Być może ciężko nam się z tym pogodzić, ale są na świecie miejsca, gdzie obecność ludzi jest zbędna, wręcz niewskazana. Na dalekiej i lodowatej Antarktydzie porządek rzeczy został ustalony już dawno. A człowiek, który wpada tu z wizytą, jest jak... dziura ozonowa. Szkodzi.
Lodowaty oddech pory zimowej sprawia, że życie na biegunie południowym zamiera. Kiedy w Polsce cieszymy się pełnią lata, Antarktyda pod osłoną nocy polarnej staje się najzimniejszym miejscem na Ziemi – temperatura spada nawet poniżej –70°C, a mroźne wiatry osiągają rekordową prędkość. Jedynie naukowcy-pasjonaci przybywają do stacji badawczych na kilka miesięcy w sezonie letnim bądź zimowym. Wielokrotnie zdarzało się, że podczas gwałtownych burz śnieżnych stukilogramowe kontenery ze sprzętem naukowym porywane były przez wichury i unoszone jak pudełka od zapałek. Pewnego dnia wiatr zerwał dach budynku na polskiej stacji, a zaskoczony kucharz odkrył, że do garnka ze smakowitą zupą wpadł olbrzymi glon morski. Być może tak ekstremalne warunki klimatyczne sprawiły, że nigdy na stałe nie osiedlił się tam człowiek. Za to zwierzęta zamieszkujące kontynent antarktyczny są z całą pewnością innego zdania niż ludzie. Gruba warstwa podskórnej tkanki tłuszczowej, a także gęsta sierść lub pierze zapewnia zwierzętom odporność na niskie temperatury i porywiste wiatry. Matka Natura nie wyposażyła jednak swoich podopiecznych w zabezpieczenia przed czynnikiem dodatkowym – człowiekiem. I choć na tym kontynencie jest on wyłącznie gościem, to jednak gościem mało pożądanym…
Człowiek jak ozonowa dziura Plagą trapiącą mieszkańców bieguna południowego są tłumy turystów. W pogoni za zapierającymi dech w piersiach widokami rozentuzjazmowani zwiedzający bezmyślnie zadeptują trawę – jej dwa unikalne gatunki! Po wizycie takich gości wystraszone zwierzęta jeszcze długo dochodzą do siebie wśród pozostawionych beztrosko śmieci. Śmieci widać od razu, ale są jeszcze inne zagrożenia, trudne do zauważenia gołym okiem, jednak nie mniej groźne. Wzrost emisji dwutlenku węgla do atmosfery wywołuje efekt cieplarniany. Topnieją lodowce stanowiące największy zasób słodkiej wody na naszej planecie. Gdyby stajał cały lód na biegunie południowym, poziom wód morskich podniósłby się aż o 70 metrów! Wówczas ujrzelibyśmy Antarktydę w postaci mozaiki skalnych wysp o różnej powierzchni, a większość lądów znalazłaby się pod wodą. Oznaczałoby to że obecna fauna i flora tego rejonu świata wyginęłaby bezpowrotnie. W ostatnich latach właśnie tu zaobserwowano największe roczne zmiany temperatury! A proces topnienia lodu trwa nieustannie… I jest jeszcze dziura ozonowa – niestety największa nad tym właśnie obszarem kuli ziemskiej. Brak powłoki ozonowej powoduje, że promienie ultrafioletowe agresywnie działają na mikroorganizmy, unoszące się w bezmiarze wód Oceanu Południowego, okalającego kontynent antarktyczny. Drobnoustroje te stanowią pokarm planktonu, a przecież to nim żywi się kryl antarktyczny, nazywany przez naukowców „królem Antarktyki”. Kryl, który – mimo wprowadzenia międzynarodowych norm prawnych i konwencji o ochronie żywych zasobów Antarktyki – nadal jest masowo odławiany. Nietrudno wyobrazić sobie dalsze losy gatunków, które odżywiają się tymi skorupiakami – niektórych gatunków ryb, pingwinów, fok krabojadów, uchatek oraz wielorybów fiszbinowych.Największy z wielkichWieloryby na krylową ucztę przypływają aż z okolic równikowych. Płetwal błękitny, największe zwierzę na Ziemi, potrafi zmieścić w paszczy kilka ton wody wraz z pokarmem! Metrowej długości fiszbiny sprawnie odcedzają plankton, a olbrzymi, trzytonowy (!) język płetwala wtłacza zdobyte pożywienie do dalszych odcinków przewodu pokarmowego. Płetwal błękitny nazwę zawdzięcza niebieskostalowej barwie skóry. Określenie długopłetwca natomiast pochodzi od olbrzymich płetw piersiowych, które osiągają długość czterech metrów! Długopłetwce są znacznie mniejsze od płetwali, a masa ich ciała wynosi przeciętnie 30 ton. Gdy wieloryby łączą się w stada, poszczególne osobniki pozostają ze sobą w ciągłym kontakcie i porozumiewają się za pomocą specyficznych dźwięków. W przypadku płetwali są to dźwięki o niskiej częstotliwości, znajdujące się poza zasięgiem ludzkiego ucha. Śpiew długopłetwców natomiast to najpiękniejszy odgłos przyrody, jaki kiedykolwiek słyszałam. Niezwykłe zdolności tych zwierząt polegają na tworzeniu melodyjnych pieśni. W okresie godowym samiec zawsze komponuje nowy utwór dla swojej wybranki. Zadziwiający jest też ich sposób polowania na kryla. Grupa wielorybów zanurza się w otchłani morskiej, a następnie poszczególne osobniki zataczają spiralne kręgi wokół ławicy skorupiaków. Jednocześnie wypuszczane przez sprytne długopłetwce bąbelki powietrza tworzą pionowy tunel, zamykający zdezorientowaną ofiarę. Jeśli zabraknie kryla, zabraknie nam też wielorybich pieśni. Zabraknie niezwykłych spotkań z tymi władcami mórz i oceanów. Podobno u niektórych ludzi bliski kontakt z wielorybem wywołuje tak silne uczucia, że nie są oni w stanie powstrzymać płaczu, nawet tego tłumionego przez wiele lat. Amatorami kryla są też foki krabojady. W wodzie poruszają się z wielką gracją, ponieważ mogą niemal dowolnie wyginać kręgosłup. Na lądzie pełzają nieporadnie. Foki te są monogamistami i wydają na świat jedno młode. Szczenięta ssą mleko przez miesiąc, potem szybko się usamodzielniają. Okres karmienia jest niezwykle trudny dla samicy – głoduje ona przez 30 dni, wytwarzając jednocześnie mleko zawierające ponad 50 procent tłuszczu. Po odchowaniu szczenięcia foka traci aż półtora centymetra podskórnej tkanki tłuszczowej! Antarktyczne zależnościZarówno życie w niewielkich grupach rodzinnych, jak i osłabienie po karmieniu sprawiają, że krabojady stanowią łatwą zdobycz dla lamparta morskiego. Często można zobaczyć odpoczywającą na krze fokę z głębokimi, krwawiącymi ranami zadanymi przez lamparta. Drapieżnik ten chętnie odżywia się też pingwinami. Wyskakujące z wody ptaki trafiają wprost do paszczy leniwego myśliwego. Lamparty morskie atakują i boleśnie ranią także inne płetwonogie: foki Rossa, foki Weddella i uchatki antarktyczne. Te ostatnie swoją nazwę zawdzięczają dobrze widocznym uszom. Stosunkowo cienka warstwa tkanki tłuszczowej zmusza uchatki do częstych morskich wypraw łowieckich w poszukiwaniu smakowitego kryla i ryb. I to właśnie ostry zapach ryby, pochodzący z brzucha najedzonego zwierzęcia, powoduje, że nietrudno odgadnąć jego obecność za najbliższą skałą. Radziłabym unikać spotkań oko w oko, gdyż zaskoczona uchatka natychmiast rzuci się do ataku. Wówczas najlepiej błyskawicznie uciec lub – w ostateczności – przykucnąć, zamierając w bezruchu. Śpiew wieloryba długopłetwca to jeden z najpiękniejszych odgłosów przyrody. Samiec komponuje dla swojej wybranki specjalny utwór.
We fraku im do twarzyZa symbol Antarktydy uważa się pingwiny. Niektóre gatunki spędzają w morzu nawet trzy czwarte swojego życia. Ciężkie, pozbawione komór powietrznych kości umożliwiają im zanurzanie się i nurkowanie. Skrzydła uformowane są w wąskie płetwy, które pozwalają zarówno na sprawną pogoń za rybami lub kalmarami, jak i na skuteczną ucieczkę przed orką bądź lampartem morskim. Wystraszony pingwin może rozwinąć prędkość nawet do 25 km na godzinę! Na lądzie te niezwykłe ptaki przemieszczają się powoli i mało sprawnie. Jedyną ich broń przed napastnikami stanowią wówczas szybko poruszające się skrzydła, które boleśnie ranią prześladowcę. Naukowcy badający pingwiny muszą unikać uderzeń skrzydeł i twardego dzioba, a i tak na ogół docierają do bazy z mocno posiniaczonymi łydkami. Jeszcze gorsze obrażenia można odnieść podczas nieudolnej próby schwytania pingwina, który może nam połamać palce rąk lub wbić się okrężnym ruchem dzioba w skórę przez kilka warstw ubrań. Nauczeni smutnym doświadczeniem badacze opanowali jednak kilka sztuczek, które ujarzmiają niesforne ptaki. Aby zbadać wpływ zmian zachodzących w środowisku na pingwiny, należy przeanalizować ich dietę – czyli pozyskać treść żołądkową. W tym celu wystarczy złapać ptaka przyrządem przypominającym laskę i jak najszybciej odwrócić go do góry nogami. My zdobędziemy wówczas upragniony materiał do analizy, a nasz „pacjent” natychmiast się uspokoi. Towarzyska natura pingwinów sprawia, że ptaki te chętnie rozmnażają się w olbrzymich koloniach złożonych z dziesiątek lub nawet setek tysięcy osobników. Czasami samców jest mniej niż samic, dlatego te ostatnie staczają widowiskowe bójki o partnera. Para przyszłych rodziców najpierw buduje gniazdo z kamyków, piór i drobnych kości. Poszczególne domostwa znajdują się bardzo blisko siebie, więc sprytni sąsiedzi wzajemnie podkradają sobie budulec. Kiedy gniazdo jest już gotowe, samica składa jedno jajo, które należy troskliwie chronić przed ostrym mrozem. Jajo spoczywa na stopach pingwina i szczelnie przykryte jest ciepłym fałdem skórnym brzucha. Chwila nieuwagi podczas przekazywania jaja pomiędzy rodzicami sprawia, że wnętrze jaja zamarza. Zrozpaczeni rodzice w tym sezonie nie podejmują już drugiej próby rozrodu. Na kontynencie antarktycznym rozmnażają się jedynie dwa gatunki tych pięknych ptaków: pingwin Adeli i pingwin cesarski. Pierwszy gatunek ma wspaniały czarny frak, biały brzuch oraz niebieskie oczy. U pingwina cesarskiego oczy są ciemne, okolica piersiowa ma kolor żółtawy, a pióra wokół uszu zabarwione są na pomarańczowo. Kiedy opuszczamy Antarktydę, towarzyszą nam mieszane uczucia. Z jednej strony radość – bo przecież jesteśmy stęsknieni za domem. Lecz gdy docieramy do Punta Arenas w Ameryce Południowej, a za oknem, zamiast kojącego szumu fal, słyszymy hałas samochodów, pingwiny nie wrzeszczą, słonie morskie nie pochrapują, dociera do nas tylko gwar uliczny – dopada nas nostalgia. Tam, daleko, zostawiliśmy inny świat, bezbronny wobec ludzkich nieprzemyślanych działań. I już tęsknimy za chwilą, gdy będziemy mogli tam wrócić.
AGNIESZKA KĘPCZYŃSK
jolkator