Raymond E. Feist
(Tłumaczył: Mariusz Terlak)
Książkę tę dedykuję
mojej matce, Barbarze A. Feist,
która ani przez, chwilę we mnie nie zwątpiła.
Mrok w Sethanon jest kolejną częścią Opowieści o Wojnie Światów, rozpoczętej dwutomowym Adeptem i Mistrzem magii i kontynuowanej w Srebrzystym Cierniu. Chciałbym jeszcze raz złożyć płynące ze szczerego serca podziękowania wszystkim tym, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do jej mniejszego czy większego sukcesu.
Wśród nich są pierwsi architekci Midkemii:
April i Stephen Abrams, Steve Barrett, Anita i Jon Everson, Dave Guinasso, Conan LaMotte, Tim LaSelle, Ethan Munson, Bob Potter, Rich Spahl, Alan Springer, Lori i Jeff Velten.
Dziękuję wielu innym, którzy przez całe lata dołączali do nas w piątkowe wieczory, wzbogacając własnymi pomysłami tę cudowną rzeczywistość, jaką jest świat Midkemii.
Moim przyjaciołom w Doubleday, dawnym i obecnym, wśród których są:
Adrian Zackheim, Pat LoBrutto, Kate Cronin, Marry Ellen Curley, Peter Schneider oraz Elaine Chubb – każde z nich ofiarowało mi bardzo wiele;
Haroldowi Matsonowi, memu agentowi, dziękuję za to, że umożliwił mi dokonanie pierwszego przełomu;
Janny Wurts, utalentowanej pisarce i artystce, za to, że pokazała mi i nauczyła, jak wydobywać więcej z każdej postaci wtedy, gdy myślałem, że wiem już o nich wszystko.
Każda z wyżej wymienionych osób przyczyniła się na swój własny, niepowtarzalny sposób do powstania tych trzech powieści, składających się na Opowieść o Wojnie Światów. Trylogia pozbawiona wkładu i wpływu choćby jednej z nich byłaby o wiele uboższa.
Raymond E. Feist San Diego, California październik 1984
NASZA OPOWIEŚĆ DO TEJ PORY...
Po zakończeniu Wojny Światów, w której zmagano się z Tsuranimi, najeźdźcami z innego świata – Kelewanu, w Królestwie Wysp zapanował pokój. Trwał prawie rok. Król Lyam i jego bracia, książęta Arutha i Martin, objeżdżali miasta wschodnich prowincji i sąsiednie królestwa, aby powrócić w końcu do królewskiego miasta Rillanon, stolicy państwa. Ich siostra, księżniczka Carline, stawia ultimatum swemu ukochanemu, trubadurowi Lauriemu: „Albo ożenisz się ze mną, albo opuścisz pałac na zawsze”. Arutha i księżniczka Anita zaręczają się. Ślub ma się odbyć w Krondorze, tytularnym mieście Aruthy.
Późną nocą Arutha wraca do Krondoru. Miejski złodziejaszek – Jimmy Rączka napotyka na dachu zabójcę – Nocnego Jastrzębia i udaremnia jego zamiary. Celem jego ataku miał być książę Arutha. Wszyscy Prześmiewcy, znani również jako Szydercy, mieli bezwzględny obowiązek natychmiastowego meldowania o wszelkich ruchach Nocnych Jastrzębi. Jimmy stanął przed trudnym wyborem: wobec kogo powinien najpierw być lojalny. Czy wobec Prześmiewców – swego Cechu Złodziei, czy też wobec Aruthy, którego miał okazję poznać rok wcześniej. Zanim zdążył podjąć decyzję. Śmiejący się Jack, jeden z dowódców Szyderców, stojący wysoko w hierarchii organizacji, zastawia na niego śmiertelną pułapkę, co dowodzi, że Jack sprzymierzony jest z Nocnymi Jastrzębiami. Jimmy zostaje ranny a Jack zabity. Jimmy decyduje się ostrzec Aruthę.
Otrzymawszy ostrzeżenie. Książę, Laurie i Jimmy wciągają w zasadzkę dwóch zabójców, którzy zostają następnie uwięzieni w pałacu. Arutha odkrywa, że obaj Nocni Jastrzębie są w jakiś sposób powiązani ze świątynią Bogini Śmierci, Lims-Kragma. Rozkazuje Wysokiej Kapłance, by natychmiast stawiła się przed nim. Zanim zdążyła przybyć do pałacu, jeden z zabójców umiera, a drugi kona. Kapłanka pragnie dowiedzieć się, w jaki sposób dokonała się infiltracja jej świątyni przez Nocne Jastrzębie. Tuż przed śmiercią drugiego zabójcy udaje się odkryć, iż był to magicznie przeobrażony moredhel, ciemny elf. Po śmierci obaj zabójcy, wezwani przez swego pana i mistrza Murmandamusa, wstają z łoża śmierci i rzucają się na Wysoką Kapłankę i Aruthę. W ostatniej chwili nie dające się w żaden sposób zabić potwory zostają powstrzymane magiczną interwencją doradcy księcia, ojca Nathana.
Gdy Wysoka Kapłanka i ojciec Nathan dochodzą do siebie po straszliwych przejściach, ostrzegają Aruthę, iż mroczne i obce moce pragną jego śmierci. Arutha niepokoi się o bezpieczeństwo swego brata. Króla oraz innych dostojników, mających zjechać na jego ślub. Najbardziej lęka się o swą ukochaną, Anitę. Zamiast długotrwałych magicznych badań Arutha decyduje się na szybkie rozwiązanie. Upoważnia Jimmiego, aby zorganizował jego spotkanie ze Sprawiedliwym, tajemniczym przywódcą Prześmiewców.
W mroku nocy dochodzi do spotkania Księcia z osobą, która twierdzi, iż przemawia ustami Sprawiedliwego. Do końca nie wiadomo, czy rozmówcą Aruthy jest przywódca złodziei we własnej osobie. Uzgadniają, że należy bezwzględnie uwolnić miasto od Nocnych Jastrzębi. Dobijają również targu w sprawie Jimmiego. Zostaje on oddany pod opiekę i w służbę Księcia, otrzymując jednocześnie tytuł szlachcica dworskiego. Ponieważ Jimmy złamał przysięgę Szyderców, jego złodziejska kariera dobiegła końca.
Po pewnym czasie Sprawiedliwy zawiadamia Księcia o miejscu przebywania Nocnych Jastrzębi. Arutha z oddziałem najbardziej zaufanych żołnierzy atakuje główną kwaterę zabójców, mieszczącą się w podziemiach najdroższego w mieście domu publicznego. Wszyscy zabójcy zostają zabici albo popełniają samobójstwo. Odnalezienie zwłok Złocistego, złodzieja, który udawał przyjaciela Jimmiego, potwierdza, iż Nocne Jastrzębie dokonały głębokiej infiltracji szeregów Prześmiewców. Powołani przez mroczne siły ze śmierci do życia, zabójcy wstają i dopiero spalenie całego domu unicestwia ich ostatecznie.
Arutha uważa, że bezpośrednie niebezpieczeństwo zostało zażegnane i życie w pałacu powraca do normy. Jednak gdy na uroczystości przybywają Król, ambasador Wielkiego Keshu i inni dostojnicy, Jimmy dostrzega w tłumie Śmiejącego się Jacka. Chłopak jest zaszokowany: był święcie przekonany, iż Jack został zabity.
Arutha ostrzega o niebezpieczeństwie kilku najbardziej zaufanych doradców. Dowiaduje się przy okazji, że na północy kraju dzieją się dziwne rzeczy. Książę i doradcy dochodzą do wniosku, że między tymi wydarzeniami a zabójcami istnieje związek. Jimmy przybywa z wieścią, że cały pałac poprzecinany jest tajemnymi przejściami i korytarzami. Dzieli się też swymi obawami związanymi z pojawieniem się Jacka. Arutha decyduje się na wprowadzenie szczególnych środków ostrożności, nie odwołuje jednak ceremonii ślubnych.
Ślub stał się okazją do ponownego spotkania wszystkich, których los rozdzielił po zakończeniu Wojny Światów. Na uroczystości przybywa Pug, mag ze Stardock, gdzie wznosi się Akademię Magów. Pug pochodzi z Crydee, rodzinnego miasta Króla i jego rodziny. Przybywa również Kulgan, jego stary nauczyciel, oraz Vandros, książę Yabon i Kasumi, były dowódca Tsuranich, obecnie książę LaMut. Razem z Królem zjawia się ojciec Tully, również dawny nauczyciel z chłopięcych czasów Puga, obecnie doradca Króla.
Tuż przed ślubem Jimmy odkrywa, że ktoś majstrował przy oknie umieszczonym pod sufitem sali koronacyjnej. W głębokiej wnęce spostrzega Śmiejącego się Jacka. Zabójca rzuca się na chłopca i wiąże go. W ostatniej chwili, tuż przed oddaniem przez Jacka strzału z kuszy, Jimmy'emu udaje się zmienić pozycję i kopnąć zabójcę. Ratuje w ten sposób życie Aruthy. Jack i Jimmy spadają. Wybawia ich magia Puga. Po dojściu do siebie Jimmy dowiaduje się, że pocisk z kuszy trafił Anitę.
Ojcowie Tully i Nathan badają dziewczynę. Dochodzą do wniosku, że pocisk był zatruty i Księżniczka umiera. Jack zostaje przesłuchany. Wyjawia tajemnicę Nocnych Jastrzębi. Opowiada jak, w zamian za obietnicę zgładzenia Aruthy, został wyrwany z objęć śmierci przez nieznaną moc o imieniu Murmandamus. O truciźnie wiedział tylko, że nazywała się Srebrzysty Cierń. Wkrótce potem kona. Anita z każdą chwilą jest coraz bliższa śmierci. Mag Kulgan przypomina sobie o przebogatej bibliotece w opactwie Ishap w Sarth, mieście położonym na wybrzeżu Morza Gorzkiego. Pug i ojciec Nathan, wykorzystując magię, sprawiają, że Anita zostaje zawieszona w czasie i czeka, aż zostanie znaleziony lek, który powinien ją uzdrowić.
Arutha postanawia udać się w podróż do Sarth. Używając przemyślnych forteli, mających zmylić ewentualnych szpiegów, Arutha, Laurie, Jimmy, Martin i Gardan – kapitan Królewskiej Gwardii Pałacowej – wyruszają na północ. W lasach na południe od Sarth atakują ich jeźdźcy moredheli w czarnych zbrojach. Ich dowódcą jest moredhel, którego Laurie rozpoznaje jako jednego z wodzów górskich klanów z Yabon. Moredhele ścigają oddziałek Aruthy do samych wrót opactwa w Sarth. Tam zostają odparci potęgą magii brata Dominica, mnicha z Ishap. Inni wysłańcy Murmandamusa dwukrotnie atakują opactwo. Nieomal uśmiercają brata Micaha, którym okazał się być były książę Krondoru, Dulanic. Opat, ojciec Jan, wyjawia księciu istnienie przepowiedni mówiącej o powrocie moredheli do władzy, gdy umrze „Pan Zachodu”. Jeden z wysłanników Murmandamusa nazwał Aruthę po imieniu, co mogło wskazywać, iż moredhele wierzą w wypełnianie się tego proroctwa. W Sarth Arutha dowiaduje się również, że Srebrzysty Cierń to przekręcone słowo z języka Elfów. Decyduje się na podróż do Elvandaru, na dwór królowej Elfów. Książę i opat polecają Gardanowi i Dominikowi, aby udali się do Stardock. Mają powiadomić Puga i innych magów o ostatnich wydarzeniach.
W Ylith oddziałek księcia napotyka najemnika Roalda, przyjaciela Lauriego z lat dziecinnych, oraz Baru, górala Hadati z północnego Yabonu. Baru poszukuje dziwnego wodza moredheli o imieniu Murad, aby pomścić wymordowanie przez moredhela mieszkańców swej rodzinnej wioski. Baru i Roald decydują się towarzyszyć księciu w dalszej podróży.
W Stardock Dominie i Gardan atakowani są przez latające byty elementarne, sługi Murmandamusa. Pug ratuje wszystkich z opresji. Dominie poznaje maga Kulgana, Katalę, żonę Puga oraz ich syna Williama. Zapoznaje się także ze smokiem ognistym Fantusem. Pug wysłuchuje z uwagą opowieści gości, a następnie prosi o pomoc innych mieszkańców wyspy, mających magiczne zdolności. Ociemniały jasnowidz Rogen spostrzega w swojej wizji przerażającą moc kryjącą się za Murmandamusem. Wbrew logice i możliwościom oraz wbrew temu, co Pug do tej pory wiedział o magii, potęga z wizji sięga poprzez czas i przestrzeń, by zaatakować widzącego. Gamina, niema dziewczynka opiekująca się starym Rogenem, dzieli z nim wizję. Jej krzyk przekazywany umysłem powala Puga i pozostałych. Rogenowi w jakiś sposób udaje się wyjść z życiem ze straszliwej męki. Gamina, wykorzystując telepatyczne zdolności, odtwarza wizję dla Puga i jego towarzyszy. Widzą obraz plądrowanego i palonego miasta, a przerażająca moc przemawia w starożytnym języku Tsuranich. Pug i kilka innych osób, które znały Tsuranich, są zaszokowane, słysząc ten prawie wymarły język świątyń Kelewanu.
W lasach Elvandaru Arutha i jego oddział napotykają gwali. Są to łagodne, podobne do małpek stworzonka, nawiedzające co jakiś czas kraj Elfów. Gospodarze Elvandaru opowiadają o dziwnych spotkaniach z tropicielami moredheli w pobliżu północnych granic puszcz Elfów. Arutha wyjaśnia cel swojej misji. W odpowiedzi Tathar, doradca królowej Aglaranny i Tomasa, księcia małżonka oraz spadkobiercy starożytnej i potężnej mocy Valheru – Jeźdźców Smoków, udziela informacji o Srebrzystym Cierniu. Ziele to rośnie tylko w jednym miejscu, na brzegach Czarnego Jeziora, Moraelin, w siedzibie mrocznych potęg zła. Tathar ostrzega Księcia, że wyprawa może być bardzo niebezpieczna. Arutha jednak decyduje się kontynuować podróż.
W tym czasie w Stardock Pug dochodzi do wniosku, że wiszące nad Królestwem niebezpieczeństwo ma swoje korzenie w świecie Tsuranich. Losy Kelewanu i Midkemii splatają się ponownie. Jedynym wiarygodnym źródłem informacji o zagrożeniu może być Zgromadzenie Magów Kelewanu, do którego jednak, jak powszechnie mniemano, dostęp został na zawsze odcięty. Pug wyjawia Kulganowi, że odkrył sposób przedostania się do Kelewanu. Pomimo sprzeciwu przyjaciół decyduje się na powrót do świata Tsuranich, aby spróbować uzyskać dostęp do potrzebnej wiedzy. W tej sytuacji Meecham, dawny gajowy i nieodłączny towarzysz Kulgana oraz Dominie wymuszają na Pugu zgodę, aby zabrał ich ze sobą. Mag otwiera przejście między światami i cała trójka przechodzi na drugą stronę. W imperium Tsuranuanni Pug wraz z przyjaciółmi udają się najpierw do Netohy, byłego zarządcy majątku Puga a następnie do Kamatsu, pana rodu Shinzawai, ojca Kasumiego. W imperium wrze. Państwo znajduje się na krawędzi otwartego rozłamu pomiędzy Wodzem Wojny a Cesarzem. Pomimo to Kamatsu zobowiązuje się jednak przekazać Zgromadzeniu ostrzeżenie Puga o pojawieniu się obcej i straszliwej mocy. Pug jest przekonany, że jeśli Midkemia padnie, to i Kelewan wkrótce pójdzie w jej ślady. Spotyka się ze swoim starym przyjacielem Hochopepą, Wielkim z Imperium. Ponieważ Pug został ogłoszony zdrajcą Cesarstwa i ciąży na nim zaoczny wyrok śmierci, mag godzi się wystąpić w jego imieniu na forum Zgromadzenia. Tuż przed wyruszeniem w drogę zostają zaatakowani siłą magii i aresztowani przez ludzi Wodza Wojny.
Arutha i jego oddziałek, zdoławszy uniknąć szczęśliwie licznych patroli i wartowników moredheli, docierają do Czarnego Jeziora, Moraelin. Tomas wysyła do nich Elfa Galaina z wiadomością o istnieniu ukrytego przejścia nad jezioro. Wysłannik ma im towarzyszyć aż do krawędzi „Szlaku Beznadziei”, wąwozu otaczającego płaskowyż, na którym znajduje się Moraelin. Wkrótce potem docierają na brzeg jeziora. Odnajdują tam dziwny czarny budynek. Z początku wydaje się im budowlą wzniesioną przez Valheru. Poszukiwania Srebrzystego Ciernia kończą się niepowodzeniem. Arutha i jego towarzysze spędzają noc w jaskini pod płaskowyżem. Podejmują decyzję o wejściu do tajemniczego budynku.
Pug, Meecham i Dominie dochodzą do siebie w lochu. Pug stwierdza, że jego magiczna moc została zablokowana przez jakieś zewnętrzne zaklęcie. Wódz Wojny przy pomocy dwóch magów, braci Ergorana i Elgahara, przesłuchuje Puga. Stara się z niego wydobyć cel powrotu do Imperium. Wódz jest przekonany, iż ma to jakiś związek z polityczną opozycją sprzeciwiającą się odebraniu przez niego władzy Cesarzowi. Ani Wódz. ani Ergoran nie wierzą opowieściom i zapewnieniom Puga o zagrażającej Midkemii obcej mocy, pochodzącej ze świata Tsuranich. Drugi z magów, Elgahar, powraca do celi Puga, by jeszcze raz przedyskutować wszystkie problemy. Na zakończenie rozmowy obiecuje poważnie rozważyć ostrzeżenie Puga. Tuż przed wyjściem wyjawia mu na ucho wniosek, do którego doszedł, i z którym Pug nie mógł się nie zgodzić. Hochopepą chce się dowiedzieć, co Elgahar powiedział, lecz Pug odmawia rozmowy na ten temat. Następnie Pug, Meecham i Dominie zostają poddani torturom. Dominie wpada w trans, by zablokować ból. Meecham po dłuższych mękach traci przytomność. Przychodzi kolej na Puga. Doznany ból i opór przeciwko magii blokującej jego własną sprawił, że Pugowi udaje się próba zastosowania magii Niższej Drogi, co do tej pory było powszechnie uznawane za niemożliwe. Pug uwalnia siebie i swych towarzyszy w chwili, gdy do pałacu Wodza przybywa Cesarz w towarzystwie Pana Shinzawai. Wódz Wojny zostaje powieszony za zdradę, a Pug otrzymuje zgodę na prowadzenie poszukiwań w zbiorach Zgromadzenia. W uwolnieniu Puga zasadniczą rolę odgrywa Elgahar. Zapytany o motywy swego działania, wyjawia to, co uprzednio przekazał Pugowi. Obaj uznali bowiem, iż powróciła starodawna, przerażająca potęga – Nieprzyjaciel, która w okresie Wojen Chaosu zmusiła ludzkość do ucieczki na Kelewan. W księgozbiorach Zgromadzenia Pug odnajduje zapiski o Obserwatorach, dziwnych istotach zamieszkujących polarne lody Kelewanu. Żegna się z przyjaciółmi i rusza na poszukiwanie Obserwatorów. Hochopepą, Elgahar, Dominie i Meecham wracają na Midkemię i do akademii.
Jimmy'emu udaje się podsłuchać urywki rozmowy pomiędzy moredhelem a ludźmi, wyrzutkami społeczeństwa wynajętymi przez ciemne Elfy. Z jej treści wynikało, że z czarnym budynkiem związana jest jakaś tajemnica. Jimmy przekonuje Aruthę, że na zbadanie wnętrza budowli powinien udać się sam, ponieważ ma o wiele większe szansę, by uniknąć zasadzki czy pułapki. Chłopak dociera do samego serca czarnego gmachu i chociaż odkrywa coś, co wydaje się Srebrzystym Cierniem, to jednak zbyt wiele rzeczy dookoła wygląda sztucznie i podejrzanie. Wraca do jaskini z informacją, że cały budynek jest jedną wielką i przemyślną pułapką. Dalsze badania prowadzą do odkrycia, że jaskinia w której spędzili noc, w rzeczywistości stanowi fragment rozległej podziemnej siedziby Valheru ledwo rozpoznawalnej po wiekach niszczącego działania erozji. Jimmy dochodzi w końcu do wniosku, że Srebrzystego Ciernia należy szukać pod wodą. Elfy poinformowały ich, że ziele występuje nad samą wodą, a tego roku opady deszczu były wyjątkowo obfite. Jeszcze tej samej nocy odnajdują roślinę i rozpoczynają odwrót. Jimmy zostaje przypadkowo ranny, co spowalnia tempo ucieczki. Udaje im się uniknąć wartowników moredheli, lecz zmuszeni są do zabicia jednego z nich. Murad, dowodzący oddziałem wysłanym w celu pochwycenia Aruthy, zostaje zaalarmowany. W pobliżu granicy puszcz Elfów śmiertelnie zmęczeni uciekinierzy są zmuszeni do zatrzymania się. Galain zostawia ich i biegnie do przodu, aby ściągnąć pomoc swych pobratymców. Pierwszy oddział moredheli atakuje Księcia. Po krótkim boju zostaje odparty. Po pewnym czasie, wraz z liczniejszym oddziałem oraz Czarnymi Zabójcami, nadciąga Murad. Baru wyzywa go na pojedynek. Przedziwny kodeks honorowy ciemnych Elfów zmusza go do przyjęcia wyzwania. Baru zabija Murada. Ażeby nie dopuścić do jego powrotu z krainy śmierci, wycina mu serce. Zanim góralowi udaje się powrócić do swoich szeregów, zostaje powalony na ziemię potężnym ciosem innego moredhela. Bitwa wybucha na nowo. Niemal w ostatniej chwili, gdy oddziałek księcia Aruthy cofa się pod naporem wroga, przybywają z odsieczą Elfy. Moredhele zostają odparci. Jeden z Elfów odkrywa, że Baru przeżył jakimś cudem, chociaż jego stan jest bardzo ciężki. Elfy niosą go, prowadząc pozostałych ku Elvandarowi, ku bezpiecznemu schronieniu w jego puszczach. Padli w boju Czarni Zabójcy budzą się ponownie do życia i ruszają w pościg, trwający aż do granicy lasu Elfów, gdzie przybywa Tomas i Czarodzieje. Czarni Zabójcy zostają zniszczeni. W czasie uczty świętującej powodzenie misji Arutha dowiaduje się, że Baru będzie żył, chociaż powrót do pełni sił i zdrowia potrwa długi czas. Arutha wraz z Martinem rozważają zakończenie wyprawy. Obaj zdają sobie sprawę, że ostatnia bitwa to zaledwie drobny fragment większego konfliktu, którego wynik wcale nie jest przesądzony.
Pug dociera do północnych rubieży Imperium. Żegna eskortę żołnierzy Tsuranich i zagłębia się w dziką tundrę, którą władają Thunowie. Dziwne, podobne do centaurów stworzenia, które same siebie nazywają Lasura, wysyłają starego wojownika, by porozmawiał z Pugiem. Thun informuje go o mieszkańcach lodów, stwierdza, że Pug jest szalony i ucieka. Pug dociera w końcu do krawędzi lodowca. Na jego spotkanie wychodzi zakapturzona postać. Obserwator prowadzi go pod pokrywę lodową bieguna Kelewanu. Pug przekonuje się ze zdumieniem, że rośnie pod nią wspaniały, magiczny las. Nazywa się Elvardein i jest bliźniaczo podobny do Elvandaru na Midkemii. Odkrywa, że Obserwatorzy to dawno zaginiona gałąź rasy Elfów – eldar. Pug ma pozostać z nimi przez rok, by nauczyć się magicznej sztuki o wiele potężniejszej niż jego dotychczasowa moc.
Arutha bezpiecznie dociera do Krondoru z lekiem dla Anity. Księżniczka wraca do zdrowia. W pałacu planuje się dokończenie przerwanej ceremonii ślubnej. Carline nalega, aby Laurie i ona, nie zwlekając, również wzięli ślub. Na pewien czas pałac krondorski staje się miejscem szczęśliwym i radosnym.
Do Królestwa Wysp powraca pokój. Trwa niecały rok...
Słuchajcie! Słuchajcie! Śmierć wzniosła sobie tron
W przedziwnym mieście. Poe. The City in the Sea
Wiatr pojawił się nagle i nie wiadomo skąd.
Niesiony echem głuchy, rozedrgany pogłos przetoczył się po niebie jak uderzenie młota wieszczącego zagładę. Buchnęło gorącym powietrzem niczym z rozgrzanego do białości paleniska, w którym wykuwa się szaleństwo wojny i palące dotknięcie śmierci. Wicher narodził się w sercu zagubionego gdzieś w bezkresnych przestrzeniach lądu, w przedziwnym miejscu pomiędzy tym, co jest, a tym, co pragnie dopiero zaistnieć. Powiał z południa, gdzie węże suną wyprostowane porozumiewając się w starożytnym języku. Gorące, gniewne podmuchy cuchnęły odwiecznym złem i pobrzmiewały echem dawno zapomnianych proroctw. Wicher zawirował wściekle i wytrysnął z pustki. Kręcił się w kółko, szukając właściwego kierunku. Zawahał się przez moment i pognał na północ.
Stara piastunka szyła spokojnie, nucąc cichutko pod nosem prostą melodię przekazywaną z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę. Przerwała na chwilę i podniosła wzrok znad robótki. Dwa maleństwa pozostające pod jej opieką spały cichutko, śniąc swe maleńkie sny. Na drobniutkich twarzyczkach malował się błogi spokój. Co jakiś czas któryś z chłopców przebierał delikatnie paluszkami albo poruszał ustami, jakby ssał pierś mamy, by po chwili zapaść ponownie w spokojny bezruch. Niemowlaki były wyjątkowo piękne i staruszka była pewna, że w przyszłości wyrosną na wspaniałych, przystojnych młodzieńców. Kiedy staną się dorosłymi mężczyznami, będą pamiętali siedzącą przy nich kobietę jak przez mgłę. Teraz jednak w równym stopniu należeli do niej, jak i do swej matki, która towarzyszyła mężowi, czyniąc honory domu podczas oficjalnej kolacji. Przez uchylone okno wdarł się podmuch dziwnego wiatru. Mimo że było ciepło, przeszył ją dreszcz. Szum wichru niósł w sobie jakiś obcy i fałszywy dźwięk, ledwo słyszalną nutę zła i nienawiści. Piastunka wzdrygnęła się i spojrzała na dzieci. Poruszyły się niespokojnie, jakby za chwilę miały się obudzić z płaczem. Staruszka gwałtownie podniosła się i pośpiesznie poczłapała do okna. Zamknęła oba skrzydła i okiennice, odcinając dostęp przedziwnego, budzącego niepokój nocnego powietrza. Przez moment wydawało się, że czas całego wszechświata wstrzymał oddech. Po chwili z cichutkim westchnieniem wiatr zamarł i noc znowu była spokojna i cicha. Piastunka ciaśniej owinęła ramiona szalem. Niemowlęta jeszcze przez chwilę poruszały się niespokojnie, zanim ponownie zapadły w głęboki, spokojny sen.
W tym samym czasie w innym, niezbyt odległym pokoju młody człowiek pracował nad listą. Zmagając się wewnętrznie, usiłował zapomnieć o osobistych sympatiach i antypatiach, decydując, kto następnego dnia pełnić będzie różne funkcje. Nienawidził tego zadania, ale wykonywał je doskonale. Nagły podmuch wiatru poruszył zasłonami, wydymając je do wnętrza pokoju. Młodzieniec zadziałał instynktownie. W ułamku sekundy zsunął się z krzesła i przyczaił za stołem. Wykształcone w ulicznym życiu zmysły wietrzyły zagrożenie. Nie wiadomo kiedy, sztylet wyfrunął z cholewy buta, lądując pewnie w jego dłoni. Przez długą chwilę trwał w napięciu gotów do walki. Serce waliło mu niby młot. Jak wiele już razy w swym burzliwym, rozdzieranym konfliktami życiu, był niemal pewien czekającej go walki na śmierć i życie. Nie widząc jednak nikogo, młody człowiek powoli odprężył się. Niebezpieczeństwo minęło. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Ruszył powolutku w stronę okna. Stąpając ostrożnie krok za krokiem, czuł jednocześnie, jak w żołądku narasta ciężkie jak kamień uczucie mdłości. Przez długie, trwające wieczność minuty wpatrywał się w nocną dal, ku północy, gdzie jak wiedział, rozciągał się łańcuch niebotycznych gór, i dalej jeszcze, poza skaliste tumie, gdzie czaił się przeciwnik, mroczna potęga zła. Oczy młodzieńca zwęziły się w wąskie szparki. Patrzył przed siebie, starając się przebić wzrokiem mrok, jakby spodziewał się dostrzec kryjące się pod osłoną nocy niebezpieczeństwo. Po paru chwilach fala strachu i napięcia odpłynęła i młody człowiek powrócił do przerwanej pracy. Jednak przez resztę nocy co jakiś czas podnosił głowę znad kart papieru i wpatrywał się w mrok.
Daleko, po krętych uliczkach miasta szła zataczając się grupka mocno podchmielonych hulaków. Rycząc na całe gardło pijackie piosenki, szukali następnej gospody i weselszej kompanii. Owiał ich gwałtowny podmuch przedziwnego wiatru. Zatrzymali się na moment i wymienili zdziwione spojrzenia. Jeden z nich, doświadczony w wielu wyprawach najemnik, ruszył znowu przed siebie, lecz po paru krokach zatrzymał się. Pochylił głowę i nad czymś się zadumał. Stracił nagle całe zainteresowanie zabawą. Życzył swoim towarzyszom dobrej nocy i natychmiast powrócił do pałacu, gdzie gościł prawie od roku.
Podmuchy wiatru pognały ku morzu, na którym zmagał się z falami statek. Pędził ku macierzystemu portowi, zakończywszy długi patrol. Kapitan, stary, wysoki mężczyzna o pooranej bliznami twarzy i z bielmem na oku, zatrzymał się w pół kroku, gdy poczuł pierwszy, ożywczy podmuch. Miał już wydać komendę, by zrefowano żagle, kiedy nagle przeszył go lodowaty dreszcz. Spojrzał na swego zastępcę, starego wilka morskiego o dziobatej twarzy, który służył u jego boku przez wiele lat. Wymienili spojrzenia. Wiatr przemknął po pokładzie i ucichł nagle. Kapitan zawahał się. Po chwili wydał ludziom rozkaz, by udali się na reje. Zamilkł, dumając nad czymś, a następnie donośnym głosem polecił, by zapalono dodatkowe latarnie. Mrok dookoła zgęstniał nagle złowróżbnie.
Jeszcze dalej na północy wicher pognał zaułkami miasta, tworząc z ulicznego kurzu wirujące tumany tańczące w dzikich pląsach po kocich łbach jak zidiociałe wesołki dworskie. W mieście obok ludzi tam urodzonych żyli przybysze z innego świata. W koszarach garnizonu miejskiego trwały właśnie zmagania dwóch zapaśników. Gość z obcego świata walczył dzielnie przeciwko temu, który urodził się i wychował w promieniu niecałych dwóch kilometrów od miejsca pojedynku. Widzowie obstawili wysokimi zakładami obu zapaśników. Obaj mieli już na swoim koncie jedno • położenie na łopatki i dopiero trzecia walka miała wyłonić zwycięzcę. Wiatr uderzył nagle. Obaj przeciwnicy zamarli w pół ruchu, rozglądając się dookoła niepewnym wzrokiem. Tumany kurzu szczypały w oczy. Kilku starych wiarusów z trudem powstrzymało narastające dreszcze. Obaj zapaśnicy zeszli bez słowa z maty, widzowie zaś bez protestów wycofali swoje zakłady. W całkowitym milczeniu tłum rozszedł się do domów. Radosny nastrój współzawodnictwa i zabawy prysł zmieciony podmuchami gorzkiego wiatru.
Wicher pognał dalej na północ. Uderzył w ścianę bezkresnej puszczy, w której żyły niewielkie, podobne do małpek stworzonka. Były łagodne i płochliwe. Siedziały teraz na gałęziach ciasno przytulone do siebie, szukając ciepła, które może zapewnić jedynie bliski kontakt fizyczny. Poniżej, na ziemi pod drzewami, siedział w medytacyjnej pozie mężczyzna – nogi miał skrzyżowane, wierzchy dłoni oparte na kolanach. Złączone kciuki i palce wskazujące tworzyły symbol Kręgu Życia, do którego należą wszystkie istoty żyjące. Wraz z pierwszym, delikatnym z początku powiewem ciemnego wiatru w liściach jego oczy otworzyły się gwałtownie. Spojrzał uważnie na siedzącą przed nim postać. Stary Elf, po którym ledwie było widać pierwsze oznaki mijającego czasu – typowe zjawisko dla jego rasy – wpatrywał się w człowieka, odczytując w jego spojrzeniu nieme pytanie. Skinął ledwo zauważalnie głową. Człowiek podniósł leżący obok oręż. Wsunął za szarfę w pasie oba miecze: długi bojowy i szeroki, krótszy. Szybki gest pożegnania i mężczyzna ruszył między drzewa, rozpoczynając długą wędrówkę ku morzu. Po dotarciu na miejsce będzie się starał odszukać innego mężczyznę, którego Elfy również zaliczały w poczet swoich przyjaciół, by wspólnie przygotować się do ostatecznej konfrontacji. Miała się wkrótce rozpocząć. Gdy wojownik przemykał między drzewami, kierując się ku oceanowi, słyszał nad sobą szum wiatru w konarach i liściach.
W innym lesie także poruszyły się liście. Zatrzepotały delikatnie, jakby współczując swym pobratymcom niepokojonym podmuchami ciemnego wiatru. Na drugim brzegu gigantycznej otchłani wypełnionej lśnieniem gwiazd gorąca planeta zataczała rytmiczne kręgi wokół zielonkawożółtego słońca. W tamtym świecie, pod lodową pokrywą północnego bieguna, trwała ogromna puszcza bliźniaczo podobna do tej, którą zostawił za plecami wędrujący wojownik. Głęboko, w samym sercu podlodowej kniei siedział milczący krąg istot, które zgłębiły wszystkie tajniki ponadczasowej wiedzy. Dookoła rozsnuwała się materia czarów. Siedzących spowijała ciepła poświata, tworząc wokół kręgu migotliwą kulę. Chociaż uczestnicy kręgu siedzieli na ziemi, ich bajecznie kolorowych szat nie zbrukała najmniejsza plamka. Mieli zamknięte oczy, a mimo to każda kobieta i każdy mężczyzna widzieli to, co widzieć powinni. Jeden z magów tak stary, iż nikt z pozostałych nie sięgał pamięcią jego młodości, siedział ponad kręgiem, unosząc się w powietrzu siłą wspólnie plecionego czaru. Włosy, białe jak śnieg, przytrzymywane prostą, miedzianą obręczą ozdobioną na czole pojedynczym nefrytem, opadały nisko na plecy starca. Dłonie miał wyciągnięte w górę i przed siebie. Oczy wpatrzone nieruchomo w ubraną na czarno ludzką postać, unoszącą się tuż przed nim. Ta druga postać wznosiła się na prądach tajemnej energii tworzącej wokół niej uporządkowany wzór–matrycę. Po wyraźnie widocznych liniach mężczyzna wysyłał fale swej świadomości, bogacąc i szlifując tajniki obcej magii. Człowiek w czerni siedział w lustrzanej do starca pozie z wzniesionymi ku górze dłońmi, lecz jego oczy były zamknięte. Uczył się. Dotykał delikatnie myślą materii starożytnej magii Elfów i czuł całym sobą przenikające się, splatane w jedno energie każdej żywej istoty zamieszkującej puszczę. Ich myśli i siły życiowe były czerpane i delikatnie obracane, nigdy na siłę, na służbę całej społeczności. Tak oto czarodzieje Elfów korzystali ze swych mocy: delikatnie, lecz z drugiej strony natarczywie, plotąc przędzę odwiecznych naturalnych energii w materię dającej się wykorzystać magii. Młody mężczyzna dotykał tej magii umysłem i wiedział. Wiedział, iż jego moc rośnie w siłę, wykraczając poza granicę ludzkiego zrozumienia i wyobraźni, czyniąc go podobnym bogom w porównaniu do wiedzy i mocy, o których myślał, że stanowią granice jego talentu. W ciągu mijającego roku posiadł ogromną wiedzę. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeszcze wiele przyjdzie mu się nauczyć. Teraz jednak, po przygotowaniu pod okiem Elfów, posiadał środki, które pomogą mu odnaleźć inne źródła wiedzy. Poznał tajemnice znane zaledwie kilku największym mistrzom magii. Rozumiał teraz dobrze, iż możliwe jest przemieszczanie się siłą woli pomiędzy różnymi światami. Wiedział również, iż samą śmierć można oszukać. Pojmował te prawdy i jasne było, że pewnego dnia odkryje sposoby, by zawładnąć tymi tajemnicami w wymiarze praktycznym. Pod warunkiem, że będzie mu dany wystarczająco długi czas. A czas właśnie był teraz na wagę złota. Liście drzew powtórzyły niczym echo szelest wydawany przez braci szarpanych czarnym wichrem. Obaj wycofali jednocześnie świadomość i myśli z matrycy energii. Czarno odziany człowiek wbił ciemne oczy w wiekową postać unoszącą się przed nim. Posługując się siłą rozumu zadał krótkie pytanie: „To już? Tak szybko, Acaila?”
Elf uśmiechnął się. Bladoniebieskie oczy rozświetliły się wewnętrznym blaskiem, który tak zdumiał człowieka w czerni, gdy ujrzał go po raz pierwszy. Teraz wiedział już, że ta wewnętrzna światłość pochodzi z głębin niewyobrażalnej mocy i potęgi, której nie posiadł żaden znany mu śmiertelnik... z wyjątkiem jednego. Tu jednak miał do czynienia z innym rodzajem siły. Nie zadziwiającej, nie zwalającej z nóg mocą swej potęgi, lecz delikatnej, łagodnej i uzdrawiającej mocy życia, miłości i spokoju wewnętrznego. Postać siedząca przed nim prawdziwie stanowiła jedność ze wszystkim dookoła. Spoglądanie w te rozjarzone świetliście oczy oznaczało osiągnięcie wewnętrznej jedności i pełni. Uśmiech Elfa przynosił ukojenie i spokój. Jednak myśli przenikające przestrzeń pomiędzy nimi, gdy powolutku opadali na ziemię, nie były spokojne i jasne. „Już rok minął. Nam wszystkim przydałoby się trochę więcej czasu, lecz czas płynie swoim własnym rytmem i być może jesteś już gotów, kto wie?” Potem, wraz ze specyficzną fakturą myśli, którą młody człowiek nauczył się rozpoznawać jako poczucie humoru, rozbrzmiały wypowiedziane na głos słowa.
– Ale gotów czy nie gotów, na ciebie i tak już czas. Pozostali uczestnicy kręgu powstali i przez krótką chwilę człowiek w czerni poczuł, jak ich umysły łączą się z jego myślami w ostatnim kontakcie pożegnania. Wysyłali go z powrotem tam, gdzie wkrótce miała się rozpocząć walka. Miał odegrać w niej decydującą rolę. Odsyłali go jednak z o wiele bogatszym bagażem wiedzy i doświadczenia niż ten, z którym przybył do nich przed rokiem. Odczuł ostatnie muśnięcie kontaktu myślnego.
– Dziękuję. Udam się teraz do miejsca, skąd będę mógł szybko powrócić do domu.
Nie marnując czasu na zbędne słowa, zamknął oczy i zniknął. Postacie z kręgu trwały przez chwilę w milczeniu, po czym rozeszły się do czekających ich zajęć. Liście drzew szumiały i szeleściły niespokojnie, a echo czarnego wiatru jeszcze długo pobrzmiewało w konarach.
Mroczny podmuch gnał przed siebie, aż dotarł do górskiego szlaku trawersującego daleką dolinę. Pomiędzy skalistymi załomami kryła się grupka mężczyzn. Przez parę chwil patrzyli na południe, jak gdyby chcieli dojrzeć źródło dziwnie niepokojącego wiatru, po czym powrócili do obserwacji rozciągającej się u ich stóp niziny. Dwaj stojący najbliżej krawędzi urwiska wyruszyli w drogę natychmiast po otrzymaniu raportu od wysuniętego patrolu i mieli za sobą długą i wyczerpującą jazdę. U ich stóp gromadziła się armia pod złowróżbnie wyglądającymi sztandarami. Dowódca grupki, wysoki, siwiejący mężczyzna z czarną przepaską na prawym oku, przycupnął tuż poniżej skalistej ścieżki.
– Złe to wygląda – powiedział przyciszonym głosem. – Tak jak się obawialiśmy.
Przyczajony obok za występem skalnym drugi mężczyzna, nieco niższy, lecz potężniej zbudowany, podrapał zafrasowany przyprószoną siwizną czarną brodę.
– Nie, jest jeszcze gorzej – szepnął. – Sądząc po liczbie ognisk, tam w dole zbiera się na tęgą burzę... cholernie tęgą. Mężczyzna z przepaską na oku milczał przez dłuższą chwilę.
– No cóż, i tak udało się zyskać prawie rok. Spodziewałem się, że ruszą na nas zeszłego lata. Bogom niech będą dzięki, żeśmy mogli się przygotować, bo jak amen w pacierzu teraz zaatakują z pewnością.
Nie podnosząc się z przysiadu, powrócił w pobliże wysokiego blondyna pilnującego jego konia.
– Zostajesz?
...
SkuteczneUwodzenie