Robert Jordan TEN KT�RY PRZYCHODZI ZE �WITEM PROLOG Dain Bornhald wyprostowa� si� w siodle, kiedy oddzia� licz�cy stu konnych, kt�ry zabra� na patrol, zbli�a� si� w�a�nie do Wzg�rza Czat. Teraz nieca�ych stu. Przez jedena�cie siode� przewieszone by�y owini�te p�aszczami cia�a, dalszych dwudziestu trzech ludzi opatrywa�o rany. Trolloki urz�dzi�y przemy�ln� zasadzk�; zastawiona na gorzej wyszkolonych �o�nierzy, mniej walecznych od Syn�w, zapewne by si� uda�a. Nie dawa� mu natomiast spokoju fakt, �e by� to ju� trzeci jego patrol, kt�ry zaatakowano przewa�aj�cymi si�ami. Nie by�a to jaka� incydentalna potyczka ani przypadkowe starcie z morduj�cymi ludno��, pal�cymi wszystko w okolicy trollokami zostali zmuszeni do odparcia z g�ry obmy�lonego ataku. I to si� przydarza�o wy��cznie tym patrolom, kt�rymi dowodzi� osobi�cie. Pozosta�ych trolloki stara�y si� unika�. Fakt ten rodzi� dokuczliwe pytania, a odpowiedzi, do kt�rych dochodzi�, rozwi�zania �adnego jako� nie przynosi�y. Zachodzi�o ju� s�o�ce. W wiosce, kt�rej kryte strzechami domy rozpo�ciera�y si� na ca�ym wzg�rzu, od podn�a a� po sam szczyt, rozb�ys�o kilka pierwszych �wiate�. Na samym szczycie wyr�nia� si� jedyny dach kryty dach�wkami; wie�czy� "Bia�ego Dzika", miejscow� gospod�. Innego wieczora m�g�by tam wst�pi� na puchar wina, nie zwa�aj�c na nerwow� cisz�, jaka zapada�a zawsze na widok bia�ego p�aszcza ze z�ocistym s�o�cem. Niecz�sto pi�, ale lubi� od czasu do czasu przebywa� w towarzystwie ludzi nie nale��cych do Syn�w; po jakim� czasie do pewnego stopnia zapominali o jego obecno�ci i na powr�t zaczynali si� �mia� i rozmawia�. Innego wieczora. Dzisiaj pragn�� by� sam, �eby pomy�le�. Pomi�dzy wielobarwnymi wozami, jakich oko�o setki sta�o skupionych w odleg�o�ci nieca�ej po�owy mili od st�p wzg�rza, panowa�o spore o�ywienie; m�czy�ni i kobiety, odziani w barwy jeszcze bardziej jaskrawe od ich wehiku��w, sprawdzali konie i uprz�� oraz pakowali rzeczy, kt�re od wielu tygodni wala�y si� po ca�ym obozowisku. Wygl�da�o na to, �e W�drowcy zamierzaj� podj�� ten tryb �ycia, jakiemu zawdzi�czali swoje miano, najprawdopodobniej zaraz o pierwszym brzasku. - Farran! Gruby setnik zawr�ci� konia, by podjecha� bli�ej, a Bornhald skinieniem g�owy wskaza� karawan� Tuatha'an�w. - Powiadom Poszukuj�cego, �e je�li zamierza przenie�� swych ludzi w jakie� inne miejsce, to powinni si� uda� na po�udnie. - Mapy twierdzi�y, �e nie mo�na si� przedosta� na drugi brzeg Taren w �adnym innym miejscu pr�cz Taren Ferry, ale po przeprawie przez rzek� wnet si� przekona�, jak s� ju� przestarza�e. Nikt nie wyje�d�a� z Dwu Rzek, dop�ki m�g� temu przeciwdzia�a�, przez co teren, kt�ry podlega� jego w�adzy, sta� si� szczelny niczym pu�apka. - Farran? Nie nale�y stosowa� but�w ani pi�ci, zrozumiano? S�owa wystarcz�. Raen ma uszy. - Jak rozka�esz, lordzie Bornhald. G�os setnika zdradza� tylko niewielkie rozczarowanie. Przy�o�y� odzian� w r�kawic� d�o� do serca i nawr�ci� konia, by odjecha� w stron� obozowiska Tuatha'an�w. Rozkaz mu si� nie spodoba�, ale rzecz jasna wykona go dok�adnie. Mo�e nawet i gardzi� Ludem W�drowc�w, niemniej �o�nierzem by� dobrym. Widok obozu - d�ugie, r�wne szeregi bia�ych namiot�w z tr�jk�tnymi dachami, linie precyzyjnie ustawionych palik�w, do kt�rych przywi�zywano konie. Nawet tutaj, w tym zapomnianym przez �wiat�o�� zak�tku �wiata, Synowie utrzymywali porz�dek, nie pozwalaj�c dyscyplinie os�abn�� nawet na moment. �wiat�o�� naprawd� zapomnia�a o tym miejscu. Dowiod�y tego trolloki. Pali�y wprawdzie farmy, ale ich obecno�� tutaj oznacza�a, i� jedynie cz�� mieszka�c�w okolicy by�a niewinna. Pozostali natomiast k�aniali si� i m�wili: "Tak, m�j lordzie", "Jak sobie �yczysz, m�j lordzie", i uparcie chodzili w�asnymi drogami, ledwie si� tylko odwr�ci� do nich plecami. I na dodatek ukrywali jak�� Aes Sedai. Drugiego dnia, na po�udnie od Taren, Synowie zabili Stra�nika; mieni�cy si� wielo�ci� barw p�aszcz tego cz�owieka stanowi� dostateczny dow�d. Bornhald nienawidzi� Aes Sedai, kt�re manipulowa�y Jedyn� Moc�, jakby jedno P�kni�cie �wiata nie wystarczy�o. Wywo�aj� nowe, je�li si� ich nie powstrzyma. Jego chwilowy dobry nastr�j stopnia� niczym �nieg na wiosn�. Wzrok Bornhalda odszuka� namiot, gdzie przez ca�y czas trzymano wi�ni�w, nie licz�c codziennych, kr�tkich �wicze� fizycznych, na kt�re wypuszczano ich pojedynczo. �aden nie spr�buje uciec, je�li r�wna�o si� to pozostawieniu pozosta�ych. Inna sprawa, �e uciekaj�c, zdo�aliby pokona� nie wi�cej ni� kilkana�cie krok�w - z obu stron namiotu stali stra�nicy, a kilkana�cie krok�w dalej, w ka�dym kierunku, natkn�liby si� natychmiast na nast�pnych dwudziestu Syn�w - Bornhald jednak�e pragn��, by k�opot�w by�o jak najmniej. Ka�dy k�opot stanowi zarzewie nowych. Konieczno�� brutalnego potraktowania wi�ni�w mog�aby wywo�a� wzburzenie w wiosce, wzburzenie tak gwa�towne, �e trzeba by co� z tym zrobi�. Byar to g�upiec. On - oraz pozostali, Farran zw�aszcza - chcieli podda� wi�ni�w �ledztwu. Bornhald nie by� �ledczym i nie mia� ochoty na stosowanie ich metod. Nie mia� te� zamiaru pozwoli� Farranowi, by ten w jakikolwiek spos�b zbli�y� si� do tych dziewcz�t, nawet je�li, zdaniem Ordeitha, by�y Sprzymierze�cami Ciemno�ci. Sprzymierze�cy Ciemno�ci czy nie, nabiera� coraz g��bszego przekonania, �e jego samego interesuje wy��cznie ten jeden Sprzymierzeniec Ciemno�ci. Bardziej ni� trollok�w, bardziej ni� Aes Sedai chcia� dopa�� Perrina Aybar�. Ledwie potrafi� zawierzy� opowie�ciom Byara o cz�owieku przebiegaj�cym knieje z wilkami, ale niemniej to Byar stwierdzi� jasno, i� w�a�nie Aybara wp�dzi� jego ojca w pu�apk� Sprzymierze�c�w Ciemno�ci na G�owie Tomana, wiod�c Geoframa Bornhalda na �mier� z r�k seancha�skich Sprzymierze�c�w Ciemno�ci i ich sojuszniczek spod znaku Aes Sedai. Niewykluczone, �e je�li �adne z Luhhan�w nie zacznie wreszcie m�wi�, i to ju� niebawem, w�wczas pozwoli, by Byar rozprawi� si� z kowalem na w�asny spos�b. Albo ten cz�owiek zmi�knie, albo zmi�knie jego �ona, gdy b�dzie si� temu przypatrywa�a. Jedno z nich pomo�e mu odszuka� Perrina Aybar�. Gdy zsiad� z konia przed swoim namiotem, powita� go Byar - sztywny, ponury, podobny do stracha na wr�ble. Bornhald zerkn�� z niesmakiem na znacznie mniejsz� grupk� namiot�w ustawionych z dala od pozosta�ych. Podmuch wiatru z tamtej strony przyni�s� zapach drugiego obozowiska. Tamci nie utrzymywali czysto�ci ani przy palikach dla koni, ani wok� siebie. - Ordeith zdaje si� ju� r�wnie� wr�ci�, prawda? - Tak, lordzie Bornhald. - Byar urwa�, Bornhald spojrza� na niego pytaj�co. - Donosz� o starciu, kt�re mieli z trollokami na po�udniu. Dw�ch zabitych. Sze�ciu rannych, tak twierdz�. - Kto poleg�? - spyta� cicho Bornhald. - Syn Joelin i Syn Gomanes, lordzie Bornhald. - W zapadni�tych policzkach Byara nie drgn�� ani jeden mi�sie�. Bornhald �ci�gn�� powoli r�kawice ze stalowymi ochraniaczami. To ci dwaj, kt�rych wys�a� razem z Ordeithem, by sprawdzili, co on w�a�ciwie robi podczas swoich wypad�w na po�udnie. Przezornie nie podni�s� g�osu. - Moje wyrazy uznania dla pana Ordeitha, Byar i... Nie! �adnych wyraz�w uznania. Przeka� mu, s�owo w s�owo, �e �ycz� sobie widzie� natychmiast te jego chude ko�ci. Powiedz mu to, Byar, i dawaj go tu zaraz, cho�by� musia� go aresztowa�, i te nikczemne kanalie, kt�re plami� honor Syn�w. Id�! Bornhald d�ugo powstrzymywa� gniew, tak d�ugo, a� nie znalaz� si� we wn�trzu namiotu; spu�ci� klap� wej�ciow� i krzywi�c si� wzgardliwie, zmi�t� mapy oraz szkatu�k� z przyborami do pisania z obozowego stolika. Ordeith musi go uwa�a� za imbecyla. Dwukrotnie ju� posy�a� za nim ludzi i dwukrotnie ci ludzie gin�li w "starciu z trollokami", za to w�r�d tych, kt�rzy pozostali przy �yciu, nie by�o �adnych rannych. Zawsze na po�udniu. Ten cz�owiek �ywi� jak�� obsesj� na punkcie Pola Emonda. C�, sam m�g� rozbi� tam sw�j ob�z, gdyby nie... Teraz nie mia�o to sensu. Tu wi�zi� Luhhan�w. Oni mu wydadz� Perrina Aybar�, w ten czy inny spos�b. Wzg�rze Czat to znacznie lepsze miejsce, na wypadek gdyby zostali zmuszeni do b�yskawicznych przenosin do Taren Ferry. Wzgl�dy militarne nad osobistymi. Po raz tysi�czny zastanawia� si�, dlaczego Lord Kapitan Komandor go tu przys�a�. Ci ludzie wydawali si� niczym nie r�ni� od tych, kt�rych ju� widzia� wcze�niej w stu innych miejscach. Pomijaj�c to, �e jedynie lud z Taren Ferry wykazywa� cho� krztyn� entuzjazmu dla projektu wyplenienia miejscowych Sprzymierze�c�w Ciemno�ci. Reszta gapi�a si� z ponurym uporem na Smoczy Kie� wyrysowany na czyich� drzwiach. W danej wiosce wiedziano zawsze, kto jest tam niepo��dany; jej mieszka�cy byli zawsze skorzy, bez wi�kszej zach�ty, sami si� oczyszcza� i wszystkich Sprzymierze�c�w Ciemno�ci wymiatano razem z tymi, kt�rych ludzie nie �yczyli sobie wi�cej ogl�da�. Tylko nie tutaj. Czarny gryzmo� przedstawiaj�cy ostry kontur k�a wywiera� w�a�ciwie taki sam skutek jak �wie�e pobielenie wapnem. No i te trolloki. Czy Pedron Niall, kiedy pisa� swe rozkazy, z g�ry wiedzia� o trollokach? Sk�d niby m�g� wiedzie�? Je�li jednak nie, to po co wys�a� Syn�w do t�umienia niewielkiego buntu? I dlaczego, na �wiat�o��, Lord Kapitan Komandor obarczy� go tym ow�adni�tym ��dz� mordu szale�cem? Klapa namiotu odsun�a si� i do �rodka wtarabani� si� Ordeith. Mia� na sobie szary kaftan haftowany srebrem, przedniej jako�ci, za to mocno poplamiony. Jego ko�cista szyja te� by�a brudna, stercza�a z ko�nierza, nadaj�c mu wygl�d ��wia. - Dobry wiecz�r, lordzie Bornhald. Oby nie tylko dobry, ale i �askawy, wyj�tkowy! - Lugardzki akcent by� tego dnia wyj�tkowo intensywny. - Co si� sta�o z Synem Joelinem i Synem Gomanesem, Ordeith? - C� za straszna historia, m�j lordzie. Kiedy�my si� natkn�li na trollok�w, Syn Gomanes dzielnie... Bornhald uderzy� go w twarz par� r�kawic. Zachwiawszy si�, ko�ci...
ZuzkaPOGRZEBACZ