Jacek Gierczak Wynegocjowana �mier� Wynegocjowana �mier� da� komu� �ycie sprawi� by zacz�� chodzi�, m�wi�, s�ysze� i my�le� patrze� na niego z zachwytem i czu� si� spe�nionym Jason Carter wysiad� z samochodu, rozgl�daj�c si� dooko�a. Przed g��wnym budynkiem firmy odzie�y u�ywanej zebra�y si� t�umy gapi�w, dziennikarzy i policji. Policjanci stali przy samochodach, palili papierosy i rozmawiali mi�dzy sob�. Wszyscy sob� zaj�ci - wszyscy w jednym celu. Przeszed� na drug� stron� ulicy, �ykaj�c witamin� C w pigu�ce. Przygryz� tabletk�, wyci�gn�� z bocznej kieszonki kurtki wyka�aczk� i w�o�y� do ust, �lni�c przyjemnie cieniutkie drewienko. Zauwa�y� przy wej�ciu do podziemnego parkingu stoj�cego przy kantorku swego wieloletniego przyjaciela a zarazem prze�o�onego, kapitana policji Jim Campbella. Na widok Cartera, Campbell zrobi� g�upi� min�. - Jak spa�e�? - zagadn��, u�cisk�j�c mu serdecznie d�o�. - Nie najgorzej... co macie? - rozejrza� si� dooko�a, jakby przyszed� z innego �wiata. - Najpierw formalno�ci... - wskaza� palcem na sw�j, zaparkowany nieopodal samoch�d marki Toyota. Poszli. Kapitan otworzy� baga�nik, wyci�gaj�c opakowane w foli� kombinezon. Carter chwyci�, zacz�� powoli maca� powierzchni� kombiezonu. - Spokojnie, dzi� jeste� ca�kowicie niezale�ny... - u�miechn�� si�. - To dobrze, ten katar mnie kiedy� zabije... - wyj�� chusteczk� i wysmarka� w ni� nos, po czym wyrzuci� do stoj�cego niedaleko kosza. - To na wypadek, gdyby zacz�o by� gor�co... jeszcze ci� mog� pomyli�... wiesz jacy oni s�. - o ma�y w�os, a usta podnios�y by mu si� pod w�sami. Jason zdj�� kurtk� i w�o�y� do baga�nika. - Taaa... A istnieje szansa na piekie�ko? - spojrza� na niego, marszcz�c czo�o. Za�o�y� jednocze�ciowy uniform z bia�ym, spranym nadrukiem FBI. - Jeszcze nie jeste�my pewni... dopiero ostatnio da� o sobie zna�. Podobno starczy tu ju� od �adnych godzin. - Pewnie jest zm�czony, g�odny i totalnie wkurwiony... - rzek� z nieskrywanym u�miechem Carter. - M�wi� ci, niczego nie jeste�my pewni. We� to - poda� mu pistolet, model Beretta. - Wiesz �e nigdy nie bior� broni... - Na wszelki wypadek. Wiesz jak by�o ostatnio... - podni�s� brwi. Carter tylko spojrza� w przestrze� za parkingiem. - Dobrze. - odwr�ci� g�ow� w jego stron�, przygryzaj�c wargi. - Zrobi� dla ciebie wyj�tek. - kapitan obr�ci� pistolet r�koje�ci� do Cartera. Ten wzi��, sprawdzi� magazynek, zabezpieczy� i schowa� pod ubraniem - Da� ci kabur�? - wyci�gn�� z baga�nika p�aski, sk�rzany pokrowiec. - Poradz� sobie... - westchn��. Okazywa� wyra�ne znu�enie. - jest tu co� do picia? - Nie mamy czasu, Jason... - zacz�� t�umaczy�, ale Carter by� szybszy. - OK. Prowad� - stan��, prawie na baczno��. Wyszli z parkingu, wchodz�c wprost w sid�a dziennikarzy kt�rzy grupkami zacz�li biec w stron� obu funkcjonariuszy. - O w mord�... - j�kn�� Carter. Wraz z kapitanem, rozpocz�li �mudn� przepraw� przez t�um ludzi. B�yska�y flesze a dziesi�tki krzykliwie wypowiadanych pyta� tworzy�y jeden wielki ha�as. Obaj tego nie znosili, ale mieli �wiadomo��, �e tak samo jak oni, zarabiaj� wykonuj�c r�wnie g�wnian� robot�. - Wi�c jak? - spyta�, rozk�adaj�c r�ce. Poprawi� r�kawy i ko�nierz uniformu. - Opowiem ci na g�rze. W ka�dym razie, siedzi w tym te� CIA... Przeszli przed recepcj�, okazuj�c legitymacje i weszli do windy. Campbell wcisn�� przycisk prowadz�cy na 27 pi�tro. - Czasem �a�uj� �e nie urodzi�em si� artyst�, mia�bym chocia� �wi�ty spok�j. - Znale�liby ci�, gdyby� robi� co� dobrego... - rzek� do metalicznego odbicia twarzy Cartera na drzwiach windy. - Robi�bym to pod pseudonimem. - wygi�� g�ow� na bok. - Wynaj��bym zaufanych ludzi kt�rzy pobieraliby kas� a ja �y� bym d�ugo i szcz�liwie. Potem ro... - Czeka ci� dzi� kolejne wyzwanie... - przerwa� mu Campbell, m�wi�c na temat. - Ca�e �ycie jest jednym wielkim... - Do�� pierd�, robota czeka... - ponownie uci�� mu niekulturalnie. Drzwi g�adko rozst�pi�y si� na boki. - Mamy dok�adnie 4 minuty... - Campbell spojrza� nerwowo zegarek. Przez chwil� cos przy nim grzeba�, jakby chcia� przestawi� wskaz�wk� i upaja� si� osi�gni�ciem �e oszuka� nautalny, czasowy bieg dnia. - To nie marnuj czasu. Dalej, m�w co macie w obecnej chwili... Wariat? - podrapa� si� po skroni. - Papierosa? - wyj�� Pall Malle. - Nie, w pracy nie pal�. - odepchn�� lekko paczk� papieros�w. - Dobrze. No wi�c, chod�my szybko do kibla. Okropnie mnie ci�nie od rana. Przeszli par� krok�w, pokonuj�c obrotowe drzwi. - Jak na ironi�, mi si� chce pi�. Ale pieprz mi teraz te� g�wnianej rymowanki. Gadaj, Campbell! - krzykn�� wreszcie. Campbell podszed� do pisuaru. S�ycha� by�o d�wi�k rozpinanego rozporka a potem strumie� sp�ywaj�cej do dziury cieczy. - Wariat? - spyta� wreszcie, przegl�daj�c si� w lustrze. D�wi�k komunikatora obudzi� Campbella do szybkiej reakcji. Zapi�� rozporek i zerwa� z paska aparat. - Co jest? - spyta� spokojnym g�osem. - Jak to, co? Dawaj go na g�r�, do kurwy n�dzy! Siedzimy z portkami pe�nymi g��wna! - wrzasn�� nieznajomy mu g�os. - Spoko, b�dzie tam za trzy minuty... - odpar� i wy��czy� aparat. - OK. Strzeszczaj si�, tak b�dzie najlepiej... - uprzedzi� go Jason. - Dobra. - B�d� zadawa� pytania i chc� konkretnych odpowiedzi, dobrze? - opar� si� o umywalk�. - Wal. - zaci�gn�� si� mocno. - Na kt�rym jest pi�trze? - 29 - odpowiedzia� ochryp�ym g�osem. Po chwili odkaszln�� i splun�� zielonkaw� flegm� do pisuaru. - Skoczy? - tego pytania nie lubia� zadawa� lecz samo w sobie, by�o najistotniejsze. - Najprawdopodobniej. Jest bardzo zdeterminowany. Pr�bowali�my ju� wszystkiego... standardowe dzia�ania nie przynios�y rezultat�w... - ...Zad�wo� wi�c do Jasona Cartera, on pomo�e. Taka powinna by� g�oszona reklama w telewizji, dla rodzin wszystkich chc�cych pope�ni� samob�jstwo. Kurwa, prawie to samo co w zesz�ym tygodniu... Motyw? - Dosy� powa�ny, nawet bardzo. �ona zabi�a mu dziecko... - Jak to si� sta�o? - wyci�gn�� zza uniformu blaszan� puch� red Bulla i otworzy� z trzaskiem. - Rozwiedli si�. Facet zabra� dzieciora, tak orzek� s�d. �ona si� wnerwi�a i porwa�a mu dziecko gdy wychodzi�o ze szko�y. Wyobra� sobie co to za koszmar dla dzieciaka. - Kobieta siedzi? - wyplu� wyka�aczk� i �ykn��,odchylaj�c g�ow�. - W�a�nie... - spojrza� z przyzwyczajnia na zegarek - ...sk�adaj� jej oskar�enie. - �wietnie. I jak to si� sko�czy�o? - zgni�t� opr�nion� puch� i wrzuci� do kosza. - Ca�kiem prozaicznie, �adnej poetyki. Wpad� do jej matki do domu, ca�kiem niespodziewanie. Kobieta siedzia�a z dzieckiem w kuchni i jad�a �niadanie. Gdy go zobaczy�a, wtedy, jak wtargn��... kurde... chwyci�a za n�, przyci�gn�a bachora do siebie i zagrozi�a �e je�li nie odejdzie to poder�nie mu gard�o. Nie mamy czasu, reszt� dopisz sobie sam. - m�wi�c to, wyszed� na korytarz. Carter pchn�� leniwie drzwi. - Dobrze. Jest tam kto� opr�cz niego? - po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Jedna grupa. Nie chcieli�my bra�... - wzruszy� ramionami. - OK. Powied� im �eby przygotowali dla mnie komunikator i kamizelk� kevlarow�. Mo�e si� przyda�, facet pewnie nie pami�ta jak si� nazywa. Powied� im to, za p� minuty b�d� u nich... Odwo�aj ich p�niej! - wbieg� na schody. - Uwa�aj na niego... zaprzyja�nij si� z nim, zwie si� Joseph Collins!! - krzykn�� by wbiegaj�cy po schodach Carter us�ysza� go dostatecznie wyra�nie. Wpad� na 29 pi�tro, niesiony si�� szybko wykonywanych ruch�w nogami wpad� na lew� �cian� korytarza. Przez chwil� szed� przylegaj�c do �ciany, stawiaj�c kroki rytmicznie do bicia swego nap�cznia�ego odpowiedzialno�ci� serca. W rogu, przy schodach, dojrza� trzech, ubranych identycznie agent�w. - Przed sekund� dostali�my informacje - jeden z nich, wystawiaj�c ku niemu r�k�. Carter nie zdoby� si� na to. - Gdzie on jest? - spojrza� po nich nerwowo. - Spokojnie. Najlepsze dopiero przed panem. Prosz� oszcz�dza� nerwy. - rzek� najm�odziej wygl�daj�cy z nich, dziwnie spokojny. - To dla pana. - drugi, zdecydowanie wy�szy od pozosta�ych, poda� mu komunikator. - Pr�bowali�cie ju� czego�? - spojrza� na niech badawczym wzrokiem. - Nie. Dostali�my rozkazy by siedzie� tu i jedynie odserwowa� sytuacj�. Gdyby chcia� uciec... - powiedzia� jeden z nich, mi�tosz�c w ustach gum�. - Doskonale. Gdzie on jest?! - spyta� dono�niej Carter, sprawdzaj�c u�ywalno�� komunikatora. - ...I tak sobie czekali�my a on nagle wybieg� z giwer� przystawion� do skroni. Tam, zza rogu - wskaza� palcem koniec korytarza. - Omal nie nacisn��em na spust, bym palanta zabi�... Carter wiedzia� ju� �e to zwyczajni nowicjusze. Kogo oni daj� do takiej roboty, pomy�la�, machaj�c g�ow�. - M�wi� �eby�my si� odsun�li bo inaczej strzeli sobie w �eb! - powiedzia� kr�py. - I co dalej? - czeka� cierpliwie negocjator. Spojrza� na, milcz�cego dotychczas blondyna. Drugi pomaga� za�o�y� mu kamizelk�. - Poszed� na dach - rzek� z niemieckim akcentem. Po chwili sam dopowiedzia� - Ojciec wyemigrowa�... heh... - zmiesza� si� i pocz�� i�� w stron� schod�w prowadz�cych w d�. - Wracajcie do domu. Id�... - powiedzia�. - Niech pan uwa�a, ten facet ma w gar�ci czterdziestk� czw�rk�. - ostrzeg� do najwy�szy. - Mam nadziej� �e nie b�dzie chcia� jej u�y�. - odrzek�, wciskaj�c zielony guzik na pulpicie windy. W chwil� p�niej, ju� by� w �rodku. Nacisn�� klawisz opisany has�em "dach" i wzi�� g��boki oddech. Wyci�gn�� z kieszonki piersi�wk� i �ykn�� nieco Danielsa, na "przeczyszczenie kom�rek" jak m�wi� o tym Campbell. "A mo�e ju� jej u�y�, strzeli� sobie w g�ow� i ju� po wszystkim", pomy�la�. Lepiej nie, zar�wno dla mnie jak i dla niego. "Ciekawe gdzie rozmie�cili wsparcie", zastanowi� si� poprawiaj�c uwierajac� na lewym barku kamizelk�. "Za mocno zapi��, skurczybyk... cholera...", kln�� w my�lach. Trafia� go powoli szlag, podsycany duszn� atmosfer� w windzie. Za chwil� mia� stoczy� kolejn� walk�. By� najlepszy, nigdy ne zawi�d�. Nigdy te� nie widzia� swej po...
ZuzkaPOGRZEBACZ