Quick Amanda - Dolina klejnotów.pdf

(916 KB) Pobierz
Amanda Quick
Dolina Klejnotów
Ogłoszenie na ostatniej stronie katalogu księgarskiego było małe i dyskretne, toteż jedynie
doświadczony kolekcjoner białych kruków mógł się zorientować, że oferowany na sprzedaż
wolumin to unikatowy przykład osiemnastowiecznej erotyki. DO SPRZEDANIA: „Dolina
tajemniczych klejnotów" Burleigha. Pierwsze wydanie, . Plansze. Stan bardzo dobry.
Kontakt: Mercy Pennington, Pennington's Second Chance Bookshop, Ignatius Cove,
Waszyngton. Chociaż Croft Falconer spędził mnóstwo czasu nad tymi pięcioma linijkami, po
raz kolejny przeczytał ogłoszenie, mając nadzieję, że znajdzie wreszcie jakąś wskazówkę
pozwalającą się domyślić, jakim cudem książka pojawiła się na rynku po tylu latach. Croft
zignorował podany numer telefonu. W swoim domu na wybrzeżu nie miał telefonu. Nie miał
też telewizora, radia ani kuchenki mikrofalo- wej. Mógł wprawdzie pojechać do miasta i
zadzwonić z automatu, ale wiedział, iż będzie to daremny trud. Musiał na własne oczy
zobaczyć książkę, aby być pewnym, że jest to ta, o którą mu chodziło. Chciał także osobiście
poznać tę Mercy Pennington i dowiedzieć się, kim jest, ile wie i skąd ma książkę. Jedyną
bezsporną rzeczą był niepokojący fakt, iż ta książka nie miała prawa istnieć. Dolina powinna
była spłonąć w ogniu, który trzy lata wcześniej zniszczył znajdującą się na wyspie fortecę
Egana Gravesa. Croft był naocznym świadkiem pożaru. Czuł na sobie jego diabelski żar,
widział ogarniające wszystko płomienie i słyszał przeraźliwe okrzyki ofiar ognia. Jakim
cudem coś, co powinno było sczeznąć w płomieniach, pojawiło się znów w jakimś
prowincjonalnym katalogu księgarskim? Istnienie książki otwierało na nowo sprawę, którą
Croft uważał za zamkniętą na zawsze. Jeśli książka przetrwała pożar, to Croft musiał wziąć
pod uwagę również inną możliwość: iż jej dwczesny właściciel, Egan Graves, także wyszedł
cało z tego pożaru. A to by oznaczało, że Croft pokpił sprawę. Ogłoszenie o Dolinie dawało
asumpt do pewnych pytań, na które należało znaleźć odpowiedź. Wskazywało na ślad, którym
trzeba było podążyć. Ślad zaczynał się u panny Mercy Pennington w Ignatius Cove w stanie
Waszyngton. Croft spoglądał przez okno swego gabinetu na oświetlony wschodzącym
słońcem Pacyfik i rozmyślał o pannie Percy Pennington. Nim doszedł do jakichkolwiek
wniosków, rottweiler cicho zaskomlał mu za plecami. Croft rzucił okiem na wielkiego psa.
Zwierzę odpowiedziało mu pełnym nadziei spojrzeniem. - Masz rację, czas pobiegać -
powiedział Croft. - Chodźmy na plażę. Już dzisiaj na pewno nie będę medytował. Pies w
milczeniu zaakceptował odpowiedź swego pana i ruszył do drzwi. Gdyby ktoś zapytał Crofta
o jego związek z rottweilerem, odpowiedziałby, iż po prostu jest jednym z tych ludzi, którzy
lubią psy. W rzeczywistości miał o wiele więcej wspólnego ze stworzeniem, które szło teraz
obok niego. Odwie- czne, dzikie, myśliwskie instynkty nadal krążyły w żyłach rottweilera,
choć na ogół zwierzę zachowywało się poprawnie i było do przyjęcia w cywilizowanym
świecie. Jednakże w razie prowokacji fasada grzeczności zarówno u człowieka, jak i u psa,
znikała natychmiast, odsłaniając drapieżne instynkty. Croft odsunął japoński parawan i
wyszedł do holu. Pokój po przeciwnej stronie wyłożonego kafelkami korytarza wabił i kusił.
Croft zajrzał do środka, czując, jak przyciąga go czysta prostota. Surowa drewniana podłoga,
pleciona mata i wytwornie skromna dekoracja kwiatowa w niskim, czarnym wazonie z
ceramiki obiecywały schronienie. Okres spokojnej porannej medytacji był dla Crofta tak
samo ważną częścią jego codziennego życia, jak bieganie i wyczerpujące ćwiczenia, które
pomagały mu utrzymać się w szczytowej formie w walkach wschodnich. Croft przywiązywał
dużą wagę do swych przyzwyczajeń. Wszystkie, od porannej medytacji do późniejszej
filiżanki perfekcyjnie zaparzonej herbaty, były codziennymi składnikami jego doskonale
zorganizowanego, samowystarczalnego świata. Nie lubił rezygnować nawet z
najdrobniejszych elementów samodzielnie wypracowanych rytuałów. Tego ranka nie miał
wielkich nadziei na takie uspokojenie umysłu, które prowadziłoby do medytacyjnego transu.
Zbyt wiele pytań wirowało mu w głowie; zbyt wiele materializowało się groźnych
możliwości. Postanowił, iż musi mu wystarczyć poranny bieg. Z psem u boku wyszedł z
domu tylnymi drzwiami. Croft miał na sobie tylko parę dżinsów i gdyby obserwowała go w
tym momencie jakaś kobieta, byłaby zafascynowana harmonijnymi ruchami mięśni jego
pleców i ramion. Emanował zdrową, wytrenowaną i kontrolowaną siłą. Nikt jednak nie
przyglądał się zgrabnej sylwetce mężczyzny. Croft nigdy nie sprowadzał kobiet do swego
samotnego domu na wybrzeżu Oregonu. Pięć minut później mężczyzna i pies biegli po
błyszczącym piasku na skraju wody. Powietrze pełne było światła i energii nowego dnia i
Croft razem z psem oddychali głęboko, biegnąc do odległego punktu na końcu plaży. Podczas
biegu Croft nadal zastanawiał się nad zupełnie nieznanym i nieprzewidywalnym kawałkiem
nowej układanki - nad panną Mercy Pennington. Mercy spojrzała na wielką stertę romansów i
kryminałów, które wylądowały przed chwilą na ladzie obok kasy. Uśmiechnęła się do kobiety
po drugiej stronie lady, usiłując nie okazywać satysfakcji. Christina Seaton była doskonałą
klientką. Można było liczyć, że kupi co miesiąc przynajmniej dwadzieścia książek. Za
każdym razem, kiedy Christina wchodziła do księgarni Pennington's Second Chance, Mercy
odczuwała przyjemny dreszczyk. W głębi duszy wiedziała, że tylko ktoś prowadzący, tak jak
ona, niewielki interes, zrozumie istotę jej uczucia wobec tej właśnie klientki. - Czy to już
wszystko, Christino? Klientka uśmiechnęła się. Miała lat trzydzieści, była więc o parę lat
starsza od Mercy i cechowała ją ta świeża atrakcyjność, która doskonale pasowała do
modnych dżinsów, luźnego swetra i drogich pantofli. - Jeszcze pytasz? Moje dzieciaki i tak
będą w tym miesiącu chodzić bez butów. Mercy roześmiała się głośno. Niewielu doprawdy
dzieciom w Ignatius Cove groziło chodzenie bez butów czy też bez czegokolwiek innego, o
czym by zamarzyły. Miasteczko, położone na północ od Seattle, było oazą bogatych,
odnoszących sukcesy ludzi, z których większość pracowała w dużym mieście, ale wolała
mieszkać z rodzinami w małym miasteczku. Ignatius Cove miało same zalety- leżało dość
blisko Seattle, aby można było korzystać z wielkomiejskich uciech, a mimo to symbolizowało
wszelkie radości i korzyści wynikające z wiejskiego położenia nad brzegiem morza. Mercy
świetnie zdawała sobie sprawę z charakterystycznych cech Ignatius Cove od chwili, gdy
odkryła tę miejscowość. Kiedy dwa lata wcześniej zaczęła szukać miejsca dla swojej
księgarni, dokładnie wiedziała, czego chce: dobrze sytuowanej i wykształconej zbiorowości,
potencjalnych klientów księgarni, którzy mieli możliwości, aby zaspokajać swe
zainteresowania. Ignatius Cove było miejscem idealnym. Mercy nie usiłowała nawet
konkurować z istniejącą już w miasteczku księgarnią, która specjalizowała się w najnowszych
bestsellerach i albumach sztuki. Postanowiła wypełnić lukę na rynku książki z drugiej ręki,
uzupełniając swoje bogate, uporządkowane zapasy nowymi popularnymi wydaniami w
miękkich okładkach. Takie połączenie okazało się udane i zyskowne. Pod koniec pierwszego
roku działalności księgarnia Pennington's Second Chance zarobiła tyle, aby utrzymać się na
rynku. Pod koniec drugiego roku Mercy miała już solidną klientelę. Swój sukces mierzyła
tym, że teraz kupowała wino korkowane zamiast kapslowanego. - Dorrie mówi, że jedziesz w
przyszłym tygodniu na urlop - stwierdziła Christina, kiedy Mercy przygotowywała jej
rachunek. - Najwyższy czas. Mercy uśmiechnęła się, a jej lekko skośne, zielone oczy zabłysły
z radości. Odruchowo uniosła rękę i założyła za ucho kosmyk złotobrązowych włosów. - Po
części jest to interes, po części - urlop. Okropnie się cieszę. W zeszłym miesiącu kupiłam na
pchlim targu pudło chłamu i znalazłam w nim bardzo ciekawą starą książkę, która ma pewną
wartość. Dałam ogłoszenie do katalogu starych książek. Po kilku dniach zadzwonił jakiś
człowiek z Kolorado, który chce ją kupić. Mam mu ją dostarczyć w przyszłym tygodniu,
kiedy pojadę na urlop. - Chcesz ją osobiście zawieźć do Kolorado? Czy to aby nie przesada?
Dlaczego nie możesz wysłać jej pocztą? - Ten człowiek chce, abym mu dostarczyła tę książkę
do rąk własnych. Powiedział, że nie ma zaufania do poczty, a ten egzemplarz jest bardzo
ważny dla jego kolekcji. Rozumiem, że poszukiwał go od jakiegoś czasu. Poza tym wlicza
koszty mojej podroży do Denver w cenę książki. Mdwi, że sam nie lubi podróżować. - Płaci
ci za podroż? Mercy skinęła głową, kończąc podliczanie rachunku. - Powiedział, żebym
leciała business class, ale nie mam takiego zamiaru. Już i tak dość go to wszystko kosztuje.
Polecę do Denver i wynajmę samochód, żeby dojechać na miejsce. To jest gdzieś w górach,
chyba na odludziu. Zaprosił mnie, abym spędziła u niego kilka dni. Później przejadę się bez
pośpiechu przez Góry Skaliste i wrócę do Denver. Stamtąd przylecę do domu. - Hmmm.
Brzmi interesująco. Młody czy stary? - Kto? - Twój klient - wyjaśniła niecierpliwie Christina.
- Jest młody czy stary? - Och. - Mercy zamyśliła się, marszcząc nos. - Prawdę mówiąc, nie
jestem pewna. Przez telefon miał bardzo miły głos. Kulturalny, jeśli wiesz, o co mi chodzi,
choć nie mam pojęcia, ile może mieć lat. Pewno ze czterdzieści. - Trochę za stary, ale w
granicach możliwości. Kobieta musi być dzisiaj elastyczna w swoich poglądach. - Niezależnie
od wieku nie jest najwyraźniej za stary, żeby wydać majątek na książkę. Wczoraj przesłał mi
pieniądze. Christina wybuchnęła śmiechem. - Jesteś za młoda, żeby pieniędzmi zastąpić w
życiu miłość. - Nic podobnego. Zajmowanie się interesami szybko człowieka postarza. Suma,
którą zapłacił za Dolinę, wystarczy mi na opłacenie wielomiesięcznego czynszu. Ponadto dał
mi do zrozumienia, że być może wliczy w cenę książki kilka egzemplarzy ze swojej kolekcji.
Mogłabym dać ogłoszenie tak samo jak przy tej pierwszej książce. W ten sposób naprawdę
zajmowałabym się białymi krukami. Oto dobra strona prowadzenia antykwariatu. -
Rozumiem. - Christina zmrużyła oczy, jakby wypatrując czegoś w oddali. - Mercy
Pennington, antykwariuszka. - Nieźle to brzmi, musisz przyznać - stwierdziła Mercy z
zadowoleniem. - Pierwsze wydania, prywatne druki, piękne osiemnastowieczne oprawy,
miedziorytowe ilustracje. Francja elegancja. - Czy to znaczy, że mam gdzie indziej zacząć
szukać romansów i kryminałów? - Jeszcze nie. - Mercy roześmiała się. - Wejście na rynek
rzadkiej książki zabiera mnóstwo czasu i pieniędzy. Nawet jeśli wszystko dobrze pójdzie ze
sprzedażą tej książki, jeszcze bardzo długo będę sprzedawała te używane tytuły. Białe kruki
będą zajęciem ubocznym i nie wiadomo, czy staną się czymś bardziej znaczącym. - Cóż,
życzę ci szczęścia. I baw się dobrze na wycieczce do Kolorado. Czy Dorrie zajmie się
księgarnią podczas twojej nieobecności? Mercy kiwnęła głową. - Wydaje mi się, że z
przyjemnością zajmie się wszystkim przez tydzień. Nigdy nie zostawiałam jej samej na dłużej
niż parę godzin. W gruncie rzeczy Dorrie Jeffers była absolutnie zachwycona perspektywą
samodzielnego prowadzenia księgarni. Po kilku miesiącach pracy w niepełnym wymiarze
godzin chciała skorzystać z okazji. - Dlatego właśnie tak bardzo potrzebujesz urlopu.
Traktujesz ten sklep jak pierworodne dziecko. Poświęcasz mu stanowczo za dużo czasu.
Musisz się od czasu do czasu zająć czymś innym. - Christina wzięła z lady papierową torbę
pełną książek i odwróciła się w stronę wyjścia. - Baw się dobrze i uważaj za kierownicą.
Drogi w Górach Skalistych nie są zbyt bezpieczne. - Będę uważać. - I przyjrzyj się dobrze
swemu klientowi. Nie traktuj go wyłącznie jako środka do rozpoczęcia nowej kariery w
handlu białymi krukami. Nigdy nie wiadomo. To może być bardzo przystojny samotnik,
czekający na kobietę swego życia, która go wyprowadzi z górskiej pustelni. - Wątpię.
Dlaczego tak bardzo ci zależy, żebym wyszła za mąż? Nie czytałaś opracowań
socjologicznych, które mówią, iż kobiety stanu wolnego są szczęśliwsze niż mężatki? - My,
kobiety zamężne, nie lubimy patrzeć na panny, szczęśliwe, bogate i niezależne. - Christina
uśmiechnęła się. -To psuje obraz małżeństwa. Poza tym niedola lubi towarzystwo. Uważaj na
siebie, Mercy. Do zobaczenia po twoim powrocie. - Christina otworzyła drzwi i w sklepie
rozległ się wesoły dźwięk dzwoneczka. Mercy poczekała, aż dzwoneczek umilknie, po czym
wyszła zza lady, żeby poprawić krzywo stojące półki z tyłu sklepu. W księgarni nie było
nikogo, zbliżał się czas zamykania antykwariatu. Mercy zaczęła myśleć o kolacji. W domu w
szafce miała paczkę gryczanego makaronu. I była prawie pewna, że w zamrażarce jest jeszcze
trochę sosu pesto. W kuchni czekała także butelka zinfandela. Mercy czekał długi wieczór, w
dodatku był to wieczór piątkowy. Piątek zawsze oznaczał pewnego rodzaju uroczystość,
mimo iż księgarnia była otwarta również w soboty. Takie małe przedsięwzięcia wymagały
sześciodniowego tygodnia pracy. Po dwóch latach Mercy zdążyła się już przyzwyczaić do
takiego trybu życia. Wyjazd do Kolorado w poniedziałek rano miał być pierwszym
prawdziwym urlopem od dwdch lat. Nie wszyscy uważaliby zresztą tę wycieczkę za urlop,
pomyślała ironicznie Mercy. W końcu była to zdecydowanie wyprawa w interesach. Mercy
była jednak tak podekscytowana, jakby wypływała w rejs dookoła świata. Sprzedaż Doliny
tajemniczych klejnotów była kamieniem milowym w jej karierze. Otwierał się przed nią
nowy, wspaniały świat. Jeśli dobrze rozegra karty, znajdzie się w ekskluzywnej atmosferze
towarzystwa antykwariuszy. Ignatius Cove przyniosło jej szczęście. Jej życie bardzo się
zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat, pomyślała z satysfakcją Mercy. Dokładnie dwa lata
wcześniej przekonała się, do jakiego stopnia nie zna się na mężczyznach. Musiała odwołać
swój ślub i zrezygnować z pracy w bibliotece publicznej. Teraz mężczyzn traktowała z dużo
większą ostrożnością, nie miała żadnego stałego przyjaciela, była szczęśliwa i doskonale
urządzona w nowej pracy. Stając na palcach, aby dosięgnąć książki na górnej półce, Mercy
wróciła myślami do kolacji. Zacisnęła palce na książce i nagle poraziło ją wrażenie, iż ktoś ją
obserwuje. Było to nieprzyjemne uczucie, zwłaszcza że nie słyszała dzwoneczka, który
dźwięczał przy każdym otwarciu drzwi. Mercy była absolutnie pewna, że nie jest w księgarni
sama. Znieruchomiała. - Szukam Mercy Pennington. Krzyknęła i gwałtownie się odwróciła.
Przy końcu rzędu półek stał jakiś mężczyzna. Jej pierwsze wrażenie dotyczyło ciemności...
nieprzyjemnej, ogarniającej wszystko ciemności. Do sklepu wtargnął upiór nocy, szczupły,
ponury duch z włosami koloru kruczego skrzydła. Miał na sobie czarne spodnie, czarne buty i
czarną, rozpiętą pod szyją koszulę. Nawet dźwięk jego głosu przywodził na myśl noc i
wszystkie jej tajemnice. Echo własnego imienia i nazwiska wydało się Mercy głębokie i
ciemne jak dno oceanu. Jedynie w jego oczach dojrzała promień światła. Osadzone w ciemnej
twarzy, miały dziwny orzechowy odcień. Wyraz oczu był niepokojąco inteligentny i
przenikliwy. Patrząc w nie Mercy zastanawiała się, jak człowiek może osiągnąć tak głęboki,
wyrafinowany spokój. I co mogłoby zakłócić spokój tych oczu? Jakaś prymitywna, kobieca
cząstka Mercy chciała odkryć tę tajemnicę. Przez jedną krótką, kuszącą chwilę Mercy
zapragnęła uderzyć obcego w twarz albo go pocałować, aby sprawdzić, czy uda jej się
zmienić spokojny wyraz jego oczu. Z niepokojem stwierdziła, że jej reakcje wynikają z
zafascynowania obcym, który bez uprzedzenia pojawił się w jej życiu. Nigdy do tej pory nie
spotkała mężczyzny, który wywoływałby w niej natychmiastowe i gwałtowne poczucie
świadomości własnej kobiecości. Uczucie było tak silne i obezwładniające, że musiała
przytrzymać się najbliższej półki. Pomyślała, że nieznajomy ma jakieś trzydzieści parę lat,
może trochę więcej. W jego twarzy wszystko było kanciaste: wysokie kości policzkowe,
twardo zarysowana szczęka, arogancko sterczący nos. I stał przed nią z wyszukanym, niemal
erotycznym wdziękiem, atakującym jej zmysły. Jego usta zaciśnięte były w wąską linię i
powinny wyrażać całkowity brak emocji, ale z jakiegoś niejasnego powodu Mercy odnosiła
wprost przeciwne wrażenie. W twardo zaciśniętych ustach dostrzegła wielki potencjał
emocjonalny i umiejętność panowania nad sobą. Nie mogła jednak odkryć, czy za zimnym
wyrazem ust kryje się namiętność, czy też przemoc. Mercy pomyślała, że porywające byłoby
każde uczucie, jakim ten mężczyzna obdarzyłby kobietę. Usiłowała otrząsnąć się z
paraliżującej niemocy. - Jestem Mercy Pennington. Przestraszył mnie pan. Nie słyszałam,
kiedy pan wszedł. - Mocno wzięła się w garść. - Dzwonek nad drzwiami musiał się popsuć.
Mężczyzna rzucił okiem na drzwi. - Dzwonek nie jest zepsuty- stwierdził. - Przecież zawsze
dzwoni, kiedy drzwi się otwierają. - Tym razem nie zadzwonił. - Mężczyzna wzruszył
ramionami. Tajemnica bezgłośnego dzwonka najwyraźniej nie była dla niego niczym
ważnym. -Jeśli pani jest Mercy Pennington, ma pani na sprzedaż pewną książkę. Chciałbym
ją zobaczyć i jeśli to jest to, czego szukam, zapłacę każdą cenę. - Książkę? - Mercy niczego
nie kojarzyła. Coś w tym człowieku kompletnie ją dezorientowało. Pytał ją o książkę, a
przecież miała wrażenie, iż powinni rozmawiać o sprawach znacznie bardziej osobistych,
znacznie ważniejszych. Poczuła przelotne wrażenie porozumienia, coś takiego, jakby znała go
już pod pewnym względem, choć nie wiedziała nawet, jak się nazywa. - Mam na sprzedaż
setki książek. - Chodzi mi o Dolinę tajemniczych klejnotów Burleigha. Przyjechałem z
daleka. Zabrzmiało to tak, jakby przybył z zewnętrznych kręgów Hadesu. - Ach, o tę książkę
panu chodzi. - Mercy, zadowolona, że wszystko szybko się wyjaśni, dodała: - Przykro mi, ale
już ją sprzedałam. - Uśmiechnęła się szeroko. - Szkoda, że niepotrzebnie tak daleko pan
jechał. Mężczyzna zmrużył orzechowe oczy. - Kiedy pani ją sprzedała? - Parę dni temu.
Zadzwonił jakiś człowiek z Kolorado i powiedział, że kupuje w ciemno. - Odebrał już swój
zakup? ~ Nie, w gruncie rzeczy... - Zapłacę więcej. Mercy poczuła się zakłopotana. - Nie
mogę czegoś takiego zrobić. To byłoby nieetyczne. On już mi zapłacił za książkę i obiecałam
mu ją dostarczyć. - Uważa pani, że to... nieetyczne sprzedać temu, kto da więcej? - Tak -
odparła szybko Mercy, której nie podobało się nowe, jeszcze intensywniejsze zainteresowanie
nieznajomego. Usiłowała wyzwolić się z dziwnego uczucia, jakie ją pochłaniało. - A teraz,
jeśli pan wybaczy, mam jeszcze coś do zrobienia przed zamknięciem sklepu. Jest już po
piątej. Ruszyła w jego stronę, mając nadzieję, iż zrozumie aluzję i sobie pójdzie. Czuła się
lekko podenerwowana faktem, że byli w księgarni sami. Nie był to mężczyzna, którego
chciałoby się spotkać w wąskim przejęciu między półkami księgarni albo w ciemnym zaułku.
Ledwo sobie to uświadomiła, w wyobraźni ujrzała ciemną sypialnię. Niecierpliwie odrzuciła
na bok pomysł o znalezieniu się z tym człowiekiem w tak niebezpiecznym otoczeniu. Kiedy
dzielnie ruszyła w jego kierunku, przybyły ani drgnął. Przyglądał jej się uważnie, a jego
postać wyrażała spokój i równowagę, choć nieruchoma sylwetka wyglądała dość niepokojąco.
Na dwa kroki przed nim Mercy zmuszona była się zatrzymać. Zacisnęła palce na książkach,
która wzięła wcześniej, aby je przestawić na inną półkę, i zaczęła poważnie rozpatrywać
stopień grożącego jej niebezpieczeństwa. W Ignatius Cove nie popełniano wielkich
przestępstw, lecz samotna właścicielka sklepu pod koniec dnia pracy zawsze była łakomym
kaskiem. - Przepraszam, niech się pan odsunie - powiedziała z całą mocą, jaką udało jej się z
siebie wykrzesać. Czytała gdzieś kiedyś, że w takiej sytuacji należy zachować spokój i
opanowanie. Można było wówczas mieć nadzieję, że człowiek jakoś się obroni przed
niebezpieczeństwem. - Chciałbym zobaczyć tę książkę. - Nie mam jej tutaj. - A gdzie? -
spytał cierpliwie, co było bardzo denerwujące, ponieważ nie dawało się przewidzieć, jak
długo taka cierpliwość potrwa. - Mam ją w domu. - Mercy przełknęła ślinę. - Nie chciałam
tutaj jej trzymać. To cenna książka. Przyglądał się jej przez chwilę, wlepiając w nią
orzechowe oczy. Potem kiwnął głową, najwyraźniej pod wpływem podjętej decyzji. - Dobrze.
Pójdę do pani domu. Jak to daleko stąd? Mercy zawahała się, usiłując wymyślić
najbezpieczniejsze rozwiązanie. - Niedaleko. Można dojść piechotą. - Na ulicy miała szansę
zawezwania pomocy, gdyby zaszła taka potrzeba. Na ulicy były samochody, przechodnie i
inni właściciele sklepów zamykających je na noc. Poczuje się znacznie bezpieczniej. - Proszę
zaczekać na dworze, zaraz wyjdę. Znów kiwnął głową, odwrócił się, przeszedł do końca
regałów i znikł jej z oczu. Mercy patrzyła za nim, wstrzymując oddech i czekając na dźwięk
dzwonka, oznaczający, iż faktycznie opuścił księgar- nię. Nie mogła uwierzyć, że tak to łatwo
poszło. Jedna jej część, przekonana, iż znajduje się w niebezpieczeństwie, nadal wysyłała do
układu nerwowego sygnały mówiące o konieczności walki lub ucieczki, choć inna część jej
osobowości była nieprzyjemnie zdziwiona spokojnym wyjściem obcego. Nigdy dotąd nie
spotkała mężczyzny, który wywierałby taki natychmiastowy wpływ na jej uczucia. Było to
dziwnie zaskakujące, choć groźne doświadczenie. Dzwonek nie zadzwonił i nie słychać było
otwierania i zamykania drzwi, lecz Mercy wiedziała, iż została w księgarni sama. Ostrożnie
podeszła do okna i wyjrzała. Ciemnowłosy nieznajomy stał na chodniku, opierając się o
zderzak czarnego Porsche. Wpatrywał się w drzwi sklepu, czekając na wyjście Mercy, z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin