan zycia i smierci, czesto spraszal zydowskich straznikow na swoje kwatery. Kiedy sie spili, prowadzil ich do barakow obozowych na "duchowa satysfacje". Wtedy kazal ukladac sie wiezniom krzyzem w wysokie sterty jeden na drugim i spiewac "Horst Wessel Lied" ("Piesn Horsta Wessela - hymn partii Hitlera). Niewielu umialo spiewac, zwlaszcza Polacy, ktorzy nawet nie znali jezyka niemieckiego. W jednym przypadku Morel oderwal noge od krzesla i bil kazdego, kto nie spiewal. "Mozgi bryzgaly na sufit" - zeznawal byly wiezien. W seansach "spiewu choralnego" brali udzial Morel, jego kompani i straznicy. Podczas jednego takiego seansu zabili 138 osob. Wiezniow zanurzano po szyje w pojemnikach z lodowata woda. Zamarzali oni na lod. Epidemia tyfusu dziesiatkowala populacje wiezniow, lecz Morel nie zrobil nic, zeby temu przeciwdzialac.

Bezkarnosc zbrodniarza.

Wiadomosci o morderstwach i torturach w obozach Morela w pierwszym polroczu 1945 roku byly postrachem dla ludnosci Slaska i przyczynily sie do rozbicia oporu i poddania sie rezimowi Stalina.

Slawa Okrucienstw Urzedu Bezpieczenstwa wymknela sie za Zelazna Kurtyne. Winston Churchill protestowal w parlamencie 16 sierpnia 1945 roku: "Nie mozna doliczyc sie olbrzymiej ilosci Niemcow. Nie jest wykluczone, ze za Zelazna Kurtyna szerzy sie tragedia na wielka skale". W USA protestowal senator William Langer. Niestety byly to glosy stlumione w srodkach masowej informacji po obu stronach Zelaznej Kurtyny.

Do Morela przybyla komisja Wladyslawa Gomulki by poskromic jego wyczyny, ale wizyta ta skonczyla sie na pijanstwie i Morel nadal mordowal bezkarnie zupelnie niewinnych ludzi. Wsrod nich - po wiekszej czesci dzieci i kobiety.

Byli to Slazacy - Polacy i Niemcy urodzeni na Slasku. Byli wsrod nich Reichsdeutsche, Voldsdeutsche i Polacy. Po maju 1945, czyli po zakonczeniu wojny i zajecia Slaska przez komunistyczna Polske, Slazakow przynaleznosc obywatelska byla polska tak jak przez setki lat przedtem - niemiecka. Morel zabijal dlatego, ze ktos byl chrzescijaninem. Kiedy Morel wchodzil do baraku na seans spiewu, przedstawil sie jako Zyd ocalaly z obozu koncentracyjnego w Oswiecimiu. Klamal, poniewaz w czasie wojny polscy partyzanci ukrywali go w lesie i nigdy nie bral udzialu w walce.

Nagroda dla zbrodniarza.

Za stworzenie tego inferna obozowego dla chrzescian Morel awansowal w 1945 roku z sierzanta na kapitana UB na osobiste polecenie Jakuba Bermana, szarej eminencji Stalina i promotora zydowskiego komunizmu w Polsce. Od okolo roku 1950 Morel byl naczelnikiem wiezienia w Katowicach. W czasie jego kierownictwa wiezniowie polityczni byli torturowani, umierali zameczeni, a zwolnionych wynoszono na noszach.

W 1988 roku Morel otrzymal emeryture w stopniu rownym pulkownika i zyl na koszt panstwa w Katowicach.

Sledztwo na niby.

W marcu 1993 roku, ukazal sie w tygodniku "Village Voice" w Nowym Yorku glosny artykul Johna Sacka. Dlatego i moze TYLKO DLATEGO Glowna Komisja badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu przy Instytucie Pamieci Narodowej w Warszawie wszczela sledztwo przeciwko Morelowi o morderstwa, zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkosci. Kierownikiem sledztwa byl prokurator Stanislaw Kaniewski, zastepca dyrektora ds. sledztwa i prokurator Marek Gajewski. Doswiadczony w procedurze Gajewski poslal Morelowi zwyklym listem, przez poczte, wezwanie do stawienia sie 17 listopada 1993 roku w charakterze swiadka (!) zbrodni w Oswiecimiu, Brzezince i Swietochlowicach-Zgodzie. W ten sposob przestrzegl on Morela i zdradzil interes Polakow i powinnosc swojego urzedu, bo znajac sprawe wykalkulowal to, co sie stalo: Morel nie stawil sie na przesluchanie, ale natychmiast wyjechal do Izraela, gdzie zatrzymal sie u swojej najstarszej corki. Po dwuch miesiacach wyjechala takze jego zona z wnuczka. Sabotaz w Komisji przeszedl niezauwazony przez opinie publiczna. Jedynie w "Dzienniku Zachodnim", 29 listopada 1993 roku, Krzysztof Karwat napisal artykul pt. "Ucieczka do Izraela" i na tym sprawa przycichla.

Z dniem 3 pazdziernika 1995 roku Komisja przekazala sledztwo wedlug wlasciwosci Prokuraturze Wojewodzkiej w Katowicach. Tam, prokurator referent Grzegorz Korpala (mowia, ze byl komunista) pogrzebal ja w szufladzie swojego biurka. Sformulowane zostaly zarzuty przeciwko Morelowi, ale na uzytek wewnetrzny. Nikt jednak w Prokuraturze ani w Ministerstwie Sprawiedliwosci nie mowi o sporzadzeniu aktu oskarzenia. natomiast prokuratorzy zastanawiaja sie, czy nie zawiesic postepowanie, co rownaloby sie umorzeniu. Zolwim krokiem rozwija sie koncepcja na temat sporzadzenia listu gonczego i gloszenia w Interpolu.

Prokuratorzy nie wystapili do rzadu Izraela o ekstradycje Morela. Grzegorz Korpala, prokurator na dole drabiny administracyjnej, i jego szef Roman Dubiel powiadaja, ze skoro nie istnieje z Izraelem umowa miedzypanstwowa o ekstradycji kryminalistow, to Polska Morela nie wydostanie. Brakuje "woli politycznej".

Sledztwo podjela takze niemiecka prokuratura (Staatsanwaltschaft) w Dortmundzie, ale dopiero na wniosek bylego wieznia w Swietochlowicach i to nie Niemca, ale obywatela holenderskiego.

W 1945 roku Holender Eric van Calsteren zostal zawleczony przemoca do obozu Morela przez Chaima Studniberga, ktoremu wystarczylo, ze czternastoletni chlopiec Eric ma niebieskie oczy i blond wlosy. Niewazne bylo, ze chlopiec legitymowal sie holenderskim paszportem. Przesadzil fakt, ze byl chrzescianinem. Oto wspomnienia van Clasterena z obozu Morela:

"Dragami, na ktorych noszono baniaki z zupa, zmasakrowano mi nogi, a kiedy lezalem na ziemi "opracowano" mnie kopniakami. Koledzy polozyli mnie pol zywego na pryczy ... Ze bylo duzo trupow, to bylo calkiem normalne. Wszedzie umierajacy, w umywalni, w ustepach, obok pryczy. [Zabijanie] odbywalo sie prawie zawsze noca i kiedy trzeba bylo [wstac] pojsc do ustepu przechodzilo sie po trupach".

Ten Holender przezyl, ale mial zrujnowane zdrowie. W 1992 roku, poruszony praca Sacka nad dokumentacja ksiazki, zwrocil sie wedlug wlasciwosci do Prokuratury w Dortmundzie z wnioskiem o ukaranie glownego oprawcy w Swietochlowicach. Prokuratura w Dortmundzie wezwala van Calsterena dopiero po poltorarocznym milczeniu do "blizszego zapoznania sie z jego wnioskiem". Ale wtedy van Calstern juz nie zyl. Zmarl w wieku lat 63.

W rok pozniej wdowa po Calsternie otrzymala drugie pismo od prokuratora Gorke z 20 lipca 1994 adresowane do jej nieboszczyka meza: "Sledztwo wszczete na Panski wniosek zostalo zanotowane pod numerem akt 7 c Js 371/94. Poniewaz nie mozna bylo stwierdzic obecnego miejsca zamieszkania obwinionego Solomona Morela, sledztwo zostalo tymczasowo wstrzymane [vorlaufig eingestelit] przy zastosowaniu paragrafu 205 StPO [kodeksu postepowania karnego]". Telewizja CBS i gazetowi reporterzy mogli znalezc Morela i nawet przeprowadzic z nim filmowane wywiady. Tylko prokuratura nie moze !

Pod koniec wrzesnia 1996 roku zadzwonilem do prokuratora Grzegorza Korpaly w Katowicach i pytalem, czy nie moglby on rozwazyc wystawienie listu gonczego. Odpowiedz: "Niech pan zadzwoni za miesiac".

30 wrzesnia zadzwonilem do naczelnika Wydzialu Sledczego Prokuratury Wojewodzkiej w Katowicach, Romana Dubiela. "Podejrzewamy - powiedzialem - ze prokuratura umyslnie nie zwraca sie do rzadu Izraela o ekstradycje i przedluza sledztwo grajac w ten sposob na zwloke az Morel sobie umrze." Naczelnik zaslanial sie brakiem "woli politycznej" rzadu Izraela. - Tadeusz Lukomski. -- Koniec.

-- W czterotomowej ksiazce Isaaca Kowalskiego "Anthology on Armed Jewish Resistance 1939-1945" (1986/7) bandy Zydow grasujacych w lasach Polski mordujac polskich wiesniakow i zolnierzy, przedstawieni sa jako partyzanci. W pierwszym tomie na stronie 249, fotografia Salomona Morela dekoruje Zaswiadczenie podpisane przez Mieczyslawa Moczara: "Niniejszym zaswiadczam, ze por. Morel Salomon sluzyl w oddzialam partyzanckich na terenach A.L. Lubelszczyzny i bral udzial w akcjach bojowych w walce z niemcami." Przy fotografii: "Maj. Salomon Morel as a sergeant fought in the Polish Peoples Army together with his brother Icek. They participated in many fights against the enemy. Icek fell in battle. Certificate verifies that Salomon was a Lieutenant in the Polish Army in 1947. Morel is a lawyer. Resides in Poland." Dana I. Alvi Kolejny artykuł pochodzi z Dziennika Polskiego, który opisuje, jak po pierwszej nieudanej próbie ekstratycji Morela, Polska ma wystąpić z drugą prośbą do władz Izraelskich

Zanosi się na to, że Polska po raz drugi wystąpi o ekstradycję z Izraela Salomona Morela, byłego komendanta obozu ?Zgoda? w Świętochłowicach, w którym komunistyczne władze przetrzymywały tuż po wojnie niemieckich więźniów i Polaków, wrogów politycznych ówczesnego systemu.

Instytut Pamięci Narodowej zarzuca Morelowi popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości i odpowiedzialność za śmierć prawie 1700 osób. Andrzej Majcher, prokurator z katowickiego oddziału IPN, mówi, że liczne dowody i zeznania świadków wskazują na to, iż Salomon Morel poprzez stworzenie koszmarnych warunków bytowania w obozie działał w celu wyniszczenia więźniów.

Morel torturował więźniów, psychicznie znęcał się nad nimi, dopuścił do rozprzestrzenienia się tyfusu plamistego i duru brzusznego, które zdziesiątkowały zatrzymanych. Dobrze pamiętają ?wyczyny? Morela byli więźniowie obozu ?Zgoda?: zbiorowe gwałty, tortury, urządzanie morderczych bójek jednych więźniów z drugimi według kryteriów narodowych (np. Niemców z Ukraińcami). Morel miał zwyczaj witać nowych więźniów słowami: Auschwitz był niczym w porównaniu z tym, co tu przeżyjecie. Nie będziecie rozstrzeliwani, tak jak robili to Niemcy, tu się zdechnie. Choć czasem wspominał, że przeżył Auschwitz, nigdy w obozie nie był. John Sack, Żyd, amerykański dziennikarz, autor książki ?Oko za oko? o kilku polskich Żydach, którzy przeżyli Holokaust, a po wojnie jako funkcjonariusze bezpieki mścili się na Niemcach i wrogach nowego systemu (książka mocno naruszyła utrwalony na Zachodzie wyłącznie heroiczny wizerunek ofiar hitlerowskiej eksterminacji), pisał:

Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali, i w zupełności wystarczało im to, że w ich mniemaniu więźniowie byli Niemcami. Z radością zastrzeliliby ich wszystkich, ale pałka dawała znacznie więcej emocjonalnej satysfakcji. W Auschwitz załogę SS obowiązywał zakaz bicia Żydów dla osobistej uciechy, lecz goście Szlomo Morela nie obawiali się, że Urząd ich ukarze. Czasami zacierali różnicę pomiędzy karą cielesną a główną, łapiąc Niemca za ręce i nogi, i waląc jego głową w ścianę jak łbem szlachtowanego tryka. Zapędzali Niemców do psich bud i bili ich, jeśli nie chcieli szczekać. Zmuszali ich do bicia siebie nawzajem. Gwałcili Niemki i szkolili swe psy, żeby na komendę: sic! gryzły więźniów w genitalia Morel groził nawet Sackowi, że jeśli o nim napisze, to go zabije; nie spełnił na szczęście swych gróźb.

Morel urodził się w 1919 roku w Garbowie, niewielkiej wiosce w Lubelskiem, w rodzinie żydowskiej. Po wybuchu wojny cała jego rodzina ukrywała się u znajomych Polaków. Rodzice Morela zginęli w 1942 roku. Salomon wraz z bratem Izaakiem założył grupę, która okradała pobliskie wioski. Gdy banda wpadła w ręce partyzantów AL, całą winę zrzucił na starszego brata, by uniknąć kary. Rok później wstąpił do partyzantki. Po wyzwoleniu organizował w Lublinie MO, a później był naczelnikiem więzienia na Zamku w Lublinie, gdzie więziono żołnierzy AK. Od połowy lutego do listopada 1945 roku był komendantem obozu pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Później został komendantem więzienia w Opolu i obozu pracy w Jaworznie, gdzie po wyzwoleniu więziono Ślązaków oraz Ukraińców z akcji ?Wisła?.

Z Jaworzna odwołano go dopiero w 1951 roku, kiedy tworzono eksperymentalny zakład dla młodocianych więźniów politycznych. Został naczelnikiem aresztu śledczego w Katowicach. Zajmował eksponowane stanowiska w resorcie spraw wewnętrznych, uchodził za dobrego praktyka i teoretyka. W 1949 roku zdał maturę, w 1964 roku - ukończył studia. Cztery lata później, w stopniu pułkownika, przeszedł na emeryturę.

Morel nie chce pamiętać epizodu z obozem ?Zgoda? i nawet go zataja. W Instytucie Pamięci Yad Vashem znajduje się jego oświadczenie, w którym pisze jedynie o żydowskiej partyzantce, nie wspomina za to obozu w Świętochłowicach ani swej pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego.

W 1990 roku sprawą obozu ?Zgoda? zajęli się prokuratorzy z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach. Kilkanaście miesięcy później po raz pierwszy przesłuchano Morela. Odbyła się nawet konfrontacja z dawną więźniarką ?Zgody?, która jednak go nie poznała. Po paru dniach Morel przyniósł prokuratorowi pisemną odpowiedź na zarzuty: dowodził, że więźniowie byli zawsze dobrze traktowani, umierali na tyfus, ale to oni sami przywlekli chorobę do obozu. Nie słyszał nic o celi tortur, ani o tym, by lekarz popełniał jakieś zbrodnie.

W styczniu 1992 roku Morel wyjechał do Izraela. Wrócił jednak w czerwcu. W międzyczasie prowadzący śledztwo gromadzili dokumenty napływające z Niemiec i znaleźli w kancelarii miejskiej świadectwa zgonu ze świętochłowickiego obozu. Prokurator znów wezwał byłego komendanta na przesłuchanie, ten jednak nie pojawił się. Wyjechał do Izraela, gdzie przebywa do dziś.

W 1995 roku Prokuratura Wojewódzka w Katowicach przejęła akta sprawy Morela i wszczęła przeciw niemu postępowanie karne. Były komendant obozu "Zgoda" nie odpowiadał jednak na wezwania. W końcu rozesłano za nim list gończy. W kwietniu 1998 roku na podstawie Europejskiej Umowy o Ekstradycji Polska wystąpiła o ekstradycję. Strona izraelska nie przychyliła się do tej prośby, uznając, że czyny zarzucane Morelowi nie są zbrodniami ludobójstwa i po 20 latach uległy przedawnieniu.

W następnych latach sprawę obozu ?Zgoda? i jego komendanta przejął pion śledczy IPN, który na podstawie nowych zebranych dokumentów postawił mu zarzut ludobójstwa, nie podlegający przedawnieniu. Trudno jednak wierzyć, że izraelskie Ministerstwo Sprawiedliwości tym razem pozytywnie ustosunkuje się do wniosku o ekstradycję Morela.

Bogdan Wasztyl, Kat na emeryturze, Dziennik Polski 43 (18139), 20 lutego 2004, s. 21, 31. Ostatnia porcja materiałów, największa ze wszystkich i najdokładniej opisująca wszystkie zbrodnie dokonane przez Morela lub za jego przyzwoleniem, pochodzi z artykułów Naszego Dziennika

Azyl dla zbrodniarza Miesiąc temu władze izraelskie już po raz drugi odrzuciły polski wniosek o ekstradycję oskarżonego o zbrodnie przeciwko ludzkości Salomona Morela. Uzasadnienie tego faktu, z którym możemy się zapoznać w niniejszym dodatku - oprócz przedstawienia bulwersujących stwierdzeń - obrazuje swoistą podwójną moralność strony izraelskiej, która ściga winnych holokaustu na swoim narodzie po całym świecie, natomiast odmawia wydania swoich obywateli nawet wobec oczywistych dowodów winy.

Jest to już kolejny wniosek o ekstradycję Salomona Morela odrzucony przez Izrael. Jako uzasadnienie podano przedawnienie zarzucanych mu czynów, zły stan zdrowia oskarżonego i jego przeżycia wojenne. Jest to tym bardziej zadziwiające, że w drugim wniosku, wysłanym w kwietniu 2004 r., zarzuty stawiane Morelowi zostały zakwalifikowane jako zbrodnia przeciwko ludzkości, niepodlegająca przedawnieniu. Poprzedni wniosek, sporządzony przez polskie władze i przesłany w 1998 r., również został rozpatrzony negatywnie. Strona izraelska argumentowała jego odrzucenie podobnie jak za drugim razem, że czyny zarzucane Morelowi, m.in. bicie i znęcanie się nad więźniami, nie są zbrodniami ludobójstwa i przedawniły się po upływie 20 lat. Salomon Morel, będąc funkcjonariuszem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, w okresie od lutego do listopada 1945 r. sprawował funkcję naczelnika obozu pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Świadkowie relacjonują, że często bił więźniów, szczuł psami, osadzał w karcerze oraz znęcał się nad nimi psychicznie. W jego obecności wielokrotnie bili więźniów też inni funkcjonariusze obozowi. Do śmierci co najmniej 1,5 tys. osób w ciągu niespełna dziewięciu miesięcy przyczyniły się również panujące w obozie tragiczne warunki bytowe. Odpowiedzialnością za ich stworzenie obarcza się Morela. Osadzeni otrzymywali głodowe porcje żywnościowe, a skrajnie niski poziom sanitarny spowodował epidemię duru brzusznego i tyfusu. Do obozu pracy trafiali nie tylko Niemcy i Polacy ze Śląska, lecz także osoby podejrzewane o wrogość wobec komunistycznej władzy. O osadzeniu decydowały nie sądy czy prokuratura, lecz organa UB i NKWD. Salomon Morel po rozwiązaniu obozu był m.in. naczelnikiem aresztu w Katowicach, pracował też w Opolu. Pod koniec lat 60. przeszedł na emeryturę. Na początku lat 90. Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i prokuratura prowadziły postępowanie dotyczące obozu. Przesłuchani zostali byli więźniowie oraz krewni ofiar. W 1996 r. prokuratura w Katowicach postawiła Morelowi zarzut popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości, oskarżając go o doprowadzenie do śmierci co najmniej 1538 więźniów. Tymczasem w 1992 r., tuż po wszczęciu postępowania przeciwko niemu, Morel bez żadnych problemów opuścił Polskę i wyjechał do Izraela. Skandalem jest fakt, że do dziś otrzymuje polską emeryturę z tytułu służby więziennej w wysokości około 5 tys. zł miesięcznie. ZB

Salomon Morel urodził się 15 listopada 1919 r. w Garbowie (powiat Puławy). Do 1934 r. mieszkał w rodzinnej miejscowości, gdzie jego ojciec posiadał piekarnię. Potem, aż do 1939 r., pracował w Łodzi w firmie konfekcyjnej. Po wybuchu wojny wrócił do Garbowa. Swoją przygodę z komunizmem Morel rozpoczął w listopadzie 1942 r., kiedy to wstąpił wraz ze swoim bratem do partyzantki. W życiorysie napisanym w 1947 r. wspomina, że na polecenie komórki PPR ich oddział rozbijał mleczarnie i palił urzędy gminne. W oddziałach partyzanckich Armii Ludowej walczył pod kierunkiem kpt. Chila, który stwierdził, że Morel brał udział we wszystkich "akcjach i bojach" jego oddziału i "wywiązał się z powierzonych zadań bardzo dobrze". Salomon i jego brat Icek dzięki temu, że przebywali w tym czasie w lesie, uniknęli losu innych członków rodziny - w grudniu 1942 r. policja granatowa zatrzymała, a następnie zastrzeliła ich matkę, ojca oraz brata. Morel z bratem przez jakiś czas ukrywali się u sąsiada - Józefa Tkaczyka4.

Po zajęciu Lubelszczyzny przez Armię Czerwoną latem 1944 r. Morel zamieszkał wraz z grupą żydowskich partyzantów w kwaterach przy ulicy Ogrodowej w Lublinie. Wkrótce (prawdopodobnie od 1 sierpnia) wszyscy znaleźli pracę w milicji lub UB. Morel otrzymał pracę strażnika w osławionym więzieniu na zamku w Lublinie, w którym katowano m.in. członków AK. Formalnie został mianowany strażnikiem dopiero 9 listopada 1944 r. Szansa na szybką karierę wydawała się pogrzebana po raporcie (z 30 listopada 1944 r.) ppor. Antoniego Stolarza, naczelnika więzienia śledczego w Lublinie. Wnosił o zwolnienie "jako elementu szkodliwego w administracji więziennej" sześciu funkcjonariuszy "Straży Więziennej [w tym Morela], gdyż nie wykonują oni sumiennie nałożonych na nich obowiązków, nie starają się podporządkować do regulaminu więziennego, zachowują się arogancko, przyczem rozsiewają plotki co do mojej osoby, przez co utrudniają mi pracę i podrywają mój autorytet". W Wydziale Więziennictwa i Obozów szybko podjęto decyzję. Nie była to, wbrew przypuszczeniom, decyzja o zwolnieniu ze służby. Niesubordynowani strażnicy zasilili kadrę innych więzień - sierżant Salomon Morel został skierowany do więzienia w Tarnobrzegu. Jak donosił 18 grudnia 1944 r. naczelnik więzienia w Tarnobrzegu Walenty Warchoł, Morel zgłosił się do pełnienia służby w tamtejszym więzieniu5. Niecałe dwa miesiące później, 15 lutego 1945 r., Morel wyjechał z grupą operacyjną MBP na Górny Śląsk. Niemal natychmiast powierzono mu kierownictwo nad obozem w Świętochłowicach. Morel, mimo ciążącej na nim opinii "elementu szkodliwego w więziennictwie", objął tak odpowiedzialną funkcję (miał wówczas 26 lat), choć, jak sam przyznał, nie był do tego przygotowany - nie był przeszkolony "ani na szkołach, ani na kursach".

Eintrachthütte Leżące w przemysłowej części Górnego Śląska Świętochłowice przed wojną należały do Polski. Znajdujące się tam zakłady "Zgoda" zajmowały się produkcją maszyn dla przemysłu górniczego i hutniczego. Po wkroczeniu wojsk niemieckich do Świętochłowic rozpoczęto przystosowywanie zakładu do produkcji dział przeciwlotniczych i w ten sposób huta "Zgoda" (Eintrachthütte) stała się zakładem zbrojeniowym. W celu zapewnienia siły roboczej w 1942 r. założono przy zakładach obóz pracy przymusowej i umieszczono w nim 180 Żydów. Nie zaspokoiło to w pełni potrzeb, stąd w maju 1943 r. podjęto decyzję o zatrudnieniu w Eintrachthütte więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przeciętna śmiertelność w obozie wynosiła kilkunastu więźniów tygodniowo. Ewakuacja więźniów przebiegała w dwóch etapach: w grudniu 1944 r. oraz 23 stycznia 1945 r. Przed ostateczną ewakuacją w obozie przebywało jeszcze ponad 1200 więźniów.



 

Początki obozu "Zgoda"

Po wywiezieniu więźniów były podobóz KL Auschwitz opustoszał zaledwie na kilka tygodni. Dobrze zachowana infrastruktura obozu (ogrodzony teren, wieże strażnicze, baraki dla więźniów, budynek dla personelu), a także jego dogodna lokalizacja zostały szybko wykorzystane przez władze komunistyczne. Obóz położony na terenie gęsto zaludnionego okręgu przemysłowego, zaledwie kilkanaście kilometrów od centrum Katowic, stwarzał możliwość łatwego transportu więźniów. Zatrzymanych w Katowicach i okolicach prowadzono do obozu w "Zgodzie" w pieszych kolumnach. Niektórzy byli tam dowożeni tramwajami, a ci z dalszych zakątków Śląska, np. z Bielska czy Nysy, koleją. Umieszczeni w obozie więźniowie mogli być wykorzystywani do pracy w licznych w okolicy zakładach przemysłowych. Nie bez znaczenia był z pewnością fakt, że Świętochłowice były siedzibą Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach. Siedziba UB mieściła się niedaleko hali targowej, do której w końcu lutego 1945 r. skierowano kilkuset zatrzymanych przed umieszczeniem w obozie "Zgoda". Już w hali targowej więźniowie byli katowani przez funkcjonariuszy UB. Przed przetransportowaniem więźniów do obozu przeprowadzono tam prace porządkowe oraz dezynfekcję. Część zatrzymanych oczekiwała na zakończenie prac w pobliskim podobozie przy kopalni "Polska".

Prawdopodobnie w początkowym okresie funkcjonowania obozem kierowały dwie osoby: Aleksy Krut oraz Salomon Morel. Aleksy Krut, 20-letni funkcjonariusz UB, który w lutym 1945 r. przybył z grupą operacyjną na Górny Śląsk, w swoim życiorysie z 1947 r. napisał, że od marca do maja 1945 r. był naczelnikiem Obozu Pracy w Świętochłowicach. Również Salomon Morel, który z dniem 15 marca 1945 r. został naczelnikiem Obozu Pracy w Świętochłowicach twierdzi, że nadzór nad obozem miał z początku sprawować razem z Aleksym Krutem. Z pewnością od połowy czerwca 1945 r. Salomon Morel już samodzielnie kierował obozem.

Osadzeni w obozie

Podstawą osadzenia w obozie było kilka aktów prawnych, a jak wynika z zapisów w repertoriach Prokuratury Specjalnego Sądu Karnego w Katowicach, zdecydowana większość osadzonych w świętochłowickim obozie trafiła tam na mocy dekretu PKWN z 4 listopada 1944 r. "O środkach zabezpieczających w stosunku do zdrajców Narodu". Przepisy tego dekretu formalnie nie obejmowały terenów Górnego Śląska, gdyż dotyczyły volksdeutschów z Generalnego Gubernatorstwa. Choć znalazł się tam zapis, że można rozciągnąć moc obowiązującą niniejszego dekretu "na inne tereny Państwa Polskiego", to jednak nigdy to nie nastąpiło. Zastosowanie tego dekretu na Górnym Śląsku oznaczało, że mieszkańców tych terenów wpisanych na volkslistę potraktowano tak samo, jak volksdeutschów z Generalnego Gubernatorstwa. Pozostałych więźniów osadzono w obozie na podstawie dekretu "sierpniowego" z 31 sierpnia 1944 r. o "zbrodniarzach faszystowsko-hitlerowskich i zdrajcach Narodu Polskiego" oraz ustawy z 6 maja 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów. Ustawa ta przewidywała, że osoby wpisane do II grupy DVL traktowane jak Niemcy i zdrajcy muszą złożyć wniosek o rehabilitację. Do czasu przywrócenia praw obywatelskich ich majątek podlegał opisowi i zajęciu, a oni sami mieli zostać umieszczeni w miejscach odosobnienia (obozach). Dekret sierpniowy dotyczył głównie zbrodniarzy wojennych, kolaborantów oraz członków ruchu nazistowskiego. Do obozów pracy kierowano także wielu Górnoślązaków z niemieckim obywatelstwem, którzy mieszkali przed wojną w Rzeszy. Już 9 lutego 1945 r. wojewoda śląski zarządził, że wszyscy Niemcy oraz volksdeutsche z grupy I i II mają się zarejestrować celem podjęcia pracy. Władze bezpieczeństwa przeprowadzały akcje zatrzymań Niemców pod różnymi pretekstami i kierowały ich do prac przymusowych. Zagadnienia związane z volkslistą i internowaniem osób narodowości niemieckiej nie wyjaśniają jednak wszystkiego. Przy kierowaniu do obozu stosowano bowiem dosyć niejasne kryteria i jednym z powodów były z pewnością względy materialne, czyli chęć zagarnięcia majątku osoby osadzonej w obozie. Wiele osób zamknięto w obozie jedynie dlatego, że nie posiadały przy sobie dokumentów tożsamości. Starano się jednak przekonać mieszkańców Śląska, że do obozu trafiają wyłącznie Niemcy oraz znienawidzeni aktywiści ruchu nazistowskiego. Gdy na początku marca 1945 r. osoby zatrzymane na terenie Katowic uformowano w kolumny i popędzono w kierunku Świętochłowic, na czele każdej kolumny postawiono człowieka z flagą nazistowską. Analizując wykazy zmarłych więźniów świętochłowickiego obozu, można dojść do wniosku, że większość osadzonych stanowili posiadacze II grupy volkslisty (głównie mieszkańcy Katowic, Bielska, Chorzowa i Świętochłowic). Mniej liczną grupę stanowili obywatele III Rzeszy (Reichsdeutsche) - głównie z Bytomia i Gliwic. Wśród zmarłych w obozie było co najmniej 139 posiadaczy III grupy DVL, więc więziono tam znacznie liczniejszą grupę takich osób. 39 osób zmarłych w obozie nie posiadało w ogóle volkslisty. Zdecydowaną większość osadzonych stanowili mieszkańcy Śląska Górnego i Opolskiego. Poza nimi w obozie znaleźli się także mieszkańcy np. Lwowa, Drohobycza, Tomaszowa, Poznania, Nowego Sącza, nieliczna grupa osób z Zagłębia Dąbrowskiego (w sumie zmarło 10 z nich), Niemcy z głębi Rzeszy oraz co najmniej 38 obywateli innych państw (19 obywateli austriackich, jeden Belg, siedmiu obywateli rumuńskich, siedmiu czeskich, dwóch jugosłowiańskich oraz dwóch francuskich). Ustalono to na podstawie wykazów obywateli różnych narodowości przebywających w obozach i więzieniach. Wykaz ten jest jednak niepełny. Nie obejmuje między innymi Wandy Lagler - obywatelki Stanów Zjednoczonych, Litwina Franciszka Godesa oraz Szwajcarki, o której wspomina w swoich zeznaniach Dorota Boreczek. W wykazie nie znalazł się również najbardziej znany cudzoziemiec w świętochłowickim obozie - Holender Eric van Calsteren. Podczas przesłuchania w komendzie milicji w Gliwicach próbował wyjaśnić, że urodził się w Hadze i jest obywatelem holenderskim. Usłyszał wówczas: "Masz niebieskie oczy i jasne włosy, jesteś stuprocentowym Niemcem, bo Holendrzy mają wszyscy czarne włosy i mówią po francusku". Wkrótce został przewieziony do obozu "Zgoda" w Świętochłowicach. W sumie więc więźniami "Zgody" były osoby 13 narodowości (wliczając w to jeszcze Ukraińców odnotowanych w innych wykazach więźniów). Wśród obywateli austriackich w obozie pracy w Świętochłowicach przeważali jeńcy wojenni, ale więziono tam również Austriaczkę, która przyjechała do swojego męża pracującego w Polsce. Kilku innych obcokrajowców (mieszkaniec Wiednia, Czech oraz jeden z obywateli jugosłowiańskich) trafiło do obozu za brak dowodów osobistych. Część cudzoziemców zatrzymały wojska radzieckie i przekazały polskim organom ścigania bądź bezpośrednio do obozu "Zgoda".

Inne zachowane dokumenty Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zawierają wykazy zaludnienia obozu z podziałem więźniów na następujące kategorie: Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, volksdeutsche, współpraca z Niemcami oraz inni. Do Polaków zaliczano przede wszystkim członków organizacji niepodległościowych: Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. W statystykach odnotowano, że w świętochłowickim obozie przebywało zaledwie kilka takich osób. W obozie więziono kilku Ukraińców, a liczną grupę stanowili Niemcy (najwięcej w sierpniu 1945 r. kiedy było ich w obozie 1733 - co stanowiło 1/3 wszystkich więźniów). Za Niemców uważano również wszystkich Górnoślązaków zamieszkałych na terenie Rzeszy. W początkowym okresie funkcjonowania obozu trafiali tam również jeńcy wojenni (w kwietniu było ich 25) oraz osoby pozostające do dyspozycji władz sowieckich. Więźniami "Zgody" były w zdecydowanej większości osoby po 40. roku życia. Dużą grupę, liczącą kilkuset więźniów, stanowiły osoby powyżej 60. roku życia. W obozie przebywały również dzieci; oficjalne statystyki obozowe podają, że w "Zgodzie" trzymano kilkoro dzieci w wieku do lat 13. Dzieci doprowadzane były do obozu z matkami, które nie chciały zostawiać ich bez opieki. Władze obozowe godziły się na przebywanie dzieci w obozie, choć musiały sobie zdawać sprawę, w jakich warunkach będą przebywać i co im grozi. W obozie zmarł np. syn mieszkanki Świętochłowic, który prawdopodobnie urodził się w obozie (w chwili śmierci - 9 września 1945 r. miał 4 tygodnie). W czerwcu 1945 r. w obozie było aż 716 kobiet (co stanowiło blisko 17 procent wszystkich osadzonych). W lipcu grupę kobiet przetransportowano do Libiąża - filii COP Jaworzno. We wrześniu liczba kobiet w obozie zmniejszyła się do ponad 300. Kobiety mieszkały w osobnym baraku i również były wykorzystywane do pracy poza terenem obozu. Władze obozowe oceniały, że obóz jest w stanie pomieścić 1400-1500 osób. Już w końcu marca 1945 r. przebywało tam 1062 więźniów. Obóz bardzo szybko się zaludniał. Morel stwierdził, że początkowo przyjmowano dziennie nawet po 300-500 więźniów. W maju statystyki obozowe informowały już o ponad 2 tys. więźniów. Obóz był niemal od samego początku funkcjonowania przepełniony. W lipcu 1945 r. (co przyznał sam Morel) w obozie przebywało 1-1,2 tys. więźniów więcej, niż przewidywała jego pojemność. Jak pokazuje tabela, najwięcej osób figurowało w ewidencji obozowej właśnie w miesiącach letnich 1945 r. Później, w związku z tyfusem, liczba więźniów znacząco spadła. Choć oficjalnie świętochłowicki obóz nosił nazwę obozu pracy, to spełniał również funkcję obozu karnego. Więźniowie baraku 7. nie pracowali ani na terenie obozu, ani też poza nim, dla nich był to więc obóz karny, choć oczywiście nikt z nich nie był skazany wyrokiem sądowym. Wiele osób wysłano do pracy w pobliskich kopalniach i hutach, gdzie funkcjonowały obozy. Więźniowie pracowali również w znajdującej się naprzeciw obozu hucie "Zgoda", gdzie demontowali maszyny i ładowali je na wagony. Część uwięzionych kobiet zatrudniono jako sprzątaczki w kopalni "Polska". Zdarzały się przypadki zabierania do robót nadzorowanych przez wojska radzieckie w rejon Nowego Bytomia oraz wyprowadzania więźniów do prac przy załadunku wagonów na stacji Katowice-Ligota. Na terenie obozu istniało kilka warsztatów (m.in. stolarski, szewski, krawiecki i ślusarski), w których również pracowali więźniowie. Do zakładów położonych w sąsiedztwie obozu więźniów prowadzono w pieszych kolumnach i po zakończeniu pracy wracali oni do obozu. Zatrudnieni w bardziej odległych hutach i kopalniach przebywali w tamtejszych podobozach. Warunki bytowe w obozach przykopalnianych były nieco lepsze niż te w obozie "Zgoda". Należy także dodać, że co najmniej kilku więźniów (w momencie likwidacji obozu - 4) było "wypożyczonych" do pracy w Wojewódzkiej Komendzie Milicji Obywatelskiej w Katowicach. Więźniowie nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia za wykonywaną pracę. W momencie likwidacji obozu w dziale pracy zgromadzono ponad 118 tys. złotych.

Epidemie i śmiertelność Od początku w obozie panował głód, niektórym grupom więźniów po kilka dni nie dawano niczego do jedzenia, a normalnie dzienne racje żywnościowe składały się z kromki chleba i wodnistej zupy. Opisy więźniów różnią się tym, z czego ta zupa była robiona - z pokrzyw, z kłaków, czasem z drobiny kapusty, kukurydzy lub marchewki - jednak wszyscy zgodni są co do tego, że była to w zasadzie ciepła woda bez żadnego tłuszczu. Wszyscy świadkowie mówią o panującym w obozie głodzie, niektórzy wspominają o jedzeniu trawy czy znajdowanych resztek. Więźniowie nie mieli naczyń ani sztućców - posługiwali się jedynie starymi, zardzewiałymi puszkami po konserwach, przy czym z jednej puszki korzystać musiało wielu więźniów. Więźniowie nie otrzymywali żadnych środków czystości, w łaźni była wyłącznie zimna woda. Tragiczne warunki sanitarno-higieniczne i niskie racje żywnościowe doprowadziły do powszechnego rozszerzenia na terenie obozu epidemii czerwonki i tyfusu (plamistego oraz brzusznego). Dostrzegający niebezpieczeństwo lekarze zaszczepili przeciwko tyfusowi personel obozu. Nie zatroszczono się jednak o więźniów - nie przeprowadzono odwszawienia, nie izolowano chorych. Franz Brachmann wspomina, że administracja obozu obojętnie przyglądała się umieraniu więźniów i dopiero gdy już prawie wszyscy w baraku 7. (gdzie umieszczano głównie członków organizacji nazistowskich) byli chorzy, podano im węgiel. Z obawy przed zarażeniem w baraku nie pokazywali się strażnicy. Epidemia rozprzestrzeniła się na cały obóz i spowodowała tak wielkie spustoszenie, że wkrótce baraki nr 4, 6 i 7 zostały całkowicie opróżnione. Błyskawicznemu rozwojowi epidemii sprzyjała straszna ciasnota panująca w barakach oraz osłabienie więźniów. Doszło do masowych zgonów. Z aktów zgonów więźniów wynika, że zaraza zaczęła zbierać obfite żniwo od 26 lipca 1945 r. Wówczas po raz pierwszy liczba ofiar w ciągu jednego dnia przekroczyła 15. Przez następne 7 tygodni, do 8 września, codziennie odnotowywano od 8 do 34 zgonów więźniów. W samym sierpniu zmarło 632 więźniów obozu w Zgodzie. Najwięcej ofiar przyniosły ostatnie dni lipca i pierwsze dni sierpnia: 28 lipca - 27 zgonów, 29 lipca - 24, 30 lipca - 28, 31 lipca - 34, 1 sierpnia - 35, 2 sierpnia - 38, 3 sierpnia - 38 i 4 sierpnia - 35. W sumie w ciągu tych ośmiu najtragiczniejszych dni odnotowano 259 przypadków śmierci więźniów. W połowie lipca rozpoczęła się epidemia tyfusu, która spowodowała stopniowe wyludnianie się obozu. Morel nie poinformował przełożonych o epidemii. Dyrektor Departamentu Więziennictwa i Obozów MBP na odprawie (w dniach 10-13 sierpnia 1945 r.) wyraził pretensję, że dowiaduje się o tym, iż "w Świętochłowicach jest 716 chorych, kiedy już nawet gazety o tym piszą". Morel poinformował jednak o sytuacji prokuraturę. 9 sierpnia 1945 r. Mieczysław Dobromęski, prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Katowicach, zawiadomił wojewodę, że w związku z raportem naczelnika świętochłowickiego obozu o wybuchu epidemii duru osutkowego zarządził, by do "Zgody" nie przyjmowano nowych więźniów. Nie zapobiegło to rozprzestrzenianiu się tyfusu. Jesienią 1945 r. chorych było 1419 więźniów. Należy dodać, że personel obozu nie zgłaszał wszystkich wypadków zgonu więźniów. W urzędzie parafialnym ewangelicko-augsburskim w rejestrze zmarłych odnotowano ponoć 39 mogił zbiorowych, gdzie pochowano 357 osób. Zapis ten jednak opatrzony jest uwagą: "Cywilnych internowanych pochowanych jest więcej". Oficjalna liczba zmarłych wynosi 1855, gdyż tyle "aktów po więźniach zmarłych, wraz ze świadectwami zgonów" przekazał Morel do Jaworzna po likwidacji obozu pracy w Świętochłowicach. Zgony 1581 więźniów zostały zarejestrowane w Urzędzie Stanu Cywilnego w Świętochłowicach na podstawie pisemnych zgłoszeń kierownictwa obozu - większość z nich Salomon Morel podpisywał osobiście. Niewyjaśniona do końca pozostaje kwestia wcześniej zmarłych w hali targowej, w szpitalu w Świętochłowicach oraz pochowanych bez powiadomienia o zgonie.

Odpowiedzialnością za tak straszliwy plon epidemii obarczono naczelnika obozu, który nie zapewnił więźniom elementarnych warunków sanitarnych. Ppłk Teodor Duda, dyrektor Departamentu Więziennictwa i Obozów, za dopuszczenie do rozwinięcia się epidemii tyfusu i niepoinformowanie o tym na czas zwierzchników oraz za inne uchybienia w prowadzeniu obozu ukarał Morela 3-dniowym aresztem domowym oraz potrąceniem 50 procent z pensji. Morel uznał, że to nie on ponosi odpowiedzialność za rozwój epidemii tyfusu. Tłumaczył, że w obozie przebywało 1000-1200 więźniów, więcej niż przewidywała jego pojemność. Jego zdaniem, przed samym wybuchem epidemii spośród 2,5 tys. więźniów lekarz nie mógł wybrać nawet 50 zdolnych do pracy; resztę stanowili starcy i kalecy, co tłumaczyć miało tak obfite żniwo tyfusu. Wyjaśnienia te nie zgadzają się jednak z danymi dotyczącymi osób starszych przebywających w obozie, które Morel wysłał do MBP. Według tych danych, 1 lipca w obozie przebywało jedynie 397 osób powyżej 60. roku życia, na ogólną liczbę 4996 więźniów. Istotne znaczenie dla oceny działań Salomona Morela, który w swoich pismach wysyłanych już z Izraela tłumaczył się między innymi tym, że nie miał możliwości skutecznego przeciwdziałania rozwojowi epidemii w obozie, mają zeznania Józefa C., jednego z przesłuchanych strażników, którzy pracowali w obozie w Świętochłowicach-Zgodzie. Opisuje on zdarzenie, gdy pod nieobecność Salomona Morela zastępujący go funkcjonariusz kazał zawieźć grupę około 10 chorych więźniów do szpitala w Świętochłowicach. Byli to chorzy na tyfus i działo się to jeszcze przed wybuchem epidemii. Gdy po opuszczeniu obozu przez dwie furmanki z chorymi (eskortował ich m.in. Józef C.), nadjechał samochodem naczelnik Salomon Morel, zatrzymał ich i kazał zawrócić z powrotem do obozu. O intencjach, jakie kierowały działaniami Salomona Morela, świadczą przytaczane przez różnych świadków jego wypowiedzi kierowane do osadzonych, głównie przy przyjmowaniu nowych grup więźniów. Świadkowie cytują groźby: "Będziecie tu zdychali", "Oświęcim był niczym...", "To, czego Niemcy nie dokonali w ciągu 5 lat, ja dokonam w ciągu 5 miesięcy" i tym podobne. W podobny sposób zapowiadali swoje zamiary także strażnicy, mówiąc, że na pryczach, na których więźniowie spali po trzech na jednej, "jeszcze będzie luźno". Naczelnik Morel nie przestrzegał zarządzeń MBP dotyczących warunków sanitarnych. W listopadzie 1945 r. zastępca dyrektora Departamentu Więziennictwa i Obozów Stanisław Pizło w okólniku nr 107 zwracał uwagę, że w niektórych obozach i więzieniach osadzeni nie są odwszeni, brak cel przejściowych, brak cel do izolowania chorych w razie stwierdzenia choroby zakaźnej, a przypadki takie celowo są tajone itp. Dodał przy tym, że za powyższe nadużycia zostali...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin