Lerum May Grethe - Córy Życia - 28 Srebrne Zwierciadło.pdf

(610 KB) Pobierz
13292707 UNPDF
MAY GRETHE LERUM
SREBRNE ZWIERCIADŁO
ROZDZIAŁ I
Lyster, 8 września 1756
Reina przełykała raz po raz ślinę, ale to okropne zwierzę podchodziło coraz wyżej do
gardła, chyba chciało ją udławić, kosmate i napęczniałe.
Myślała, że będzie płakać, krzyczeć i wyć albo po prostu ucieknie, żeby ukryć twarz w
spódnicy matki. Płakali wiele, wszyscy, Reina miała jednak wrażenie, że łzy zasychają jej w
żołądku jak szare bryłki błota.
To z tych bryłek błota wychodziło owo kosmate zwierzę i teraz pełzło w górę do
gardła.
Widziała jak przez mgłę ludzi zebranych przy lśniącym stole, na którym Marja tyle
razy stawiała najwymyślniejsze dania. Dzisiaj żadna kucharka z Kopenhagi nie hałasowała
miedzianymi rondlami i garnkami w wielkiej kuchni. Dzisiaj tylko służące z Vildegârd
nagotowały pełne garnki kaszy, podawanej z tłustą śmietaną. Roznoszono też piwo i świeże
mleko, bo zwierzęta wróciły już z górskich pastwisk i szałasy pasterskie jak każdej jesieni
oddano we władanie różnych podziemnych istot.
Dziewczynka rozglądała się i patrzyła, szukała twarzy, w której mogłaby wyczytać coś
więcej.
Ale wszystkie oblicza zlewały się w jedno, w pobliżu siedziała Helena, ukryła swoje
rude włosy pod czepkiem mężatki, obok niej Ingalill, ubrana w coś połyskliwego,
ciemnozielonego. Bendik położył ręce na kolanach i tak pochylił głowę, że podbródek opierał
się na białej, usztywnionej koszuli.
Widziała też bliźniaki, jak się kręcą, na pogrzebie stali nieco wyżej niż ona, teraz
jednak próbowali się schować za chińskim abażurem dużej lampy w rogu salonu, docierały
stamtąd nieprzystojne chichoty i śmiechy. Karl Martin, który był jej ciotecznym wujem i
synem Marji, wyszedł dzisiaj ze swojej malej chatki w Oppdal. Twarz miał szarą niczym
zmoczony papier, ale siedział wyprostowany i przyglądał się zgromadzeniu przenikliwym
wzrokiem.
Przyszedł też pisarz. I pastor Cimber, rzecz jasna. Stał przy drzwiach i wychylał jeden
kufel piwa za drugim, rozmawiał z nowym dzwonnikiem nazwiskiem Christen Andersen
Berg. Reina mogła wiele wyczytać w młodej twarzy dzwonnika, ale nie było to nic
interesującego.
Był też major zarządzający oddziałem w Karlsgârd. Srebrne epolety lśniły niczym
ozdobne dekoracje. Dziewczynka dostrzegła też właściciela dużego majątku z Kaupanger,
kilku lensmanów ze wsi położonych dalej nad fiordem. Słyszała, o czym dyskutowali: kto
teraz zostanie lensmanem w Lyster? Po zamordowaniu Marji gospodarz Storlendet siedział
pod kluczem, i to nie w piwnicy starego lensmana, ale w domu dla umysłowo chorych.
Pastor Cimber chrząknął, spojrzał z lękiem w stronę proboszcza i otworzył usta:
- Chciałbym was prosić, drodzy przyjaciele, byśmy odśpiewali psalm. Psalm na
pocieszenie i dla podniesienia na duchu w tym okrutnym czasie.
Szmer rozmów ucichł. Ludzie zaczęli śpiewać i nagle ponad wszystkimi
zachrypniętymi głosami uniósł się jasny i piękny śpiew. Początkowo Reina myślała, że to
Emmi, wiedziała bowiem, że ma wysoki i silny głos. Ale ten śpiew nie mógł wydobywać się z
gardła tak drobnej istoty jak Emmi. Wznosił się aż do sufitu, silny i czysty niczym wzburzony
strumień na wiosnę albo jak krzyk żurawi lecących kluczem na południe.
Reina omal nie przestała śpiewać. Ostrożnie odwróciła głowę, ale nic nie widziała
ponad głowami dorosłych, którzy zdawali się wyrastać wprost z nakrytego obrusem stołu i
siedzieli podzieleni na dwoje, poruszając ustami.
Poczuła się źle.
Szturchnęła w bok swego brata Benjamina, który natychmiast zrozumiał, o co chodzi.
- Chodź, mała, wyprowadzę cię na dwór. Nie wyglądasz za dobrze...
Benjamin miał dwanaście lat, prawie mężczyzna. Oparła się o niego, czuła, że szum w
głowie narasta. Nie kontrolowała, gdzie stawia stopy, ale Benjamin był od niej znacznie
wyższy i trzy lata starszy, żywiła głębokie zaufanie, że on jej pomoże.
Nie zatrzymała się, dopóki chłodne wrześniowe powietrze nie owionęło jej twarzy, ale
nawet wtedy miała problemy z oddychaniem. Benjamin przestraszył się nie na żarty.
- Co się stało, Reina? Czy mam zawołać mamę? Reina? Reina...
Odpływała od niego, wiedziała, że wkrótce ciasny ciemny korytarz zamknie się nad
nią, a głos Benjamina rozpłynie się. Chciała mu tylko powiedzieć, że to nic groźnego, że już
przedtem coś takiego przeżywała, że jutro obudzi się znowu rześka i zdrowa.
Ale nie zdążyła.
A kiedy w końcu otworzyła oczy, była zmęczona i miała sucho w ustach. Leżała w
łóżku, zaciskała zęby na trzonku drewnianej łyżki.
Wieczór zapadł szybko, teraz, około święta Marii, ciemności nadchodziły co dzień
wcześniej. Na szczęście pogoda mimo jesieni była ładna i niezbyt chłodna. Ale zimne
powietrze ciągnęło od gór, a rano na łąkach w dolinie i na zboczach leżał szron.
Pozostały jeszcze blisko dwa tygodnie do jesiennego zrównania dnia z nocą, ale lato
było definitywnie skończone. Dla Emmi także życie się zatrzymało. Diana znalazła ją
kompletnie pijaną na podłodze niebieskiej łazienki, Emmi próbowała podciąć sobie żyły
brzytwą Remmermanna. Na szczęście rękę miała zbyt niepewną, przecięła skórę i mięsień
lewej ręki, ale gruba żyła została nienaruszona.
Diana nie krzyczała, zacisnęła na ramieniu kobiety jedwabny sznur od zasłon i
zaciągnęła ją do swojego pokoju. Potem umyła podłogę i ściany zimną wodą, w końcu
zamknęła się razem ze swoją bladą przyjaciółką.
- Nikomu nie mów - mamrotała Emmi tej nocy. - Nigdy o tym nie wspomnij ani
słowem, nie zniosłabym...
- Martwię się o Reinę - powiedziała Johanna cicho. Ravi siedział w nogach jej łóżka i
delikatnie gładził przez kołdrę biodro żony. - Ona chyba nie jest chora?
Spojrzał na nią. Dziwne, jak ona niczego nie widzi. Nie chce widzieć.
- Nie, nie sądzę. Zjadła sporo mlecznej zupy i owsianych podpłomyków. Zjadłaby
nawet więcej, ale nie chcieliśmy jej na to pozwolić.
- Czy teraz śpi?
- Tak, teraz śpi. Będzie spać długo. Jutro powinna odpoczywać, dopóki sama się nie
obudzi. Wtedy wszystko będzie dobrze.
Johanna patrzyła na niego, szukała w jego twarzy nadziei. Słowa tej nadziei nie
dawały. Nie chciała zaś pytać, miała wrażenie, że on powie coś, co zabrzmi jak wyrok
śmierci. Długie rozmowy na temat przyszłości Reiny odbywały się między nimi często od
narodzin córki. Johanna pamiętała wszystkie, choć najchętniej zapomniałaby prawdę, jaką
Ravi starał się jej przekazać. Były dni, że jej się to udawało. Teraz znowu wszystko się w niej
otworzyło i niepokój wypełnił serce, i bała się tak samo, jak wówczas, kiedy po raz pierwszy
rozmawiali o tej sprawie.
Reina jest... niezwykła. Johanna wstydziła się, że ten fakt wywołuje w niej tyle
przerażenia, raz po raz próbowała szukać ratunku we wzroku męża, oceniała go znowu,
utwierdzała się w przekonaniu, że gdyby musiała, jeszcze raz wybrałaby to samo życie.
Wybrałaby jego, nie zamieniłaby go na żadnego innego.
Jak zwykle to wystarczyło, by uciszyć spłoszone ptaki w jej piersi.
Ale dzisiejszej nocy ptaki tłukły skrzydłami bardzo mocno i Johanna nie wiedziała,
jak je uspokoić.
- To... nie jest choroba - powiedziała dzielnie. Ravi uśmiechnął się czule.
- Nie, to nie jest choroba.
- Ale... ona traci przytomność! Ravi przestał gładzić miarowo jej ciało, odnalazł pod
kołdrą rękę żony. Bawił się jej palcami, dotykał ciężkiego pierścionka, który w końcu zdołał
jej kupić za własne pieniądze.
- Ty wiesz, Johanno, że ja żyłem z tym bardzo długo. To nie jest takie straszne...
Zwłaszcza teraz. Dzięki tobie.
Johanna złagodniała, uśmiechnęła się do męża. Wyciągnęła się na szerokim łóżku i
była zadowolona, że Ravi nie podziela jej zaniepokojenia. Więc widocznie z Reiną nie jest
tak źle. Gdyby było źle, Ravi by o tym wiedział.
- Mamy najlepsze dzieci na świecie. Najpiękniejsze na świecie! I najzdolniejsze,
prawda?
Wślizgnął się do niej pod kołdrę, w jego smutnych oczach pojawił się błysk życia.
- Oczywiście, że mamy wspaniałe dzieci. One sprawią, że będziemy żyć nadal, Marja
będzie żyć nadal!
Johanna przymknęła oczy i opasała go ramionami. Leżał na niej ciężko, ogrzewał ją,
zamykał w małym i ciasnym pomieszczeniu, z którego jednak nie pragnęła się wyrwać.
Szok, spowodowany gwałtowną śmiercią babki, powoli zaczynał ustępować. Minęło
nie więcej niż tydzień, ale wydawało się, jakby to trwało nieskończenie długo. Tyle się potem
wydarzyło. Thomas Dalseyri został lensmanem. Pastor Cimber wyraźnie spokorniał, Magnus
ze Storlendet jest w domu dla umysłowo chorych, spędzi tam resztę życia. Posłano po jego
brata do Christianii, miał zostać opiekunem małego Arilla, jeśli naturalnie chłopiec
wyzdrowieje. Jeśli nie, to brat przejmie ogromny spadek. Chociaż krewni pierwszej żony Ma-
gnusa już się ustawiają w kolejce.
Bendik zaangażował adwokata, uważał, że Karlsgârd jest już jakby odzyskane. Skoro
Storlendet dostał dwór jedynie na podstawie podejrzenia o morderstwo, to oni muszą go
odzyskać w sytuacji, gdy krwawa zemsta jest udowodnionym faktem.
Johanna uświadomiła sobie, że te wszystkie myśli uspokajają jej umysł, że gwałtowna
śmierć babki zaczyna mimo wszystko wydawać się ogniwem w łańcuchu wydarzeń, że jest w
tym jakaś logika, której ludzie nie są w stanie pojąć.
Ravi wiedział, że Johanna lubi, by ją kochał w czasie, kiedy zmartwienia czynią jej
ciało obolałym i wrażliwym. Znał ją, zdążył się dowiedzieć, że może jej w takiej chwili dać
coś ważnego: spokój ducha, ukojenie dla przepełnionego zmartwieniami serca Johanny.
Jego ręce były czułe i delikatne, głaskały ją i pieściły, Johanna leżała na plecach
wciśnięta w materac, Ravi wolno zdejmował z niej nocną koszulę i długie majtki z cienkiej
bawełny, które ostatnio zaczęła nosić. To pomysł Marji, jedna z pozostałości po jej
eleganckich zwyczajach.
Ravi dotykał wargami jej brzucha, łaskotał ją w miejscu, gdzie pępek rysował się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin