Czylok Raport.txt

(20 KB) Pobierz
Mariusz Czylok

Raport

Zjecha�em na harleyu ze wzg�rza nad pi�kne jezioro, 
gdzie pewien ogromnych rozmiar�w m�czyzna wyci�ga� z wody 
m�odego, prawie martwego m�czyzn�. Trzyma� go mocno za 
ko�nierz i za pasek u spodni.
Podjecha�em do nich i wy��czy�em silnik.
- Pom�c? - spyta�em. 
Bysiowaty m�czyzna spojrza� spod grzywy rudych w�os�w 
zas�aniaj�cych po�ow� twarzy i tylko warkn��.
- Przepraszam - powiedzia�em zsiadaj�c z motoru. - Nie 
s�ysza�em pana odpowiedzi. Chcia�bym pom�c w ratowaniu tego 
cz�owieka, ale nie wiem, czy pan mojej pomocy potrzebuje.
Dryblas tylko co� szczekn��.
- Nie rozumiem?Gdyby spr�bowa� pan m�wi� wyra�niej...
- Co ma wisie�, nie utonie. - Tym razem us�ysza�em, ale 
nie rozumia�em, czego rzecz dotyczy.
- Wybaczy mi pan... Co w�a�ciwie ma wisie�?
Bysio wskaza� g�ow� na topielca. 
- On! Pocz�tkowo my�la�em, �e go utopi�, ale woda to 
jednak ma�a przyjemno��.
I zacz�� wlec delikwenta w stron� drzewa, gdzie przez 
jeden z konar�w przewieszony by� ju� gruby sznur zako�czony 
p�tl�.
Pod drzewem bysio opar� pozbawionego �wiadomo�ci 
m�czyzn� o pie�. Nast�pnie za�o�y� p�tl� na szyj� skaza�ca. 
Przesta�o mi si� to podoba�, wi�c wykorzystuj�c nadludzkie 
zdolno�ci, podpali�em kurtk� rudzielca.
Rudy bysio �apa� w�a�nie za sznur i zaczyna� go ci�gn��. 
Nagle zda� sobie spraw�, �e co� nie gra. Poczu� zapach 
spalenizny.Rozejrza� si�, ale nie zobaczy� ognia. Zobaczy� 
tylko mnie, id�cego w swoj� stron�.
- Czujesz spalenizn�? - spyta�. 
Wci�gn��em powietrze. 
- Jasne.
- Wiesz, sk�d ona dochodzi? 
- Wiem. 
- No to m�w�e cz�owieku. 
- Po co? Sam si� zorientujesz. 
I nagle wrzasn��, gdy� ogie� strawiwszy kurtk� dotar� 
do cia�a. Bysio rzuci� si� plecami na ziemi� i zacz�� si� 
tarza�.Cz�ciowo zgasi� ogie�, ale kiedy tylko wsta�, 
ponownie go rozpali�em. Znowu wrzasn�� i pobieg� w stron� 
jeziora. Skoczy� do wody i znikn�� pod powierzchni�.
Zapali�em wi�c jezioro, kt�re mia�o si� pali� przez 
najbli�sze dziesi�� minut. Nie obchodzi�o mnie, co si� 
stanie z rudzielcem.
Pod drzewem niedosz�ego wisielca ju� nie by�o. Musia� 
uciec, korzystaj�c z zamieszania.Usiad�em pod drzewem i 
odczeka�em dziesi�� minut, a� jezioro przestanie p�on��. 
Rudzielca nigdzie nie zobaczy�em.
�ci�gni�t� z konaru lin� wrzuci�em do wody i odwr�ci�em 
si� w stron� harleya.Trzy minuty p�niej by�em znowu w 
drodze.

Dwa kilometry dalej zatrzyma� mnie machaniem r�k� stary 
wie�niak id�cy poboczem z koniem na d�ugiej u�dzie. Wok� 
roztacza�y si� pola pe�ne dojrzewaj�cego zbo�a, zbli�a� si� 
okres �niw.
- Co jest? - spyta�em grzecznie. 
- Sobota, panie - odpar� wie�niak, co wcale mnie nie 
zdziwi�o. Nie spodziewa�em si� przecie� odpowiedzi od konia.
- Nie o to chodzi, dziadek. 
- To o co? 
- W�a�nie pytam: co si� sta�o, �e mnie zatrzymujesz? 
- Chcia�bym ci da� panie ... tego konia. 
- A po co mi ko�? 
- Nie wiem. 
- Dlaczego chcesz mi go da�? 
- Bo ja go ju� nie chc�, a tobie, panie, mo�e si� 
okaza� potrzebny, taki rasowy rumak.
Ko� wcale nie wygl�da� na rasowego rumaka - by�a to po 
prostu zwyk�a szkapa. Zajrza�em mu do pyska.
- Darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by - 
stwierdzi� wie�niak.
- Przecie� ja go nie bior�. 
Wie�niak wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� i ci�gn�c za 
sob� konia, ruszy� dalej przed siebie.

Wynaj��em domek letniskowy nad jeziorem. Sta�o tutaj 
kilkana�cie takich, zaledwie po�owa by�a zaj�ta, wi�c nie 
mia�em problem�w.
Domek sk�ada� si� z ma�ego przedpokoju, kuchni, 
�azienki i pokoju. W tym ostatnim pomieszczeniu ustawi�em 
maszyn� do pisania, kt�r� po�yczy� mi w�a�ciciel domku. Obok 
maszyny po�o�y�em ryz� bia�ego papieru formatu A4. By�em 
przygotowany do pisania raportu z kontroli ludzko�ci.

Dopiero wieczorem usiad�em przy maszynie i wkr�ci�em 
kartk�. Po pierwszych zdaniach zupe�nie zapomnia�em 
o otoczeniu.Dopiero mocne walenie do drzwi oderwa�o mnie 
od pracy.
Na zewn�trz sta�o moje Sumienie. Wygl�da�o dok�adnie 
jak ja. Wierna kopia. I by�o w�ciek�e. Na mnie?
- Mog� wej��? - spyta�o. I nie czekaj�c na zaproszenie, 
wesz�o do �rodka. Pozosta�o mi tylko zamkn�� drzwi.
Sumienie sta�o przy maszynie i czyta�o rozpocz�ty 
raport. P�niej usiad�o na krze�le.
- I co? - spyta�o. - Jeste� pewnie z siebie zadowolony? 
Nic nie odpowiedzia�em. Z r�kami wsuni�tymi g��boko w 
kieszenie spodni patrzy�em sm�tnie na moje Sumienie. Sk�d 
si� tu wzi�o?
- Zastanawiasz si� pewnie, sk�d si� tu wzi��em - 
powiedzia�o Sumienie. - Dziwne, znam ci� przecie�. Cho� nie 
a� tak dobrze, jak mi si� wydawa�o.Co to za bzdury 
wypisujesz? Chcesz jatki na ziemi? Chcesz szale� i zabija�?
Ty kapusiu, ty skar�ypyto, donosicielu, lizusie. Chcesz 
�mierci ludzi. O to ci chodzi? Je�eli tak, to nie jeste� 
wcale lepszy od zgrai wa��saj�cych si� tu diab��w, 
przeszkadzaj�cych im �y� w ciszy i spokoju, w przyja�ni i 
mi�o�ci. Piszesz, �e ludzie marnuj� czas na g�upstwa. A ty 
co robisz?Zastan�w si�.
Wyci�gn�o z kieszeni swoich spodni paczk� cameli i 
zapali�o papierosa si�� woli.Moje Sumienie ma takie 
zdolno�ci jak ja, OK, ale zdziwi�em si�, �e pali papierosy. 
Ja nie pal�.
- Tak, ty nie palisz - odezwa�o si� Sumienie. - Ale ja 
jestem inny, co nie znaczy, �e gorszy. Wr�cz przeciwnie. 
Teraz odchodz�, aby� mia� czas wszystko przemy�le� i 
zastanowi� si�, czy warto skar�y� na ludzi do Pana. Je�eli 
chcesz ich �mierci, pisz dalej sw�j raport, ale mnie w to 
nie mieszaj.Je�eli chcesz ich ocali�, spal t� kartk�.
Sumienie wysz�o i zosta�em sam. 

Znowu kto� puka�. Wsta�em z�y, �e Sumienie znowu nie 
daje mi spokoju. Pewnie obserwuje mnie i gryzie si�, �e 
pomimo kazania dalej pisz� raport. Teraz znowu przysz�o mnie 
ostrzega�.
S�ysza�em, �e niekt�rych gryzie w�asne sumienie. W 
sumie dobrze, �e moje mnie nie gryzie, tylko nachodzi.
Przed drzwiami nikogo nie by�o. Spodziewa�em si� 
w�asnego Sumienia, a tu nic... Zaraz.
A ten n�? A ta kartka? 
W drzwiach tkwi� n�, przybijaj�c z�o�on� na p� kartk� 
bia�ego papieru.
Wyszarpn��em n� z drzwi. Nie widzia�em nikogo.Pusto. 
To znaczy, tak mi si� wydawa�o.
W pokoju od�o�y�em n� na st�, by� to zwyk�y - lecz 
ostry - n� kuchenny. Wa�na w tym wszystkim by�a kartka, na 
kt�rej napisano na maszynie: 
WIEM, KIM JESTE�, PRZESTA�. WYNO� SI� ST�D.
I tyle. Nic wi�cej. 
Nie doszed�em do �adnych wniosk�w. Co z tego, �e kto� 
wie, kim jestem?Nic. I co mam przesta�? Pisa� raport? 
Przecie� o raporcie wie tylko moje Sumienie, ale ono si� nie 
wygada. To sprawa wy��cznie wewn�trzna. M�j problem.
W tym momencie znowu zapukano do drzwi. 
Zerwa�em si� z krzes�a i gwa�townie otworzy�em drzwi 
wej�ciowe, prawie zabijaj�c m�czyzn�, od kt�rego wynaj��em 
ten domek.Popatrzy� na mnie gro�nie i jakby z obaw�.
- Dosta� pan kartk�? - spyta�.
Troch� spraw si� wyja�ni�o. Wiedzia�em, �e to ten facet 
chce, �ebym si� wynosi�. Ale nie wiedzia�em, o co chodzi. 
Dlaczego mam odej��? Zagra�em na czas.
- Jak� kartk�? 
- Niech pan nie robi z siebie idioty.
- Zupe�nie nie rozu... 
- Widzia�em, jak pan j� zdejmowa�. By�a przybita no�em.
- A... o to chodzi. Ta kartka od pana?
- Ode mnie, od mojego kolegi i od paru innych, kt�rzy 
pana rozpoznali. Czyli praktycznie od wszystkich.
- Rozpoznali? 
- Tak, panie Nowak, rozpoznali.
Nowak?A wi�c to nie sprawa raportu. Ca�e szcz�cie.
Przecie� to tajna praca.
- Co� tutaj nie pasuje, nie nazywam si� Nowak.Myli 
mnie pan z kim innym.
- To niemo�liwe. Par� os�b widzia�o pana przyjazd i 
rozpozna�o w panu s�ynnego homoseksualist� Nowaka. Jest pan 
peda�em, panie Nowak, o czym pan dobrze wie. Dla takich nie 
ma tu miejsca.
- Powt�rz� raz jeszcze, �e nie nazywam si� Nowak i na 
pewno nie jestem homoseksualist�.
- Nie interesuje mnie, co pan s�dzi. Wa�ne jest to, co 
my s�dzimy o panu. Brzydzimy si� pana obecno�ci�. Jest pan 
zaka�� w tym miejscu i w ka�dym innym.Proponuj�, �eby 
podci�� pan sobie �y�y, byle nie tutaj. Dosy� ju� ucierpia�a 
reputacja tego miejsca.Dajemy panu godzin� czasu na 
opuszczenie domku.
Nie zale�a�o mi, aby tu zostawa�.Najwa�niejsze, �e 
zacz��em pisa� raport.
- A co potem? 
- Je�eli pan zostanie, b�dziemy zmuszeni pozby� si� pana 
si��. Prosz� pami�ta�, ma pan godzin�.
- Zastanowi� si�.
- My nie lubimy gej�w. Na przysz�o�� prosz�, aby 
zapomnia� pan o tym miejscu i nigdy tutaj nie przyje�d�a�.
- I co� jeszcze? 
- To wszystko. Od tej chwili ma pan godzin�.

Odjecha�em stamt�d bez �alu, zanim min�� czas, jaki mi 
podarowano.
Troch� posun��em prac� do przodu. Mia�em ju� szkic 
raportu z kontroli ludzko�ci, ale nie by�em zadowolony. 
Brakowa�o paru szczeg��w, aby mie� pewno��, �e raport 
b�dzie dobry.
Na problem, jaki postawi�o mi Sumienie - to znaczy, czy 
chc� �mierci ludzi, czy nie - nie potrafi�em znale�� 
jednoznacznej odpowiedzi.Apokalipsa musi nadej��. A kiedy 
to nast�pi?
Siedz�c pod starym kasztanem czyta�em raport raz 
jeszcze. Rozbudowa�em go i nanosi�em poprawki. Skre�la�em 
co drugie zdanie, nie chc�c zbytnio rozbudowywa� tekstu i 
pisa� g�upot. Pozostawia�em tylko suche fakty.
Wreszcie raport by� sko�czony.

Wykr�ci�em numer St. Piotra.
- Jeden. 
- Siedem. 
- Sto jeden. 
- Trzysta siedem, s�ucham Ogie�? - St. Piotr czuwa�. 
- Mam raport - powiedzia�em i zaraz doda�em: - Tylko 
nie mog� go przes�a�, gdy� m�j faks szlag trafi�.
- Co to znaczy, Ogie�, �e tw�j faks szlag trafi�? 
- To znaczy, �e m�j faks nie dzia�a. Jestem w kropce, 
nie wiem, co robi�. Poczta odpada.
- Gdzie jeste�? W kropce? Gdzie to jest? 
Opisa�em mu miejsce, w kt�rym si� znajdowa�em i czeka�em, 
co wymy�li.St. Piotr zastanawia� si� chwil�, wreszcie 
powiedzia�: 
- Osiem kilometr�w na p�noc stoi stary m�yn. W tej 
chwili nieczynny.Jed� tam i czekaj w �rodku. Zjawi� si� 
wkr�tce.
- Co to za miejsce?
- Pewne.
- Znasz je dobrze?
- To Koniec �wiata, miejsce, gdzie diabe� m�wi dobranoc. 
- OK, St. Piotr. Za�atwione.
- Co za s�ownictwo. Co to znaczy: okej?

Ruszy�em harleyem...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin