II SZWY.pdf

(129 KB) Pobierz
59767593 UNPDF
II SZWY
Jasper wciąż kłapał swoimi zębami, a w jego oczach widać było tylko potwora drzemiącego
w każdym z nas.
- Emmett, Rose, wyprowadźcie Jaspera na zewnątrz, proszę – rozkazał Carlisle tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Jego myśli były niespokojnie - obawiał się o swojego najmłodszego
syna.
Emmett skinął głową. Już się nie uśmiechał.
- Idziemy, Jasper.
Jazz nadal się wyrywał, a w jego oczach nie było nic ludzkiego. Potwór ukryty w nim, tak jak
w każdym z nas, aż krzyczał z chęci posmakowania krwi Belli. W swojej głowie układał
scenariusz, jak wyślizgnąć się z uścisku brata i wbić swoje kły w gardło dziewczyny...
Mimowolnie warknąłem na niego i przykucnąłem gotów do skoku, jeśli tylko ten spróbuje
wykonać swój morderczy plan. Zapach krwi palił moje nozdrza wielokrotnie bardziej, niż
wszystkich tutaj zebranych. Wstrzymałem oddech, przez co mogłem, chociaż przez chwilę
zacząć racjonalnie myśleć.
Jedyną osobą, która wydawała się być usatysfakcjonowana całym tym zajściem, była Rose,
która nie mogła odżałować, że Jasperowi nie udało się zabić mojej ukochanej. Kiedy tylko
usłyszałem jej myśli, wpadłem w taki gniew, że jedynym pragnieniem silniejszym od zabicia
blondynki było posmakowanie krwi Belli. Rosalie podeszła do Jaspera i trzymając się w
bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez
szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme - nie chciała mieć żadnych blizn na swojej
nieskalanej twarzy.
„Próżna do końca”
Esme walczyła ze sobą, jak tylko mogła, ale doskonale wiedziałem, że już długo nie
wytrzyma.
- Tak mi przykro, Bello - zawołała zawstydzona i szybko wyszła za tamtymi. Czuła się
nieswojo, ale wiedziała, że jest to dużo lepsze wyjście z niezręcznej sytuacji niż narażanie
dziewczyny.
- Będziesz mi potrzebny, Edwardzie - powiedział cicho Carlisle, podchodząc do stołu.
Słyszałem jego słowa, ale musiałem się upewnić, że Jasper będzie w bezpiecznej odległości
od domu, nie mogłem ryzykować. Kiedy już ich myśli stały się słabo słyszalne, rozluźniłem
pozycję.
Bella wciąż siedziała na podłodze z ustami szeroko otwartymi, tkwiła w szoku. Carlisle
przykląkł przy jej ręce.
- Proszę - Alice pojawiła się z ręcznikiem, ale mój ojciec pokręcił przecząco głową.
- W ranie jest za dużo szkła.
Sięgnął po obrus i oderwał od niego długi, cienki pas tkaniny, po czym zawiązał tę
prowizoryczną opaskę uciskową nad łokciem Belli. Widziałem, jak moja ukochana słabnie,
ale wynikiem tego za pewne był zapach krwi, którego nie znosiła.
- Bello - spytał Carlisle. - Czy odwieźć cię do szpitala, czy wolałabyś, żebym zajął się tobą na
miejscu?
- Żadnego szpitala - wyszeptała.
Nawet w takich momentach myślała o swoim ojcu i matce - nie chciała ich martwić, ale co
byśmy zrobili, gdyby się okazało, że się przemieni, albo, co gorsza, umrze?
- Pójdę po twoją torbę - zaoferowała się Alice.
- Zanieśmy ją do kuchni – powiedział do mnie Carlisle, który wyrwał mnie z zamyślenia.
„To nie twoja wina Edwardzie”
Kiwnąłem tylko przecząco głową. Oczywiście, że była to moja wina. Odkąd dałem nam
szansę na bycie razem, podpisałem wyrok śmierci na Bellę z nieokreślonym terminem.
Bez problemu ją uniosłem. To, że nie mogłem usłyszeć jej myśli w tym momencie było dla
mnie jeszcze bardziej frustrujące niż zwykle.
- Poza tym nic ci nie jest? - Upewniłem się.
- Wszystko w porządku. - Głos jej drżał. Czyżby bała się mnie? Może wreszcie pojęła, kim
tak naprawdę jestem, że nasz związek nie ma przyszłości. Jak mogłem w ogóle tak myśleć?
Przecież kochałem ją, jak nikogo innego na świece. Odkąd pierwszy raz ją ujrzałem, stała się
na początku częścią, a teraz całym moim życiem.
W kuchni czekała już na nas Alice, która chyba, jako jedyny domownik była myśli, że
wszystko skończy się dobrze. Nie okazywała tego, ale była w rozsypce. Tu siedziała jej
upragniona siostra, a w lesie miłość jej życia przeżywała katusze. Pewnie gdyby nie wierzyła
w Jaspera, już by jej tu nie było. Przyniosła nie tylko czarną torbę Carlisle'a, ale i lampę
kreślarską z silną żarówką. Obie postawiła na stole, a lampę zdążyła podłączyć do kontaktu.
Usadziłem Bellę na krześle, a Carlisle bezzwłocznie się do niej przysunął i zaczął opatrywać
jej rękę.
Stanąłem tuż obok niej, by w razie potrzeby jakoś pomóc, ale jej krew wciąż płynęła z rany i
wkrótce nie mogłem trzeźwo myśleć. Natychmiast zacisnąłem szczęki i wstrzymałem oddech.
Ona była najważniejsza i nie liczyły się katusze, jakie przyszło mi teraz cierpieć. Dla niej
byłem w stanie się powstrzymać, wiedziałem to.
- Idź już, nie męcz się - zachęcała.
- Poradzę sobie. - Z mojej strony było to nic innego jak okłamywanie samego siebie. Nie
mogłem już wytrzymać. Potwór we mnie zacierał ręce z powodu długo wyczekiwanej uczty.
- Nikt ci nie każe odgrywać bohatera - powiedziała. - Carlisle opatrzy mnie i bez twojej
pomocy. Idź, świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Zaraz potem skrzywiła się, bo Carlisle czymś mnie boleśnie uszczypnął.
- Poradzę sobie – powtórzyłem.
- Musisz być takim masochistą? - Burknęła. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie.
Wydawało mi się, że stanowiło to aluzję do naszego pierwszego spotkania na łące.
- Edwardzie, sądzę, że lepiej będzie, jeśli pójdziesz odnaleźć Jaspera, zanim oddali się za
daleko. Na pewno jest załamany. Wątpię, żeby ktokolwiek oprócz ciebie mógł teraz
przemówić mu do rozumu.- Carlisle najwyraźniej długo szukał wymówki, by przegonić mnie
z domu.
„Nie mogę patrzeć, jak walczysz ze sobą synu”.
- Tak, tak - podchwyciła. - Idź poszukać Jaspera.
- Zróbże coś pożytecznego - dodała Alice.
Nie byłem zadowolony z tego, jak mnie wyganiają, ale podobnie jak Esme czułem, że jest to
jedyne wyjście z sytuacji. Musiałem wyjść na dwór, odetchnąć świeżym powietrzem i co
najważniejsze odnaleźć Jasper, który za pewne był wściekły na siebie.
Spojrzałem tylko ostatni raz na Bellę. Carlisle właśnie miał wyjmować pozostałości szkła z
ręki. Zamknąłem za sobą drzwi i biegiem ruszyłem ku północnej ścianie lasu.
Za chwile usłyszałem myśli Alice, które mnie nawoływały. Zwolniłem nieco, by moja siostra
mogła mnie doścignąć.
„Nie obwiniaj się, Edwardzie, nawet ja nie przewidziałam tego, co się stanie.”
- Alice, czy ty rozumiesz, że co dzień z mojego powodu Bella narażona jest na śmierć?
Wiesz, ile dałbym za to, by móc być normalnym chłopakiem z Forks, który nie musiałby
chronić swojej dziewczyny przed własnym bratem, bo ta zacięła się papierem? Dałbym za to
chyba więcej niż Rose.
„Edward...”
- Daj spokój, Alice. Nie zrobię tego Belli. Nie zamienię jej w takiego samego potwora, jakim
ja jestem.
„Ona nie postrzega ciebie, jako potwora”
- A powinna.
Kochałem Alice jak rodzoną siostrę. Była chyba najbliższym mi członkiem naszej rodziny
potępionych, ale momentami denerwowała mnie bardziej, niż ktokolwiek inny. Zwłaszcza
wtedy, gdy mimo wszystko miała rację.
Przyspieszyłem, nie chcąc dłużej być z nią sam na sam. Trop Jaspera był dość wyraźny, a
wkrótce byłem wystarczająco blisko, by słyszeć jego myśli.
Były one mieszanką cierpienia, zła, pożądania, smutku i niepokoju. Nigdy dotychczas Jazz
nie był taki chaotyczny. Nie mógł zapomnieć zapachu krwi Belli, pożądał jej, ale z drugiej
strony nie chciał jej skrzywdzić, nie chciał tego zrobić, by nie być potworem, by nie zranić i
nie stracić mnie.
- Jasper...
Wampir natychmiast spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się szaleństwo i ból.
Wiedziałem, jak bardzo musiał walczyć ze sobą, dla niego było to dużo trudniejsze niż dla
nas. Dostrzegłem parę powalonych drzew, które musiał zniszczyć w przypływie gniewu.
- Edward, ja nie chciałem, tak mi przykro...
Ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy milczeli. Rose stała wtulona w Emmetta a w jej głowie
widniała tylko jedna myśl: „Musimy się jak najszybciej stąd wynieść.” Esme tak samo
martwiła się o Jaspera, jak i o Bellę. Gdyby tylko mogła płakać, po jej policzkach spływałyby
strumienie łez z bezsilności. Była też Alice, dla której najlepszym wyjściem z sytuacji była
przemiana mojej ukochanej, o czym nawet nie chciałem myśleć. Wampirzyca bezszelestnie
podeszła do Jazza, który spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie chciałem jej skrzywdzić.
- Wiem o tym. - Gestem ręki go uciszyła. Rozumieli się bez słów mimo tego, że nie słyszeli
wzajemnie swoich myśli. On mógł pogłaskać ją po twarzy, pocałować nie martwiąc się o to,
że w przypływie emocji ją zabije.
Nawet, jeśli nie umiałbym czytać w myślach, nie mógłbym być na niego zły. Furia, która we
mnie narosła, skierowana była tylko i wyłącznie na mnie. Od momentu, w którym
zakochałem się w Belli, straciłem zdolność racjonalnego myślenia. Przysłoniła mi cały świat,
bo teraz to ona nim była, ale gdzieś w pogoni za szczęściem, którego niedane było mi
wcześniej zaznać, zagubiłem troskę o moją rodzinę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że
codziennie wodziłem Jaspera i pozostałych na pokuszenie. Wizyty mojej ukochanej w
naszym domu ciężko odbijały się na jego samopoczuciu. Był wściekły na siebie i na mnie.
Kochał mnie jak brata i chciał dzielić ze mną moje szczęście, ale w obawie, że zabije
najważniejszą dla mnie osobę, odsunął się ode mnie. Patrzyłem nieobecnym wzrokiem przed
siebie. Oczami wyobraźni widziałem Bellę z wizji Alice, najpierw tę martwą, a później
wampirzą; o zimnej i jasnej niczym marmur cerze i szkarłatnoczerwonych oczach. Czy jej
szczęście z powodu przemiany miało jakąkolwiek rację bytu? A może ogarnęłaby ją złość
przyćmiewająca największy gniew, który zapewne wycelowany byłby we mnie - a tego nie
chciałem. Jasper siedział na trawie skulony, a Alice wciąż go pocieszała, kiedy jej wzrok
zrobił się mętny od wizji przyszłości. Widziałem to w jej oczach. Bellę, zrozpaczoną Bellę. I
kolejna wizja, w której ktoś ją pociesza jakiś chłopak, a ona uśmiecha się do niego, aż
wreszcie mrok i nic nie było widać. Siostra spojrzała tylko na mnie, a ja na nią pytającym
wzrokiem.
- Co to miało być?
- Nie wiem. Przyszło samo, niczego nie wyszukiwałam. - W umyśle wampirzycy pojawił się
kolejny obraz, wyraźniejszy od pozostałych - Bella, która chodzi sama po lesie, zgubiła się.
- Kiedy to się stanie?
„ Już wkrótce.”
- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? - rzucił Emmett, jak zwykle podenerwowany, kiedy nie
wiedział, co się wokół niego dzieje.
„Musimy stąd wyjechać, natychmiast.” To Rosalie zastanawiała się jak przekonać
pozostałych do swojego planu. W pierwszym odruchu na moje usta rzucało się nieme „Nie”,
ale kiedy pomyślałem o tym, jak mogłoby wyglądać życie Belli, gdyby mnie w nim nie było,
albo gdybym umarł, tak jak to powinno być, ona mogłaby być jak każdy inny człowiek, a
moja rodzina byłaby już na zawsze bezpieczna.
- Masz rację. - Słowa te paliły mi gardło gorzej niż pragnienie. Nie chciałem tego mówić, ale
była to prawda, z którą nie mogłem się nie zgodzić.
- Że co, Edwardzie?- Rosalie widocznie była zaskoczona moimi słowami.
- Masz rację.- Powtórzyłem jeszcze raz. Czy mógłbym zostawić Bellę i skazać się na
największe męki? Czy piekłem dla mnie miało być każde miejsce bez niej przy moim boku,
bez jej zapachu, rumianych policzków, jej irracjonalnej miłości do mnie?
- Czy ktoś wreszcie powie mi, co się dzieje, bo chyba nie do końca rozumiem.
- Wyprowadzamy się z Forks.- Alice i ja powiedzieliśmy to razem, ale słowa wydawały się
być cichym i ledwo dosłyszalnym szeptem.
Nowa wizja nawiedziła moją siostrę. Byłem sam i nikt nie wiedział gdzie, nawet ja nie
rozpoznawałem tego miejsca. Zwinięty w kłębek siedziałem w jakimś kącie, chodź ciałem
obecny, duchem będący zupełnie w innym miejscu. Było tam brudno, ciemno i obskurnie, ale
nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.
- Edward... - To Esme podeszła do mnie i przytuliła.
- Powinniśmy byli tak zrobić, zanim wszystko się zaczęło. - Zanim zacząłem żyć, oddychać i
cieszyć się, że dane mi było zaznać smaku prawdziwego szczęścia i miłości, która w moim
odczuciu miała być tą wieczną.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin