Philip K. Dick S�oneczna loteria Od autora Zainteresowa�em si� teori� gier- najpierw z pobudek czysto intelektualnych, tak jak interesuj� si� szachami, p�niej z niepokoj�cym prze�wiadczeniem, �e Minimax odgrywa coraz wi�ksz� rol� w �yciu naszego kraju. Chocia� specjali�ci pokrewnych nauk (matematyki, statystyki, socjologii, ekonomii) wiedz� ojej istnieniu, teoria gier nie zyska�a powszechnego rozg�osu. A przecie� w czasie drugiej wojny �wiatowej pos�ugiwali si� ni� alianci. W chwili obecnej zar�wno Stany Zjednoczone, jak i Zwi�zek Radziecki stosuj� strategi� Mini-maxu. Kiedy pisa�em S�oneczn� loteri�, von Neumann, wsp�tw�rca teorii gier, zosta� powo�any do Komisji do spraw Energii Atomowej, co potwierdzi�o moje g��bokie przekonanie, �e Minimax w coraz wi�kszym stopniu nad nami panuje. �Dobra strategia wymaga stosowania zasady Minima-xu, to znaczy takiej polityki, w kt�rej przyjmujemy mo�liwe wi�ksze i mniejsze korzy�ci, przy za�o�eniu, �e grozi nam rozszyfrowanie. Chc�c tego unikn��, zaciemniamy w�asny plan gry, wprowadzaj�c do strategii element przypadku". John McDonald, Strategy in Poker, Business and War (1953) 1. Najpierw pojawi�y si� zwiastuny niezwyk�ych wydarze�. Z pocz�tkiem maja dwa tysi�ce dwie�cie trzeciego roku automatyczne reportery poruszy�a wiadomo�� o przelocie bia�ych kruk�w nad Szwecj�. Seria nie wyja�nionych po�ar�w zniszczy�a po�ow� Wzg�rza Oiseau--Lyre, g��wnego centrum przemys�owego w Uk�adzie S�onecznym. Grad ma�ych okr�g�ych kamyk�w spad� z nieba w pobli�u budynk�w obozu pracy na Marsie. W Batawii, gdzie mie�ci si� Dyrektoriat Dziewi�ciu Planet, przysz�o na �wiat dwug�owe ciel� - niechybny znak, �e co� nadzwyczajnego wisi w powietrzu. Ka�dy usi�owa� wyt�umaczy� te znaki na sw�j spos�b - ulubion� rozrywk� sta�y si� spekulacje na temat plan�w przypadkowych si� natury. Zgadywano, radzono i spierano si� na temat uspo�ecznionego narz�dzia losu -butelki. Wizyty u wr�bit�w Dyrektoriatu trzeba by�o zamawia� na kilka tygodni z g�ry. To, co dla jednych jest zwiastunem, dla innych staje si� faktem. Cz�ciowa katastrofa Wzg�rza Oiseau-Lyre oznacza�a pe�n� katastrof� dla po�owy jego rejestrowanych pracownik�w. Rozwi�zano ho�dy lenne, wyrzucono wykwalifikowanych fachowc�w r�nych specjalno�ci. Zdani na �ask� losu, stali si� kolejnym symptomem �wiadcz�cym o tym, �e dla �wiata nadchodz� prze�omowe chwile. Wi�kszo�� usuni�tych fachowc�w wykolei�a si� i zagubi�a w�r�d nierejestrowanych mas. Nie wszyscy jednak. Ted Benteley zerwa� swoje wym�wienie z tablicy, kiedy tylko je zobaczy�. Id�c korytarzem do swojego pokoju, spokojnie podar� kartk� i wrzuci� do zsypu na �mieci. Jego reakcja na zwolnienie by�a �ywa, przemo�na i natychmiastowa. Pod jednym istotnym wzgl�dem r�ni�a si� od reakcji koleg�w: Ted cieszy� si�, �e zosta� zwolniony z przysi�gi. Od trzynastu lat pr�bowa� najrozmaitszych kruczk�w prawnych, �eby tylko uwolni� si� od ho�du lennego wobec Oiseau-Lyre. W pokoju zamkn�� drzwi, wy��czy� ekran Mi�dzyplanetarnego Zrzeszenia Przemys�u Widowiskowego i pogr��y� si� w my�lach. Ju� po godzinie mia� opracowany plan dzia�ania, plan niezwykle prosty. W po�udnie dzia� kadr Oiseau-Lyre zwr�ci� mu kart� w�adzy, jak zawsze, kiedy g�ra rozwi�zywa�a ho�d. Dziwne wra�enie wywo�ywa� widok karty po tylu latach. Ted trzyma� j� przez chwil� z niedowierzaniem, po czym schowa� ostro�nie do portfela. Ta karta stanowi jego jedn� na sze�� miliard�w szans� w wielkiej loterii, nik�� mo�liwo��, �e przypadkowy ruch butelki rzuci go na stanowisko Numer Jeden. Z punktu widzenia polityki by� sp�niony o trzydzie�ci trzy lata: karty �W" s� kodowane w chwili urodzenia cz�owieka. Do czternastej trzydzie�ci rozwi�za� pozosta�e stosunki lenne na terenie Oiseau-Lyre - w tych pomniejszych zwi�zkach przewa�nie on by� opiekunem, a inni jego lennikami. Do szesnastej zebra� wszystkie swoje aktywa, up�ynni� je w trybie nag�ym, wiele trac�c na tej b�yskawicznej wymianie, i kupi� bilet rakietowy pierwszej klasy. Wieczorem opu�ci� Europ�, zmierzaj�c prosto do cesarstwa Indonezji, do jego stolicy. W Batawii wynaj�� pok�j w tanim pensjonacie i rozpakowa� walizk�. Reszta rzeczy zosta�a we Francji -je�eli plan si� powiedzie, sprowadzi je p�niej, je�eli nie, rzeczy i tak nie b�d� mu ju� potrzebne. O dziwo, okna pokoju wychodzi�y na g��wny gmach Dyrektoriatu. Przez liczne wej�cia jak ruchliwe tropikalne muchy wpe�zali i wype�zali ludzie. Wszystkie drogi i trajektorie prowadz� do Batawii. Zasoby finansowe Teda nie by�y wielkie - nie m�g� tu bawi� zbyt d�ugo, a zatem nale�a�o dzia�a�. Z publicznej biblioteki naukowej wypo�yczy� ca�e sterty ta�m oraz przegl�dark�. Przez nast�pne dni gromadzi� i porz�dkowa� wszelkie dost�pne wiadomo�ci z zakresu biochemii, w tej bowiem dziedzinie zosta� niegdy� zarejestrowany. Przegl�da� i wkuwa� materia�, my�l�c wci�� z niepokojem o tym, �e o z�o�enie ho�du lennego Lotermistrzowi mo�na ubiega� si� tylko raz -je�eli odpadnie przy pierwszym podej�ciu, b�dzie sko�czony. Tak, wszystko zale�y od pierwszego podej�cia. Uwolni� si� od systemu Wzg�rz i nie mia� najmniejszego zamiaru wraca�. Przez pi�� dni wypali� mn�stwo papieros�w, obszed� pok�j dooko�a niesko�czenie wiele razy, wreszcie wyci�gn�� ��ty tom ksi��ki telefonicznej i poszuka� miejscowych agencji dziewczyn do ��ka. Okaza�o si�, �e biuro jego ulubionej agencji mie�ci si� w pobli�u. Zadzwoni� z ulg� i po godzinie wszystkie jego rozterki duchowe nale�a�y do przesz�o�ci. Przys�ana przez agencj� smuk�a blondynka oraz luksusowy bar pozwoli�y mu przetrwa� nast�pne dwadzie�cia cztery godziny. D�u�ej jednak nie m�g� zwleka�. Nadszed� czas, �eby dzia�a�: teraz albo nigdy. Kiedy rano wsta� z ��ka, przeszed� go zimny dreszcz. Wyb�r lennik�w Lotermistrza Yerricka odbywa� si� w my�l zasady Minimaxu: wydawa�o si�, �e poszczeg�lne stanowiska obsadzane s� na chybi� trafi�. W ci�gu sze�ciu dni Benteley nie potrafi� wykry� �adnej regu�y. Nie zdo�a� wywnioskowa�, jaki czynnik, i czy w og�le jaki�, decyduje o przyj�ciu kandydata. Ted spoci� si�, wzi�� szybki prysznic i zn�w by� spocony. Mimo kilku dni wkuwania nic nie umia�. By� zdany na los szcz�cia. Ogoli� si�, ubra�, zap�aci� Lori i odes�a� j� do agencji. By� pe�en obaw, doskwiera�a mu te� samotno��. Zwolni� pok�j, odda� walizk� do przechowalni i na wszelki wypadek kupi� drugi amulet. W toalecie przypi�� sobie amulet pod koszul� i wrzuci� monet� do rozpylacza luminalu. �rodek uspokajaj�cy troch� mu pom�g�. Wyszed� z pensjonatu i skin�� na automatyczn� taks�wk�. - G��wny gmach Dyrektoriatu - powiedzia� kierowcy. - Ale nie musisz si� spieszy�. - Jak pani/pan sobie �yczy - odpar� robot-macmillan. Macmillany nie znaj� si� na takich subtelno�ciach jak p�e�. Ciep�e wiosenne powietrze wdar�o si� do taks�wki, kiedy przelatywali nad dachami. Benteley nie zwraca� uwagi na okolic� - wpatrywa� si� w rosn�cy przed nim kompleks budynk�w. Poprzedniego wieczoru wys�a� swoje papiery. Chyba dosy� odczeka�, teraz papiery powinny le�e� na biurku pierwszego z niezliczonych urz�dnik�w Dyrektoriatu. - Jeste�my na miejscu, prosz� pani/pana. Macmillan wyl�dowa� i zakotwiczy� na postoju. Benteley zap�aci� i wysiad� z taks�wki. Wok� wszyscy si� spieszyli. Powietrze wype�nia� o�ywiony gwar. Napi�cie ostatnich kilku tygodni si�ga�o szczytu. Uliczni przekupnie oferowali �sposoby", tanie i gwarantowane teorie, pozwalaj�ce rzekomo przewidzie� ruch butelki i wygra� wielk� gr�. Zaaferowane t�umy nie zwraca�y uwagi na przekupni�w - gdyby kto� wymy�li� skuteczny system, u�y�by go sam, a nie sprzedawa�. Na g��wnej arterii dla pieszych Benteley zatrzyma� si�, �eby zapali� papierosa. R�ce mu nie dr�a�y, no, mo�e troch�. W�o�y� akt�wk� pod pach�, wbi� r�ce do kieszeni i ruszy� powoli w stron� hallu. Przeszed� przez masywn� bramk� kontroln� i znalaz� si� w �rodku. By� mo�e za miesi�c b�dzie zaprzysi�ony Dyrektoriatowi... spojrza� z nadziej� na bramk� i przez koszul� dotkn�� jednego z amulet�w. - Ted, zaczekaj - dobieg� go cichy, ale nagl�cy g�os. Zatrzyma� si�. Ko�ysz�c biustem, Lori przeciska�a si� przez zbity t�um, wreszcie dotar�a do niego. - Mam co� dla ciebie - powiedzia�a zdyszana. - Wiedzia�am, �e ci� tu znajd�. - Co to jest? - spyta� ostro Benteley. Wiedzia�, �e w pobli�u kr�c� si� gwardzi�ci, a osobi�cie wola�by, �eby jego prywatne my�li nie wpad�y w r�ce osiemdziesi�ciu znudzonych telepat�w. - Zobacz - powiedzia�a Lori, po czym obj�a go za szyj� i zapi�a �a�cuszek. Przechodnie u�miechali si� z sympati�: by� to amulet. Benteley obejrza� amulet, kt�ry wygl�da� kosztownie. - My�lisz, �e mi si� to na co� przyda? - spyta�. Ponowne spotkanie z Lori nie le�a�o w jego planach. - Mam nadziej� - odpar�a dziewczyna, dotykaj�c przez chwil� jego r�ki. - By�e� bardzo mi�y. Ale wyrzuci�e� mnie, zanim zd��y�am ci to powiedzie�. - Dziewczyna zwleka�a z odej�ciem. - Czy my�lisz, �e masz du�e szans�? Jejku, gdyby ci� przyj�li, zosta�by� chyba w Batawii. - Uwa�aj na swoje my�li - powiedzia� zdenerwowany Benteley. - Yerrick porozstawia� tu swoich telepat�w. - Gwi�d�� na to. Dziewczyna do ��ka nie musi nic ukrywa� - stwierdzi�a Lori z �alem. Benteley nie u�miechn�� si� nawet. - Mnie si� to nie podoba. Nigdy w �yciu nie by�em telepowany - wzdrygn�� si�. - Ale obawiam si�, �e je�li tu ugrz�zn�, b�d� musia� przywykn�� i do telepat�w. Podszed� do �rodkowego biurka z dowodem to�samo�ci i kart� w�adzy w r�ku. Kolejka przesuwa�a si� szybko. Po kilku chwilach urz�dnik-macmillan przyj�� dokumenty, po�kn�� je i nieprzyjemnym g�osem zwr�ci� si� do Teda: - W porz�dku, panie Benteley. Teraz mo�e pan wej��. - Mam nadziej�, �e b�dziemy si� widywa�- powiedzia�a Lori z nik�ym u�miechem. � Je�eli si� tu zaczepisz... Benteley zgasi� papierosa i skierowa� si� w stron� wej�cia do wewn�trznych biur. - Odezw� si� do ciebie - mrukn�� i natychmiast przesta� my�le� o dziewczynie. Przepycha� si� przez rz�dy czekaj�cych ludzi, przyciskaj�c akt�wk� �okci...
ZuzkaPOGRZEBACZ