Ken Kesey Jaskinie Te pa�aj�ce oczy m�wi� wszystko S�owo wst�pne Kena Keseya Zanim z nastaniem administracji Reagana obci�to wydatki na sztuk� i wszystko, co zwi�zane z humanistyk�, cz�sto obje�d�a�em elitarne i modne kursy dla pocz�tkuj�cych pisarzy organizowane przez uniwersytety. Op�acano mi przelot samolotem, wr�czano gar�� maszynopis�w i wciskano grup� student�w. Po kilku seminariach i bankietach dostawa�em czek i lecia�em do domu. Pieni�dze by�y du�e, pracy niewiele, p�awi�em si� w s�awie i chwale. Ale kiedy spogl�dam wstecz i zastanawiam si�, czego te� w�a�ciwie nauczy�em na tych kursach, stwierdzam, �e tylko jedno wydarzenie utkwi�o mi na dobre w pami�ci: pewien weekend w Teksasie z grup� adept�w sztuki pisarskiej. Rada uniwersytecka wybra�a trzydzie�cioro ludzi do udzia�u w warsztatach literackich, ale, jak si� wkr�tce przekona�em, nie kierowa�a si� zdolno�ciami kandydat�w, tylko wysoko�ci� kwoty, jak� rodziny kursant�w wspiera�y kas� uniwersytetu. W�r�d wybranej trzydziestki znalaz�a si� te� pewna zdenerwowana starsza pani. Mia�a jakie� sze��dziesi�t pi�� lat i siwe w�osy podbarwione fioletow� p�ukank�. Zanim nas sobie przedstawiono, jeden z cz�onk�w rady szepn�� mi na ucho, �e pani ofiarowa�a kup� pieni�dzy na restauracj� historycznego skrzyd�a biblioteki uniwersyteckiej. �rodowisko miejscowych intelektualist�w zna�o j� z list�w do redakcji, a ca�y stan z dzia�alno�ci filantropijnej, spo�ecznej oraz z jej pasji antropologa-amatora. Ale ja od razu wiedzia�em, �e to literatura jest tym, czym naprawd� chcia�a si� ws�awi�. Przecie� te pa�aj�ce oczy m�wi�y wszystko... Kiedy nadesz�a jej kolej, starsza pani podrepta�a z godno�ci� do katedry, dzier��c w d�oniach weso�y bukiet zapisanych na r�owo kartek, i zacz�a czyta�. Czyta�a nam opowie�� o swojej m�odo�ci, o tym, jak w sadzie zbiera�a brzoskwinie i jak w dojrza�ym ju� wieku, w domu opieki spo�ecznej, usi�owa�a przybli�y� literatur� angielsk� ludziom, kt�rzy ledwie w�adali tym j�zykiem. By�o tam te� o m�u, kt�remu niewiele zabrak�o, by zosta� senatorem. Biedaczek. A mi�dzy jednym, drugim i trzecim znalaz�o si� miejsce na obfity wyb�r z niczym nie zwi�zanych wdowich przemy�le�, kt�re wyci�gn�a z lod�wki akurat przy tej okazji. Wyszed� z tego jaki� paranoiczny sos, gdzie p�ywa�o i to, i tamto, i owo. "Scyzoryk mojego papy nigdy nie by� do�� ostry, jego zdaniem, ale komuni�ci skonstruowaliby to lepiej, cho� niew�tpliwie najwspanialsz� ksi��k� na �wiecie jest "Przemin�o z wiatrem", a tatu� wiedzia�, �e zanim dojedziemy na lotnisko, nie zdo�amy ju� trafi� do domu." S�ucha�em tego natchnionego potoku zda� przez bite trzy kwadranse. By�em zdumiony, wstrz��ni�ty, przera�ony, wzruszony i zak�opotany. A przede wszystkim - zdruzgotany. Nikt tego tekstu wcze�niej nie czyta�! Nie, nie, jeszcze gorzej! Kto� go na pewno czyta�, ale nie odrzuci�, bo uzna�, �e gdyby u�wiadomiono starszej pani, i� to, co napisa�a, jest niewiarygodnym be�kotem, oznacza�oby to dla uniwersytetu finansowe samob�jstwo. Po jakiej� p�godzinie czytania nie trzeba jej by�o ju� nic m�wi�. Sama wiedzia�a. Ka�dy, kto kiedykolwiek czyta� sw�j tekst przed publiczno�ci�, wie... "Chryste, jakie to koszmarne, a jestem dopiero w po�owie!" W jej leciwych oczach zacz�� przygasa� p�omie�, ale starsza dama bohatersko par�a naprz�d. Maszynopis dr�a� jej w d�oniach jak uschni�te li�cie, studenciaki w tylnych rz�dach zacz�y chichota�, by w ko�cu gruchn�� gromkim �miechem. Kiedy wreszcie sko�czy�a i opad�a na krzes�o, w sali teksa�skiego uniwersytetu unosi� si� zapach krwi. Dwadzie�cia dziewi�� rekin�w ostrzy�o literackie k�y, a nasza czcigodna wdowa dobrze wiedzia�a, �e zas�u�y�a na straszliw� �mier�. Na szcz�cie przypomnia�em sobie co�, czego nauczy� nas Malcolm Cowley w Stanfordzie - i kto wie, czy nie jest to najwa�niejsza rzecz, jakiej mo�na nauczy� grup� aspiruj�cych pisarzy (nie, nie chodzi o pisarzy, chodzi w�a�nie o grup�). Ot� Cowley cz�sto nas poskramia� m�wi�c: "Obchod�cie si� �agodnie z prac� koleg�w. B�d�cie wyrozumiali i taktowni. I pami�tajcie, �e napisanie z�ej ksi��ki kosztuje tyle samo wysi�ku, co napisanie dobrej". Na szcz�cie by�em w stanie przekaza� t� my�l dalej, przekaza� j� grupie na tamtych warsztatach literackich. I uda�o si�. Podzia�a�o jak balsam na ran�. Wszyscy byli�my wdzi�czni Cowleyowi. Ka�dy znany mi pisarz uczy. W pewnym momencie, nawet je�li nie musi, to i tak musi. Je�li w czasach studenckich chodzi�e� na zaj�cia w akademickim klubie sportowym, to wiesz, �e to zupe�nie tak samo jak wykrzykiwanie wskaz�wek w czasie meczu zapa�niczego. Mog�e� nie by� �adnym sportowym objawieniem, ale mia�e� swoj� specjalno��, ze dwa, trzy zagrania taktyczne, kt�re wyci�ga�e� znienacka z kieszeni, proste sztuczki w rodzaju: "Uwa�aj na p�nelsona!" albo "Uwa�aj na d�wigni�!" Z niewyja�nionego powodu po prostu musisz to z siebie wykrzycze�, musisz innych nauczy� tego, czego uczono ciebie. Zw�aszcza je�li trafi� ci si� dobry trener. Mia�em szcz�cie do kilku �wietnych trener�w. Bill Hammer nauczy� mnie najrozmaitszych chwyt�w i kombinacji. Na retoryce Robert C. Clark zdradzi� mi trzy sekrety dobrej dykcji: "Wargi, j�zyk, z�by! Wargi, j�zyk, z�by!" A wspania�y nauczyciel sztuki pisarstwa, James B. Hall, odkry� przede mn� jedn� z tajemnic literatury. By�em studentem na wydziale retoryki i dramatu uni- wersytetu stanu Oregon. Jednym z warunk�w zrobienia dyplomu by�o zaliczenie semestru zaj�� z pisania scenariuszy dla telewizji. Nauczyciel prowadz�cy owe telewizyjne zaj�cia powiedzia�: "Najpierw musi si� pan nauczy� czego� o konstruowaniu fabu�y. Przenosz� pana do grupy literackiej J. B. Halla". Doskonale, my�la�em. Uwielbia�em beletrystyk�, zw�aszcza science-fiction. Moim ukochanym pisarzem by� Ray Bradbury. "Nie ma lepszego nad Bradbury'ego", mawia�em z zadowoleniem. I w�a�nie wtedy profesor Hall zada� mi do przeczytania opowiadanie Ernesta Hemingway'a, "Powr�t �o�nierza", a potem kaza� mi je opowiedzie� kolegom. - Hm... - Wzruszy�em ramionami. - Moim zdaniem, to po prostu historia jakiego� Krebsa, kt�ry siedzi u matki w kuchni i je �niadanie. Ona mu wypomina, �e teraz, kiedy wojna si� sko�czy�a, powinien ruszy� si� z domu, poszuka� sobie pracy, znale�� jakie� zaj�cie, ale on chce tylko patrze�, jak jego siostra gra w baseball... - Nie! - przerwa� profesor Hall. - O, prosz�! Tutaj!. To opowiadanie jest w�a�nie o tym! - Podszed� do mnie w tych swoich bia�ych butach i d�gn�� palcem stron� gdzie� w �rodku ksi��ki. - O tu, kiedy matka podaje mu jajka na boczku i opowiada, jak go nosi�a na sercu, gdy by� malutki... Co Krebs robi? Na co patrzy? Niech pan to jeszcze raz przeczyta. G�o�no. Akapit sk�ada� si� tylko z jednego zdania. "Krebs patrza� na t�uszcz z boczku krzepn�cy na talerzu". * - W�a�nie o tym jest to opowiadanie! To jest kluczowa linijka. Ona nadaje ton ca�ej historii. Bez tego d�wi�ku ca�a kompozycja nie mia�aby harmonii. Czy pan to widzi? * "Powr�t �o�nierza" z tomiku 49 opowiada� Ernesta Hemingway`a; PIW; prze�o�y� Bronis�aw Zieli�ski. Cholera, pewnie, �e widzia�em! To zdanie sta�o si� dla mnie kluczem otwieraj�cym podwoje do prawdziwej literatury i w ko�cu wci�gn�o mnie do �rodka. Dzi�ki kilku opowiadaniom dosta�em stypendium Woodrowa Wilsona i trafi�em do Stanfordu, �eby uczestniczy� w kursie pisania prowadzonym przez s�ynnego Wallace'a Stegnera. Boj� si�, �e profesor Stegner omy�kowo wzi�� mnie za antyintelektualist�, podczas gdy tak naprawd� by�em postaci� daleko mniej z�o�on�, zwyczajnym analfabet�, zw�aszcza w por�wnaniu z reszt� jego student�w - �mietank� samych pewniak�w. Byli tam: C. J. Koch z Australii "Year of Living Dangerously" ("Rok niebezpiecznego �ycia"), Ernest Gaines "The Autobiography of Miss Jane Pittman" ("Autobiografia panny Jane Pittman"), Tillie Olsen "Tell Me a Riddle" ("Zgaduj-zgadula"), Peter Beagle "A Fine and Private Place", "The Last Unicorn" ("Mi�e Odosobnienie", "Ostatni Jednoro�ec"), Robert Stone "A Hall of Mirrors", "Dog Soldiers", "A Flag for Sunrise", "Children of Light" ("Komnata luster", "Najemnicy", "Wiwat wsch�d s�o�ca", "Dzieci �wiat�a"), Ken Babbs "Cassady in the Backhouse" ("Cassady w wyg�dce"), trio zwane Mafi� z Kentucky - Wendell Berry, Ed McClanahan i Gurney Norman; ju� wtedy wszyscy zd��yli wyda� licz- ne wa�ne powie�ci i zbiory opowiada�, kolejne za� mieli w druku, a Larry McMurtry mia� dorobek, kt�ry, gdyby go roz�o�y� strona po stronie, wy�cieli�by drog� z Teksasu do Sztokholmu. Byli te� inni, ale wiecie ju�, o co chodzi: niesamowita dru�yna, klub zwyci�skiej ekstraklasy i super szkoleniowiec. A je�li doda� do tego trener�w wspomagaj�cych - Richarda Scowcrofta, Malcolma Cowleya i Franka O'Connora - to dopiero wtedy widzimy, co to by�o za szkolenie! I chocia� by� mo�e w tamtych czasach nieca�kiem zdawali�my sobie z tego spraw� (m�wimy o wczesnych latach sze��dziesi�tych, kiedy byli�my bardzo m�odzi, a, jak wiecie, by� to okres, kiedy nasz� uwag� mog�o zaprz�ta� wiele innych rzeczy), to teraz wszyscy spogl�damy na wsp�lnie sp�dzony okres z jak�� nabo�n� czci�. Zostaje szczeg�lna wi� ��cz�ca cz�onk�w dobrego, z�ytego zespo�u, taka wi�, kt�ra nigdy do ko�ca nie wygasa, cho� sezon si� ko�czy i ka�dy idzie w swoj� stron�. Wi�kszo�� z nas wci�� pozostaje w kontakcie - a wielu zawar�o bliskie i trwa�e przyja�nie. Rodzinne przyja�nie. Moje dzieciaki, dzieciaki Eda, Wendella i Boba Stone'a znaj� si� od urodzenia. Dzieci Kena Babbsa chodzi�y z moimi do tej samej szko�y, od przedszkola do matury. Co wi�cej, dzi�ki naukom Cowleya nadal pe�nimy wobec siebie role �agodnych, wyrozumia�ych krytyk�w. Mo�emy wzajemnie przesy�a� sobie brudnopisy ksi��ek bez obawy, �e zostaniemy inteligentnie zjedzeni w kaszy przez jakiego� nienasyconego demona literatury. Kiedy za "Wiwat wsch�d s�o�ca" Bob Stone ...
ZuzkaPOGRZEBACZ