Lindsey David - Bez rozgłosu.doc

(1932 KB) Pobierz
DAVID

DAVID

LINDSEY

BEZ

ROZGŁOSU

Przekład

Jan Pyka

DOM WYDAWNICZY REBIS

Poznań 2004


Tytuł oryginału The Rules of Silence

Copyright © 2003 by David Lindsey.

All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań 2004

Redaktor

Grzegorz Dziamski

Opracowanie graficzne serii, projekt okładki i ilustracja

Zbigniew Mielnik

Fotografia na okładce Getty Images/Flash Press Media

Wydanie I

ISBN 83-7301-483-7

Dom Wydawniczy REBIS Sp, z o.o.

ul. Żmigrodzka 41/49,

60-171 Poznań

tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74

e-mail: rebis@rebis.com.pl

www.rebis.com.pl

Druk i oprawa: ABEDIK Poznań


Dla Joyce,

która jest moim stałym schronieniem

przed rodzącymi się w samotności burzami wyobraźni


PODZIĘKOWANIA

Chociaż to autor jest odpowiedzialny za swoje dzieło, przekształcenie wyobrażeń powieściopisarza w książkę i dostarczenie jej czytelnikowi wymaga sporego wysiłku od wielu ludzi, których można nazwać akuszerkami. Pragnę podziękować tym osobom, które czuwały nade mną, i moją powieścią, podczas skomplikowanego procesu wydawniczego.

Na czele tych, którym jestem winny wdzięczność, znajduje się Aaron Priest. Poznałem go w roku 1975, kiedy przyjechałem w interesach do Nowego Jorku, a on właśnie rozpoczynał działalność jako agent literacki w swoim malutkim biurze na East Fortieth Street. Wtedy jednak jeszcze nie pisałem i musiało upłynąć siedem lat, zanim sprzedał dwie moje powieści, zapoczątkowując naszą współpracę, która trwa już dwadzieścia lat i obrodziła dwunastoma książkami.

Mozolne zabiegi agenta literackiego to jakaś tajemnicza alchemia. Łączy on w niemożliwy do pojęcia sposób słowa i dolary w nadziei, że dla wspólnego dobra wszystkich zainteresowanych uda mu się wykuć kolejną pisarską karierę. To zagadkowa profesja wymagająca panowania nad wielce złożonymi stosunkami między autorem, wydawcą i czytelnikami.

Aaronie, miałem wielkie szczęście, że dwadzieścia siedem lat temu przypadek zaprowadził mnie do twojego biura. Ze wszystkich oczywistych korzyści, jakie odniosłem z tego spotkania, jedna przewyższa pozostałe: umożliwiłeś mi zdobycie zawodu, który wykonuję, ciesząc się zażyłą bliskością z językiem angielskim. Wciąż uważam to za coś niezwykłego. Jestem ci niezmiernie wdzięczny, że obdarzyłeś mnie tym przywilejem.

Ponadto przez te lata staliśmy się przyjaciółmi na dobre


i złe, mimo że Teksas od Manhattanu dzieli spora odległość. Mil gracias, mi amigo.

W pracy nad tymi dwunastoma powieściami pomagali mi prawie wszyscy z biura Aarona. Dziękuję Molly Friedrich za jej ingerencje, kiedy było to bardzo potrzebne; Lucy Childs, która zgłasza swoje wątpliwości z dobroduszną pewnością siebie; Frances Jalet-Miller, której szczególnego podejścia i talentu nie sposób zapomnieć; i Lisie Erbach-Vance, najbardziej operatywnej, najmniej poddającej się zniechęceniu i najuprzejmiejszej ze wszystkich osób, z którymi dane mi było w życiu pracować.

Dziękuję także Larry'emu Kirshbaumowi i Maureen Mahoń Egen, którzy trzy powieści temu wprowadzili mnie do Warner Books. Obdarzenie pisarza zaufaniem, a potem trwanie przy nim przez wszystkie wzloty i upadki jego kariery nie jest małą sprawą. Zaangażowania, jakiego to wymaga, nie mogłem przeoczyć i nie przeoczyłem.

Dziękuję Jamiemu Raabowi za cierpliwość w sprawie propozycji, terminów i za redakcję, oraz Harvey-Jane Kowal i Sonie Vogel za to, że potrafiły ogarnąć morze szczegółów, które muszą się zazębiać na kilkuset stronach książki.

Szczególne wyrazy wdzięczności należą się redaktor Jessice Papin, która w pierwszym szkicu tej książki nieustępliwie poszukiwała lepszej powieści. Dzięki, Jessica, za wnikliwe wskazówki, których mi nie szczędziłaś.


ROZDZIAŁ 1

Benny Chalmers wyjrzał przez otwarte okno pikapa. Miał na sobie poplamioną i przepoconą koszulę khaki z długimi rękawami, brudne dżinsy oraz zdarte kowbojskie buty, których cholewy sięgały mu prawie do kolan. Po czterdziestu jeden latach pod palącym słońcem pogranicza jego twarz była ogorzała, tylko czoło, stale osłaniane przez rondo stetsona, miał trupioblade.

Dochodziła szesnasta trzydzieści. Pikap stał w samym środku surowego, dzikiego terytorium o powierzchni dwudziestu jeden milionów akrów, ekologom znanego jako równiny południowego Teksasu, a wszystkim innym jako Krzaczasta Kraina. W promieniu pięćdziesięciu mil można się było natknąć jedynie na kilka samotnych rancz. A zaledwie dwieście jardów dalej zaczynał się Meksyk. Słońce było oślepiająco białe. We wszystkich kierunkach jak okiem sięgnąć ciągnęła się bezkresna, spieczona kraina wysokich na człowieka zarośli akacji poprzeplatanych kolczastymi opuncjami i krzewami mesquite.

Chalmers obserwował, jak vaqueros zaganiają stado bydła do jego ciężarówki. Właściciel pikapa, w którym siedział, wynajął go do przewiezienia tych zwierząt na inne ranczo, pod Banderą, dwieście mil na północ. Bydło trzymano w rozległym labiryncie zagród z zardzewiałych rur pozostałych po wierceniach naftowych. Od wejścia do jednej z tych zagród do potężnej, dwunastokołowej naczepy firmy Wilson biegła długa rampa z żelaza i drewna.

Pięćdziesiąt jardów na lewo od Chalmersa w kłębach kurzu wylądował...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin