Jonathan Carroll Smutek szczeg��w Kiedy� mn�stwo czasu sp�dza�am w "Cafe Bremen". Kaw� podaj� tam gorzk� i przepyszn�. a b��kitne aksamitne siedzenia jak pi�ra cyraneczki wprawiaj� w dobry nastr�j, niczym starzy przyjaciele. Du�e okna witaj� �wiat�o poranka tak, jak Herr Ritter, kelner, wita ka�dego wchodz�cego. Nie trzeba wiele zamawia�: fili�ank� herbaty lub kieliszek wina. S�siednia piekarnia dostarcza dwa razy dziennie rogaliki. P�nym wieczorem kawiarnia wypieka w�asn� specjalno�� dla nocnych mark�w, co� jakby p�czki wielko�ci kieszonkowego zegarka. Ogrzany talerz pe�en takich pyszno�ci p�nym zimowym wieczorem stanowi wspania�� uczt�. Kawiarnia czynna jest dziewi�tna�cie godzin na dob�. Zamykana tylko raz do roku, 24 grudnia, ale w pierwszy dzie� �wi�t zn�w jest otwarta, a sto�y przykryte s� wtedy zielonymi i czerwonymi obrusami. W kawiarni jest pe�no ludzi w nowych, kolorowych swetrach, i samotni klienci wygl�daj� troch� mniej smutno w tym dniu, kt�ry powinno si� sp�dza� w domu. W �yciu istniej� drobne, namacalne przyjemno�ci: ostatni numer twojego ulubionego czasopisma, �wie�a paczka papieros�w, zapach pieczonego ciasta. Wszystko to mo�na dosta� w tej kawiarni; mo�na te� czu� si� szcz�liwym bez �adnej z tych rzeczy. Cz�sto przychodzi�am tam posiedzie�, popatrze� przez okno, ponuci�. Skrywany na��g. M�j m�� podkrada cukierki, mama czyta pisma filmowe, a ja nuc�. Dajcie mi woln� godzin�, nic do roboty i dobre okno do wygl�dania, a z przyjemno�ci� zanuc� wam ca�� "Pi�t�" Mahlera albo dowoln� piosenk� z "Bia�ego Albumu" Beatles�w. Sama przyznam, �e nie jestem w tym zbyt dobra, ale nuci si� dla jednoosobowej widowni - dla siebie - i ktokolwiek pods�uchuje, robi to na w�asne ryzyko. Wydarzy�o si� to p�nym listopadowym popo�udniem, gdy ca�e miasto wygl�da�o, jakby pokrywa�a je p�ynna warstewka odbitego �wiat�a i deszczu. W takie dni deszcz jest zimniejszy od �niegu, a wszystko wydaje si� podlejsze, bardziej kanciaste. W taki dzie� zostaje si� w domu, czyta ksi��k� i pije bulion z grubego, bia�ego kubka. Postanowi�am zafundowa� sobie odpoczynek w "Cafe Bremen", bo by�am wyko�czona. Sprzeczki z dzie�mi, wyprawa do dentysty, a potem nie ko�cz�ce si� zakupy: papier toaletowy, klej, s�l. S� to przedmioty niewidzialne, o kt�rych istnieniu w og�le si� nie wie do chwili, kiedy ich zabraknie i nagle s� koniecznie potrzebne. Niewidzialny dzie�, kiedy wyczerpuje ci� bieganina w k�ko, wykonywanie niewdzi�cznych czynno�ci, koniecznych, ale bez znaczenia: koszmar gospodyni domowej. Kiedy mokra i ob�adowana torbami wesz�am do �rodka, chyba j�kn�am z rado�ci, gdy zobaczy�am, �e m�j ulubiony stolik jest wolny. Pomkn�am do niego jak zm�czony rudzik do gniazda. Podszed� do mnie zaraz Herr Ritter. W swoim czarnym garniturze, muszce i z bia�� �ciereczk�, jak zwykle starannie przewieszon� przez r�k�, wygl�da� elegancko i bardzo dziewi�tnastowiecznie. - Wygl�da pani na bardzo zm�czon�. Ci�ki dzie�? - Nijaki, Herr Ritter. Zaproponowa� kawa�ek ciasta z kremem, do diab�a z kaloriami, ale zamiast tego zam�wi�am kieliszek czerwonego wina. Mia�am godzin� do powrotu dzieci do domu. Godzin�, �eby w�z�y wewn�trz mnie powoli si� rozpl�ta�y, podczas gdy ja b�d� obserwowa�a przez okno deszcz, kt�ry teraz ju� wydawa� si� romantyczny. Ile czasu mog�o up�yn��, dwie minuty? Trzy? Prawie bezwiednie zacz�am nuci�, ale od stolika za mn� dobieg�o mnie g�o�ne, d�ugie "Ɯ��!" Odwr�ci�am si� speszona i zobaczy�am wpatrzonego we mnie gniewnego staruszka o bardzo czerwonej twarzy. - Nie ka�dy lubi Neila Diamonda! Wspania�e zako�czenie wspania�ego dnia: os�dzono mnie za nucenie "Holly Holy". Zrobi�am przepraszaj�c� min� i ju� si� mia�am odwr�ci�, kiedy k�tem oka zauwa�y�am fotografie, kt�re starszy pan roz�o�y� przed sob� na stoliku. W wi�kszo�ci by�y to zdj�cia moje i mojej rodziny. - Sk�d pan je ma? Si�gn�� za siebie, wzi�� jedno i poda� mi je. Powiedzia� nie patrz�c na mnie: - To tw�j syn za dziewi�� lat. Nosi przepask�, bo straci� oko w wypadku samochodowym. Chcia� zosta� pilotem, jak wiesz, ale trzeba do tego dobrego wzroku, wi�c zamiast tego maluje domy i du�o pije. Ta obok, to jego dziewczyna. Bierze heroin�. M�j syn Adam ma dziewi�� lat i zale�y mu tylko na samolotach. Jego pok�j nazywamy hangarem, bo wszystkie �ciany wytapetowa� zdj�ciami zespo��w latania precyzyjnego: "B��kitnych Anio��w", angielskich "Czerwonych Strza�" i w�oskich "Frecce Tricolori". Ma tam modele, czasopisma i tyle przer�nych rekwizyt�w samolotowych, �e jest to nieco przyt�aczaj�ce. Ostatnio sp�dzi� tydzie� na pisaniu list�w do wszystkich wi�kszych linii lotniczych (w tym Air Maroc i Tarom z Rumunii) z pytaniem, co trzeba zrobi�, �eby zosta� u nich pilotem. M�j m�� i ja byli�my zawsze i oczarowani, i dumni z obsesji Adama. Nigdy nie my�leli�my o nim inaczej jak o przysz�ym pilocie. Na zdj�ciu, kt�re trzyma�am w r�ku, nasz ma�y, ostrzy�ony na je�a, o bystrych zielonych oczach wygl�da� jak wyn�dznia�y osiemnastoletni �ebrak. Na jego twarzy malowa� si� nieprzyjemny wyraz znudzenia, rozgoryczenia i braku nadziei. Tak m�g� wygl�da� Adam za kilka lat, pozbawiony z�udze�, wywo�uj�cy drwiny, na widok kt�rego przechodzi si� na drug� stron� ulicy. I ta przepaska na oku! Wyobra�enie sobie kalectwa w�asnego dziecka jest r�wnie bolesne, jak my�l o jego �mierci. Nie ma... zgody na co� takiego. Nie mo�e by�. A je�li ju� taka tragedia si� wydarzy, to zawsze z naszej winy, bez wzgl�du na wiek dzieci czy okoliczno�ci. Jako rodzice zawsze musimy mie� skrzyd�a wystarczaj�co du�e, aby otoczy� nimi dzieci i os�oni� je przed krzywd� czy b�lem. To figuruje w naszym kontrakcie z Bogiem, kiedy bierzemy na siebie odpowiedzialno�� za ich �ycie. Tak dobrze pami�tam t� posta� w "Makbecie", kt�ra dowiedziawszy si� o �mierci wszystkich swoich dzieci zaczyna nazywa� je "piskl�tami". "Gdzie s� wszystkie moje piskl�ta?". Na widok syna z przepask� na oku poczu�am w ustach smak krwi. - Kim pan jest? - A to tw�j m�� po rozwodzie. My�li, �e do twarzy mu z nowymi w�sami. Uwa�am, �e s� nieco idiotyczne. Willy ca�ymi latami pr�bowa� wyhodowa� w�sy. Za ka�dym razem wygl�da� gorzej ni� poprzednio. Kiedy� w trakcie bardzo nieprzyjemnej awantury powiedzia�am, �e zawsze zaczyna zapuszcza� w�sy, kiedy ma romans. Poskutkowa�o. Na zdj�ciu opr�cz w�s�w mia� na sobie jedn� z tych idiotycznych fanowskich koszulek: wymalowana w p�omienie i b�yskawice reklamowa�a zesp� heavy-metalowy o nazwie "Braindead". Z�owieszcze by�o to, �e Adam przyni�s� ostatnio do domu ich album i powiedzia�, �e s� "przera�liwi". - Nazywam si� Czwartek, pani Becker. - Dzisiaj jest czwartek. - S�usznie. Gdyby�my si� spotkali wczoraj, by�bym �rod�... - Kim pan jest? O co tu chodzi? Co to za zdj�cia? - To twoja przysz�o��. Albo raczej jedna z nich. Przysz�o�� jest niepewna i niebezpieczna. Zale�y od r�nych czynnik�w. Od sposobu, w jaki teraz post�pujesz z sob� i z innymi i jak prowadzisz �ycie. - Wskaza� na zdj�cie, kt�re trzyma�am, a potem roz�o�y� r�ce w ge�cie m�wi�cym "C� mo�na zrobi�? Tak to ju� jest". - Nie wierz�. Prosz� mnie zostawi�! - Chcia�am si� odwr�ci�, ale dotkn�� mojego ramienia. - Tw�j ulubiony zapach to wo� pal�cego si� drewna. Zawsze k�amiesz, kiedy m�wisz, �e pierwsz� osob�, z kt�r� spa�a�, by� Joe Newman. Tym pierwszym tak naprawd� by� Leon Bell, "z�ota r�czka" twoich rodzic�w. Nikt o tym nie wiedzia�! Ani m�j m��, ani moja siostra, nikt. Leon Bell! Tak rzadko o nim my�la�am. By� mi�y i delikatny, ale i tak bola�o, a ja si� strasznie ba�am, �e kto� wr�ci do domu i zastanie nas w moim ��ku. - Czego pan chce? - zapyta�am. Wyj�� mi zdj�cie z r�ki i po�o�y� je z powrotem na st� z innymi. - Przysz�o�� mo�e wygl�da� inaczej. Tak jak linie na d�oni. Z losem mo�na negocjowa�. Jestem tu w�a�nie po to. - Co pan chce w zamian? - Tw�j talent. Pami�tasz ten rysunek dziecka pod drzewem, kt�ry zrobi�a� zesz�ego wieczora? Potrzebuj� go. Przynie� mi rysunek, a tw�j syn b�dzie ocalony. - To wszystko? To by� tylko szkic! Zaj�� mi dziesi�� minut. Narysowa�am go ogl�daj�c telewizj�! - Przynie� mi go tu jutro dok�adnie o tej samej porze. - Czy mog� panu wierzy�? Podni�s� zdj�cie le��ce pod spodem. Podsun�� mi je przed oczy: moja stara sypialnia. Leon Bell i ja. - Nawet pana nie znam. Dlaczego ja? Zsun�� zdj�cia razem, jakby by�y kartami, kt�re chcia� potasowa�. - Id� do domu i znajd� ten rysunek. Kiedy� by�am ca�kiem niez�a. Chodzi�am do szko�y plastycznej, dosta�am stypendium i niekt�rzy moi nauczyciele m�wili, �e mam zadatki na prawdziw� malark�. A wiecie, jak na to zareagowa�am? Przerazi�am si�. Malowa�am, bo lubi�am to. Ale kiedy zacz�to przygl�da� si� mojej pracy uwa�nie, uciek�am za m��. Ma��e�stwo (i odpowiedzialno��, jak� ze sob� niesie) jest idealnym parawanem, za kt�rym mo�na si� ukry�, gdy wr�g (rodzice, dojrza�o��, sukces) wzi�� ci� na muszk�. Zwi� si� pod t� os�on� w kulk�, a nic ci� ju� nie ruszy. Dla mnie sukces artystyczny nie oznacza� szcz�cia, ale stres i wymagania, kt�rych nigdy nie mog�abym spe�ni�, rozczarowuj�c w ten spos�b ludzi my�l�cych, �e jestem lepsza ni� by�am w rzeczywisto�ci. W�a�nie ostatnio, kiedy dzieci doros�y ju� na tyle, �eby same sobie robi� jedzenie, kupi�am troch� drogich angielskich farb olejnych i dwa zagruntowane p��tna. Ale wstydzi�am si� je wyj��, bo jedynymi "dzie�ami sztuki", jakie zrobi�am przez ostatnie par� lat, by�y zabawne rysunki dla dzieci albo bazgro�ki w listach do przyjaci�. No i szkicownik, m�j najstarszy przyjaciel. Zawsze chcia�am prowadzi� pami�tnik, ale nigdy nie mia�am tej wytrwa�o�ci, jakiej potrzeba, �eby powiedzie� co� na pi�mie o ka�dym dniu swego �ycia. M�j szkicownik jest inny, bo kiedy go zacz�am, maj�c siedemna�cie lat, obieca�am sobie rysowa� w nim ty...
ZuzkaPOGRZEBACZ